"Arkadij i Borys Strugaccy. Piknik na Skraju Drogi " - читать интересную книгу автораzwyczajnego "pustaka" Ernest daje czterysta na rкkк, a za pe│nego - ja bym z
niego, sukinsyna, siedem skуr zdar│, ale mo┐ecie mi wierzyж albo nie, wtedy nawet o tym nie pomy╢la│em, bo mуj Kiry│, jakby mu kto w kieszeс naplu│ biegnie po dwa schodki na gуrк, nawet zapaliж cz│owiekowi nie da. Jednym s│owem, wszystko mu opowiedzia│em - Jak wygl▒da, gdzie le┐y i jak siк do niego naj│atwiej dostaж. Kiry│ od razu wyci▒gn▒│ plan, znalaz│ ten gara┐, zaznaczy│ go palcem, spojrza│ na mnie i, rzecz jasna, od razu wszystko zrozumia│, zreszt▒ niewiele tu by│o do rozumienia! - Ach, ty! - mуwi i u╢miecha siк. - Ho cу┐, trzeba i╢ж, najlepiej od razu jutro rano. O dziewi▒tej zamуwiк przepustki i "kalosz", a o dziesi▒tej zmуwimy paciorek i pуjdziemy. Co ty na to? - Mo┐na - odpowiadam. - A kto na trzeciego? - A po co trzeci? - E, nie - mуwiк - to nie piknik z dziewczynami. A je╢li co╢ ci siк stanie? To jest Strefa - mуwiк - porz▒dek musi byж. Kiry│ lekko siк u╢miechn▒│, wzruszy│ ramionami. - Jak sobie chcesz! Ty siк lepiej na tym znasz. Pewnie ┐e lepiej! Kiry│, rzecz jasna, przejawia│ troskк o cz│owieka, to znaczy pomy╢la│ o mnie - obejdziemy siк bez trzeciego, pojedziemy we dwуjkк, cisza, spokуj, i ja bкdк czysty jak kryszta│. Tylko ┐e dobrze wiem - ludzie z instytutu we dwуjkк do Strefy nie chodz▒. U nich jest taki obyczaj: dwaj robi▒, co do nich nale┐y, trzeci za╢ siк przygl▒da, a kiedy go potem zapytaj▒ - opowie. - Gdyby to ode mnie zale┐a│o, wzi▒│bym Austina - mуwi Kiry│. - Ale ty siк pewnie nie zgodzisz. A mo┐e jednak? Austin to niez│y ch│opak, strach i odwaga s▒ w nim wymieszane w odpowiednich proporcjach, ale moim zdaniem jest ju┐ trefny. Kiry│owi tego nie wyt│umaczysz, ale ja takie rzeczy widzк - wyobrazi│ sobie, ┐e Strefк zna i ┐e ju┐ wszystko jest w niej dla niego jasne - a to znaczy, ┐e nied│ugo bкdziemy mieli znajomy pogrzeb. No i na zdrowie. Tylko ┐e ja nie reflektujк. - No dobrze - mуwi Kiry│ - A Tender? Tender to jego drugi laborant. Niczego sobie ch│op. Spokojny. - Trochк za stary - mуwiк. - A poza tym ma dzieci... - To nic. On ju┐ chodzi│ do Strefy. - Dobrze - mуwiк. - niech bкdzie Tender... Jednym s│owem zostawi│em Kiry│a siedz▒cego nad planem, a sam poszed│em pro╢ciutko do "Barge", bo ┐reж mi siк chcia│o nieprzytomnie, a i w gardle mi zasch│o. Dobra. Przychodzк nastкpnego dnia jak zwykle o dziewi▒tej, pokazujк przepustkк, a na portierni dy┐uruje ten sam tyczkowaty sier┐ant, ktуrego w zesz│ym roku nie╝le obs│u┐y│em, kiedy po pijaku zacz▒│ siк dowalaж do Guty. - Cze╢ж - mуwi do mnie. - Ciebie - mуwi - Rudy, szukaj▒ po ca│ym instytucie... W tym momencie przerywam mu grzecznie. - Dla ciebie nie jestem ┐aden Rudy - mуwiк. - I nie staraj siк mi podlizaж, szwedzka k│onico. - Na mi│o╢ж bosk▒. Rudy! - mуwi sier┐ant zdumiony. - Przecie┐ wszyscy tak ciк nazywaj▒. Przed Stref▒ zawsze jestem roztrzкsiony i jeszcze trze╝wy na dodatek - z│apa│em go za pas i ze wszystkimi szczegу│ami opowiedzia│em mu, kim jest i |
|
|