"Ja wam pokażę!" - читать интересную книгу автора (Grochola Katarzyna)

Nareszcie sami

Siedzę nad ślicznym polskim morzem, wieje jak diabli, jednak okazało się, że gazety nie kłamią, epoka lodowcowa jest tuż – tuż, kto widział taką temperaturę w sierpniu? Siedzę w kurtce, owinięta kocem, i gapię się na fale, bo co jak co, ale fal mi rząd nie zabierze w żadnym wypadku. Zwlokłam się rano obolała, Niebieski nic nie mówi, ale widzę, że zadowolony nie jest, na Mazurach podobno pięknie, no i pogoda do żeglowania, bo tam też wieje. Przysięgam, że nigdy się nie będę upierać, stawiać na swoim, przekonywać, przyrzekam uroczyście, że jeśli Adam cokolwiek zaproponuje, zgodzę się, tak właśnie zrobię, nawet gdyby ta propozycja była beznadziejnie głupia, tak jak mój pomysł z wyjazdem nad morze. Pochodziłabym boso po piasku, ale piasek jest żywcem wyjęty z lodówki i wilgotny.

Adaśko siada przy mnie, też w kurtce, odwijam kawałek koca i przytulamy się do siebie.

– Przepraszam – zbieram się na odwagę.

– E tam – wzdycha ciężko – właściwie miałaś rację, na Mazurach pewnie gęsto od żaglówek, zwrotu się nie da zrobić spokojnie, a tu jest zupełnie pusto…

Już, już mam na końcu języka jakąś ciętą uwagę, ale Bogiem a prawdą ma rację, chociaż niezupełnie, bo na horyzoncie od strony Kołobrzegu widać jakieś maleństwo na falach. Tak że jednak zupełnie pusto to nie jest.

Siedzimy tak i siedzimy, aż czuję, że mi przewiewa na wylot głowę. Tosia oczywiście została w domu, nie chciała jechać, i dobrze, bo możemy nareszcie pobyć tylko we dwoje. Poprosiłam Moją Mamę, żeby przyjechała na te pięć dni, bo przecież dziecko nie może zostać samo. Tosia się wściekała strasznie, że jestem wyrodną matką, że kiedy była malutka, to pojechałam na Cypr i mogła zostać sama, a kiedy jest dorosła, to nie może. To oczywiste, że wtedy się nie bałam, najwyżej mogła nie dojeść, a teraz? Na dziewczynkę osiemnastoletnią czyha wiele pokus, z których najniebezpieczniejszą wydaje mi się Jakub. Czy oni śpią ze sobą? Nawet nie chcę o tym myśleć. W każdy razie Moja Mama dopilnuje, żeby Tosia nie robiła głupstw, mam nadzieję, i powiedziała, że chętnie przyjedzie, bo trzeba rozsadzić juki, a we wrześniu nie będzie miała czasu. Jadą z Moim Ojcem na grzyby. I po co się rozwiedli? Razem to oczywiście nie jadą, tylko w to samo miejsce, bo koledzy Taty jeżdżą tam na polowanie, to znaczy już nie polują, tylko bywają, a jeden z tych kolegów ma żonę, która jest przyjaciółką Mamy i też lubi zbierać grzyby, zresztą podróż jest przyjemniejsza, jak się razem jedzie…

Adam grzebie rękami w wilgotnym piachu, a tuż nad wodą zwinięte w kłębki mewy nawet nie podnoszą główek. Nie chcę wychodzić za mąż w takich okolicznościach przyrody. Chciałabym, żeby świeciło słońce, było ciepło, a gdybyśmy poczekali, aż Adam wróci, zrzuciłabym parę kilo i wyglądałabym bosko. Ale z drugiej strony dobrze byłoby mieć w Ameryce męża, a nie narzeczonego. Chociaż z drugiej strony, jeśli będzie chciał wykręcić jakikolwiek numer, to zrobi to bez względu na to, czy jestem jego żoną, czy nie. I wtedy lepiej nie być żoną. Ale z drugiej strony przynajmniej raz w życiu kobiecie należy się szczęśliwe małżeństwo.

Przytulam się do mojego Niebieskiego, nikt nie patrzy, to i wstydzić się nie muszę. Obejmuje mnie ramieniem i milczymy sobie. Dobrze, że on nie wie, co ja myślę o tym cholernym, beznadziejnym, chorym pomyśle wyjazdu do tej cholernej Ameryki! Nienawidzę państw, które leżą daleko, na innych półkulach! Dlaczego Stany Zjednoczone nie graniczą z nami? Niechby sobie leżały w okolicach Słowacji, bardzo proszę, można skoczyć na dwa dni. Ale nie, oczywiście jak na złość, będą one odkryte daleko, przez idiotę Kolumba, co z żoną nie mógł wytrzymać i sobie pływał w poszukiwaniu atrakcji. I dlaczego nie pływał po Bałtyku i tam ich nie odkrył? Zawsze wszystko przeciwko mnie. Do diabła z takim urlopem, nasze ostatnie tygodnie razem, a my siedzimy jak te dupki nad zamarzającym morzem. Wszystko przeze mnie. Nie chcę, żebyś jechał, nie chcę – powtarzam w myślach. Nie jedź nigdzie!

– Wiesz co? – Adam przerywa moje rozmyślania. – Lepiej chodźmy do domu, zagramy w scrabble, niech ci będzie, a potem pójdziemy do tej knajpy, którą wypatrzyliśmy wczoraj wieczorem… Zjemy coś fajnego, łykniemy drinka i będziemy korzystać z tego, że jesteś my sami, dobrze? I może w końcu coś ustalimy…

Mam nadzieję, że te ustalenia będą dotyczyć seksu. Wczoraj po podróży padliśmy jak norki, nawet nie pamiętam, czy któreś powiedziało: „dobranoc kochanie”. Ja nie. Więc to niegłupi pomysł. Koca wytrzepać nie można, bo piasek przywarł na dobre. Mewy podnoszą się z trzepotem, zawsze myślałam, że to przyjemne małe ptaszki, z daleka nawet takie są, a z bliska – jednak Hitchcock.

Wróciliśmy do domku pani Ireny i zamiast zająć się czymś pożytecznym, natychmiast zasnęłam. Niebieski obudził mnie o szóstej, bo mu z głodu burczało w brzuchu.

W knajpie pusto, tylko przy stoliku w rogu siedzi jeden pan, przed nim piwo, a nad nim statek, który wbrew prawom natury wisi na jednej groźnej fali, w ogóle niezanurzony, bez ludzi, a w oddali szaleje burza.

Kelnerka przynosi karty, wyciągam rękę, ale ona wcale nam tych kart nie podaje, tylko uśmiecha się.

Lepiej ja zaproponuję, bo państwo nie wiecie, co tu jest dobre.

Jednak chcielibyśmy rzucić okiem w kartę – mówi Adam i patrzy na mnie triumfalnie, a kelnerka patrzy na niego z niedowierzaniem, wreszcie kładzie karty na stoliku.

– To już jak pan chce, tylko żeby potem nie było pretensji.

Sięgamy po menu. Zaczynam od drinków, bo czuję, że mi się to słusznie należy. Adam woła za kelnerką:

– Najpierw piwo dla mnie poproszę i gorącą herbatę!

Herbata jest, oczywiście, dla mnie. A niech tam. Czytam kartę alkoholi: Seks na plaży, We Dwoje, Czarne Pożądanie, Margerita, Uciekaj Kacu. Nie mam bladego pojęcia, co to są za alkohole, ale nie chcę marudzić. Przerzucam kartki. Golonka w piwie, omlet węgierski, warzywa duszone pod kołderką z sera – i tu zamazane, pierogi ruskie sztuk sześć…

Ja sobie zamówię gulasz węgierski – mówi Adam i odkłada kartę.

Ja golonkę – zbieram się na odwagę.

Czy można panią prosić?

Kelnerka pojawia się przy nas natychmiast, w pasie ma ze czterdzieści centymetrów, ale cała reszta jest obfita, niech się Lara Croft schowa, zazdroszczę jej natychmiast. Uśmiecha się do nas przyjaźnie.

– Słucham.

Ja poproszę golonkę. – Nie ma.

Jest – wskazuję palcem napis – golonka w piwie.

– Nie ma – mówi pogodnie kelnerka – mówiłam, że ja państwu doradzę, to państwo chcieli sami.

Gulasz węgierski? – Niebieski podnosi głowę i na końcu stawia wyraźny znak zapytania.

Oczywiście, ja mogę przyjąć zamówienie, ale wolę, żeby pan był zadowolony – mówi kelnerka i uśmiecha się do MOJEGO Niebieskiego.

Uznaję za stosowne natychmiast się wtrącić.

– Co pani nam może polecić świeżego? Kelnerka się rozjaśnia.

– Świeże proszę państwa na pewno są koreczki. Tak, po pierwsze, te koreczki są świeże.

– Może risotto? – mówi prawie szeptem Adam, nachylając się do mnie.

– Żadnego risotta, bo tu słyszę takie zamawianie, raczej warzywka gotowane lub może coś w cieście piwnym. To mogę z czystym sumieniem polecić.

Kiwam głową potakująco. Adam odkłada kartę.

– To dwa razy warzywka i dwie wódki. Kelnerka nachyla się nad stolikiem i patrzy ze zdumieniem na Adasia.

– Ja bardzo przepraszam, ale czy pan ma w swoim żołądku tolerancję na wódkę z piwem?

Adam o mały włos nie krztusi się własnym oddechem. Kelnerka pogodnie kontynuuje:

– Bardzo wątpię, proszę pana, może tak zrobimy: dla pana seks na plaży, dla pani margerita, a my nie oszukujemy na alkoholu, mamy swoją miarkę, bo ostatnio była kontrola. Ale za to na deser, skoro nic dobrego do jedzenia nie ma, zaproponuję państwu lody, takie podpalane, z ogniem przy stoliku, podpalenie kosztuje osiem złotych, więc mogę to samo zrobić bez podpalenia, na zimno. Ale zaproponuję państwu tak: ja podpalę to za darmo, i państwo będziecie zadowoleni, dobrze?

Całkiem nas zatkało, ona bierze karty do ręki, uśmiecha się tak pięknie, że nie mamy sumienia szukać innej knajpy i, nie czekając na naszą odpowiedź, odchodzi, falując swoją osią talią i biodrami. Adam patrzy na nią w zachwycie.

Zjawiskowa! – szepcze do mnie.

Dla pana seks na plaży? Czy to była propozycja? – odszeptuję do Adasia, ale nie zdążył mi odpowiedzieć, ponieważ pan spod statku bierze swoją czystą i podchodzi do nas.

Czy można?

Jesteśmy oboje tak zaskoczeni, że Adam kiwa głową, a mężczyzna, pochylony na stolikiem, mówi, patrząc to na mnie, to na Adama.

Ja tak na państwa patrzę od dłuższego czasu i tak sobie myślę, podejść, nie podejść, to podszedłem. Boja sam tutaj jestem.

Proszę pana – Adam jednak nie zapomniał języka w gębie – w czym możemy pomóc?

Właśnie o to chodzi, proszę pana, że w niczym, w niczym…

– To – Adam rozkłada ręce – pan wybaczy, ale chcieliśmy porozmawiać.

Patrzy na mnie wymownie, ale pan aż jaśnieje.

– To cudownie, cudownie, bo wie pan, tu nikt nie ma czasu na rozmowę, a miło w towarzystwie kulturalnych ludzi, za przeproszeniem, parę słów zamienić, jeśli już państwo są tak mili. – Przysuwa sobie krzesło i o zgrozo! siada przy naszym stoliku i kiwa ręką na kelnerkę. – Trzy wódki poproszę!

Patrzę na Niebieskiego, który osłupiał, i ogarnia mnie chichot nie do powstrzymania. Niech sobie radzi, socjolog jeden, asertywnie! Teraz, po zamówieniu tych trzech wódek! Adasia mojego zamurowało jednakże. I to całkowicie. Kelnerka zjawia się natychmiast i na tacce niesie trzy wódki i herbatę z cytryną dla mnie. Uśmiecha się promiennie i odchodzi.

Dawno państwo przyjechaliście? – pyta miły pan o czerwonych policzkach, wygląda trochę jak troll, jest mały i okrągły, już chcę odpowiedzieć grzecznie, skoro sobie Adaś nie radzi, ale pan nie czeka na odpowiedź. – Bo ja tu już tydzień siedzę, urlop dostałem z pracy, karny urlop, że teraz muszę jechać i już, to przyjechałem, a żona, to ona znowuż nie dostała… Ale i tak by nie przyjechała, bo my już mieszkamy osobno… To po co byśmy jeździli znowuż na wspólne urlopy… Ale państwo mieli szczęście i jesteście razem…

No właśnie – wtrąca Adam, który powoli odzyskuje mowę – pan nas zaskoczył, a my mamy parę pilnych spraw do obgadania…

To bardzo dobrze, bardzo dobrze, dobrze trafiłem, no to na lepsze myślenie! – Pan chwyta szklaneczkę, która pamięta jeszcze głęboki socjalizm i wypija swoją wódkę.

Patrzę bezczelnie na Adama i podnoszę swoją do ust. Brrr…

Niech się pani tak nie otrząsa. – Miły pan patrzy mi głęboko w oczy. – Wódkę to trzeba umieć pić, o tak! – Bierze swoją wódkę, wciąga powietrze, wypuszcza i wypija do dna. – Na wdechu…

Ale pan właśnie wypił na wydechu – mówię.

A może i na wydechu. Nie pamiętam już, tłumaczyć dobrze nie potrafię, bo ja to mam opanowane, no i cieszę się, że mogę z państwem pogadać…

Adam daje mi rozpaczliwe znaki oczami, ale co ja mogę zrobić? Nic, nic, romantyczna kolacja we troje, nad morzem, to jest to, czego mi brakowało do szczęścia. Wódka uderza mi do głowy, robi się przyjemnie, a i ta knajpeczka jakaś niczego sobie. Adam desperacko sięga po wódkę i wypija jednym haustem, krztusi się, a mnie się robi coraz weselej.

– Pan też nie umie – mały okrągły człowieczek patrzy na Adama z lekkim wyrzutem – a to przecież kwestia wprawy… Jak byłem w Szwecji, bo ja pracy nie mogłem znaleźć tutaj w Polsce, bo ja proszę państwa – nachyla się nad nami konfidencjonalnie i nagle zaczyna chichotać – bo ja się do niczego nie nadaję! Jak pisałem kiedyś w gazecie, takie kawałki w gazecie lokalnej, to ta gazeta padła, bo ja tam pisałem. Więc pojechałem do Szwecji owoce leśne zbierać. Ale tam z wódką kłopot i tych owoców też nie za dużo zbierałem, i taką miałem chęć na ziemniaka! A ziemniaki drogie i daleko, bo my w środku lasu, proszę państwa, byliśmy zakwaterowani. I idę kiedyś lasem, patrzę – ziemniak! Kopnąłem go… – pan zauważa wzrok Adama i szybko się poprawia – ale nie ze złości go kopnąłem, tylko z poszanowaniem go kopnąłem, i patrzę, on toczy się, a tu pryzma ziemniaków leży! Jakiś Szwed wyrzucił! To ja te ziemniaki tam, na kamp, przyniosłem i sklepik warzywny otworzyłem, i zarobiłem więcej niż na tych owocach! Ech, to były czasy – rozmarza się. – Teraz to już człowiek tyle za granicą nie zarobi… jak kiedyś… Za siedem dolarów, proszę pani można było miesiąc przeżyć…

Pan Okrąglutki coraz bardziej mi się podoba. Bo, niestety, pamiętam te czasy, a on myśli, że nie, i właściwie to mi się najbardziej w nim podoba, zwłaszcza że wódeczka bardzo udatnie rozgrzała mi środek, i tak patrzę na tę knajpę przyjemną, ze ślicznym obrazem na ścianie, i już wcale nie jest ani zimno, ani nieprzyjemnie. Wrócimy sobie do domu, położymy się z Niebieskim do łózia, nikt nam nie będzie przeszkadzał, możemy nawet cały jutrzejszy dzień nie wstawać.

– Z tym że – Pan Okrąglutki ociera usta – z żoną to wtedy pierwszy raz się rozstałem. Wyjazdy nie służą rodzinie, co?

A niech go diabli! Skóra mi cierpnie na samą myśl o wyjeździe Adasia, ale nic to, zacisnę zęby, nic to.

Ja właśnie lecę do Stanów – mówi Adaśko, który też chlapnął całą wódeczkę i już nie jest taki spięty.

O, Ameryka! – ucieszył się Pan Okrąglutki – to jest dopiero kraj! Byłem, byłem, jak potem po tej Szwecji pracy nie mogłem znaleźć. Szwagier mnie zaprosił, to pojechałem, bo wizę niechcący dali. W Ameryce, proszę pana, to ja wiertarkę zobaczyłem po raz pierwszy, bo ja dwie lewe ręce mam. Ale jak się chwyciłem, to kolega mówi, nie rusz, bo spaprzesz nam robotę, to nie ruszałem, tylko opowiadałem im różne rzeczy, i oni zadowoleni nawet byli, że nic nie robię. Bo i roboty wtedy nie psułem, nieprawdaż? Trzy wódeczki proszę! Ale jak wróciłem, to domu nie miałem… Kobitki za granicą też samotne jak najbardziej… No i oczy pogubić można, a człowiek po pracy samotny był… Wróciłem, to pieniądze miałem, ale żony nie miałem…

Chcę już iść. Nie byłam żoną Pana Okrąglutkiego, więc nie muszę się niepokoić. Nie jestem żoną Adasia, więc nie muszę się niepokoić tym bardziej. Ale lepiej, żeby Adaśko nie słuchał takich bzdur.

Lodów nie zjedliśmy, mimo że pani nam chciała podpalić za darmo, z Panem Okrąglutkim rozstaliśmy się dobrze po północy. Wiatr ustał, więc postanowiliśmy iść do domu plażą, księżyc wychylił się zza chmur i zrobiło się tak, jak być powinno od początku świata. Morze szeleściło, czarnosrebrne, Adam obejmował mnie i był cieplutki, i ostatni raz tak mi było ze dwadzieścia lat temu, z zupełnie innym panem. Ale wcale nie miałam zamiaru temu wspomnieniu poświęcać cennego czasu. Troszkę byliśmy pijani i najpierw wleźliśmy do morza, które, o dziwo, okazało się całkiem ciepłe, to znaczy Adaśko najpierw nie chciał wejść, ale jak go troszkę popchnęłam, to owszem, do kolan się zamoczył, a potem, socjolog jeden, złapał mnie i pociągnął do wody i zamoczyłam sobie całe nogi prawie po uda! A potem całowaliśmy się na piasku i wspaniale było pomyśleć, że zaraz możemy się przenieść do łóżka, w którym nie ma żadnego psa, żadnego kota, żadnego dziecka, żadnej Mamy ani Taty i żadnego telefonu. Bardzo nas bawiło wymienianie tych wszystkich rzeczy, do domu dotarliśmy o pierwszej. Nasza gospodyni dała nam klucz do drzwi wejściowych, ale o dziwo, kiedy tylko Adam zaczął nieudolnie wsadzać go do dziurki, drzwi się otworzyły.

– No nareszcie! – powiedziała z pretensją pani Irena i ze zdziwieniem spojrzała na mokre ślady w przedpokoju.

Drzwi do naszego pokoju rozwarły się z cichym trzaskiem i stanął w nich nie kto inny, nie jakiś przypadkowy przechodzień, nie pomyłka meldunkowa, nie złodziej – tylko ukochany synek mojego Niebieskiego, metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu, Szymon, a zza jego pleców wyjrzała ciemna główka mojej jedynej pociechy, jedynego ukochanego dziecka, nazwanego Tosią, prawie osiemnaście lat temu.

Co wy robicie tak późno? – powiedziała Tosia. – Nie mogłam wytrzymać z babcią, więc dojechałam do was, tak jak chcieliście. I Szymon też! Cieszycie się?

Cześć tato – powiedział Szymon. – Nie mogliśmy się do was dodzwonić i…

Adam niepewnie spojrzał na mnie. Ucałowałam jedno i drugie i potknęłam się o rozłożoną na podłodze karimatę. W głębi pod oknem wstawione było łóżko polowe. Spojrzałam na Adama. Wzruszył ramionami, zrobił marsową minę, a potem zaczął się tak śmiać, że i mnie ogarnęła głupawka. Oparłam się o drzwi i dopadł mnie niekontrolowany atak śmiechu. Co spojrzałam na Adama, który zwinięty na krześle ryczał jak zarzynany prosiak, to łapała mnie czkawka.

Szymon spojrzał na Tosię, a Tosia popatrzyła na Szymona.

– Chyba się cieszą – powiedziała niepewnie.

Następne pięć dni spędziliśmy bardzo rodzinnie. I było bardzo, ale to bardzo miło, tylko czasem, jak dzieci nie widziały, obiecywaliśmy sobie, że jak wrócimy do domu, i nareszcie będziemy sami, to…

Kto i po co?

Uzgodniliśmy, że weźmiemy ślub, jak Adam wróci. Pół roku to nie wieczność, a czekanie to sama przyjemność. Stęsknimy się za sobą, będziemy pisać długie listy i dzwonić, i e – mailować, ja schudnę i odmłodnieję, Tosia będzie się spokojnie uczyć. Ciekawe swoją drogą, dlaczego wybrała historię, skoro ma z niej troję i była zdziwiona, kiedy Szymon ją zapytał, czy może wymienić wszystkie dynastie polskie.

– My przecież nie mamy żadnych dynastii – powiedziała, a ja prawie zemdlałam. – Myśmy mieli tylko królów!

Wszystko to działo się w niedzielę na rodzinnym obiedzie, na który przyjechał nawet Szymon.

Moja Mama ścierpła na samą myśl, co to będzie z Tosią w maju, i obiecała, że się za nią weźmie, przecież to dziecko nic nie kojarzy i jak ja sobie poradzę bez mężczyzny. Mój Ojciec wyraził nadzieję, że Adam będzie ostrożny w samolotach oraz już w Ameryce, po czym na stronie powiedział mi, że hmm, mężczyźni są różni i gdyby był na moim miejscu, to pochopnie by nic nie obiecywał i jak ja sobie dam radę.

Wszystkie te światłe uwagi padły przy stole, w ogrodzie, bo dzień był jeszcze ciepły. Mój Ojciec karmił Borysa pod stołem i udawał, że to nie on, Tosia bez przerwy mówiła, że nie wolno karmić psa przy jedzeniu, j Mój Ojciec podkreślał, że kiedy go zabraknie, to pożałujemy, że pies nie był karmiony nawet pod stołem, a poza tym on go wcale nie karmi, i Borys tak ładnie prosi, Moja Mama mówiła, że w tym domu powinny być jakieś zasady, które okażą się niezłomne, ja powiedziałam swojej Mamie, że zasady są, tylko nikt ich nie przestrzega, ale nie chcę o tym dyskutować przy jedzeniu, Mój Ojciec się obraził na Moją Mamę, Moja Mama wyjaśniła, że chodzi o to, żeby dzieci nie zwracały uwagi dorosłym, Tosia mówiła, że nie wychowuje się dorosłych dzieci, czyli mnie, ja krzyknęłam na Tosię, żeby nie zwracała uwagi babci, Mój Ojciec powiedział, że ma wrzody i nie może się denerwować przy jedzeniu, Tosia powiedziała, że dlaczego, jeśli ma wrzody, je schabowe z serem żółtym zapiekanym, skoro to nie jest dietetyczne jedzenie, Szymon powiedział, że byłoby lepiej dla Tosi mniej orientować się w dietach, a bardziej w przyczynach zrywów narodowych, Tosia powiedziała, żeby jej nie psuć humoru maturą, bo ona ma jeszcze rok, a my już uprawiamy zbiorową histerię, Mój Ojciec powiedział, że gdyby był na jej miejscu, to by uczył się od pierwszej klasy, a nie tuż – tuż przed egzaminem, i niczego nie trzeba zostawiać na ostatnią chwilę, Moja Mama powiedziała, żeby nie atakował bezbronnego zestresowanego dziecka, a Szymon powiedział, że Tosia nie jest dzieckiem, Adam nic nie mówił, tylko chłonął życie rodzinne. Po dwóch godzinach byłam absolutnie wykończona. Wieczorem odprowadziliśmy ich na kolejkę, Mój Ojciec się upierał, żeby wziąć Borysa, żeby sobie trochę pobiegał, Moja Mama mówiła, żeby nie brać Borysa, bo są inne psy, i co to będzie, Tosia zamknęła się z Szymonem w swoim pokoju i powiedziała, że nie będzie nikogo odprowadzać, bo ją wykończyliśmy, a Adam nic nie mówił, tylko chłonął życie rodzinne.

Jeszcze na stopniach kolejki Moja Mama się wychyliła i powiedziała:

– Nie siedź w ogrodzie bez swetra, bo wieczory są już zimne, od świętej Hanki zimne wieczory i ranki, a już koniec sierpnia! Musisz zadbać o siebie!

A Ojciec znad jej ramienia krzyknął:

– I powiedz Tosi, żeby się nie denerwowała, tylko wzięła do roboty! I posłuchaj matki, zadbaj trochę o siebie, bo już nie jesteś pierwszej młodości!

Kiedy Moja Mama i Mój Ojciec zniknęli w drzwiach wagonu, a kolejka z cichutkim chrzęstem oddalała się od nas, rzucając coraz mniejsze czerwone błyski na tory, a Borys zniknął w krzakach, odetchnęłam z ulgą i powiedziałam do Adaśka usprawiedliwiająco:

– Przepraszam, no, są męczący, ale robią to z miłości przecież…

A Adam popatrzył na mnie, potem na tory i powiedział:

– Przepraszam? Puknij się w głowę, kobieto! Nawet nie wiesz, jak ci zazdroszczę, że masz jeszcze rodzinę. Dużo bym dał za to, żeby mnie moi postrofowali… – I skierował się ku krzewom, w których zniknął Borys.

Stałam i patrzyłam za nim, a potem ruszyłam wolno w stronę domu. Adam nie ma już ani matki, ani ojca. Nie będę miała żadnych teściów, żadnych uwag od teściów, żadnej teściowej, która mnie nie będzie lubić i mówić, że ręczniki i obrusy oraz pościel trzyma się na najwyższej półce, a koce na najniższej, żadnego wchodzenia w nową rodzinę. Jedyną jego rodziną jest Szymon, i na dodatek mój Niebieski jest jedynakiem. Prawdę powiedziawszy, myślałam o tym z ulgą, a teraz zrobiło mi się przykro. I prawdę powiedziawszy nie dość, że przykro, że jemu było przykro, to – wstyd – że mnie nie było tak przykro, jakby należało.

Dlaczego zamiast cieszyć się, że Mój Ojciec i Moja Mama przyjeżdżają do mnie i próbują mnie wychowywać, oddycham z ulgą, kiedy wyjeżdżają? Dlaczego opędzam się od pouczania i uwag, zamiast dziękować Bogu, że jeszcze ma kto te wszystkie uwagi wygłaszać? Dlaczego nie potrafię ich traktować z największą miłością i szacunkiem? I cieszyć się, że są i że mogę czasami być jeszcze dzieckiem? Czy ktoś mi rozum odebrał, czy co?

Przecież cała moja dorosłość nie jest w tych cholernych trzydziestu ośmiu z hakiem latach, tylko w sposobie przyjmowania tego wszystkiego, co oni mówią i robią. Jeśli uważam się za dziecko, to staję w jednym rządku z Tosią, ale jeśli jestem dorosła…

Cofam się spod furtki i wracam na stacyjkę, przechodzę przez tory, Adam idzie z Borysem przez łąkę, w stronę lasu. Życie naprawdę wcale nie jest proste. Albo właściwie wszystko jest takie proste, że aż boli. Adam mnie nie widzi, nie będę go wołać, skręcam w brzozowy las, samotny spacer mnie też dobrze zrobi. Chociaż właściwie powinnam wrócić po sweter, bo po zachodzie słońca już naprawdę robi się zimno… Od świętej Hanki…

Od Aksamitu czyszczenie do,,Zdrady”

W poniedziałek pojechałam do redakcji. Już w windzie natknęłam się na Naczelnego. Złapał mnie za łokieć.

– O, pani Judyta! – Ucieszył się, jakby mnie widział pierwszy raz od dwustu lat – Chorowała pani?

To właśnie lubię w mężczyznach, że przychodzisz do pracy po urlopie, wypoczęta, opalona (to znaczy ja nie, bo padało), gotowa do podjęcia wspaniałych nowych zadań, a oni zauważają, że wyglądasz jak po długiej chorobie.

Wróciłam z urlopu – powiedziałam i uśmiechnęłam się promiennie.

Takiego długiego? – zdziwił się Naczelny.

To jest następna rzecz za którą przepadam. Bierzesz, człowieku, pięć dni urlopu i to jest długi urlop, widzisz dziesięciocentymetrowy kawałek czegokolwiek i to ma dwadzieścia pięć centymetrów, spotykasz kogoś w dwudziestolecie matury i słyszysz – sto lat cię nie widziałem!

Takiego krótkiego – sprostowałam pogodnie.

To znakomicie, znakomicie, wie pani, jaka jest różnica między mężczyzną a szympansem?

Wiedziałam, że szympansy są inteligentne, ale nie wiedziałam, że Naczelny wie. Wiedziałam również, że jest to tylko pretekst do opowiedzenia mi, jakimi idiotkami są kobiety. Ale nie zapominałam, że Naczelny jest moim szefem i pomimo tego mobbingu milczałam pokornie. Kiedyś, w przyszłości, kiedy będę mężczyzną, a on moim podwładnym, za wszystko mu odpłacę.

– Jeden chrapie, drapie, czochra się po wszystkim, a drugi jest małpą! – uśmiechnął się triumfalnie Naczelny. – Proszę do mnie wpaść po kolegium! – I wyszedł z windy, a ja z wrażenia pojechałam na szesnaste piętro do ubezpieczeń samochodowych.

Kiedy wreszcie trafiłam do naszego pokoju, powitały mnie chłodne spojrzenia dziewczyn.

Wcale nie widać, że byłaś na urlopie – ucieszyła się na mój widok Karna, która jest kierowniczką działu listów, i ucałowała mnie w policzek. – Naczelny chce się z tobą widzieć! – Rzuciła znaczące spojrzenie na Ewę.

Cześć Judyta. – Ewa usiadła za swoim biurkiem i sięgnęła po pakiet listów. – Uzbierało się trochę… – I odwróciła wzrok.

Nigdy jeszcze tak się nie zachowywały. Choć rozumiem, że mają powody. Wiadomo, że porzucona kobieta najpierw budzi współczucie, choć prawie natychmiast pojawia się (i wiem o tym!) wniosek, że coś w niej było nie tak, skoro ją rzucił. Jeszcze gorzej, kiedy taka porzucona niegdyś kobieta zaczyna normalnie żyć, a już rzeczą nie do wybaczenia jest, jeśli żyje i jest szczęśliwa. No i Adam jest mój, a nie ich. A znowu w redakcji tak wielu facetów nie ma. Naczelny na razie żonaty, a ja wychodzę za mąż. To wystarczający powód, żeby mnie znienawidzić.

Siadam nad listami i nie wiem, kiedy mijają trzy godziny. Karna i Ewa rzucają na mnie ukradkowe spojrzenia, i jeszcze, idiotki, myślą, że tego nie widzę. Punktualnie o wpół do pierwszej do pokoju wsuwa głowę Naczelny.

– Już – mówi i wychodzi.

Aha, mam się poderwać i gnać za nim. Niedoczekanie!

Może pan mówić „już” do psa, a nie do podwładnej, chamie jeden! Może pana żona to znosi, ale ja szczęśliwie pana żoną nie jestem, chamie jeden! – warczę i widzę triumfalne spojrzenia Karny i Ewy. Ale im pokazałam!

Otwieram oczy i podnoszę się szybko, i udaję, że nic a nic mnie to nie ruszyło, i ruszam za nim. Karna i Ewa odprowadzaj ą mnie wzrokiem spanieli.

– Kawy, herbaty, palto? – Naczelny szerokim gestem pokazuje, żebym usiadła.

Siadani.

– Pani Judyto, mam co do pani pewne plany… – zawiesza głos. – Tak patrzę i patrzę na to, co się dzieje na świecie, my tu gazety nie zrobimy… takiej prawdziwej… no, ale zrobimy inną…

Matko Przenajświętsza! Nieprawdziwą? A jaką? Pornograficzną?

– Ciężko jest teraz na rynku wydawniczym… – Naczelny opiera się o fotel i lekko zaczyna się huśtać… – Target nam się rozłazi, bez giftów nakład spada… Reklamodawcy uciekają, ludzie nie mają pieniędzy… Musimy wprowadzić jakieś obostrzenia… no i tak pomyślałem o pani… Bo te listy…

Wiedziałam. Na pierwszy ogień pójdą ci na zleceniach, czyli ja. Bezrobotna Judyta. Bez zasiłku. Z dzieckiem przed maturą, psem Borysem, kotami oraz narzeczonym w Ameryce. Komu potrzebne odpowiedzi na listy? Nikomu. Kogo obchodzi, że w Pliskach Dolnych mąż bije żonę i ona nie wie, co ma robić? Nikt nie zainteresuje się tym, że rodzice dziecka, które trafiło do sekty, nie mają żadnej pomocy i nie wiedzą, gdzie się zwrócić. Tylko biedne rybiki ocaleją. Już nie odpowiem listem z wykazem trucizn. Rozplenia się i rybiki, i szczury, i karaluchy. A na to wszystko przyjdą mrówki faraona. I mszyce. I cóż z tego? No cóż, skoro opowiedział pierwszy raz w życiu dowcip o mężczyznach, mogłam zacząć podejrzewać już w windzie, że przygotowuje eleganckie wymówienie.

– Pomyślałem o pani, pani Judyto, bo może byśmy przestali ludziom w głowach mieszać? Traktować ich jak idiotów? Skoro nakład nam maleje, to może parę dobrych reportaży? Jakieś prawdziwe historie mówiące o dramatycznym losie naszego społeczeństwa? Pani się kontaktuje z ludźmi… oni pisząc o swoich problemach… Ale to nie wystarczy… Może utworzyć taką komórkę interwencyjną? Zrobimy coś dobrego, potem to opiszemy… Ludziom da się trochę nadziei, bo przecież w tych czasach to każdemu nielekko… Co pani o tym myśli?

Co ja o tym myślę? Przyklasnąć Naczelnemu, dać się wyrzucić, zdychać z głodu, przepisywać znowu prace dyplomowe na komputerze, stracić niezłą pracę na rzecz jakichś mrzonek o lepszych gazetach? Mądre czasopismo? Nie takie, co pisze, jak zrobić mu przyjemność na sto dziewięćdziesiąt siedem sposobów i jak szukać wytrwale przez parę miesięcy w każdym numerze pisma punktu G lub jakiej innej literki? Po prostu dać się zredukować? I jeszcze te jego manipulacje, żebym sobie sama pętlę na szyję założyła… Że przecież Judyta też jest za zlikwidowaniem swojej posady… Bardzo piękne metody, jak za dawnych czasów. O nie, niech sam mnie wyrzuca! Nie ułatwię mu niczego.

Ale gdyby to nie był mój Naczelny, gdyby nie chodziło o mnie, tylko o pomysł zrobienia czegoś dobrego, to przecież przyklasnęłabym z radością! Może ludzie dlatego przestają kupować czasopisma, że tam jest tylko sieczka? Że następnego dnia nie pamięta się o tym, co wczoraj napisano? Że to tylko marność nad marnościami?

Uważam, że to świetny pomysł – mówię otwarcie i jestem z siebie dumna, choć wizja samotnego serka w lodówce nieco tę dumę osłabia. – Trochę szkoda tych listów, bo ludzie naprawdę nie wiedzą, gdzie szukać pomocy… ale skoro coś za coś…

Ależ ja nie zamierzam zlikwidować listów! Jest baza danych! Przekaże ją pani pani Karnie i dział listów dalej będzie działał, tylko w ograniczonym zakresie! Przygotujemy takie wydruki z radami i to będziemy wysyłać! – radośnie mówi Naczelny.

Przekażę swoją bazę Karnie… Od A do Z. Od aksamitu czyszczenie, sztruksu i butów zamszowych, owsiki, konfitur robienie, do zdrady. Zdrajca Naczelny. Taki sam, jak wszyscy inni faceci. Oprócz Niebieskiego oczywiście.

Podnoszę się i nie patrzę na niego.

– Bardzo się cieszę, bardzo – mówi Naczelny i uśmiecha się szeroko, wyciąga do mnie rękę, podaję mu swoją, nie będę odgrywała obrażonej dziewczynki, trudno, dobrze, że nie pracowałam w kopalni i że właśnie tej kopalni nie zamknięto. I tak mam więcej szczęścia niż statystyczny górnik. Uważam tylko za głęboko niestosowne zachowanie Naczelnego. Ale czego się spodziewać po mężczyźnie? – To proszę się zgłosić do księgowości… Tam już czekają…

Wychodzę, sekretarka patrzy na mnie przyjaźnie.

– Przydałby się pani urlop, pani Judyto – słyszę. Odpocznę sobie, oczywiście, będę miała dużo wolnego czasu, jędza, przecież wie zawsze pierwsza, co się dzieje w firmie, a udaje dobrą znajomą. Trudno. Nie zamierzam wyjaśniać, że właśnie wróciłam z urlopu.

– Nie cieszy się pani?

Patrzę na nią i powoli ogarnia mnie fala furii. Nie od razu dociera do mnie sens pytania, ale pani Jaga ma doskonale przyklejony uśmiech na twarzy. Wredna suka!

– Cieszyć się? – Nachylam się nad jej biurkiem i już wiem, że nie wytrzymam. – Jak mam się cieszyć, skoro tyle mojej pracy pójdzie na marne! Nie odpowiada się chłodnym wydrukiem z komputera, takim samym do wszystkich! Jeśli ktoś nie ma choćby dwóch komórek w mózgu, które by mu podpowiedziały, że człowieka, nawet anonimowego, nie traktuje się w ten sposób, to nic nie poradzę! Jak komuś nie działają synapsy i nie kojarzy, że każdy człowiek musi być traktowany poważnie i indywidualnie… A on mnie odsyła do księgowości!

– Szkoda, że nie ma pani odwagi, żeby mi to powiedzieć wprost, pani Judyto.

Naczelny stoi za mną i teraz rozumiem, dlaczego Jaga poczerwieniała po moich pierwszych słowach. Nie na mój widok, niestety, poczerwieniała, jak myślałam. Odwracam się jak na filmie sprzed stu lat, powoli, absolutnie powoli, wolałabym się zapaść pod ziemię, ale nie ma gdzie i nie majak.

– Ja naprawdę lubiłam swoją pracę i uważam, że wielu ludziom pomogłam. – W życiu nie powiedziałam czegoś tak odważnego. Podnoszę wzrok, Naczelny błądzi swoim w okolicach okna. – A za dwie komórki i połączenia przepraszam – dodaję i nagle diabeł chyba mnie podkusza – ale nie jest dobrze, kiedy się podsłuchuje rozmowy pracowników. – Naczelny patrzy na mnie uważnie i wiem, że strzeliłam największą gafę w życiu, więc próbuję natychmiast ją naprawić słowo – tokiem: – To znaczy umówmy się, każdy mówi to, co myśli, to znaczy czasami… i pan sam na pewno o dyrektorze wydawniczym… na pewno panu również zdarzyło się powiedzieć, że to idiota, wtedy, kiedy nikt nie słyszał i…

Jaga drętwieje za swoim biurkiem, w oczach Naczelnego pojawia się wyraz zaciekawienia, a ja czuję, jak zapadam się na pewno już po łydki w podłogę pokrytą wykładziną.

– Po pierwsze – mówi Naczelny i jego wzrok jest wbity we mnie jak skalpel – po pierwsze nie wiedziałem, że pani tak bardzo zależy na tych odpowiedziach. Brałem pod uwagę zmianę w sposobie porozumiewania się z czytelnikami, ale chciałem, żeby pani skupiła się na nowym dziale. Po drugie, jeśli podoła pani obowiązkom, to bardzo proszę, tylko ani słowa skargi. Po trzecie, dyrektor wydawniczy nie jest idiotą, o czym wszyscy wiemy, po czwarte, jeśli pani chciała ze mną ustalać wynagrodzenie, to należało to powiedzieć, a nie skarżyć się pani Jadze, po piąte, owszem, zdarzyło mi się pomyśleć, że moje synapsy nie działają, na przykład w tej chwili, bo w ogóle nie wiem, dlaczego jeszcze z panią rozmawiam. Ale nie zapłacę pani jak za dwa etaty! Może dostać pani trochę więcej, ale na pewno nie za dwa!

Muszę wyglądać jak idiotka, bo w oczach Naczelnego pojawia się takie samo rozbawienie, jakie gości czasami w oczach mojego ukochanego socjologa. Stoję jak wryta i nic nie rozumiem, zupełnie nic nie rozumiem. Wyrzuca mnie, dając mi etat? Zwalnia mnie czy nie? Muszę to natychmiast wyjaśnić.

– To zwalnia mnie pan? – pytam i robi mi się gorąco.

– Pani Jago – Naczelny zwraca się do sekretarki – niech pani wytłumaczy pani Judycie resztę, bo ja nie mam siły. Ja jestem żonaty, j a to mam w domu, dlaczego ja pracuję w babskiej redakcji? Dlaczego ja nie jestem naczelnym „Playboya”? Dlaczego ja się na to zgodziłem? Dlaczego ja nie robię tego, co lubię? A najbardziej lubię łowić ryby… w samotności, na Śniardwach… – rozmarza się Naczelny. – Niech pani powie pani Judycie, że jutro o dziesiątej u mnie narada z dyrektorem wydawniczym, tym idiotą. Trzeba go będzie przekonać do stworzenia nowego działu. Żegnam panie.

Zostajemy same. Opadam na fotel pod drzwiami, Jaga zaczyna nerwowo chichotać.

O co chodzi? – pytam przyjaźnie i robi mi się ciepło i sennie.

O panią! Będzie nowy dział interwencji, jeszcze nie wiadomo, jak się będzie nazywał, a pani będzie jego podporą za dużo większe pieniądze! To po co pani listy?

Wracam na miękkich nogach do pokoju. Karna i Ewa podskakują do mnie.

– Niedobrze mi – mówię i czuję, że zaraz puszczę pawia. – Wody…

– Zwolnił cię…

Patrzę na nie nieprzytomnym wzrokiem, wypijam duszkiem wodę niegazowaną i zaczynam się histerycznie śmiać.

– To reakcja nerwicowa na zwolnienie, nie martw się, w „Pani i Panu” szukają redaktorów, polecę cię mówi Karna, a ja nie mogę się przestać śmiać.

– Judyta! – Ewa z troską pochyla się nade mną.

– Co on ci zrobił? Co ci zrobił ten sukinsyn?

– Awansował mnie! – wykrztuszam z siebie i wiem, że życie jest piękne.

W drodze powrotnej do domu kupiłam szampana, i to nie tego najtańszego za dziewięć złotych, tylko za dwadzieścia cztery. Tosi kupiłam rajstopy w siatkę, przez które na pewno będzie miała zapalenie jajników, ale za to są modne, albo mi się wydaje, że są modne, a ja bym w życiu czegoś takiego nie włożyła, więc powinna się cieszyć. Niebieskiemu kupię pióro prawdziwe wieczne, o którym marzy, i może będzie przesyłał mi własnoręcznie pisane listy. Którymi się będę mogła rozkoszować do końca życia. Albo w kryzysach małżeńskich. Tak postanowiłam. A sobie kupię aparat do masażu podwodnego, na który mnie Ula namawia od nowego roku. Dostała taki od męża. Nie wiem, dlaczego ja mam kupować, skoro ona dostała, ale trudno, żeby jej mąż mi kupował aparat do masażu.

Niebieski widział to domowe jacuzzi Uli, ale jakoś nie pobiegł do sklepu, żeby zainwestować w naszą wannę. I może słusznie, bo teraz ja, jako kobieta zamożna, bardzo dobrze zarabiająca, z perspektywami, mogę właśnie sobie zrobić luksusową przyjemność. Podpisałam nową umowę i w życiu nie śniłam nawet, żeby tyle zarabiać, razem z listami, które będę ciągnąć!

Kiedy przyjechałam do domu, Tosia z Adamem siedzieli przed telewizorem i oglądali mecz.

Stanęłam w drzwiach, ale nikt mnie nie zauważył, jedynie Borys, łaskawca, podniósł się i pomachał ogonem.

Dzień dobry – zawołam radośnie.

Będzie karny! – odpowiedział mi Adaśko.

Dwa zero prowadzimy! – krzyknęło moje maleństwo, nie odrywając wzroku od ekranu, na którym dwudziestu czterech facetów biega w tę i we w tę bez żadnego pomysłu i nawet czasu im nikt nie mierzy.

Mam dla was niespodziankę! – Nie dałam za wygraną, powiedziałam to zdanie równie radośnie, nie chcąc znowu pakować się we własne ograniczenia.

Wal, wal, wal!!! – krzyknął Adam do mężczyzny o krótkich nogach, który podbiegł do piłki.

Awansowałam!

– Cudownie! Jest!!! Psiakrew, jest! – krzyknęli oboje, wciąż przypięci do ekranu.

– 1 będę teraz bardzo dobrze zarabiać – dodałam.

Dwa dwa! Mamy szansę na wejście do finału! Rozumiesz to! – Adam zerwał się i wykręcił mną kółeczko. – Remis!!! Piękny strzał! Piękny!

Powtarzają! – krzyknęła Tosia, Adam mnie puścił i prawie wszedł w telewizor.

Tylko to wam chciałam powiedzieć… – powiedziałam.

Popatrz, tuż pod poprzeczką, nie do obrony – entuzjazmował się Adam. – Wiedziałem, że jeśli tylko on będzie strzelał, to wyrównamy… Jutka, siadaj!

Poszłam do kuchni, szampana wsadziłam do lodówki. Potem wyjęłam piwo, otworzyłam i poszłam oglądać, jak to dorośli mężczyźni uganiają się za kawałkiem skóry, dają się kopać po nogach, a czasami i gdzie indziej, tylko dlatego, żeby ich koledzy mogli w tym samym czasie wbić ten kawał skóry w brudną siatkę, do której dostępu broni umazany w błocie mężczyzna, który nie biega po boisku, tylko czeka, aż mu rozkwaszą twarz piłką.

Dlaczego mój facet nie może biegać po boisku, zamiast wyjeżdżać do Stanów?