"Jeden fałszywy ruch" - читать интересную книгу автора (Coben Harlan)

7

Kiedy jechał do domu Mabel Edwards, odezwał się jego telefon komórkowy.

– Dzwoni Norm Zuckerman – poinformowała Esperanza.

– Daj go.

Trzasnęło.

– Norm? – powiedział Myron.

– Jak się masz, złociutki?

– Świetnie.

– To dobrze, dobrze. Dowiedział się czegoś?

– Nie.

– Dobrze, świetnie, doskonale. – Norm zawahał się. Wesołość w jego głosie była nieco wymuszona. – Gdzie jesteś?

– W samochodzie.

– A, rozumiem, rozumiem. Wybierzesz się na trening Brendy?

– Właśnie stamtąd jadę.

– Zostawiłeś ją samą?

– Trenuje. Jest z nią tuzin osób. Nic jej się nie stanie.

– Pewnie tak – rzekł bez przekonania Norm. – Musimy porozmawiać, Myron. Kiedy wrócisz na trening?

– Za jakąś godzinę. O co chodzi, Norm?

– Za godzinę. To do zobaczenia.

Ciotka Mabel mieszkała w West Orange, podmiejskiej miejscowości za Newark, należącej do tych „zmieniających się” suburbiów, w których procent białych rodzin wciąż malał. Zjawisko to narastało. Mniejszości etniczne wynosiły się z dużych miast do najbliższych przedmieść, wskutek czego biali, uciekając stamtąd, przenosili się dalej od miast. W języku branży handlu nieruchomościami nazywano to postępem.

Lecz i tak wydawało się, że wysadzana drzewami aleja, przy której mieszkała Mabel, leży milion lat świetlnych od miejskich slamsów, które Horace nazywał domem. Myron dobrze znał West Orange. Sąsiadowało z jego rodzinnym Livingston. Livingston też zaczęło się zmieniać. Kiedy chodził do szkoły średniej, to miasto było białe. Bardzo białe. Śnieżnobiałe. Tak białe, że na sześciuset absolwentów z jego rocznika tylko jeden dzieciak był czarny – należał do drużyny pływackiej. Trudno o bielsze miasto.

Dom był parterowy – entuzjaści nazwaliby go pewnie willą – na oko z trzema sypialniami, łazienką, toaletą i zaadaptowaną piwnicą z wysłużonym stołem bilardowym. Myron zaparkował forda taurusa na podjeździe.

Mabel Edwards dobijała pięćdziesiątki, choć mogła być nieco młodsza. Po otwarciu drzwi posłała Myronowi uśmiech, który zmienił jej pospolite rysy w niemal niebiańskie. Była dużą kobietą z mięsistą twarzą i kędzierzawymi włosami. Jej sukienka wyglądała jak stare draperie. Na olbrzymich piersiach spoczywały zawieszone na łańcuszku okulary z półszkłami. Prawe oko miała zapuchnięte, chyba wskutek uderzenia. W ręku ściskała robótkę.

– A niech mnie – powiedziała. – Myron Bolitar. Zapraszam.

Myron wszedł za nią. W środku panował lekki zaduch domu dziadków. Kiedy jesteś dzieckiem, taki zapach przyprawia cię o ciarki. Jako dorosły, z chęcią byś go zabutelkował i w złe dni doprawiał nim kubek kakao.

– Zaparzyłam kawę, Myron. Napijesz się?

– Z przyjemnością, dziękuję.

– Usiądź. Zaraz wrócę.

Myron usiadł na twardej kanapie w kwiecisty wzór. Z jakiegoś powodu położył ręce na kolanach, jakby czekał na nauczycielkę. Rozejrzał się. Na stoliku stały afrykańskie rzeźby z drewna. Gzyms kominka okupował rząd rodzinnych fotografii. Młody człowiek widniejący na prawie wszystkich wyglądał mu znajomo. Domyślił się, że to syn Mabel Edwards. Miał przed sobą typowy rodzicielski ołtarz – oprawioną w ramki fotograficzną dokumentację życia latorośli od niemowlęctwa po dorosłość. Było tam zdjęcie bobasa, szkolne portrety na charakterystycznym tęczowym tle, grający w kosza młodzian z wielkim afro, bal maturalny w smokingach, para absolwentów i tak dalej. Banał, ale takie fotograficzne montaże zawsze go wzruszały, grając na jego nadwrażliwości jak głupawa reklama okolicznościowych kartek firmy Hallmark.

Mabel Edwards wróciła z tacą.

– Już kiedyś się widzieliśmy – powiedziała.

Myron skinął głową, próbując sobie przypomnieć. Coś zaczęło mu świtać, ale niewyraźnie.

– Chodziłeś do szkoły średniej. – Podała mu filiżankę na talerzyku, a potem podsunęła tacę z cukrem i śmietanką. – Horace zabrał mnie na mecz. Graliście z Shabazzem.

Myron przypomniał sobie. Pierwsza klasa liceum, turniej w Essex. Shabazzem nazywano w skrócie szkołę średnią Malcolma X Shabazza w Newark. Nie było w niej białych. W pierwszej piątce grali tam zawodnicy z imionami takimi jak Rhahim i Khalid, a gimnazjum otaczało ogrodzenie z drutu kolczastego, na którym wisiały tabliczki: „Teren strzeżony przez psy”.

– Psy na straży szkoły średniej. Kurka wodna!

Mabeł parsknęła śmiechem, od którego zatrzęsło się całe jej ciało.

– W życiu nie widziałam nic równie śmiesznego, jak ci bladzi chłopcy na parkiecie, nieprzytomni ze strachu, z oczami wielkimi jak spodki. Tyś jeden był u siebie.

– Dzięki pani bratu.

– Byłeś najlepszym koszykarzem, z jakim pracował. Twierdził, że jesteś skazany na wielkość. – Pochyliła się do przodu. – Byliście dla siebie stworzeni, co?

– Tak.

– Horace kochał cię, Myron. Wciąż o tobie mówił. Tak szczęśliwego jak wtedy, gdy podpisałeś zawodowy kontrakt, nie widziałam go, wierz mi, od lat. Zadzwoniłeś do niego?

– Jak tylko się dowiedziałem.

– Pamiętam. Przyszedł tu i powiedział mi o tym – dodała rzewnym głosem i poprawiła się w siedzeniu. – A kiedy odniosłeś kontuzję… rozpłakał się. Mój wielki, twardy brat przyszedł tu, usiadł tam, gdzie siedzisz, i poryczał się jak dziecko.

Myron milczał.

– Chcesz usłyszeć więcej? – spytała.

Łyknęła kawy. Trzymający filiżankę Myron nie był w stanie się poruszyć. W końcu zdobył się na skinienie głową.

– Kiedy w zeszłym roku próbowałeś wrócić do gry, strasznie się o ciebie martwił. Chciał do ciebie zadzwonić, porozmawiać.

– Dlaczego nie zadzwonił? – spytał Myron ze ściśniętym gardłem.

Mabel uśmiechnęła się łagodnie.

– Kiedy ostatnio z nim rozmawiałeś?

– Właśnie wtedy. Tuż po przyjęciu do Celtics.

Skinęła głową, jakby to wyjaśniało wszystko.

– Horace wiedział, jak cierpisz. Pewnie uznał, że zadzwonisz, jak będziesz gotów.

Myron poczuł w oczach wzbierające łzy. Odsunął jednak od siebie napływ wyrzutów sumienia i żalów. Nie było na to czasu. Zamrugał kilkakrotnie oczami i podniósł do ust filiżankę.

– Widziała pani ostatnio brata? – spytał, łyknąwszy kawy.

Mabel wolno odstawiła filiżankę i przyjrzała mu się uważnie.

– Dlaczego o to pytasz?

– Nie pokazał się w pracy. Brenda go nie widziała.

– To rozumiem. – W jej głosie zabrzmiała ostrożność. – Ale dlaczego cię to interesuje?

– Chcę pomóc.

– W czym?

– W odnalezieniu go.

Mabel Edwards odczekała chwilę.

– Nie zrozum mnie źle, Myron, ale jaki masz w tym interes? – spytała.

– Próbuję pomóc Brendzie.

Lekko zesztywniała.

– Brendzie?

– Tak.

– Czy wiesz, że załatwiła sobie sądownie, by się do niej nie zbliżał?

– Tak.

Mabel włożyła na nos półszkła, wzięła robótkę i druty zatańczyły.

– Może nie powinieneś się do tego mieszać.

– A więc pani wie, gdzie jest Horace?

Potrząsnęła głową.

– Tego nie powiedziałam.

– Brendzie grozi niebezpieczeństwo, pani Edwards. Horace może w tym maczać palce.

Druty znieruchomiały.

– Myślisz, że Horace skrzywdziłby własną córkę? – spytała o ton ostrzej.

– Nie, ale jedno może mieć związek z drugim. Ktoś włamał się do jego mieszkania. Pani brat spakował walizkę wycofał pieniądze z konta. Myślę, że ma kłopoty.

Druty znów poszły w ruch.

– Jeżeli ma kłopoty, to może lepiej, żeby pozostał w ukryciu – odparła.

– Niech pani mi powie, gdzie on jest, pani Edwards. Chciałbym pomóc.

Dłuższy czas milczała. Robiła na drutach, pociągając za przędzę. Myron rozejrzał się po pokoju. Jego wzrok znów spoczął na zdjęciach. Wstał i przyjrzał się im.

– To pani syn? – spytał.

Spojrzała sponad okularów.

– Terence. Za Rolanda wyszłam w wieku siedemnastu lat. Pan Bóg dał nam dziecko rok później. Roland zmarł, kiedy Terence był malutki. Zastrzelono go na ganku naszego domu.

– Przykro mi.

Wzruszyła ramionami i smutno się uśmiechnęła.

– Terence jako pierwszy w naszej rodzinie skończył studia. Ta z prawej to jego żona. I dwaj moi wnukowie.

Myron wziął zdjęcie.

– Piękna rodzina.

– Pracował i jednocześnie studiował na Yale – ciągnęła. – W wieku dwudziestu pięciu lat został radnym miejskim.

„To dlatego wydało mi się, że skądś go znam – pomyślał Myron. – Z lokalnej prasy i telewizji”.

– Jeżeli wygra w listopadzie, to przed trzydziestką wejdzie do senatu stanowego.

– Na pewno jest pani z niego dumna.

– Oczywiście.

Myron zwrócił się w jej stronę. Wymienili spojrzenia.

– Minęło tyle czasu, Myron. Horace zawsze ci ufał, ale to co innego. Właściwie cię nie znamy. Ci, którzy go szukają… – Urwała i wskazała na spuchnięte oko. – Widzisz to?

Myron skinął głową.

– W zeszłym tygodniu przyszło do mnie dwóch. Chcieli wiedzieć, gdzie jest Horace. Odparłam, że nie wiem.

– Uderzyli panią? – spytał, czując, że czerwienieje mu twarz.

Skinęła głową, wpatrując się w niego.

– Jak wyglądali?

– Byli biali. Jeden wielki.

– Wysoki?

– Mniej więcej twojego wzrostu.

Myron miał metr dziewięćdziesiąt trzy wzrostu i ważył sto kilo.

– A drugi?

– Chudy. Znacznie starszy. Na ręku miał wytatuowanego węża.

Na swoim potężnym bicepsie pokazała, w którym miejscu.

– Niech pani mi opowie, co się stało.

– Jak już mówiłam, przyszli do mnie do domu i chcieli wiedzieć, gdzie jest Horace. Kiedy odparłam, że nie wiem, ten wielki palnął mnie w oko. Ale ten mały go odciągnął.

– Zawiadomiła pani policję?

– Nie. Nie ze strachu. Nie boję się takich tchórzy. Ale Horace mi zakazał.

– Pani Edwards, gdzie on jest?

– I tak już powiedziałam za dużo, Myron. Chcę, żebyś zrozumiał. To niebezpieczni ludzie. Skąd mogę wiedzieć, że dla nich nie pracujesz? Skąd mogę wiedzieć, że twoja wizyta to nie podstęp, by go znaleźć?

Myron nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć. Zapewnieniem, że jest niewinny, nie rozproszyłby jej obaw. Postanowił więc zmienić temat.

– Co mi pani może powiedzieć o matce Brendy? – spytał.

Mabel Edwards zamarła. Upuściła robótkę na kolana, a półszkła opadły jej na piersi.

– Co cię naszło, żeby o nią pytać?

– Dopiero co wspomniałem, że ktoś włamał się do mieszkania pani brata.

– Pamiętam.

– Znikły stamtąd listy Brendy od matki. Brenda dostaje telefony z pogróżkami. Zażądano, żeby do niej zadzwoniła.

Twarz Mabel nagle zwiotczała. Oczy się zaszkliły.

– Pamięta pani, kiedy uciekła? – spytał po chwili milczenia.

Jej spojrzenie znów nabrało ostrości.

– Nie zapomina się dnia, w którym umiera brat – odparła ledwo dosłyszalnym szeptem. Potrząsnęła głową. – Ale było, minęło. Anita odeszła dwadzieścia lat temu.

– Proszę mi powiedzieć, co pani pamięta.

– A co tu opowiadać? Zostawiła bratu list i uciekła.

– Pamięta pani, co w nim napisała?

– Że już go nie kocha i chce rozpocząć nowe życie. Coś w tym rodzaju.

Mabel Edwards machnęła ręką, jakby robiła sobie miejsce. Z torebki wyjęła chusteczkę i zmięła ją w ciasną kulkę.

– Może pani powiedzieć, jaka była?

– Anita? – Mabel uśmiechnęła się, ale chusteczkę zostawiła w pogotowiu. – To ja ich z sobą poznałam. Ja i Anita pracowałyśmy razem.

– Gdzie?

– W rezydencji Bradfordów. Byłyśmy pokojówkami. Młodziutkimi dwudziestoletnimi dziewczynami. Pracowałam tam zaledwie pół roku. Ale Anita tyrała u nich przez sześć lat.

– Mówiąc o rezydencji Bradfordów…

– Mam na myśli tych Bradfordów! Anita była tam służącą. Usługiwała głównie starszej pani. Ta kobieta ma teraz pewnie z osiemdziesiąt lat. Ale mieszkali tam wszyscy. Dzieci, wnuki, bracia, siostry. Jak w Dallas. To chore, nie sądzisz?

Myron nie odpowiedział.

– W każdym razie kiedy poznałam Anitę, była fajną młodą dziewczyną, tyle że… – Mabel zapatrzyła się w powietrze, jakby szukała właściwych słów, ale widać ich nie znalazła, bo potrząsnęła głową – była za piękna. Nie wiem, jak inaczej to wyrazić. Dla takiej piękności chłopy tracą głowę. Weź Brendę. Jest atrakcyjna. Jak to mówią, egzotyczna. Ale Anita… chwileczkę. Znajdę jej zdjęcie.

Wstała miękkim ruchem i przepłynęła przez pokój, znikając za drzwiami. Mimo tuszy poruszała się z naturalnym wdziękiem urodzonej sportsmenki. Tak samo jak jej brat, Horace, przydający ruchom potężnego ciała harmonii i finezji. Nie było jej blisko minutę. Po powrocie wręczyła mu zdjęcie. Myron spojrzał na nie.

Nokaut! Najprawdziwszy, bezwzględny, powalający i zapierający dech! Myron dobrze wiedział, jaką władzę ma taka kobieta nad mężczyzną. Jessica też była taką pięknością.

Oszałamiała i budziła lęk.

Przyjrzał się fotografii. Mała, najwyżej cztero-pięcioletnia Brenda uśmiechała się z niej promiennie, trzymając się ręki matki. Na próżno usiłował wyobrazić sobie, że teraz uśmiecha się tak samo. Między matką i córką istniało podobieństwo ale Anita – przynajmniej wedle obowiązujących kanonów urody – była bez wątpienia piękniejsza od Brendy, której rysy – w porównaniu z wyrazistymi, regularnymi rysami matki – wydawały się grube i pozbawione proporcji.

– Uciekając, Anita wbiła Horace’owi sztylet w serce – ciągnęła Mabel – Nigdy nie doszedł do siebie, Brenda również. Gdy porzuciła ją matka, była małą dziewczynką Przez trzy lata co noc płakała. Horace mówił, że nawet w szkole średniej zdarzało jej się wołać przez sen mamę.

Myron w końcu oderwał wzrok od zdjęcia.

– A jeśli ona nie uciekła?

Mabel zwęziły się oczy

– Jak to? – spytała.

– Może była niewłaściwie traktowana?

Przez twarz Mabel przemknął smutny uśmiech.

– Rozumiem – powiedziała łagodnie – Patrzysz na to zdjęcie i nie możesz pogodzić się z tym, co widzisz. Nie możesz uwierzyć, że matka mogłaby porzucić takie słodkie dziecko. Wiem to trudne. Ale ona to zrobiła.

– A jeśli jej list sfałszowano? – podsunął Myron – Żeby zmylić Horace’a.

Mabel pokręciła głową.

– Nie.

– Nie może być pani pewna.

– Anita do mnie dzwoni.

Myron zamarł

– Słucham?

– Nieczęsto. Raz na dwa lata. Pyta o Brendę. Błagałam ją, żeby wróciła. Odłożyła słuchawkę.

– Nie domyśla się pani, skąd dzwoniła?

Zaprzeczyła, kręcąc głową.

– Jeśli chodzi o pierwsze rozmowy, to chyba skądś z daleka. Podejrzewałam, że zza oceanu, bo w słuchawce trzeszczało.

– Kiedy dzwoniła po raz ostatni?

– Trzy lata temu – odparła bez wahania. – Powiedziałam jej, że Brendę przyjęto na medycynę.

– I od tamtego czasu nic?

– Ani słowa.

– Jest pani pewna, że to była ona? – spytał Myron, zdając sobie sprawę, że strzela w ciemno.

– Tak. To była Anita.

– Czy Horace wiedział o jej telefonach?

– Na początku mówiłam mu. Było to jednak jak rozszarpywanie rany, która i tak nie chce się zagoić. Więc przestałam. Ale być może do niego też dzwoniła.

– Skąd ten domysł?

– Kiedyś za dużo wypił i coś mu się wymsknęło. Gdy spytałam go o to później, wyparł się, a ja nie naciskałam. Musisz nas zrozumieć, Myron. Nigdy nie rozmawialiśmy o Anicie. Ale stale nam towarzyszyła. Była z nami w pokoju. Rozumiesz, o czym mówię?

Milczenie nadpłynęło jak chmura. Myron liczył, że się rozproszy, ale wisiało dalej, grube i ciężkie.

– Jestem bardzo zmęczona. Myron. Czy możemy porozmawiać o tym innym razem?

– Oczywiście. – Wstał. – Gdyby pani brat znów za dzwonił…

– Nie zadzwoni. Boi się, że założyli podsłuch w telefonie. Nie odezwał się od blisko tygodnia.

– Czy wie pani, gdzie jest?

– Nie. Powiedział, że tak będzie bezpieczniej.

Myron wyjął wizytówkę, pióro i zapisał numer swojego telefonu komórkowego.

– Pod tym numerem jestem dostępny całą dobę – powiedział.

Skinęła głową. Była tak wyczerpana, że zwykłe sięgnięcie po wizytówkę okazało się nagle trudnym zadaniem.