"Dzień zapłaty" - читать интересную книгу автора (Katzenbach John)4. MeganMegan odwiesiła słuchawkę bardziej z irytacją niż ze zrozumieniem. Duncan zawsze ma na podorędziu mnóstwo cholernie rzeczowych wyjaśnień. Jest tak zrównoważony, że czasami chce mi się wyć. Przeszła do salonu i odsunęła zasłonę, żeby spojrzeć na ulicę. Była ciemna i pusta. Stała wpatrując się w milczeniu, wreszcie cofnęła się w poczuciu bezradności. Po chwili zaciągnęła zasłonę i wróciła do kuchni. Cóż, pomyślała, trzeba przygotować kolację. Może dotąd nic nie jedli. Zerknęła na zegarek i pokręciła głową. Tommy zawsze jest taki głodny po szkole. Przez chwilę zajęła się garnkami i patelniami, sprawdziła temperaturę piekarnika. Weszła do jadalni i ustawiła pięć nakryć. Wtem przyszło jej coś do głowy, szybko przeszła z powrotem do kuchni, otworzyła szufladę, wyciągnęła dodatkowy nóż, widelec i łyżkę. Wyjęła talerz i szklankę z półki, a z szafki matę na stół. Położyła dodatkowe nakrycie. Kiedy tato przyjedzie, zobaczy, że i dla niego jest przygotowane miejsce przy stole. Może wtedy poczuje się winny, że napchał Tommy'ego cheeseburgerami. Przyjrzała się swojemu dziełu i wtedy usłyszała samochód. Poczuła ulgę – przeszła szybko do salonu, uchyliła zasłonę, nie chcąc, by zobaczyli, że na nich wygląda. Sto razy mówiłam tacie, że nie mam nic przeciwko temu, by zabierał gdzieś Tommy'ego, chcę tylko wcześniej o tym wiedzieć. Ale przecież robił to już przedtem i nie denerwowałam się tak bardzo. Potrząsnęła głową, jakby się chciała uwolnić siłą z tego niepokoju. Znowu wyjrzała i aż zaklęła, kiedy zobaczyła, że światła samochodu przesuwają się dalej i oświetlają podjazd następnego segmentu. Cholera! Ponownie spojrzała na zegarek. Na górze rozległ się śmiech, więc postanowiła dowiedzieć się, czy przypadkiem bliźniaczki nie mają jakiejś wiadomości, którą zapomniały jej przekazać. Było to takie logiczne, że zdziwiła się, że nie pomyślała o tym wcześniej. Popatrzyła jeszcze raz na pustą ulicę i weszła na schody. – Lauren, Karen? – Wejdź, mamo. Otworzyła drzwi do ich pokoju i zobaczyła je wśród stert zeszytów i podręczników. – Mamo, czy ty też musiałaś odrabiać w domu lekcje, kiedy byłaś w szkole średniej? Uśmiechnęła się. – Oczywiście. Dlaczego? – Kiedy byłaś w ostatniej klasie, jak my. – Tak, oczywiście. – To nie jest w porządku. W przyszłym roku idziemy do college'u i nie rozumiem, dlaczego wciąż musimy zawracać sobie głowę tymi głupimi zadaniami. Ta matematyka. Czuję się, jakbym rozwiązywała te zadania codziennie od urodzenia. Karen zaczęła chichotać i zanim matka zdołała odpowiedzieć, wtrąciła: – Jeśli jesteś taka dobra, Lauren, powinnaś chyba dostać więcej niż dobry z minusem. – To tylko oceny. One nie są tak ważne jak słowa. A co ty dostałaś z ostatniego testu z angielskiego? – Jesteś niesprawiedliwa. Dotyczył Lauren chwyciła Jasiek i rzuciła nim w siostrę, która roześmiała się i cisnęła go z powrotem. Oba rzuty były niecelne. Megan uniosła rękę w górę. – Spokój! – zawołała. Bliźniaczki obróciły się do niej, a ona jak zwykle oniemiała na widok identycznych oczu, włosów, identycznego sposobu, w jaki na nią patrzyły. To chyba czary, pomyślała. Tak dokładnie wiedzą, co druga z nich czuje, co myśli, jak jej pomóc w razie potrzeby. One nigdy nie są samotne. – Słuchajcie – zaczęła Megan. – Czy któraś z was rozmawiała dzisiaj z dziadkiem? Odebrał Tommy'ego ze szkoły i dotąd nie wrócili. Może zostawił wam wiadomość, że będą później? Próbowała nie okazywać niepokoju. – Nie – odpowiedziała Karen. Urodziła się najpierw, dziewięćdziesiąt sekund przed Lauren i zawsze pierwsza odpowiadała na pytania. – Denerwujesz się? – Nie, nie, ale to niepodobne do dziadka, żeby nie uprzedził, że wybiera się do centrum. – Niekoniecznie – wtrąciła Lauren. – Wiesz, że zawsze robi to, co chce. Tak, jakby cały świat był jego salą sądową, a on postępuje tak, jak sam uważa, ponieważ ma do tego prawo. Powiedziała to bez uszczypliwości, tonem zwykłej informacji. – Chyba rzeczywiście tak myśli. – Megan uśmiechnęła się – Ale Tommy'ego traktuje wyjątkowo. – Bo Tommy jest wyjątkowy. – Wiemy, ale… – Żadnych ale. Jest i już. – Nami się nikt nie przejmuje, tylko on jest traktowany w szczególny sposób. Była to ich odwieczna, choć w pełni uzasadniona skarga. – Karen, wiesz dobrze, że to nie jest tak. Ludzie są traktowani na różne sposoby, ponieważ każdy ma inne potrzeby. A Tommy ma po prostu dużo większe potrzeby niż wy, dziewczęta. Już o tym rozmawiałyśmy. – Wiem. – Martwisz się, że coś się mogło stać? – zapytała Lauren. – Nie, martwię się tak samo, jak martwiłabym się, gdybyście wy nie wróciły ze szkoły na czas. Identycznie. Ale wiedziała, że to kłamstwo. Zastanawiała się, dlaczego bardziej przejmowała się synem niż córkami. Coś w tym musiało być. Coś z przeszłości. – Chcesz, żebyśmy poszły do centrum i odnalazły ich? Założę się, że wiem gdzie są. – Jasne – dodała Karen. – Pod arkadą, grają w zdobywców kosmosu. Czy mamy tam pójść? – Nie, nie, pewnie zaraz tu będą. – Pokręciła głową. – Zresztą odrabiajcie lekcje. I żadnej telewizji, póki nie skończycie. Kiedy zamykała drzwi, dobiegły ją pomruki niezadowolenia. Megan weszła do swojej sypialni, zsunęła spódnicę i rajstopy, wciągnęła wypłowiałe dżinsy. Bluzkę powiesiła w szafie, włożyła sweter i stare tenisówki, a następnie podeszła do okna. Mimo ciemności widoczność z góry była całkiem niezła. Ulica była niepokojąco spokojna. Ze swego punktu obserwacyjnego widziała salon Wakefieldów po drugiej stronie ulicy. W środku poruszały się cienie ludzi. Odwróciła głowę w kierunku sąsiadującego podjazdu Mayersów – stały tam ich dwa samochody. Wbiła wzrok w głąb ulicy, potem spojrzała na zegarek. Późno, pomyślała. Bardzo późno. Poczuła falę gorąca. Późno, późno, późno – tylko o tym mogła myśleć. Ciężko usiadła na skraju łóżka. Co teraz? Musiała coś zrobić, sięgnęła więc po telefon i wystukała 911. – Posterunek policji i straży pożarnej w Greenfield. – Mówi Megan Richards z Queensbury Road. Właściwie nic się nie stało, ale zaczynani się niepokoić… Widzi pan, mój syn i ojciec powinni już dawno wrócić ze szkoły. Ojciec odbierał go dzisiaj i zwykle wracają prosto do domu, jadą South Street a potem szosą numer 116, zastanawiam się więc… Dalsze słowa przerwała jej rutynowa odpowiedź. – Nie mamy informacji o wypadku dzisiaj wieczorem. Nie ma też w tej okolicy żadnych korków. Nie wysyłaliśmy karetek ani samochodów policyjnych. Nie Odnotowałem też specjalnej aktywności policji stanowej, z wyjątkiem zderzenia trzech samochodów na autostradzie międzystanowej, niedaleko Deerfield. – Nie, nie, to nie mogliby być oni. To nie ten kierunek. Dziękuję panu. – Proszę bardzo. Połączenie zostało przerwane. Odkładając słuchawkę czuła się trochę głupio, ale też odetchnęła z ulgą. Zdenerwowanie ustąpiło znowu miejsca irytacji. – Tym razem dam mu wycisk – powiedziała na głos. – Nie obchodzi mnie, że ma siedemdziesiąt jeden lat i jest sędzią. Wstała, wygładziła narzutę na tapczanie. Znowu podeszła do okna. Powróciła natarczywa myśl: "Co teraz". Próbując odpowiedzieć na to pytanie poczuła, że ogarniają niepokój. Podeszła do telefonu i wybrała numer męża. Nie odpowiadał. Pewnie jest w drodze, pocieszała się. Pokręciła się po pokoju, zastanawiając się, gdzie teraz pójść. Na dół, zobaczyć co z obiadem. Kiedy wychodziła z sypialni, kącikiem oka dostrzegła kolorowy błysk zza drzwi pokoju Tommy'ego. Weszła i zobaczyła górę czerwonych swetrów i niebieskich dżinsów, brudnych skarpet i bielizny, zwiniętych w kłębek i porzuconych na podłodze. Nigdy nie nauczy się używać kosza na bieliznę. To przekracza jego możliwości. Przez moment zawahała się – kiedyś myśleliśmy, że wszystko przekracza jego możliwości. Ale nie pozwoliłam, żeby klęska i rozpacz wypełniły mi noce. I zwyciężyliśmy. W końcu zwyciężyliśmy. Teraz wydaje się, że już nie ma rzeczy, która przekraczałaby jego możliwości. Dotarło do jej świadomości, że po raz pierwszy snuje najzwyklejsze fantazje rodzicielskie, wyobrażając sobie, kim będzie ich dziecko, kiedy dorośnie. Dorośnie i kimś będzie. Potoczyła wzrokiem po pokoju, po niechlujnie posłanym łóżku, po zabawkach i książkach i różnych skarbach, które zapełniały pokój każdego chłopca, różnych szpargałach uważanych za coś niezwykle cennego. Próbowała odkryć jakiś ślad problemów Tommy'ego, ale nie było żadnego. Nie daj się ogłupić, pomyślała. Były tutaj. Ale już ich nie ma. Przypomniała sobie, jak pewien lekarz sugerował kilka lat temu, żeby wyłożyć jego pokój czymś miękkim, na wypadek gdyby miał napady szału. Dzięki Bogu, że zawsze słuchaliśmy samych siebie. Usiadła na łóżku chłopca wpatrując się w figurkę żołnierzyka. Był zawsze dzielny jak żołnierz. Podczas tych wszystkich testów, dźgania, kłucia, badań EEG i stymulacji bodźców. Przecież cierpiał w czasie tego wszystkiego. Dla Duncana i dla mnie to było łatwe. Wszystko, co musieliśmy zrobić, to tylko denerwować się. Ale to on pokazywał nam, jak być dzielnym. Odłożyła zabawkę. Gdzie on jest? Cholera! Zerwała się, szybko zeszła na dół, do drzwi frontowych. Otworzyła je, wyszła na dwór, w zimną noc i stała tam, dopóki nie przeniknął jej chłód. Gdzie oni są? Wróciła do środka, potrącając stojący w hallu stolik. Dość scen, zdecydowała. Będziesz się głupio czuła za parę minut, kiedy wpadną do środka, wołając o obiad. Skarciła się i to ją na chwilę uspokoiło. Ale tylko na chwilę. Źle tłumiony strach zaczął ponownie opanowywać ją od środka. Podeszła do schodów i zawołała: – Dziewczęta! Usłyszała głos Karen i Lauren. – W porządku – dodała. – Chcę tylko wam powiedzieć, że zaraz będzie obiad. Była to półprawda. Chciała je tylko usłyszeć, upewnić się, że są bezpieczne. To naprawdę głupie, pomyślała. Nie, wcale nie. Było już tak bardzo, bardzo późno. Podeszła do telefonu w kuchni, zaczęła wybierać 911, ale wstrzymała się. Jej palec zawisł nad ostatnią cyfrą. Usiadła trzymając aparat w ręku. I wtedy, jak błysk światła w ciemnym pokoju, usłyszała samochód zatrzymujący się na podjeździe. Ogarnęło ją uczucie ulgi. Odłożyła telefon, szybko podeszła do drzwi frontowych, otworzyła je i ujrzała męża – nie dziecko prowadzone przez ojca, ale męża, zmierzającego w jej kierunku. – Duncan – zawołała. W trzech susach pokonał odległość między nimi. Nawet w słabym świetle, płynącym z otwartych drzwi, dostrzegła, że ma zaczerwienione oczy. – Duncan! O Boże! Co się stało! Tommy! Co z nim? Gdzie tata? – Mam nadzieję, że nic się nie stało – odrzekł Duncan. – Mam nadzieję. O, Boże! Megan! Oni zniknęli. Zabrali ich. Wszystko skończone! Wszystko! – Kto ich zabrał? Nie rozumiem! – Próbowała się opanować. – Byłem taki głupi – wykrztusił Duncan. Nie mówił do żony, lecz do otaczającej go nocy, do minionych lat. – Upłynęło tyle czasu, myślałem, że to wszystko dawno skończone, że to tylko złe wspomnienia, zły sen. To się nigdy nie wydarzyło, przekonywałem siebie. Ależ byłem głupi, cholernie głupi. Megan z trudem powstrzymała krzyk. – Mów! – jej głos zaczął się podnosić. – Gdzie Tommy? Gdzie jest mój ojciec? Gdzie oni są? Duncan popatrzył na nią. – To przeszłość – powiedział cicho. Przygarbił się i przeszedł obok nie odwracając się w drzwiach. – 1968 rok. Obrócił się i uderzył pięścią w ścianę. – Pamiętasz ten rok? Pamiętasz, co się wtedy stało? Skinęła głową, czując, jak całe jej życie zatrzymuje się w jednej chwili. Setka przerażających obrazów wypełniła jej umysł. Zamknęła oczy, usiłując odegnać je od siebie. Oszołomiona, odemknęła powieki i utkwiła wzrok w mężu. Stali tak nieruchomo, w słabym świetle sączącym się z korytarza w ciemność. Nie byli zdolni zrozumieć cokolwiek ponad to, że tragedia, o której myśleli, że minęła i jest już poza nimi, ponownie otoczyła ich swymi straszliwymi mackami. |
||
|