"Krótka piłka" - читать интересную книгу автора (Coben Harlan)2– Może powinieneś po prostu zostawić to w spokoju – rzekł Win. Zjechał jaguarem na autostradę, kierując się na południe. Radio było nastawione na rozgłośnię WMXV, nadającą w paśmie 105.1 FM. Puszczali coś, co nazywali „miękkim rockiem”. Śpiewał Michael Bolton. Własną aranżację klasycznego przeboju Może miękki rock to eufemistyczny synonim paskudnego rocka. – Masz coś przeciwko temu, że puszczę kasetę? – zapytał Myron. – Proszę. Win gwałtownie zmienił pas ruchu. Jego sposób prowadzenia samochodu najłagodniej można by nazwać twórczym. Myron starał się nie patrzeć przed siebie. Wepchnął do odtwarzacza kasetę z oryginalną ścieżką dźwiękową Valerie nie żyła. Ktoś wpakował jej kulę w pierś. Zastrzelono ją przed knajpką na stadionie United States Tennis Association, podczas inauguracyjnej rundy jedynego turnieju Wielkiego Szlema, jaki odbywa się w Ameryce. I nikt niczego nie widział. A przynajmniej nikt nie przyznawał się, że coś zauważył. – Znowu masz tę minę – rzekł Win. – Jaką minę? – Tę pod tytułem „chcę pomóc światu” – odparł Win. – Ona nie była twoją klientką. – Chciała nią być. – To wielka różnica. Jej los nic cię nie obchodzi. – Dziś dzwoniła do mnie trzy razy – podkreślił Myron. – Kiedy nie zdołała się ze mną skontaktować, przyszła na stadion. I wtedy została zastrzelona. – To smutna historia – mruknął Win. – Jednak to nie twoja sprawa. Strzałka prędkościomierza zastygła przy stu dwudziestu ośmiu kilometrach na godzinę. – Wiesz co Win? – No? – Lewa strona drogi. Jest przeznaczona dla jadących z przeciwka. Win zakręcił kierownicą, przeciął dwa pasy i zjechał z drogi szybkiego ruchu. Kilka minut później jaguar zaparkował przy Pięćdziesiątej Drugiej Ulicy. Oddali klucze Mariowi, strażnikowi parkingu. Manhattan był rozgrzany. Wielkomiejski skwar. Chodnik parzył w stopy przez podeszwy butów. Spaliny wisiały gęstą warstwą w wilgotnym powietrzu, niczym owoc na drzewie. Trudno było oddychać. Łatwo było się spocić. Sztuka polegała na tym, żeby chodząc, pocić się jak najmniej i mieć nadzieję, że klimatyzacja wysuszy ci ubranie, nie powodując zapalenia płuc. Myron i Win poszli Park Avenue na południe, w kierunku wieżowca Lock-Horne Investments amp; Securities. Budynek należał do rodziny Wina. Winda zatrzymała się na jedenastym piętrze. Myron wysiadł. Win został w kabinie. Jego biuro znajdowało się dwa piętra wyżej. Zanim drzwi windy zdążyły się zamknąć, Win się odezwał: – Znałem ją. – Kogo? – Valerie Simpson. To ja ją do ciebie przysłałem. – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś? – Nie było powodu. – Dobrze ją znałeś? – To zależy od punktu widzenia. Pochodziła ze starej filadelfijskiej rodziny. Równie szacownej jak moja. Należeliśmy do tych samych klubów, stowarzyszeń charytatywnych i tym podobnych instytucji. Kiedy byliśmy mali, nasze rodziny czasem wspólnie spędzały wakacje. Jednak przez całe lata nie miałem z nią kontaktu. – I pojawiła się nagle, jak grom z jasnego nieba? – Można tak powiedzieć. – A jak ty byś powiedział? – Czy to przesłuchanie? – Nie. Czy masz jakieś podejrzenia co do tego, kto mógł ją zabić? Win stał zupełnie nieruchomo. – Pogadamy później – odparł. – Mam kilka pilnych spraw, którymi najpierw muszę się zająć. Drzwi windy zasunęły się. Myron zaczekał chwilę, jakby się spodziewał, że znów się otworzą. Potem przeszedł korytarzem i nacisnął klamkę drzwi z napisem MB SportsReps Inc. Esperanza zerknęła na niego znad biurka. – Jezu, koszmarnie wyglądasz. – Słyszałaś o Valerie? Skinęła głową. Jeśli miała jakieś wyrzuty sumienia z powodu tego, że na moment przed morderstwem nazwała ją Królową Lodu, to niczego nie było po niej widać. – Masz krew na marynarce. – Wiem. – Ned Tunwell z firmy Nike jest w sali konferencyjnej. – Chyba pójdę z nim porozmawiać – rzekł Myron. – Nie ma sensu chować głowy w piasek. Esperanza popatrzyła na niego beznamiętnie. – Nie złość się – dodał. – Nic mi nie jest. – Ja tylko udaję wstrząśniętą – odrzekła. Uosobienie współczucia. Kiedy Myron otworzył drzwi sali konferencyjnej, Ned Tunwell rzucił się na niego jak rozradowany psiak. Uśmiechnął się promiennie, uścisnął mu dłoń i klepnął w plecy. Myron miał wrażenie, że facet zaraz wskoczy mu na kolana i poliże po twarzy. Ned Tunwell wyglądał na trzydziestokilkulatka, mniej więcej w wieku Myrona. Był zawsze podekscytowany, jak naćpany wyznawca Hare Kriszna albo gorzej – jak uczestnik turnieju W końcu uspokoił się na tyle, aby pokazać wideokasetę. – Zaczekaj, aż to zobaczysz! – entuzjazmował się. – Myronie, to ci się spodoba. Jest fantastyczne. – Zatem obejrzyjmy. – Mówię ci, Myronie, to fantastyczne. Po prostu fantastyczne. Niewiarygodne. Wyszło lepiej, niż się spodziewałem. Zakasowało to, co robiliśmy z Courierem i Agassim. Spodoba ci się. Mówię ci. Najwidoczniej dziś kluczowym słowem było „fantastyczne”. Tunwell włączył telewizor i włożył kasetę do magnetowidu. Myron usiadł i próbował odepchnąć od siebie natrętnie stojący mu przed oczami obraz zwłok Valerie Simpson. Powinien się skupić. Reklama telewizyjna, w której występował Duane, miała być pierwszą o zasięgu ogólnokrajowym, tak więc była bardzo ważna. Takie reklamy tworzą wizerunek sportowca w większym stopniu niż jakiekolwiek inne czynniki, włącznie z jego umiejętnościami i obrazem przekazywanym przez media. Widzowie identyfikują zawodnika przez reklamy. Wszyscy znają Michaela Jordana jako Air Jordana. Większość fanów nie ma pojęcia, że Lany Johnson grał w Charlotte Hornets, ale doskonale znają reklamę z jego babcią. Właściwa kampania reklamowa czyni cuda. Chybiona może zniszczyć sportowca. – Kiedy to puszczą? – zapytał Myron. – Podczas ćwierćfinałów. Podbijemy wszystkie stacje telewizyjne. Taśma skończyła się przewijać. Duane był bliski tego, aby zostać jednym z najlepiej zarabiających tenisistów na świecie. Nie w wyniku zwycięstw w turniejach, chociaż i tych mu nie brakowało. Dzięki tantiemom. Sławni zawodnicy większości dyscyplin dostają więcej pieniędzy od sponsorów niż od swoich klubów. W przypadku tenisa o wiele więcej. A nawet cholernie dużo. Wpływy z wygranych zawodników należących do pierwszej dziesiątki to najwyżej piętnaście procent. Reszta to subwencje, tantiemy i honoraria – płacone, na przykład, za sam udział sławnego zawodnika w turnieju, niezależnie od zajętego miejsca. Tenis potrzebował świeżej krwi, a Duane Richwood był najbardziej ożywczą transfuzją, jaką ten sport otrzymał od wielu lat. Courier i Sampras byli mniej więcej tak ekscytujący jak sucha karma dla psów. Szwedzkich tenisistów zawsze uważano za sztywniaków. Maniery Agassiego już się opatrzyły. McEnroe i Connors przeszli już do historii. Nadszedł czas Duane’a Richwooda. Barwnej i zabawnej postaci, nieco kontrowersyjnej, ale jeszcze nie znienawidzonej. Wprawdzie był czarny i wychował się na ulicy, ale uważano go za „porządnego” ulicznika i Murzyna, z rodzaju tych, których popierają nawet rasiści, aby udowodnić, że nie są rasistami. – Po prostu popatrz na to, Myronie. Ten spot, o którym mówię, jest… jest po prostu… Tunwell zmarszczył brwi, jakby szukał odpowiedniego słowa. – Fantastyczny? – zaryzykował Myron. Ned pstryknął palcami i kiwnął głową. – Poczekaj, aż to zobaczysz. Oglądając tę reklamę, dostałem erekcji. Cholera, staje mi na samą myśl o niej. Przysięgam na Boga, że jest taka dobra. Nacisnął klawisz z napisem „play”. Dwa dni wcześniej Valerie Simpson siedziała w tym samym pokoju, gdzie przyszedł zaraz po spotkaniu z Duane’em Richwoodem. Kontrast między nimi był zdumiewający. Oboje byli dwudziestokilkulatkami, lecz podczas gdy on znajdował się u szczytu kariery, ona najlepsze dni dawno miała za sobą. Dwudziestoczteroletnią Valerie dawno uznano za „niedoszłą” i „byłą”. Jej zachowanie cechował chłód i arogancja (stąd epitet Esperanzy „Królowa Lodu”), być może wywołane po prostu obojętnością i apatią. Trudno orzec. Owszem, Valerie była młoda, ale nie dałoby się o niej powiedzieć – aczkolwiek zabrzmi to trochę ponuro – że jest pełna życia. Teraz ta uwaga wydawała się trochę niesmaczna, lecz jej oczy chyba miały w sobie więcej życia po śmierci, zastygłe i szkliste, niż kiedy siedziała naprzeciw niego właśnie w tym pokoju. Myron zastanawiał się, dlaczego ktoś postanowił zabić Valerie Simpson. Z jakiego powodu tak rozpaczliwie usiłowała się z nim skontaktować? Po co przyszła na korty? Popatrzeć na turniej? A może go szukała? – Spójrz, Myronie – powtórzył Tunwell. – To jest takie fantastyczne, że dostałem orgazmu. Naprawdę, jak Boga kocham. Miałem mokro w gaciach. – Szkoda, że tego nie widziałem – mruknął Myron. Ned ślinił się z radości. W końcu zaczęła się reklama i na ekranie pojawił się Duane w okularach przeciwsłonecznych, biegający tam i z powrotem po korcie. Mnóstwo krótkich ujęć, szczególnie pokazujących jego buty. Mnóstwo jasnych kolorów. Bicie serca, zmiksowane z odgłosem odbijanej piłki tenisowej. W stylu MTV. Równie dobrze mógłby to być wideoklip. Nagle z kadru popłynął głos Duane’a: „Chodź do mnie…”. Jeszcze kilka mocnych uderzeń i szybkich cięć. Potem wszystko nagle zastygło. Duane znikł. Obraz stał się czarno-biały. Cisza. Zmiana scenerii. Posępny sędzia w todze gniewnie spoglądał ze swej ławy. Z kadru znów rozległ się głos Duane’a: „A od niego trzymaj się z daleka”. Znów zaczęła grać kapela rockowa. Kolory powróciły. Na ekranie pojawił się odbijający piłkę Duane, spocony, lecz uśmiechnięty. Słońce odbijało się od jego okularów. Potem zastąpił go znak firmowy Nike, a pod nim napis „Chodź do Duane’a”. Ekran zgasł. Ned Tunwell jęknął – dosłownie jęknął – z zadowolenia. – Chcesz papierosa? – zapytał Myron. Tunwell rozpromienił się jeszcze bardziej. – A co ci mówiłem, Myronie? Co? Fantastyczne, no nie? Myron kiwnął głową. Reklama była dobra. Bardzo dobra. Celna, dobrze zrobiona, z pozytywnym wydźwiękiem, ale bez zadęcia. – Podoba mi się – powiedział. – Mówiłem ci. Bo mówiłem ci, prawda? Znowu mi staje. Jak Bozię kocham, tak mi się podoba. Może znów dostanę orgazmu. Tu i teraz. Kiedy z tobą rozmawiam. – Dobrze wiedzieć. Tunwell ryknął gromkim śmiechem. Klepnął Myrona w ramię. – Ned? Śmiech Tunwella powoli ucichł, niczym odtwarzana płyta. Otarł łzy z oczu. – Wykończysz mnie, Myronie. Już nie mogę się śmiać. Naprawdę mnie wykończysz. – Tak, jestem niemożliwy. Czy słyszałeś o zamordowaniu Valerie Simpson? – Jasne. Podali wiadomość przez radio. Jak wiesz, była moją klientką. Wciąż się uśmiechał. Oczy miał szeroko otwarte i bystre. – Reklamowała Nike’a? – spytał Myron. – Taa. I pozwól, że ci powiem, iż sporo nas kosztowała. Wydawała się pewniakiem. Kiedy podpisaliśmy z nią kontrakt, miała dopiero szesnaście lat, a już wtedy doszła do finału French Open. Ponadto była ładną dziewczyną, typową Amerykanką i tak dalej. I już była rozwinięta, jeśli rozumiesz, o czym mówię. Nie była cudownym dzieckiem, które nagle może podrosnąć i zamienić się w potwora. Tak jak Capriatti. Valerie była słodka. – No to co się stało? Ned Tunwell wzruszył ramionami. – Przeszła załamanie nerwowe. Cholera, to wszystko było w gazetach. – Z jakiego powodu? – Niech mnie diabli, jeśli wiem. Krążyło mnóstwo plotek. – Na przykład? Otworzył usta, ale zaraz je zamknął. – Nie pamiętam. – Nie pamiętasz? – Posłuchaj, Myronie, większość ludzi uważała, że było tego za dużo, rozumiesz? Za dużo presji. Valerie nie mogła tego znieść. Większość tych dzieciaków nie daje rady. No wiesz, są na szczycie, a potem nagle wszystko diabli biorą. Nie możesz sobie wyobrazić, jak to jest, stracić w ten sposób wszystko jak… hm…? – Ned zacukał się. Pochylił głowę. – Do cholery. Myron nie odzywał się. – Sam nie wierzę, że to powiedziałem, Myronie. I to akurat tobie. – Nie ma sprawy. – Jest. Nie mogę udawać, że nie palnąłem jak łysy o… Myron zbył to machnięciem ręki. – Kontuzja kolana to nie załamanie nerwowe, Ned. – Tak, wiem, a mimo to… – Znowu zamilkł, a potem dodał: – Kiedy zwerbowali cię Celtics, miałeś kontrakt z firmą Nike? – Nie. Z Converse. – Zerwali kontrakt? Wycofali się zaraz potem? – Nie skarżę się. Esperanza bez pukania otworzyła drzwi. Nic nowego. Nigdy nie pukała. Na usta Neda Tunwella natychmiast powrócił uśmiech. Ten facet był niezmordowany. Popatrzył na Esperanzę z uznaniem. Jak większość mężczyzn. – Mogę z tobą zamienić kilka słów, Myronie? Ned pomachał do niej ręką. – Cześć, Esperanza. Odwróciła się i udała, że go nie dostrzega. Jeden z jej licznych talentów. Myron przeprosił gościa i wyszedł za nią z salki. Na biurku Esperanzy stały tylko dwie fotografie. Jedna przedstawiała jej psa, śliczną kudłatą suczkę imieniem Chloe, zajmującą pierwsze miejsce na jakimś psim konkursie. Esperanza była zagorzałą miłośniczką takich wystaw i choć to hobby jest niezbyt rozpowszechnione u mieszkających w śródmieściu Latynosów, radziła sobie całkiem nieźle. Na drugim zdjęciu Esperanza walczyła z jakąś kobietą. Pojedynek zapaśniczy w stylu wolnym. Śliczna i gibka Esperanza występowała kiedyś zawodowo pod pseudonimem Mała Pocahontas – Indiańska Księżniczka. Przez trzy lata Mała Pocahontas była uwielbianą przez tłumy kibiców przedstawicielką organizacji Piękno i Uroda Zapaśnictwa, powszechnie znanej jako PIUZ (ktoś zaproponował kiedyś, żeby zmienić tę nazwę na Piękno i Chwała Zapaśnictwa, ale mediom nie podobał się skrót). Mała Pocahontas w wydaniu Esperanzy była skąpo odzianą (najczęściej w zamszowe bikini) boginią seksu, oklaskiwaną i pożądaną przez fanów, gdy co tydzień walczyła ze złem, niezmiennie je zwyciężając. Nieco zmodyfikowany wariant klasycznego pojedynku Dobra ze Złem. Zdaniem Myrona te cotygodniowe pojedynki bardziej przypominały walki kobiet w tych filmach, których akcja toczy się w więzieniu. Esperanza w roli pięknej i niewinnej więźniarki, osadzonej na oddziale dla szczególnie groźnych przestępczyń. Jej przeciwniczką była Olga, sadystyczna strażniczka więzienna. – Dzwoni Duane – powiedziała Esperanza. Myron odebrał telefon przy jej biurku. – Cześć, Duane. Co się stało? Tamten rzucił pośpiesznie: – Przyjedź tu, człowieku. Jak najszybciej. – O co chodzi? – Gliny siedzą mi na karku. Zadają mi mnóstwo gównianych pytań. – O co pytają? – O tę dziewczynę, którą dziś ktoś zastrzelił. Myślą, że miałem z tym coś wspólnego. |
||
|