"Jeden fałszywy ruch" - читать интересную книгу автора (Coben Harlan)3Newark w New Jersey. Podła dzielnica. Potrzebna jak wrzód. Ruiny – to słowo pierwsze cisnęło się na usta. Budynki nie tyle się rozpadały, ile waliły, topniały jak polane nieznanym kwasem. Pojęcie odbudowy było tu równie obce jak marzenie o podróżach w czasie. Otoczenie wyglądało na kadr z wojennej kroniki filmowej – jak Frankfurt po nalocie aliantów – a nie na ludzkie siedlisko. Było tu jeszcze straszniej, niż pamiętał. Gdy jako nastolatek przejeżdżał tą samą ulicą z tatą, zamki w drzwiczkach ich samochodu same się zablokowały, jakby wyczuły niebezpieczeństwo. „Latryna” – mruknął ze ściągniętą twarzą ojciec, który dawno temu dorastał niedaleko stąd. Myron nikogo nie kochał i nie czcił bardziej od swojego taty, i oto ten najpoczciwszy człowiek na świecie ledwo nad sobą panował. „Popatrz, co oni zrobili z tą starą dzielnicą” – powiedział. Popatrz, co zrobili. Oni. Wolno minął swoim fordem taurusem stare boisko, śledzony przez wrogie oczy. Obserwująca mecz pięciu na pięciu, ustawiona przy bocznych liniach gromada czarnych kolesiów czekała na zmierzenie się ze zwycięzcami. Nie grali w trampkach z tanich supermarketów jak za jego czasów, tylko w kosztujących od stu baksów w górę rozmaitych najkach niezdzierajkach i adaśkach, na które nie było ich stać. Myron poczuł wyrzuty sumienia. Rad by z pozycji szlachetnego oburzenia potępić zanik wartości, materializm i resztę, jednakże bardzo mu ciążyło, że jako agent czerpie zyski z reklam obuwia sportowego. Nie czuł się z tym dobrze, ale z drugiej strony nie chciał być hipokrytą. Nikt też nie nosił już spodenek. Cała młódź paradowała w niebieskich i czarnych dżinsach, zjeżdżających nisko w stronę ziemi jak pantalony, które cyrkowi klauni wkładają dla większego śmiechu. W pasie opadały im na jaja, odsłaniając szpanerskie markowe bokserki. Myron nie chciał uchodzić za zgreda, który zrzędzi na modę młodego pokolenia, lecz przy niej spodnie dzwony i buty na platformach wydawały się całkiem praktyczne. Jak możesz dać z siebie wszystko, skoro bez przerwy musisz podciągać opadające sztany? Ale największa zmiana zaszła w spojrzeniach. Kiedy przyjechał tu po raz pierwszy jako piętnastoletni uczeń szkoły średniej, był wystraszony, jednakże wiedział, że jeśli chce się wznieść na wyższy poziom, musi zmierzyć się z najlepszymi rywalami. A to oznaczało grę tutaj. Nie powitano go z otwartymi rękami. Skądże. Połączona z zaciekawieniem niechęć w oczach tamtych chłopców była niczym w porównaniu ze śmiertelną wrogością, z jaką patrzyli na niego ci. Ich nienawiść była jawna, bezpośrednia, pełna zimnej rezygnacji. Pewnie to banał, ale wówczas – niespełna dwadzieścia lat temu – było tu nieco inaczej. Może więcej nadziei. Trudno powiedzieć. – Nawet ja bałabym się tu grać – odezwała się Brenda, jakby czytając w jego myślach. Myron skinął głową. – Nie było ci łatwo, co? Przyjeżdżać tutaj, żeby grać w kosza. – Twój ojciec mi to ułatwił – odparł. Uśmiechnęła się. – Nie mogłam pojąć, dlaczego tak cię polubił. W zasadzie nienawidził białych. – To ja jestem biały? – spytał Myron, udając, że wzdycha. – Jak Pat Buchanan. Zaśmiali się z przymusem. – Opowiedz mi o tych groźbach – ponowił prośbę Myron. Brenda spojrzała w szybę. Minęli plac usłany kołpakami samochodowymi. W słońcu lśniły setki, może tysiące dekli. Osobliwy interes. Ludzie kupują nowe dekle tylko wtedy, kiedy im je ukradną. Kradzione dekle lądują w miejscu takim jak to. Tak się nakręca koniunkturę. – Dostaję telefony – zaczęła. – Głównie w nocy. Raz zagrozili mi, że mnie uszkodzą, jeśli nie znajdę ojca. Innym razem powiedzieli, że lepiej dla mnie, by pozostał moim menedżerem. – Zamilkła. – Podejrzewasz, co to za jedni? – Nie. – Nie domyślasz się, dlaczego ktoś chce znaleźć twojego ojca? – Nie. – Ani dlaczego zniknął? Potrząsnęła głową. – Norm wspomniał, że jeździ za tobą jakiś samochód. – Nic o tym nie wiem. – A ten głos w telefonie. Jest zawsze ten sam? – Nie. – Męski, żeński? – Męski. Głos białego. W każdym razie tak brzmi. – Czy Horace uprawia hazard? – Nie. Hazard uprawiał mój dziadek. Przegrał wszystko, co miał, czyli niewiele. Tata się w to nie bawił. – Pożyczał pieniądze? – Nie. – Na pewno? Nawet jeśli otrzymywał pomoc finansową, twoje wykształcenie musiało sporo kosztować. – Od dwunastego roku życia dostawałam stypendium. Myron skinął głową. Na chodniku przed nimi potknął się mężczyzna w bieliźnie od Calvina Kleina, butach narciarskich nie do pary i wielkiej rosyjskiej czapie uszance w stylu doktora Żywago. Nie miał na sobie nic poza tym. Żadnej koszuli ani spodni. W dłoni ściskał brązową torbę w taki sposób, jakby pomagał jej przejść przez ulicę. – Kiedy zaczęły się te telefony? – Tydzień temu. – Po zniknięciu twojego taty? Brenda skinęła głową. Z jej spojrzenia wyczytał, że ma więcej do powiedzenia. W końcu doczekał się odpowiedzi. – Za pierwszym razem kazano mi zadzwonić do matki – powiedziała cicho. Myron czekał na dalszy ciąg, a kiedy zrozumiał, że nie nastąpi, spytał: – Zadzwoniłaś? – Nie. Uśmiechnęła się smutno. – Gdzie mieszka twoja matka? – Nie wiem. Ostatni raz widziałam ją, kiedy miałam pięć lat. – Mówiąc, „ostatni raz”… – Dobrze usłyszałeś. Porzuciła nas dwadzieścia lat temu. – Brenda wreszcie na niego spojrzała. – Wyglądasz na zaskoczonego. – Bo jestem. – Dlaczego? Czy wiesz, ilu chłopaków z tamtego boiska porzucili ojcowie? Myślisz, że matka nie może zrobić tego samego? Zabrzmiało to beznamiętnie, choć było stwierdzeniem faktu. – Więc ostatni raz widziałaś ją, kiedy miałaś pięć lat? – Tak. – Czy wiesz, gdzie mieszka? W jakim mieście, stanie? – Nie mam pojęcia – odparła, starając się zachować obojętny ton. – Nie miałaś z nią żadnego kontaktu? – Przysłała kilka listów. – Był na nich jakiś adres? Potrząsnęła głową. – Wiem tylko tyle, że wysłano je z Nowego Jorku. – Czy Horace wie, gdzie ona mieszka? – Nie. Przez dwadzieścia lat nie wymienił jej imienia. – W każdym razie przy tobie. Brenda skinęła głową. – Może ten dzwoniący mówił nie o twojej matce, tylko kimś innym. Masz macochę? Czy twój ojciec powtórnie się ożenił albo żyje z kimś… – Nie. Od jej odejścia nie miał nikogo. Zamilkli. – Po co więc ktoś zainteresował się twoją matką po dwudziestu latach? – Nie wiem. – Nie masz żadnych domysłów? – Żadnych. Przez dwadzieścia lat była dla mnie duchem. – Wskazała przed siebie. – W lewo. – Mogę zamontować przy twoim aparacie identyfikator? Na wypadek, gdyby znowu zadzwonili? Skinęła głową. Jechał, kierując się jej wskazówkami. – Opowiesz mi o swoich stosunkach z ojcem? – zagadnął. – Nie. – Nie pytam o to ze wścibstwa… – To bez znaczenia. Czy go kochałam, czy nienawidziłam i tak będziesz musiał go znaleźć. – Ale postarałaś się, żeby dostał zakaz zbliżania się do ciebie, tak? Chwilę milczała. – Pamiętasz, jak zachowywał się na boisku? – spytała. Myron skinął głową. – Jak wariat. I najlepszy trener, jakiego miałem. – Najbardziej wymagający. – Tak. Oduczył mnie grać zbyt finezyjnie. Nie zawsze były to łatwe lekcje. – Właśnie, a byłeś tylko chłopakiem, którego polubił. Wyobraź więc sobie, co znaczyło być jego dzieckiem. Wyobraź sobie, czego wymagał ode mnie na boisku i jak bardzo się bał, że mnie straci. Że ucieknę i zostawię go. – Jak twoja matka. – Właśnie. – Przytłaczał cię. – Dusił – sprostowała. – Trzy tygodnie temu zagrałyśmy sparing w liceum w East Orange. Znasz je? – Pewnie. – Dwóch chłopaków na widowni zaczęło rozrabiać. Może się upili, może naćpali, a może były to zwykłe łobuzy. Nie wiem. W każdym razie zaczęli do mnie wykrzykiwać różne rzeczy. – Jakie rzeczy? – Grube słowa, świństwa. Co by ze mną chętnie zrobili. Ojciec wstał i rzucił się na nich. – Wcale mu się nie dziwię. – W takim razie też jesteś neandertalczykiem – odparła, kręcąc głową. – Słucham? – Po co ich atakować? W obronie mojej czci? Mam dwadzieścia pięć lat. Nie potrzebuję rycerzy. – Ale… – Daj spokój. Ta cała afera, to, że tutaj jesteś… Nie jestem wojującą feministką, ale to jedna wielka seksistowska heca. – Co? – Gdybym między nogami miała penisa, to by cię tu nie było. Gdybym nazywała się Leroy i dostała kilka dziwnych telefonów, to też byś się tak bardzo palił, by mnie chronić, biedną małą? Zawahał się chwilę za długo. – Ile razy widziałeś mnie na boisku? – Słucham? – spytał, zaskoczony nagłą zmianą tematu. – Przez trzy lata z rzędu byłam najlepszą koszykarką akademicką. Moja drużyna była dwa razy mistrzem kraju. Wszystkie nasze mecze transmitowała ES PN, a mecze o akademickie mistrzostwo kraju CBS. Studiowałam na uniwerku Restona, który jest pół godziny jazdy od twojego miasta. Ile moich meczów obejrzałeś? Myron otworzył usta, zamknął je i powiedział: – Żadnego. – Właśnie. Babska koszykówka. Strata czasu. – Nie w tym rzecz. Rzadko teraz chodzę na zawody. Nie zabrzmiało to przekonująco. Pokręciła głową i zamilkła. – Brenda… – Zapomnij, że cokolwiek powiedziałam. Byłam głupia, że poruszyłam ten temat. Ton jej głosu nie zachęcał do dalszej rozmowy. Myron miał ochotę się bronić, lecz nie wiedział jak. Uznał więc, że najlepiej zamilknąć. Powinien to robić częściej. – Przy następnej przecznicy skręć w prawo – powiedziała. – Co się stało potem? – spytał. Spojrzała na niego. – Z łobuzami, którzy cię wyzwali. Co się stało, gdy twój ojciec się na nich rzucił? – Do niczego poważnego nie doszło, bo wkroczyli ochroniarze. Wyrzucili tych chłopaków z sali. Tatę również. – A gdzie puenta tej historii? – To nie był jej koniec. – Brenda urwała, opuściła oczy, wydobyła z pamięci jakiś szczegół i podniosła głowę. – Trzy dni potem tych dwóch chłopców… Claya Jacksona i Arthura Harrisa… znaleziono na dachu kamienicy. Ktoś ich związał i przeciął sekatorem ścięgna Achillesa. Myron zbladł. Żołądek mu zanurkował. – Twój ojciec? Skinęła głową. – Robił podobne rzeczy przez całe życie. Nie takie potworne. Ale zawsze mścił się na tych, którzy mnie skrzywdzili. Kiedy byłam małą dziewczynką, półsierotą, chętnie uciekałam pod jego skrzydła. Ale już nie jestem mała. Myron w roztargnieniu sięgnął ręką w dół i dotknął nogi nad kostką. Ścięgno Achillesa przecięte sekatorem? Starał się nie okazać po sobie osłupienia. – Policja z pewnością go podejrzewała – powiedział. – Tak. – Dlaczego go nie aresztowali? – Nie mieli dowodów. – Ofiary go nie wydały? Znów wpatrzyła się w szybę. – Za bardzo się bali. – Wskazała ręką na prawo. – Stań tam. Myron zatrzymał wóz. Ludzie snuli się po ulicy. Patrzyli na niego, jakby pierwszy raz widzieli białego człowieka. W tej dzielnicy było to całkiem możliwe. Starając się zachowywać swobodnie, uprzejmie skinął im głową. Niektórzy odpowiedzieli mu skinieniami. Inni nie. Z przejeżdżającego żółtego samochodu – a raczej głośnika na kołach – zagrzmiał rap. Basy były ustawione na taki ful, że Myronowi wibrowały płuca. Nie rozumiał słów piosenki, ale brzmiały bardzo gniewnie. Brenda poprowadziła go do ganku. Na schodach leżeli, jak ranni w boju, dwaj Murzyni. Brenda bez wahania przestąpiła przez nich. Myron zrobił to samo. Raptem zdał sobie sprawę, że jest tu pierwszy raz. Jego znajomość z Horace’em Slaughterem nie wykroczyła poza koszykówkę. Spotykali się wyłącznie na boisku, w sali lub po meczu, na pizzy. Nigdy nie był w domu Horace’a ani Horace u niego. Nie było tu oczywiście portiera, zamka, dzwonków ani nic z tych rzeczy. Słabe oświetlenie w korytarzu nie mogło ukryć, że ze ścian odłazi farba. Wyglądały, jakby cierpiały na łuszczycę. W skrzynkach na listy brakło drzwiczek. Powietrze było ciężkie niczym zasłona z paciorków. Brenda wspięła się po betonowych schodach. Skądś dobiegał charkot mężczyzny, który kaszlał, jakby chciał wypluć płuca. Płakało dziecko. Po chwili dołączyło do niego drugie. Brenda przystanęła na pierwszym piętrze i skręciła w prawo. W ręce trzymała klucze. Wykonanych ze stali zbrojeniowej drzwi do mieszkania strzegły wziernik i trzy zamki z zasuwami. Otworzyła wszystkie trzy. Odskoczyły z hałasem, niczym w filmowej scenie z więzienia, w której strażnik woła: „Ryglować!”. Po otwarciu drzwi Myrona naszły dwie myśli naraz. Pierwsza, jak ładnie mieszka Horace. Nic z całego brudu i smrodu na ulicach i w korytarzu nie miało wstępu za te drzwi ze stali. Ściany w środku były bieluśkie jak krem do rąk z telewizyjnej reklamy. Podłogi świeżo wypolerowane. Meble zaś stanowiły mieszankę odnowionych rodzinnych antyków z nabytkami z Ikei. Był to więc naprawdę przyjemny i wygodny dom. Drugą rzeczą, która rzuciła mu się w oczy zaraz po otwarciu drzwi, było to, że ktoś przeszukał mieszkanie. – Tato? – zawołała Brenda, wpadając do środka. Myron podążył za nią, żałując, że nie ma broni. Ta scena wprost się prosiła o broń. Wyjąłby pistolet i po daniu Brendzie znaku, by milczała, skradając się z nią, trwożnie uczepioną jego wolnego ramienia, zbadałby mieszkanie. Przyczajony, wymachując pistoletem, sprawdziłby wszystkie pokoje, przygotowany na najgorsze. Niestety, nie nosił broni na co dzień. Nie dlatego, że nie lubił – zagrożony, czuł się raźniej, mając ją przy sobie – lecz pistolet był ciężki i tak miły dla ciała, jak wełniana prezerwatywa. A poza tym, co się oszukiwać, u większości potencjalnych klientów agent sportowy, nie rozstający się z gnatem, nie wzbudzał zaufania, a z tymi, u których je wzbudzał, Myron wolał nie mieć do czynienia. W przeciwieństwie do niego Win nie rozstawał się z pistoletem, a właściwie z dwoma, nie licząc imponującego arsenału broni niewidocznej. Ten człowiek był uzbrojony jak Izrael. Mieszkanie składało się z trzech pokojów i kuchni. Szybko przez nie przeszli. Nie było tam nikogo. Żadnego trupa. – Coś zginęło? – spytał Brendę. Spojrzała na niego z urazą. – A skąd mam wiedzieć, do diabła? – Mówię o tym, co się rzuca w oczy. Widzę telewizor. Widzę magnetowid. Pytam, czy obrabowano mieszkanie? Rozejrzała się po dużym pokoju. – Nie. Nie wygląda to na rabunek – odparła. – Podejrzewasz, kto mógłby się tu włamać i czego szukać? Pokręciła przecząco głową, oczami wciąż chłonąc bałagan. – Czy Horace ukrył gdzieś pieniądze? W słoiku, pod podłogą, w jakimś innym miejscu? – Nie. Rozejrzeli się po pokoju. Brenda otworzyła szafę. Przez dłuższą chwilę stała bez słowa. – Brenda? – Brakuje wielu jego ubrań – powiedziała cicho. – I walizki. – To dobrze. A więc najprawdopodobniej uciekł. Zmniejsza to możliwość, że spotkało go coś złego. Skinęła głową. – To niesamowite. – Dlaczego? – Powtarza się historia z mamą. Do tej pory pamiętam, jak tata stał tutaj i wpatrywał się w puste wieszaki. Wrócili do dużego pokoju i weszli do małej sypialni. – Twój pokój? – spytał Myron. – Tak, owszem, choć nieczęsto tu bywam – odparła. Spojrzała na podłogę przy nocnym stoliku, z cichym jękiem opadła na kolana i zaczęła przerzucać rzeczy. – Brenda? Przerzucała je coraz zapamiętałej, oczy jej pałały. Niebawem wstała, pobiegła do sypialni ojca, a potem do dużego pokoju. Myron trzymał się z boku. – Zniknęły – oznajmiła. – Co? Spojrzała na niego. – Listy matki do mnie. Ktoś je zabrał. |
||
|