"Chromosom 6" - читать интересную книгу автора (Cook Robin)ROZDZIAŁ 44 marca 1997 roku godzina 19.00 Nowy Jork Laurie skończyła robić sałatkę warzywną, przykryła miskę papierowym ręcznikiem i wsunęła ją do lodówki. Teraz zabrała się za dressing z oliwy z oliwek, świeżego czosnku, winnego octu i odrobiny aromatu. Gotowy także włożyła do lodówki. Z kolei zajęła się jagnięcym combrem. Odkroiła drobne pasemka tłuszczu, pozostawione przez rzeźnika, umieściła mięso we wcześniej przygotowanej marynacie i również schowała do lodówki obok pozostałych potraw. Ostatnim etapem było przygotowanie karczochów. Odcięcie łodyg i kilku największych, łykowatych liści zajęło chwilę. Wytarła ręce i spojrzała na zegar. Znając zwyczaje Jacka, uznała, że to dobry moment na telefon. Sięgnęła po słuchawkę aparatu wiszącego na ścianie przy zlewozmywaku. Wybierając numer i czekając na połączenie, widziała w wyobraźni Jacka wspinającego się po zdewastowanych schodach zrujnowanego budynku. Chociaż zdawało jej się, że rozumie, dlaczego kiedyś wynajął to mieszkanie, miała jednak spore kłopoty ze zrozumieniem, dlaczego nadal w nim mieszka. Dom był taki przygnębiający. Z drugiej strony, kiedy rozejrzała się po własnym mieszkaniu, musiała przyznać, że jeśli chodzi o wnętrza, nie było wielkiej różnicy. No, może tylko taka, że jego mieszkanie było prawie dwa razy większe. Telefon dzwonił. Liczyła sygnały. Gdy doszła do dziesięciu, zwątpiła w swą znajomość zwyczajów przyjaciela. Miała właśnie odwiesić słuchawkę, gdy odezwał się Jack. – Tak? – zapytał bezceremonialnie. Ciężko dyszał. – Dzisiaj jest twój szczęśliwy wieczór – powiedziała Laurie. – Kto mówi? Czy to ty, Laurie? – Zdaje się, że brakuje ci powietrza. Znowu grałeś w koszykówkę? – Nie, biegłem dwa piętra, żeby odebrać telefon – wyjaśnił Jack. – Co się stało? Tylko mi nie mów, że ciągle jesteś w robocie? – Na miłość boską, nie – zaprotestowała Laurie. – Od godziny jestem w domu. – No to dlaczego mam dzisiaj szczęśliwy wieczór? – Wracając do domu, zatrzymałam się przed "Gristedem" i kupiłam wszystko do twojego ulubionego dania. Tylko wkładać do piekarnika. Musisz jedynie wziąć prysznic i przyjechać tu. – I przeprosić cię za wybuch śmiechu z powodu zgubionego mafioso. Jeżeli coś należy naprawić, to powinienem zrobić to ja. – Nikt nie musi odprawiać pokuty – oświadczyła Laurie. – Po prostu lubię twoje towarzystwo. Ale mam jeden warunek. – Aha. Co takiego? – Dzisiaj żadnego roweru. Przyjedziesz taksówką albo nie było rozmowy. – Taksówki są bardziej niebezpieczne niż mój rower – odparł Jack. – Bez kłótni – ucięła kategorycznie Laurie. – Przyjmujesz warunek albo nie. Jeżeli wylądujesz pod kołami autobusu i zaraz potem "na kanale", nie chcę mieć najmniejszych wyrzutów sumienia. – "Na kanale" oznaczało w ich żargonie na stole autopsyjnym. Laurie poczuła, że się czerwieni. Na ten temat nie lubiła nawet żartować. – Okay – odparł pojednawczo Jack. – Będę za jakieś trzydzieści pięć, czterdzieści minut. Mam przynieść wino? – Byłoby wspaniale – przytaknęła Laurie. Cieszyła się. Nie miała pewności, czy Jack przyjmie zaproszenie. W zeszłym roku spotykali się towarzysko i po kilku miesiącach Laurie zorientowała się, że kocha Jacka. On jednak nie wydawał się chętny do przeniesienia ich wzajemnych stosunków na wyższy poziom zażyłości. Kiedy Laurie starała się wziąć sprawy w swoje ręce, Jack zdystansował się do wszystkiego i odseparował. Poczuła się odrzucona i wpadła w złość. Przez kilka następnych tygodni rozmawiali wyłącznie na tematy służbowe. W ubiegłym miesiącu stosunki między nimi znowu się poprawiły. Spotkali się kilka razy. Tym razem Laurie zrozumiała, że musi uzbroić się w cierpliwość. Problem polegał na tym, że w wieku trzydziestu siedmiu lat nie było to łatwe. Zawsze marzyła o tym, żeby zostać matką. Wobec nadchodzącej błyskawicznie czterdziestki czuła, że jej czas mija bezpowrotnie. Kolacja była przygotowana, więc Laurie zakrzątnęła się i posprzątała swe niewielkie mieszkanko. Włożyła książki na swoje miejsce na półki, poukładała pisma medyczne, wyczyściła kuwetę Toma. Tom był jej sześcioletnim burym kotem, tak samo nieposłusznym teraz jak wtedy, kiedy był kociakiem. Poprawiła wzorzyste zasłony przesuwane przez Toma codziennie w czasie rutynowego obchodu z półki na książki po zasłonach na karnisze nad oknem. Potem wzięła szybki prysznic, przebrała się w golf i dżinsy i zrobiła sobie lekki makijaż. Kiedy skończyła, zatrzymała wzrok na kurzych łapkach, które zaczęły pojawiać się w kącikach oczu. Nie czuła się ani trochę starsza niż w chwili rozpoczynania studiów, jednak nie było sensu zaprzeczać upływowi czasu. Jack zjawił się zgodnie z obietnicą. Kiedy spojrzała przez wizjer, dojrzała tylko okrągłą, wręcz nadętą i szeroko roześmianą twarz przyjaciela, który stał przy samych drzwiach, nie dalej niż cal od wizjera. Roześmiała się na te jego błazeństwa i otworzyła drzwi. – Wchodź, klownie – zaprosiła Jacka. – Chciałem mieć stuprocentową pewność, że mnie rozpoznasz – powiedział, przechodząc obok Laurie. – Ułamany lewy górny siekacz jest moją wizytówką. Zamykając drzwi, Laurie rzuciła okiem w stronę sąsiadki, pani Engler, która uchyliła drzwi do swojego mieszkania, żeby zobaczyć, kto odwiedza Laurie. Laurie posłała jej piorunujące spojrzenie. Wścibskie babsko. Kolacja okazała się pełnym sukcesem. Jedzenie było doskonałe, wino dobre. Jack przeprosił za to, że sklep w sąsiedztwie nie specjalizował się w winach markowych, a najbliższy handlujący wyłącznie alkoholami wysokiej jakości był już zamknięty. W ciągu tego wieczoru Laurie nieraz musiała ugryźć się w język, żeby nie sprowadzić konwersacji na drażliwe tematy. Pragnęła porozmawiać o ich wzajemnych stosunkach, ale nie ośmieliła się. Wyczuwała, że niepewność i wahanie Jacka najwyraźniej brały się z jego ogromnej osobistej tragedii. Sześć lat wcześniej żona Jacka i ich dwie córki zginęły w okropnej katastrofie lotniczej. Jack opowiedział o tym Laurie dopiero po kilku miesiącach bliskiej znajomości, ale potem odmówił wszelkich rozmów na ten temat. Laurie uświadomiła sobie, że strata była dla Jacka najpoważniejszym powodem do unikania życia towarzyskiego. To z kolei ułatwiło jej zrozumienie odmowy Jacka i jego niechęci nie brała już dłużej do siebie. Jack bez trudu utrzymywał lekką atmosferę w czasie pogawędki. Doskonale powiodło mu się tego dnia na boisku koszykówki i chętnie dzielił się wrażeniami. Przypadkowo znalazł się w jednym zespole z Warrenem, budzącym podziw i szacunek okolicznych mieszkańców Afroamerykaninem, który był przywódcą lokalnego gangu i przy okazji najlepszym koszykarzem w okolicy. Drużyna Jacka i Warrena wygrywała przez cały wieczór. – Co słychać u Warrena? – zapytała Laurie. Ona i Jack często spotykali się z Warrenem i jego dziewczyną, Natalie Adams. Jednak od czasu rozstania z Jackiem Laurie nie widziała się z przyjaciółmi. – Jak to u niego – odparł Jack. Wzruszył ramionami. – Ma takie wielkie możliwości. Robiłem, co w mojej mocy, żeby wepchnąć go na jakiś kurs do college'u, ale odmawia. Twierdzi, że mój system wartości nie jest jego systemem, więc w końcu ustąpiłem. – A Natalie? – Dobrze, jak sądzę. Nie widziałem jej również od naszego ostatniego wspólnego spotkania. – Powinniśmy coś zaaranżować – stwierdziła Laurie. – Chętnie bym się z nimi spotkała. – To jakiś pomysł – dość wykrętnie odparł Jack. Zapadło milczenie. Laurie słyszała, że Jack cicho mruczy z zadowolenia. Po zjedzeniu i posprzątaniu usiadł wygodnie na kanapie. Laurie zajęła stojący naprzeciwko fotel w stylu art déco. Westchnęła. Czuła się nieco sfrustrowana. To, że tak trudno przychodziła im rozmowa na ważne tematy związane z życiem uczuciowym, zakrawało na dziecinadę. Jack spojrzał na zegarek. – Ho, ho! – powiedział. Przesunął się do przodu tak, że siedział teraz na samej krawędzi kanapy. – Za piętnaście jedenasta. Będę się zbierał. Jutro do pracy, więc łóżko się kłania. – Jeszcze wina? – zapytała Laurie. Trzymała butelkę. Wypili ledwie jedną czwartą jej zawartości. – Nie mogę – odmówił Jack. – Muszę utrzymać refleks na wysokim poziomie, skoro mam wracać do domu taksówką. – Wstał i podziękował za kolację. Laurie odstawiła butelkę i także wstała. – Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to podjechałabym z tobą do kostnicy. – Co? – Otworzył usta z niedowierzaniem. – Chyba nie zamierzasz jechać do pracy o tej godzinie? Przecież nie masz dzisiaj dyżuru. – Chcę porozmawiać z pracującymi w nocy technikami i ochroną – odpowiedziała, idąc po płaszcz. – Po co? – Chcę ustalić, jak mogło zniknąć ciało Franconiego. – Podała Jackowi kurtkę. – Rozmawiałam już ze zmianą popołudniową. – I co ci powiedzieli? – Nie wszystko, co chciałabym wiedzieć. Ciało przywieziono około dwudziestej czterdzieści pięć w obstawie policji i dziennikarzy. Bez wątpienia musiało to przypominać prawdziwy cyrk. Domyślam się, że właśnie dlatego odłożono na później prześwietlenie. Identyfikacji dokonała matka; według wszystkich świadków scena pełna emocji. Jeszcze przed dwudziestą drugą czterdzieści pięć zwłoki zostały umieszczone w lodówce numer sto jedenaście. Jest więc dla mnie całkiem jasne, iż wykradziono je między jedenastą wieczorem a siódmą rano. – Dlaczego zawracasz sobie tym głowę? – zapytał Jack. – To problem tych z biurowca. Laurie włożyła płaszcz i wzięła klucze. – Powiedzmy, że jestem osobiście zainteresowana tym przypadkiem. Wychodząc z mieszkania, Jack spojrzał z niecierpliwością na sufit. – Laurie! – jęknął. – Wpakujesz się tylko w kłopoty. Zapamiętaj moje słowa. Nacisnęła przycisk windy i spojrzała na panią Engler, która jak zwykle uchyliła drzwi. – Ta kobieta mnie wkurza – powiedziała, kiedy weszli do windy. – Nie słuchasz mnie – zauważył Jack. – Słucham – zapewniła Laurie. – Ale i tak zamierzam wyjaśnić sprawę. Poza wszystkim drażni mnie, kiedy pomyślę sobie, jak tacy spod ciemnej gwiazdy sądzą, że wolno im wszystko, co tylko przyjdzie im do głowy. Uważają, że prawo jest dla innych. Pauli Cerino, o którym Lou wspominał dziś rano, zabijał ludzi i nie musiał zbyt długo czekać na przeszczep rogówki. Niech ci to da jakieś wyobrażenie o ich etyce. Nie podoba mi się, że mogą sobie wejść do naszej kostnicy i zabrać ciało człowieka, którego wcześniej zabili. Wyszli na Dziewiętnastą Ulicę i skierowali się w stronę Pierwszej Avenue. Laurie podniosła kołnierz. Od East River wiał nieprzyjemny wiatr, temperatura wynosiła około minus pięciu stopni. – Dlaczego uważasz, że są w to wplątani gangsterzy? – zapytał. – Nie trzeba być noblistą, żeby to wywnioskować – odpowiedziała. Pomachała ręką na przejeżdżającą taksówkę, ale samochód nawet nie zwolnił. – Franconi miał świadczyć w procesie jako świadek koronny. Szefowie organizacji Vaccarro wściekli się albo przestraszyli, a może jedno i drugie. To stara historia. – Więc go zabili – powiedział Jack. – Po co wykradli ciało? Laurie wzruszyła ramionami. – Nie zamierzam twierdzić, że potrafię wyjaśnić każde posunięcie mafii. Nie wiem, dlaczego zabrali ciało. Może chcieli urządzić mu odpowiedni pogrzeb. Może obawiali się, że autopsja mogłaby naprowadzić na ślad prawdziwych morderców. Do diabła, nie wiem. Ale koniec końców, nie ma znaczenia dlaczego. – Mam przeczucie, że "dlaczego" jest ważne – stwierdził Jack. – Mieszanie się w to, to chodzenie po cienkim lodzie. – Możliwe – odpowiedziała i znowu wzruszyła ramionami. – Zostałam wciągnięta w sprawę, i już. Poza tym, problem wziął się pewnie stąd, że w tej chwili moim głównym obiektem zainteresowań jest praca. – Mamy wolną taksówkę – zauważył Jack, starannie unikając podtrzymania rozmowy na poruszony przez Laurie temat. Rozumiał, czym to się mogło skończyć, a nie miał najmniejszej ochoty na wywoływanie kwestii osobistych. Jazda na róg Trzydziestej Ulicy i Pierwszej Avenue nie trwała długo. Laurie wysiadła i z zaskoczeniem zobaczyła, że Jack robi to samo. – Nie musisz ze mną iść – powiedziała. – Wiem. Ale i tak idę. Na wypadek, gdybyś nie wiedziała dlaczego, powiem, że zainteresowałaś mnie. Jack zapłacił taksówkarzowi za kurs. Kiedy przechodzili między furgonetkami kostnicy, Laurie nadal tłumaczyła przyjacielowi, że nie ma potrzeby, aby angażował się w sprawę. Jednak rażeni weszli do budynku przez wejście od Trzydziestej Ulicy. – Podobno łóżko wzywało – przypomniała Jackowi. – Może poczekać. Od czasu gdy Lou opowiedział mi, jak wyjechałaś stąd w trumnie, uważam, że powinienem deptać ci po piętach. – To była zupełnie inna sytuacja. – O, czyżby? Wtedy również wmieszali się gangsterzy. Chciała nadal protestować, ale uwaga Jacka była celna. Rzeczywiście, w tym względzie zachodziło wyraźne podobieństwo. Pierwszą osobą, na którą się natknęli, był strażnik siedzący w swojej stróżówce. Carl Novak był starszym, siwiejącym, uprzejmym mężczyzną. W mundurze za dużym co najmniej o dwa numery wyglądał, jakby się niespodziewanie skurczył. Układał pasjansa, ale podniósł głowę, kiedy zobaczył wchodzących Laurie i Jacka. Zatrzymali się w otwartych drzwiach do stróżówki Carla. – Mogę w czymś pomóc? – zapytał. Teraz dopiero rozpoznał Laurie i przeprosił, że od razu się nie zorientował. Laurie zapytała, czy poinformowano go o zniknięciu ciała Franconiego. – Oczywiście – odparł. – Robert Harper, szef ochrony, przyszedł do mnie do domu. Był bardzo zły i zadawał mnóstwo pytań. Laurie szybko się zorientowała, że Carl nie rzuci wiele światła na tę tajemnicę. Uparcie twierdził, że nic nadzwyczajnego nie wydarzyło się w nocy. Przywozili i wywozili ciała tak jak co noc przez cały rok. Przyznał, że dwukrotnie opuścił posterunek, żeby skorzystać z toalety. Podkreślał, że nie zabrało mu to więcej niż kilka minut i że za każdym razem informował o zejściu z posterunku technika, Mike'a Passana. – A co z posiłkami? – zapytała Laurie. Carl wysunął dolną szufladę biurka i pokazał duże pudełko na lunch. – Jem na miejscu. Laurie podziękowała i ruszyła dalej. Jack oczywiście poszedł za nią. – W nocy wygląda tu zupełnie inaczej – powiedział, kiedy przemierzali duży hol, zmierzając w stronę lodówek i sali autopsyjnej. – Trochę tu ponuro bez dziennego zamieszania – przyznała Laurie. Zajrzeli do biura kostnicy i zastali tam Mike'a Passano zajętego jakimiś dokumentami. Właśnie przywieziono ciało wyłowione z oceanu przez straż przybrzeżną. Mike podniósł wzrok znad biurka, wyczuwając czyjąś obecność. Dopiero co przekroczył trzydziestkę, mówił z silnym akcentem z Long Island, a wyglądał na typowego Włocha z południa Italii. Był drobnej budowy, rysy twarzy jednak miał wyraźnie, wręcz ostro zarysowane. Wizerunku dopełniały ciemne włosy, ciemne oczy i śniada cera. Chociaż oboje spotykali go przy wielu okazjach, żadne z nich nigdy nie współpracowało z Mike'em. – Przyszliście państwo obejrzeć topielca? – zapytał Mike. – Nie – odpowiedział Jack. – A jest z nim jakiś problem? – Nie ma żadnego problemu. Facet ma tylko niecodzienny wygląd. – Przyszliśmy porozmawiać o zeszłej nocy – wyjaśniła Laurie. – A o co chodzi? Laurie zadała mu te same pytania co Carlowi. Ku swemu zaskoczeniu zauważyła, że Mike szybko się zirytował. Już miała coś na ten temat powiedzieć, gdy Jack położył jej rękę na ramieniu i poprosił, żeby wyszli do holu. – Odpuść sobie – poradził, kiedy znaleźli się poza zasięgiem Mike'a. – Odpuść sobie co? – zapytała. – Przecież nie atakowałam go. – Zgoda. Wiem, że jestem ostatnią osobą, która może uchodzić za eksperta od stosunków międzyludzkich i polityki personalnej, ale według mnie Mike przyjął wybitnie defensywną postawę. Jeśli chcesz wyciągnąć z niego jakieś informacje, musisz to wziąć pod uwagę i podejść do niego ostrożniej. Laurie zastanowiła się przez chwilę i w końcu skinęła głową. – Może masz rację. Wrócili do biura, ale zanim Laurie zdołała coś powiedzieć, Mike odezwał się pierwszy. – Gdyby pani nie wiedziała, to doktor Washington zatelefonował do mnie rano i obudził mnie, a potem wypytał o wszystko. Obstalował mnie dokładnie. Ale wykonywałem tylko moją robotę i z pewnością nie miałem nic wspólnego ze znikającym ciałem. – Przepraszam, jeśli to, co mówiłam, sugerowało jakieś podejrzenia – powiedziała. – Chciałam jedynie stwierdzić, że moim zdaniem zwłoki zginęły w czasie pana zmiany. To oczywiście nie znaczy, że pan jest za to odpowiedzialny. – Ale tak to zabrzmiało. Przecież oprócz ochrony i woźnego jestem jedyną osobą. – Czy wydarzyło się coś niezwykłego? – zapytała Laurie. Mike pokręcił przecząco głową. – Zwykła noc. Przywieźli dwa ciała i dwa ciała wyjechały. – A te, które przywieziono? Kto je dostarczył? Nasi ludzie? – pytała dalej. – Tak, naszą furgonetką. Jeff Cooper i Peter Molina. Oba były ze szpitala miejskiego. – A co z tymi, które wywieziono? – Co ma być? – Kto po nie przyjechał? Mike sięgnął po dziennik kostnicy, leżący w narożniku biurka i otworzył go. Wskazującym palcem przesunął w dół kolumny i zatrzymał się. – Dom Pogrzebowy Spoletto z Ozone Park i Dom Pogrzebowy Dicksona z Summit w New Jersey. – Jak nazywali się zmarli? Mike znowu zerknął do księgi. – Frank Gleason i Dorothy Kline. Ich numery identyfikacyjne 100385 i 101455. Coś jeszcze? – Spodziewał się pan, że ktoś z tych domów pogrzebowych przyjedzie po zwłoki? – Jasne. Jak zwykle, uprzedzili telefonicznie, że przyjadą. – Więc wszystko czekało przygotowane? – No pewnie. Papiery były wypisane. Musieli tylko podpisać. – A ciała? – pytała dalej Laurie. – Jak zawsze czekały w chłodni, wyłożone na wózkach. Laurie spojrzała na Jacka. – Przychodzi ci do głowy, o co jeszcze można by zapytać? Jack wzruszył ramionami. – Zdaje się, że uzyskałaś wszystkie podstawowe informacje, z wyjątkiem tego, o której Mike zszedł z piętra. – Racja! – Laurie odwróciła się w stronę technika. – Carl powiedział nam, że kiedy dwa razy wychodził do toalety, kontaktował się z panem. Czy pan robi tak samo? – Zawsze. Często jesteśmy tu sami. Ktoś musi pilnować drzwi. – Czy ostatniej nocy na długo opuszczał pan biuro? – Nie – odpowiedział Mike. – Nie na dłużej niż zwykle. Dwa razy na początku i półgodzinna przerwa na lunch na piętrze. Mówiłem, że to była normalna noc. – A co z woźnymi? Kręcili się wtedy tutaj? – Nie w czasie mojej zmiany. Tu, na dole, są raczej wieczorem. W nocy pełnią służbę na górze, chyba że dzieje się coś niezwykłego, no to wtedy możemy ich wezwać. Laurie zastanawiała się nad dalszymi pytaniami, ale nic nie przyszło jej już do głowy. – Dziękuję za informacje – powiedziała w końcu. – Drobiazg – odparł Mike. Zatrzymała się jednak w drzwiach, odwróciła i zapytała jeszcze: – A tak w ogóle widział pan ciało Franconiego? Przez sekundę zastanowił się i przyznał, że widział. – W jakich okolicznościach? – Kiedy zjawiam się w pracy, Marvin, technik z wieczornej zmiany, zawsze informuje mnie krótko, co się działo. Był zdrowo poruszony tym wszystkim. No bo tyle policji i rodzina Franconiego, i całe zamieszanie. W każdym razie pokazał mi ciało Franconiego. – Kiedy je oglądaliście, było w lodówce sto jedenastej? – Tak. – Proszę mi szczerze powiedzieć – poprosiła Laurie – gdyby miał pan zgadywać, jak pańskim zdaniem ciało mogło zginąć z kostnicy? – Nie mam zielonego pojęcia – przyznał Mike. – Jeżeli nie wyszedł o własnych siłach. – Roześmiał się, ale natychmiast skonfundowany zamilkł. – Nie zamierzałem żartować. Jestem tak samo zakłopotany jak wszyscy. Wiem jedynie to, że dwa ciała opuściły wczoraj kostnicę i sprawdziłem, że właściwe. – Ale po tym jak Marvin pokazał panu Franconiego, nigdy więcej już go pan nie oglądał? – Oczywiście, że nie. Po co miałbym to robić? – Nie ma powodu. Zgoda. Wie pan może, gdzie znajdziemy kierowców furgonetek? – Na górze, w stołówce. Tam zazwyczaj siedzą. Laurie i Jack wsiedli do windy. Laurie zauważyła, że Jackowi kleją się oczy. – Jesteś zmęczony – stwierdziła. – Wiem – odpowiedział. – No to czemu nie jedziesz do domu? – Wytrzymałem tak długo, to myślę, że dotrzymam do smutnego końca. W jasno oświetlonej stołówce musieli zmrużyć oczy. Jeffa i Pete'a znaleźli przy stole w pobliżu automatu z gotowymi potrawami. Czytali gazety, zajadając chipsy. Ubrani byli w błękitne uniformy z naszywkami Health and Hospital Corporation. Obaj nosili kucyki. Laurie przedstawiła się, wyjaśniła, że interesuje się zaginionymi zwłokami i zapytała, czy zeszłej nocy wydarzyło się coś niezwykłego, szczególnie jeśli chodzi o dwa ciała, które przywieźli do kostnicy. Kierowcy wymienili spojrzenia, po czym Pete odparł: – Moje kiepsko wyglądało, straszny bajzel. – Nie pytam o ciała jako takie – wyjaśniła Laurie. – Ciekawi mnie, czy zdarzyło się coś dziwnego w całej procedurze? Czy spotkaliście w kostnicy kogoś, kogo nie rozpoznaliście? Czy zaszło coś, co się normalnie nie zdarza? Pete znowu spojrzał na Jeffa i pokręcił głową. – Nie. Było jak zawsze. – A pamięta pan, do której lodówki wsunięto przywiezione przez pana ciało? Pete podrapał się w głowę. – Nie bardzo – przyznał. – Czy gdzieś w pobliżu sto jedenastej? Pete zaprzeczył ruchem głowy. – Nie, to było z drugiej strony. Coś jak pięćdziesiąt pięć. Nie pamiętam dokładnie. Ale na dole mają zapisane. Laurie zwróciła się do Jeffa. – Moje ciało schowali pod dwadzieścia osiem. Pamiętam, bo akurat tyle mam lat. – Czy któryś z was widział Franconiego? Kierowcy znowu wymienili spojrzenia. Odpowiedział Jeff. – Tak, widzieliśmy. – O której to było godzinie? – Mniej więcej jak teraz. – W jakich okolicznościach? Normalnie przecież nie oglądacie ciał, których nie przywieźliście? – Jak Mike opowiedział nam o tym, chcieliśmy rzucić okiem z powodu całego tego zamieszania. Ale niczego nie dotykaliśmy. – To trwało sekundę – wtrącił Pete. – Tylko otworzyliśmy drzwiczki i zajrzeliśmy do środka. – Byliście z Mike'em? – Nie, powiedział nam tylko, która lodówka. – Czy doktor Washington rozmawiał z wami o zeszłej nocy? – Tak, i pan Harper także – odparł Jeff. – Powiedzieliście doktorowi Washingtonowi o tym, że oglądaliście ciała? – Nie – przyznał Jeff. – Dlaczego nie? – Nie pytał. Przecież nie jesteśmy oskarżeni o to. No, to znaczy, normalnie tak nie robimy. Ale, jak powiedziałem, przez to całe zamieszanie byliśmy ciekawi. – Może jednak powinniście powiedzieć Washingtonowi, żeby znał wszystkie fakty, tylko tyle. Laurie odwróciła się i ruszyła z powrotem do windy. Jack posłusznie poszedł za nią. – Co sądzisz? – zapytała Jacka. – Im bliżej północy, tym trudniej zebrać mi myśli – odpowiedział. – Ale nie czepiałbym się tych dwóch za to, że zerknęli na ciało. – Mike nie powiedział o tym – przypomniała Laurie. – Prawda, pewnie dlatego, że wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że nagięli zasady. Ludzką rzeczą jest w takich sytuacjach nie odsłaniać się całkowicie. – Może i tak – westchnęła Laurie. – Dokąd teraz? – zapytał, kiedy znowu stanęli w windzie. – Skończyły mi się pomysły. – Dzięki Bogu – powiedział Jack. – Nie sądzisz, że powinnam zapytać Mike'a, dlaczego nie powiedział, że kierowcy oglądali zwłoki Franconiego? – Mogłabyś, ale uważam, że tylko niepotrzebnie gmatwasz sprawę. Prawdę powiedziawszy, nie mogę sobie wyobrazić, żeby było to coś innego niż zwykła ciekawość. – W takim razie niech noc ma swoje prawa – stwierdziła Laurie. – Także zaczynam tęsknić za łóżkiem. |
||
|