"Pieprzony Los Kataryniarza" - читать интересную книгу автора (Ziemkiewicz Rafał A.)PrologZacznijmy od tego kamerzysty, który wpatrując się z natężeniem w wizjer, rzucił: – Nogi trochę szerzej! Wysokie lustro, wmurowane w białą, zdobioną gipsowymi stiukami ścianę odbijało jego przygarbioną, skupioną sylwetkę oraz stojących z boku technicznych. – Koszula trochę bardziej na boki – ciągnął monotonnie kamerzysta. – Nie wstydzić się, to ma zrobić wrażenie… Wreszcie z przeciągłym westchnieniem odkleił się od kamery i przytknąwszy do ust hołubiony w prawej dłoni niedopałek, popatrzył na opartego o stiuk reżysera. – No? – zagadnął ten po chwili milczenia. Dłoń z niedopałkiem wykonała jakiś nieokreślony gest. – Coś mi w tym wszystkim nie pasuje – oznajmił kamerzysta z niewyraźną miną. Reżyser oderwał się od ściany i energicznym krokiem podszedł do miejsca, w którym przed chwilą stał jego podwładny. Przykucnął, zadumał się, zrobił dwa kacze kroki w lewo, wstał, znowu się zadumał, znowu przykucnął i przesunął się w głębokim przysiadzie w przeciwną stronę, wreszcie oderwał wzrok od leżącej przed nim postaci i skinął na technicznych. – Zrobicie posłów – oświadczył. – No już, już, nie ma czasu na rzeźbienie w gównie. Ty tutaj, ty tu, a ty obok -porozstawiał technicznych ruchami ręki, a potem nakreślił dłonią w powietrzu linię od nich, ponad leżącą postacią, aż do zamkniętych jeszcze drzwi sali. – Wchodzicie… Gdzie! Stać, baranki boże, udajecie, że wchodzicie! No – odsapnął i ponownie popadł w zadumę, kontemplując ustawiony przed sobą żywy obraz. – Za dużo pan masz tych kłaków na piersi – zawyrokował w końcu. – O, właśnie. To psuje efekt. – Spojrzał na kamerzystę, który pokiwał głową w geście “może, może”. – To co, mam se ogolić? – zirytował się leżący. – Czy założyć podkoszulek? Reżyser skwitował te słowa wzruszeniem ramion, powracając do swoich przysiadów oraz kaczych chodów. – Słuchajcie, panowie, zdecydujcie się – przynaglał leżący, któremu zdążył już ścierpnąć łokieć i w ogóle było mu w tej rozkraczonej pozycji bardzo niewygodnie. – Ja mam obowiązki… Reżyser pomachał tylko ręką spoko-spoko, ale w końcu podniósł się i rzuciwszy krótkie: “dobra” pokazał kamerzyście, gdzie ma stać i jak kadrować w czasie transmisji. Potem podszedł do posła Suchorzewskiego i wyciągnął ku niemu rękę. – W porządku, może pan wstać. Tylko niech pan pamięta: ekspresja. Na maks ekspresji. To ma zrobić wrażenie – i dodał po chwili, pomagając posłowi się podnieść: -A szkaplerzyk trzeba będzie przykleić, bo pod pachę zjeżdża. – Przykleić? Reżyser popukał się w guzik kamizelki. – Może być skocz, w obrazie nie widać, albo weź pan taki klej od nas z charakteryzatorni Jezus Maria!!! “Jezus, Maria!” nie odnosiło się oczywiście do kleju ani charakteryzatorni; po prostu podczas stukania się w guzik reżyser zauważył przypadkiem swój zegarek oraz godzinę, którą ten pokazywał. – Jezus, Maria! Zbierać mi się wszyscy do wozu, ale już, już, bo nam dybki pouciekają! Ruchy, ruchy, no! – zaklaskał kilkakrotnie. – Panie pośle, my się widzimy wieczorem, już, już! Po chwili w opustoszałych kuluarach sejmu, ozdobionych patriotycznymi emblematami, popielniczkami na nóżkach oraz gobelinami z wypełnionym herbami województw konturem Rzeczpospolitej, pozostał tylko poseł Suchorzewski. Rozejrzawszy się, czy aby w pobliżu nie kręcą się jakieś nadgorliwe sprzątaczki, rozpiął spodnie i przystąpił do upychania w nich koszuli. |
||
|