"Skalpel" - читать интересную книгу автора (Gerritsen Tess)Rozdział 2Jane Rizzoli przyniosła do domu pizzę kupioną w narożnym barze i wygrzebała z dna lodówki przedpotopową główkę sałaty. Obierała zewnętrzne, brązowe liście tak długo, aż udało jej się dotrzeć do w miarę nadającej się do zjedzenia części. Sałata była blada i nieapetyczna, więc jadła ją nie dla przyjemności, lecz z rozsądku. Nie miała czasu na przyjemności; jadła, żeby mieć energię niezbędną podczas nadchodzącego wieczoru, którego bynajmniej nie wyglądała z niecierpliwością. Patrząc na jaskrawe plamy pomidorowego sosu na talerzu, po kilku kęsach przestała jeść. Nie pozbędziesz się koszmarów, pomyślała. Zdaje ci się, że jesteś odporna, że jesteś dość silna, dość wyizolowana, żeby z nimi żyć. Wiesz, jak grać swoją rolę, jak blefować, ale nie wyrzucisz z pamięci tamtych twarzy. Oczy zamordowanych będą ciągle na ciebie patrzyły. Czy Gail Veager też już nie żyje? Spojrzała na swoje ręce, na blizny na obu dłoniach, przypominające rany po ukrzyżowaniu. Bolały ją, kiedy robiło się zimno i wilgotno, przypominając, co przed rokiem zrobił z nią Warren Hoyt w dniu, w którym przewiercił jej dłonie swoimi skalpelami. W dniu, co do którego była pewna, że będzie ostatnim w jej życiu. Blizny znów ją bolały, ale tym razem nie z powodu pogody. To był efekt tego, co zobaczyła w Newton. Złożona koszula nocna. Krwawy wachlarz na ścianie. Godziny spędzone w domu, którego atmosfera była przesiąknięta horrorem i w którym wyczuwała niedawną obecność Warrena Hoyta. To oczywiście było niemożliwe. Hoyt siedział w więzieniu, tam gdzie siedzieć powinien. Mimo to wspomnienie domu w Newton mroziło ją, ponieważ z podobną potwornością miała już do czynienia. Kusiło ją, żeby zadzwonić do Thomasa Moorea, z którym prowadziła śledztwo w sprawie Hoyta. Znał wszystkie szczegóły w tym samym stopniu co ona i rozumiał atmosferę strachu, jakiego Hoyt zdołał im wszystkim napędzić. Ale odkąd Moore się ożenił, ich ścieżki się rozeszły. Powodem, dla którego stali się sobie obcy, było jego nowe, małżeńskie szczęście. Ludzie szczęśliwi stają się samowystarczalni, oddychają innym powietrzem i podlegają innym siłom grawitacji. Moore mógł nawet nie zauważyć zmiany ich wzajemnego stosunku, mimo to ona ją czuła. Żałowała tej straty, wstydząc się równocześnie, że zazdrości mu jego szczęścia. Wstydziła się również swojej zazdrości wobec kobiety, która owładnęła jego sercem. Parę dni temu dostała kartkę z Londynu, gdzie oboje z Catherine byli na wakacjach. Kilka słów skreślonych naprędce na pamiątkowej pocztówce z muzeum Scotland Yardu, zawiadamiających ją, że spędzają przyjemnie urlop i że wszystko u nich w porządku. Kartka tchnęła beztroskim optymizmem. Myśląc o tym, Rizzoli uznała, że nie powinna niszczyć ich nastroju wspomnieniem Warrena Hoyta. Siedziała, słuchając odgłosów ruchu ulicznego. Wydawały się podkreślać całkowity bezruch w jej mieszkaniu. Patrzyła na surowo umeblowany salon, na gołe ściany, gdzie do tej pory nie powiesiła żadnego obrazka. Jedyną ozdobą, jeśli można było za taką ją uznać, była mapa miasta, przypięta do ściany nad stołem, na którym jadła. Rok temu na mapie pełno było kolorowych pluskiewek, oznaczających miejsca, gdzie Chirurg dokonał morderstw. Tak bardzo pragnęła schwytać go, udowodnić kolegom, że im dorównuje, że dosłownie żyła i oddychała śledztwem. Ślady stóp mordercy miała przed oczami nawet w trakcie jedzenia w domu kolacji. Pluskiewek Chirurga już nie było, ale mapa została, czekając na nowe miejsca zbrodni i innych morderców. Zastanawiała się nad tym, jak żałosne wrażenie można wyciągnąć z faktu, że po dwóch latach, odkąd tu zamieszkała, jedyną ozdobą wiszącą na ścianie była mapa Bostonu. Mój teren myśliwski, pomyślała. Mój cały świat. Rizzoli zajechała przed rezydencję Veagerów dziesięć minut po dziewiątej wieczorem. Wewnątrz było jeszcze ciemno. Przybyła jako pierwsza, a ponieważ nie miała klucza, czekała w samochodzie, opuściwszy szyby, żeby mieć dopływ świeżego powietrza. Dom stał w cichym zaułku. W oknach sąsiednich budynków nie paliło się światło, co było korzystne ze względu na mniejszą ilość rozproszonego światła, które utrudniałoby im poszukiwania. Okna domu Veagerów spoglądały na nią jak wytrzeszczone oczy trupa. Cienie dookoła układały się w miriady kształtów, lecz żadne z nich nie wydawały się przyjazne. Poczuła się spokojniejsza, dopiero gdy wyjęła pistolet, odbezpieczyła go i położyła sobie na kolanach. We wstecznym lusterku błysnęły reflektory samochodu. Odwróciwszy się, zobaczyła z ulgą vana ekipy kryminalistycznej. Zatrzymał się za nią. Schowała pistolet z powrotem do torebki. Młody, barczysty mężczyzna wysiadł z furgonetki i podszedł do jej samochodu. Kiedy się pochylił, żeby zajrzeć przez okno, dostrzegła błysk złotego kółka w jego uchu. – Cześć, Jane – powiedział. – Cześć, Mick. Dzięki, że przybyłeś. – Ładnie tutaj. – Poczekaj, aż zobaczysz dom. Błysnęły reflektory następnego samochodu. To był Korsak. – Gang w komplecie – stwierdziła. – Zabierzmy się do pracy. Korsak nie znał Micka. Kiedy Rizzoli przedstawiała ich sobie, zauważyła, że Korsak, patrząc na ucho technika, zawahał się, zanim podał mu rękę. Odgadywała jego myśli. Kółko w uchu. Napakowany. Z pewnością gej. Mick zaczął wyjmować swój sprzęt. – Przywiozłem nowy minicrimescope czterysta – oznajmił. – Lampa łukowa o mocy czterystu watów, trzykrotnie jaśniejsza niż trzystopięćdziesięciowatowy stary GE. Najsilniejsze źródło światła, jakim do tej pory dysponowaliśmy. Jaśniejszy nawet od pięćdziesięciowatowego xenona. – Możesz wziąć ode mnie kamerę? Nim Korsak zdążył odpowiedzieć, Mick wpakował mu do rąk torbę, po czym odwrócił się do vana, sięgając po następny sprzęt. Osłupiały Korsak stał z kamerą w ręce, patrząc z niedowierzaniem na plecy technika. Dopiero po dłuższej chwili ruszył w stronę domu. Nim Rizzoli i Mick przynieśli przed drzwi wejściowe sprzęt, w skład którego wchodził crimescope, przewód zasilający i okulary ochronne, Korsak zdążył otworzyć dom i zapalić światła. Włożyli ochraniacze na buty i weszli do środka. Mick zatrzymał się za progiem, podobnie jak przed południem Rizzoli, patrząc z podziwem na strzelistą klatkę schodową. – U szczytu są witrażowe okna – powiedziała Rizzoli. – Powinieneś to zobaczyć, kiedy prześwieca przez nie słońce. Usłyszeli zirytowany głos Korsaka, dobiegający z salonu. – Zdaje się, że przyjechaliśmy tu do pracy. Mick rzucił Rizzoli porozumiewawcze spojrzenie, mające oznaczać: Co za dupek. W odpowiedzi wzruszyła ramionami. Poszli korytarzem tam, skąd dobiegło ich wołanie Korsaka. – To ten pokój – powiedział Korsak. Miał na sobie inną koszulę niż po południu, lecz ta świeża była już także mokra. Wysunąwszy do przodu szczękę, stanął na szeroko rozstawionych nogach, jak kapitan Bligh na pokładzie swojego okrętu. – Musimy zbadać tę część podłogi. W sztucznym świetle ślady krwi wyglądały nie mniej wstrząsająco. W czasie gdy Mick przygotowywał swój sprzęt, włączając do gniazdka kabel zasilający i ustawiając kamerę na statywie, Rizzoli patrzyła jak zahipnotyzowana na ścianę. Żadne odnowienie nie zmieni faktu, że była niemym świadkiem przemocy. Biochemiczny ślad pozostanie na niej na zawsze, niczym niewidzialna pieczęć. Tego wieczoru przyjechali nie po to, żeby szukać śladów krwi. Szukali czegoś znacznie trudniejszego do odkrycia. Potrzebne im było do tego specjalne źródło światła, wystarczająco silne, żeby odsłonić to, czego nie dało się zobaczyć nieuzbrojonym okiem. Rizzoli wiedziała, że światło jest energią rozchodzącą się w postaci fal elektromagnetycznych. Światło widzialne, to, które rejestrujemy gołym okiem, mieści się w paśmie od czterystu do siedmiuset nanometrów. Światła o falach krótszych, zwanych pasmem ultrafioletu, oko ludzkie nie widzi. Jednakże niektóre substancje organiczne, między innymi pochodne człowieka, pobudzone energią ultrafioletu emitują światło widzialne, które to zjawisko nazywa się fluorescencją. Światło ultrafioletowe potrafi wykryć płyny organizmu ludzkiego, cząstki kości, włosów i włókien. Dlatego zażyczyła sobie, żeby przywieziono crimescope. Spodziewała się, że w jego ultrafioletowym świetle zobaczą całe spektrum dalszych śladów. – Jestem prawie gotowy – powiedział Mick. – Musimy zaciemnić pokój, na ile tylko możliwe. Spojrzał na Korsaka. – Zacznijmy od wygaszenia świateł w holu, dobrze, detektywie? – Chwileczkę, gdzie są okulary ochronne? – zaprotestował Korsak. – To ultrafioletowe światło rozpieprzy mi oczy. – Nie przy długości fali, której używam. – W każdym razie chcę okulary. – Proszę bardzo, w torbie jest kilka par. Starczy dla wszystkich. Rizzoli zażegnała sytuację. – Ja pójdę zgasić światło. – Wyszła z pokoju i powyłączała wszystkie lampy. Kiedy wróciła, Korsaka i Micka w dalszym ciągu dzieliła cała długość pokoju, jak gdyby podejrzewali się wzajemnie o zaraźliwą chorobę. – Od którego miejsca zaczniemy? – spytał Mick. – Zacznijmy od miejsca, gdzie znaleziono ofiarę – powiedziała Rizzoli – a potem stopniowo coraz dalej. – Zbadamy cały pokój. Mick rozejrzał się dookoła. – Tam leży beżowy dywan, który w ultrafioletowym świetle będzie prawdopodobnie fluoryzował. – Tamta biała kanapa również. – Ostrzegam, że na ich tle trudno będzie coś dostrzec. Spojrzał na Korsaka, który zdążył już nałożyć gogle i wyglądał teraz jak przegrany facet w średnim wieku, noszący ciemne okulary, żeby się wydawać twardzielem. – Wyłącz światła w pokoju – dodał. – Sprawdzimy, czy będzie wystarczająco ciemno. Korsak nacisnął kontakt i pokój pogrążył się w ciemności. Przez wielkie okna bez zasłon widać było gwiazdy, ale nie świecił księżyc, a gęste drzewa w ogrodzie nie dopuszczały światła z sąsiednich domów. – Nieźle – orzekł Mick. – Mogę pracować w takich warunkach. Lepiej niż w innych miejscach, gdzie musiałem pełzać przykryty kocem. Ostatnio pracuje się nad nowym systemem obrazowania, który pozwoli wykonywać tę robotę przy świetle dziennym. Nie trzeba będzie poruszać się na oślep w ciemnościach. – Może byśmy się wreszcie zabrali do pracy – warknął Korsak. – Myślałem, że was zainteresują nowinki techniczne. – Porozmawiamy o nich przy innej okazji. – Jak chcesz – powiedział Mick, okazując niewzruszony spokój. Kiedy zabłysło niebieskie światło, Rizzoli nałożyła okulary. Czerń pokoju zaroiła się niesamowitymi kształtami, jakby opanowana przez duchy. Zgodnie z przewidywaniem Micka dywan i kanapa świeciły wzbudzonym światłem. Mick skierował lampę ku ścianie, o którą były oparte zwłoki doktora Veagera. Zobaczyli na niej jarzące się nitki. – Piękny widok, prawda? – rzucił Mick. – Co to jest? – zapytał Korsak. – Kosmyki włosów przyklejone do krwi. – Masz rację. Bardzo piękny. – Poświeć niżej – poprosiła Rizzoli. – To powinno być na podłodze. Mick skierował obiektyw źródła ultrafioletu w dół i pod ich nogami rozjarzył się inny układ włókien i włosów. Były to ślady, które uszły uwagi ekipy kryminalistycznej. – Im jaśniejsze źródło światła, tym silniejsza fluorescencja – tłumaczył Mick, przemiatając strumieniem ultrafioletu podłogę. – Dlatego ten przyrząd jest taki dobry. Czterysta watów wystarcza, żeby wykryć absolutnie wszystko. FBI kupiło siedemdziesiąt jeden takich cacek. Jest tak poręczny, że można go zabrać do kabiny samolotu. – Widzę, że masz hopla na punkcie techniki – powiedział Korsak. – Lubię odlotowe gadżety. Byłem studentem na wydziale inżynierii. – Ty? – Czemu się dziwisz? – Nie słyszałem, żeby faceci tacy jak ty studiowali inżynierię. – Faceci tacy jak ja? – Z kółkami w uszach. Wiesz, o czym mówię. Rizzoli westchnęła. – Nie bądź napastliwy. – Napastliwy! – żachnął się Korsak. – Nie mam nic przeciwko nim. Chcę tylko zauważyć, że niewielu z nich interesuje się inżynierią. Raczej teatrem, sztuką i takimi rzeczami. Sądzę, że to dobrze. Artyści są potrzebni. – Studiowałem na Uniwersytecie Massachusetts – oznajmił Mick, nie reagując na złośliwość. Wciąż przeszukiwał podłogę. – Na wydziale elektrycznym – dodał. – Elektrycy nieźle zarabiają. – Ale nie w naszej pracy. Posuwali się, zataczając coraz szersze kręgi. Ultrafioletowe światło odsłaniało dalsze drobinki włosów, włókien i inne nierozpoznawalne cząstki. Nagle trafili na szczególnie jasne pole. – Dywan – powiedział Mick. – Te włókna diabelnie silnie fluoryzują. Na tym tle niczego nie zobaczymy. – Zbadaj go mimo wszystko – zdecydowała Rizzoli. – Przeszkadza mi stolik do kawy. Możesz go przesunąć? Sięgnęła ręką ku czemuś, co odcinało się geometrycznym cieniem od fluoryzującego, białego tła. – Korsak, chwyć za drugi koniec. Po odsunięciu stolika owalny dywanik żarzył się niebiesko-białym światłem na tle głębokiej czerni podłogi. – Jak na takim tle można coś zobaczyć? – dziwił się Korsak. – To jakby próbować dostrzec szkło pływające w wodzie. – Szkło nie pływa – zauważył Mick. – Masz rację. Jesteś przecież inżynierem. – A przy okazji, od czego pochodzi skrót „Mick”? – Od Mickey? – Zbadajmy kanapę – wtrąciła się Rizzoli. Mick skierował na nią światło. Pod ultrafioletową lampą tkanina kanapy jaśniała jak śnieg w świetle księżyca, słabiej niż dywan. Mick powoli, systematycznie zbadał tapicerowany szkielet, potem poduszki, nie znajdując żadnych podejrzanych plam – niczego prócz kilku pojedynczych, długich włosów i drobinek kurzu. – Byli bardzo czyści – stwierdził. – Żadnych plam, nawet niewiele kurzu. Założę się, że ta kanapa jest zupełnie nowa. – Musi być wygodna – mruknął Korsak. – Ostatnio kupowałem nową kanapę po moim ślubie. – Z tyłu za nią jest jeszcze kawałek podłogi. Zbadajmy go. Rizzoli poczuła, że Korsak wpada na nią. Rozszedł się kwaśny zapach potu. Przeszło jej przez głowę, że kolega po fachu ma problem z zatokami, bo oddychał z poświstem, a w ciemności jego sapanie wydawało się głośniejsze. Odsunąwszy się odruchowo, rąbnęła kością piszczelową w stolik do kawy. – Cholera! – Patrz pod nogi – poradził jej Korsak. Zdusiła w sobie cierpką odpowiedź; atmosfera w pokoju była wystarczająco napięta. Schyliła się, chcąc pomasować nogę. Ciemność i nagła zmiana pozycji spowodowały, że doznała zawrotu głowy i straciła orientację. Przykucnęła, żeby nie stracić równowagi. Przez kilka sekund trwała w ciemności w tej pozycji, mając nadzieję, że Korsak nie przewróci się na nią, bo był tak ciężki, że mógłby ją łatwo zmiażdżyć. Słyszała, jak się obaj ruszają w odległości paru stóp od niej. – Zaplątał mi się przewód – powiedział Mick. Kiedy się odwrócił, żeby uwolnić kabel, skierował przypadkowo crimescope w stronę Rizzoli. Wiązka światła omiotła dywan, na którym trwała przykucnięta. Spojrzawszy nań, zauważyła na tle fluoryzujących włókien ciemną plamkę o nieregularnym kształcie, mniejszą od jednocentówki. – Mick – powiedziała. – Mogłabyś podnieść drugi koniec stolika? Myślę, że kabel owinął się dokoła nogi. – Mick. – Słucham? – Przyjdź tu z przyrządem. Skieruj światło na dywan w tym miejscu, gdzie ja jestem. Mick podszedł do niej. Świszczący oddech Korsaka był również coraz bliżej. – Poświeć na moją rękę – poleciła. – Na koniec mojego palca. – Niebieskawe światło oblało dywan zimną poświatą. Ręka Rizzoli odcinała się ciemnym kształtem od fluoryzującego tła. – Tutaj – powiedziała. – Co to jest? Mick kucnął koło niej. – Plama po czymś. Muszę zrobić zdjęcie. – Ta plama jest czarna – stwierdził Korsak. – Myślałem, że szukamy czegoś, co fluoryzuje. – Jeżeli tło jest silnie fluoryzujące, jak włókna tego dywanu, to płyny organiczne, fluoryzujące słabiej, mogą się wydawać ciemne. Plama może być po różnych rzeczach. Trzeba ją zbadać w laboratorium. – Więc wytniemy kawałek tego pięknego dywanu tylko dlatego, że znaleźliśmy na nim starą plamę zrobioną kawą albo czymś podobnym? Mick zastanawiał się przez chwilę. – Spróbuję pewnej sztuczki. – Jakiej? – Zmienię długość fali światła. Przestroję crimescope tak, żeby emitował krótszą falę w paśmie ultrafioletu. – Co nam to da? – Będzie fajowo, jeżeli się uda. – Mick przestroił przyrząd, po czym skierował światło na miejsce na dywanie, gdzie zauważyli ciemną plamę. – Patrzcie uważnie – powiedział i wyłączył urządzenie. Pokój ogarnęła całkowita ciemność. Został tylko jeden jasny punkt, jarzący się na dywanie u ich stóp. – Do diabła, co to może być? – spytał Korsak. Rizzoli myślała, że ma halucynacje. Patrzyła na zjawiskowy ślad, który wydawał się płonąć zielonym ogniem. Poblask szybko zanikał. Po kilku sekundach zapanowała kompletna ciemność. – Fosforescencja – wyjaśnił Mick. – Wywołana wcześniejszym naświetlaniem. Pod wpływem światła ultrafioletowego wzbudzone elektrony niektórych substancji potrzebują nieco dłuższego czasu, żeby wrócić do normalnego poziomu energetycznego. W trakcie powrotu emitują fotony światła widzialnego gołym okiem. Mamy tu plamę, która świeci jasnozielono po napromieniowaniu jej krótkofalowym światłem ultrafioletowym. Wygląda bardzo sugestywnie. – Wstał i nacisnął kontakt na ścianie. W jasnym świetle dywan, na który patrzyli z takim zafascynowaniem, wyglądał całkiem zwyczajnie. Teraz jednak Rizzoli spoglądała na dywan z odrazą, ponieważ już wiedziała, co się na nim wydarzyło: na jego beżowych włoskach widniało świadectwo męki Gail Veager. – To jest sperma – oznajmiła. – Bardzo możliwe – powiedział Mick. Ustawił trójnóg kamery i założył na jej obiektyw filtr Wratten Kodaka, do fotografii w ultrafiolecie. – Kiedy zrobię zdjęcie, wytniemy ten kawałek dywanu. Laboratorium może to potwierdzić, zbadają plamę pod mikroskopem w środowisku fosfatazy kwaśnej. Rizzoli nie potrzebowała potwierdzenia laboratorium. Popatrzyła na ścianę spryskaną krwią. Pamiętała, w jakiej pozycji znaleziono ciało Veagera, i przypomniała sobie filiżankę, która spadła z jego kolan i rozbiła się na podłodze. Zielona, fosforyzująca plama na dywanie potwierdzała jej obawy. Wiedziała, co tu się działo, tak wyraziście, jakby widziała całą scenę na własne oczy. Przywlokłeś Veagerów z ich łóżka do tego pokoju, gdzie podłoga jest drewniana. Skrępowałeś doktora w przegubach i kostkach i zakleiłeś mu taśmą usta, żeby nie mógł krzyczeć, żeby cię nie rozpraszał. Posadziłeś go tam pod ścianą, stwarzając sobie milczącą jednoosobową widownię. Richard Veager jest żywy, świadomy tego, co masz zamiar zrobić, ale nie może walczyć w obronie żony. Na wypadek gdyby się szamotał, kładziesz mu na kolanach filiżankę na talerzyku. To ma cię ostrzec. Jeśli uda mu się wstać, filiżanka spadnie, rozbijając się z hałasem na twardej podłodze. W trakcie przeżywania rozkoszy nie chcesz na niego uważać, ale nie możesz dopuścić do tego, żeby cię zaskoczył. Chcesz natomiast, żeby wszystko widział. Spojrzała w dół, na plamkę, która zafosforyzowała jasnozielono. Gdyby nie odsunęli stolika do kawy, gdyby nie przewidzieli specyfiki tego rodzaju śladów, mogliby jej nigdy nie znaleźć. Przywlekasz ją tu, na ten dywan. Gwałcisz ją na oczach męża, który nie może jej pomóc, nie może nawet uratować sam siebie. A kiedy kończysz, kiedy nasyciłeś się swoim łupem, na dywanie zostaje mała kropelka spermy, która wysycha do postaci niewidocznej warstewki. Czy zabicie męża było również źródłem rozkoszy? Czy robił przerwy, trzymając w ręku nóż, żeby się delektować sytuacją? A może to było praktyczne rozwiązanie sytuacji po jakichś wcześniejszych wydarzeniach? Co czuł, kiedy chwyciwszy Richarda Veagera za włosy, przecinał mu gardło? W pokoju zgasło światło. Kamera Micka pstrykała raz po raz, utrwalając ciemną plamkę na jasnym, fluoryzującym tle dywanu. Zamordowany lekarz siedzi z opuszczoną głową, jego krew ścieka po ścianie, a ty naśladujesz rytuał innego mordercy. Składasz koszulę nocną pani Veager i umieszczasz ją na widocznym miejscu w sypialni, tak jak to robił Warren Hoyt. To jednak nie wszystko – zaledwie koniec pierwszego aktu. Przed tobą dalszy ciąg przyjemności, dalsze przerażające rozkosze. Żeby się w nich pławić, zabierasz z sobą kobietę. Światła w pokoju znów się zapaliły, ich blask był jak ukłucie oczu igłą. Ogarnęło ją przerażenie, jakiego nie doznała od wielu miesięcy; czuła się oszołomiona i roztrzęsiona, a na domiar złego poniżona, gdyż obaj mężczyźni musieli zauważyć jej bladość i drżenie rąk. W pewnym momencie poczuła, że brak jej tchu. Wyszła z pokoju, a potem na zewnątrz domu. Stojąc we frontowym ogrodzie, rozpaczliwie chwytała powietrze. Usłyszała czyjeś kroki, ale nie odwróciła się, żeby zobaczyć kto to. – Źle się czujesz, Rizzoli? – poznała głos Korsaka. – Nie, wszystko w porządku. – Nie udawaj. – To tylko lekki zawrót głowy. – Przypomniałaś sobie sprawę Hoyta, prawda? Doznałaś wstrząsu, widząc to, co tu się stało. – Skąd wiesz? Umilkł. Po chwili, chrząknąwszy, powiedział: – Masz rację. Skąd, do diabła, mam to wiedzieć? – Zaczął iść w stronę domu. Odwróciła się i zawołała za nim. – Korsak? – Co? Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Powietrze było przyjemnie chłodne, wilgotna trawa pachniała słodko, ale panująca w domu groza przyprawiała ją o mdłości. – Wiem, co ona czuje – powiedziała cicho. – Wiem, przez co teraz przechodzi. – Pani Veager? – Musisz ją odnaleźć. Porusz wszystkie sprężyny. – Jej zdjęcie jest we wszystkich mediach. Sprawdzamy każdy cynk, każdą wiadomość telefoniczną. – Westchnąwszy, pokręcił głową. – Ale zdajesz sobie sprawę, jak mało prawdopodobne jest to, że on ją utrzymuje przy życiu. – Utrzymuje. Wiem, że utrzymuje. – Skąd ta pewność? Objęła się rękami, żeby opanować drżenie, i spojrzała na dom. – Tak postąpiłby Warren Hoyt. |
||
|