"Śmierć mówi w moim imieniu" - читать интересную книгу автора (Alex Joe)V. Opowiadanie dyrektora DavidsonaMam do opowiedzenia i bardzo wiele, i bardzo niewiele. Nic, co w moim przekonaniu mogłoby rzucić jakieś światło na osobę zabójcy, ale bardzo wiele o samym Vincym i jego stosunkach z ludźmi. – Może najpierw spróbuje nam pan określić jego sylwetkę psychiczną, dobrze? – powiedział cicho Parker. – Chciałbym mieć to jakoś ułożone… – uśmiechnął się przepraszająco. – Chcę wiedzieć najpierw, jakim był człowiekiem, później, jakie ma pan informacje o jego życiu osobistym, a wreszcie, jak układały się jego stosunki z zespołem i dyrekcją teatru, tu na miejscu, zgoda? – Dobrze. Więc zacznijmy od pierwszego punktu: Jaka była sylwetka psychiczna Stefana Vincy… – Dyrektor zastanawiał się przez chwilę. – Bardzo trudno na to odpowiedzieć. Nie wiem, czy posiadał on to, co nazywamy zdecydowaną sylwetką psychiczną, to znaczy jakiś uformowany, niezmienny charakter, chociaż powinien był już go mieć, bo właśnie dobiegał pięćdziesiątki. Był bardzo zarozumiały, nawet pyszny, ale to jest wspólna cecha wielu aktorów, raczej cecha zawodowa niż osobista. Wynika ona z konieczności samoobrony. Człowiek nieustannie konfrontowany z setkami widzów, których łaskę pragnie sobie ciągle od nowa zaskarbiać przez całe życie, musi wierzyć w to, że jest więcej wart niż inni, że jest niezastąpiony i niepowtarzalny jako zjawisko. Tylko najinteligentniejsi aktorzy wiedzą o swoich brakach, chociaż i oni niechętnie przyznają się do tego. Ale Vincy nie był inteligentny w ogólnie przyjętym tego słowa znaczeniu. Był sprytny po aktorsku, umiał rozmawiać z ludźmi, był czarujący, kiedy chciał zyskać sobie kogoś. Ale wydaje mi się, że posądzenie go o jakąś głębię byłoby błędem. Szczerze mówiąc, uważałem go za człowieka bardzo ograniczonego. Nie miał także tego, co nazywamy etyką postępowania. To, co mogło mu przynieść korzyść, było najważniejsze i gotów był zawsze popełnić każde świństwo dla poprawienia swej sytuacji. Wiem, że kilkanaście lat temu był bohaterem jakiegoś, zatuszowanego zresztą, skandalu karcianego. Oszukiwał przy pokerze i złapano go na gorącym uczynku. Wiem także, że utrzymywała go żona pewnego bardzo bogatego człowieka, z którą żył tylko dla pieniędzy. Dawała mu nawet duże sumy, ale przepuścił je, tak jak przepuścił otrzymanego od niej rolls-royce’a i willę pod miastem. Ale to też dawne czasy. Działo się to około dziesięciu lat temu. Najgorsze w tej aferze było to, że Vincy głośno rozpowiadał każdemu, kto chciał i kto nie chciał, o tym, że jest taka pani i kim ona jest. Prawdopodobnie sądził, że składa ona w ten sposób pewnego rodzaju hołd jego urodzie i jego sztuce aktorskiej. Był zresztą bardzo zdolny, to pewne. Ale nie genialny. Nigdy nie został naprawdę wielkim aktorem. Myślę, że na przeszkodzie temu stała właśnie jego próżność i nieumiejętność podporządkowania się dobrym, myślącym reżyserom. Był aktorem starej daty, o wiele starszej niż jego metryka urodzenia. Należał do kategorii owych dziewiętnastowiecznych gwiazdorów, dla których nieważny był autor sztuki i jej tekst, nieważni byli partnerzy i całość przedstawienia oraz jego myśl przewodnia, ale tylko ich sylwetka na scenie. Był niesłychanie wrażliwy na najmniejsze wycofywanie go na drugi plan w czasie jakiejś sceny, w której wysunięcie go byłoby nonsensem. Nie dawał się naginać do koncepcji reżyserskich, co w drugiej połowie dwudziestego wieku musi w końcu wykluczyć aktora poza nawias wielkich spektakli, bo nikt nie chce mieć postaci wyłamujących się z ogólnego planu i uniemożliwiających harmonijne prowadzenie prób. Dlatego może nie znalazł się w żadnym z wielkich teatrów i nigdy nie przejdzie do historii sceny angielskiej, chociaż, być może, miał do tego pewne przyrodzone prawo z racji swego jednak nieprzeciętnego talentu. W – Tak – Parker zastanowił się. – Czy sądzi pan, że mógł on mieć jakieś kontakty ze światem przestępczym? – Chyba nie. Nie sądzę. Nie miał do tego żadnego powodu. Chociaż… Ale i to nie jest żadna poszlaka… – Co? – zapytał inspektor. – Ostatnio, to znaczy mniej więcej od tygodnia, Vincy zaczął zachowywać się zupełnie zdumiewająco, nawet jak na niego. Ludziom wydawało się początkowo, że zwariował. Zaczął mówić wszem i wobec, i każdemu z osobna, że ma zamiar założyć własną wytwórnię filmową, gdzie nareszcie zdoła ukazać się światu jak Laurence Olivier. Na pytania, skąd weźmie pieniądze na takie przedsięwzięcie, uśmiechał się tajemniczo i wzruszał ramionami mówiąc, że to głupstwo. Oczywiście, kiedy mi o tym doniesiono (bo, jak panowie wiecie, w teatrze dyrektorowi zawsze o wszystkim doniosą), roześmiałem się. Nikt lepiej niż ja nie znał jego dochodów. Muszę być zorientowany w tych rzeczach, bo ciągle mam do czynienia z aktorami i muszę wiedzieć, ile który z nich jest „wart”, jak to się mówi. Ale Vincy zmieniał się z dnia na dzień, aż wreszcie przyszedł do mnie dziś rano tu do gabinetu i zachowując się niesłychanie pogardliwie, zarówno wobec mnie samego, jak i wobec idei Chamber Theatre, który, jak panowie wiecie, służy wyłącznie sztuce nowoczesnej i jej propagowaniu, zażądał jakiejś astronomicznej sumy za granie, mówiąc, że w obecnych warunkach gra za mniejsze pieniądze w podobnie nonsensownych bzdurach nie interesuje go. W przeciwnym wypadku groził zerwaniem kontraktu. Przełknąłem gniew, choć jego zachowanie było zupełnie idiotyczne, i spokojnie powiedziałem mu, że ma prawo zerwać kontrakt z teatrem, ma prawo odejść, nawet od jutra, ale oczywiście musi pokryć wszystkie straty, co wyniesie wielką sumę, gdyż zażądam od niego zwrotu kosztów za przygotowanie sztuki i opłacenie wszystkich aktorów, personelu technicznego itd., oraz za konieczny przestój do chwili znalezienia odpowiedniego zastępcy i wprowadzenia go w rolę. Jednak po rozpoczęciu sezonu i podpisaniu kontraktów we wszystkich teatrach nie będzie to oczywiście taką prostą sprawą. Teraz zresztą, kiedy zginął, biedzę się bardzo nad tym od chwili, kiedy doszła mnie ta straszna wiadomość. Aktorzy są przesądni. Może się nie znaleźć nikt, kto będzie chciał wejść w rolę zamordowanego kolegi… – Tak. Oczywiście… – Parker chrząknął. – Przepraszam! Odbiegłem od tematu. Otóż po tej mojej odpowiedzi zreflektował się trochę, ale mimo to wymówił pracę w naszym zespole i stwierdził, że po wygraniu – A czy manifestował to swoje przyszłe bogactwo, czy też owe piękne perspektywy, jeszcze w jakiś sposób? – zapytał inspektor. – Ależ tak! W teatrze sytuacja już od dawna stalą się bardzo napięta. Ewa Faraday była, aż do chwili poznania Vincy’ego, nieomal narzeczoną Henryka Darcy, który odkrył ją w jednym z zespołów amatorskich i zrobił z niej aktorkę. Potem jednak musiała się zakochać w Vincym albo po prostu zawrócił jej w głowie, bo zerwała z Henrykiem i zaczęła przebywać tylko w towarzystwie Vincy’ego. Stało się to w kilkanaście dni po rozpoczęciu prób – Tak… – Parker zanotował coś w notesie i podniósł się z krzesła. – Dziękuję panu bardzo, panie dyrektorze. To, co pan nam opowiedział, jest w każdym razie niesłychanie ciekawe. Otwiera pole do wielu domysłów, których chciałbym się, oczywiście, wystrzegać… – Urwał. – Jest noc – powiedział niepewnie – czy nie sądzi pan, że należy się-panu trochę snu? W najbliższych godzinach nie będziemy pana prawdopodobnie potrzebowali, aż do rana. Gdyby wynikło coś niespodziewanego, będę musiał z przykrością obudzić pana telefonem. Ale przypuszczam, że nic takiego się chyba nie zdarzy w ciągu nocy… – Mogę zanocować tu – powiedział pan Davidson. – Często nocuję tu, kiedy mam wiele roboty albo kiedy trwają generalne próby z długimi przerwami. Mam kanapkę, na której łapię trochę snu, a dyżurny portier budzi mnie telefonicznie. – Jak pan sobie życzy, panie dyrektorze. Tylko jedna prośba, proszę nadal nikogo nie zawiadamiać o wypadku. Jutro i tak prasa musi się o tym dowiedzieć, ale im później reporterzy się do nas dobiorą, tym lepiej. Zawiesza pan, oczywiście, przedstawienia? – – I sądzę, że teraz będzie miała jeszcze większe… – powiedział Parker – o ile znam ludzi. – I ja tak sądzę – pan Davidson pokiwał głową – chociaż w teatrze nigdy niczego nie można przewidzieć… – … jak o tym świadczy dzisiejsza noc – zakończył inspektor z ponurym humorem. – I jeszcze jedno, panie dyrektorze. Dla formalności chciałbym wiedzieć, jak pan spędził dzisiejszy wieczór. – Ja? No, tak, oczywiście. Byłem na przyjęciu u Lorda Majora. Przyjęcie trwało od piątej po południu i przeciągnęło się aż do jedenastej… Później wróciłem do domu z dwoma przyjaciółmi… To było przyjęcie dla dyrektorów teatrów… Kontakt rady miejskiej z ludźmi sztuki. Dyrektor Beetle Theatre i Teatru Burleski wypili jeszcze u mnie po szklaneczce, a potem odjechali na pięć minut przedtem, nim zadzwonił stąd do mnie pański podwładny. Na szczęście, bo nie powstrzymałbym się chyba od powiedzenia im o tej nowinie i cały Londyn huczałby już teraz, a reporterzy szturmowaliby do drzwi na dole. Z przerażeniem myślę o tym, na ile pytań będę musiał odpowiedzieć jutro… – I ja! – westchnął Parker. – Ale ludzie chcą czytać gazety, a gazety chcą podawać ostatnie wiadomości. Na to nie ma rady. Dziękuję panu jeszcze raz, panie dyrektorze. Więc zostaje pan tutaj? – Tak. Będę przez cały czas u siebie, żeby panom nie przeszkadzać. Ale nie wiem, czy zasnę… – W każdym razie niech pan spróbuje – powiedział inspektor Beniamin Parker i wycofał się z pokoju, a Joe Alex za nim. |
||
|