"Arkadij i Borys Strugaccy. Piknik na Skraju Drogi " - читать интересную книгу автора

nikt tu o mnie nic nie wie i wiedzieж nie mo┐e. A je┐eli przyszed│ papier z
policji... to o czym oni mog▒ tam wiedzieж, prуcz moich starych spraw? A
mo┐e жcierwnik wpad│? To bydlк, ┐eby samemu siк wykrкciж, rodzon▒ matkк
sprzeda. Ale przecie┐ i жcierwnik nic o mnie teraz nie wie. My╢la│em,
my╢la│em, nic m▒drego nie wymy╢li│em i postanowi│em nie zawracaж sobie
g│owy! Ostatni raz by│em w Strefie noc▒ trzy miesi▒ce temu, prawie ca│y
towar ju┐ opyli│em i prawie wszystkie pieni▒dze wyda│em, teraz mog▒ mnie
│apaж do s▒dnego dnia. Ale kiedy ju┐ szed│em po schodach na gуrк, nagle
sp│ynк│o na mnie ol╢nienie, i to takie, ┐e wrуci│em do szatni, usiad│em i
znowu zapali│em. Wychodzi│o na to, ┐e do Strefy dzisiaj i╢ж nie mogк, i to
pod ┐adnym pozorem. Ani jutro nie mogк, ani pojutrze. Wychodzi│o na to, ┐e
gliny znowu mnie maj▒ na oku, ┐e nie zapomnieli o mnie, a je┐eli nawet
zapomnieli, to kto╢ im w│a╢nie przypomnia│. Obecnie to ju┐ zreszt▒ niewa┐ne,
kto mianowicie. Ka┐dy stalker, je┐eli tylko nie upad│ na g│owк, wie, ┐e go
╢ledz▒. Teraz muszк siedzieж cicho w najciemniejszym k▒cie, jaki uda mi siк
znale╝ж. Jaka znowu Strefa? Ja tam nawet z przepustk▒ od ilu ju┐ miesiкcy
nie by│em! Czego siк czepiacie uczciwego laboranta?
Obmy╢li│em to wszystko i nawet jakby pewn▒ ulgк uczu│em, ┐e nie muszк
dzisiaj i╢ж do Strefy. Tylko
jakby o tym mo┐liwie delikatnie zawiadomiж Kiry│a? Powiedzia│em mu
wprost:
- Do Strefy nie idк. Jakie bкd▒ dalsze polecenia?
Na te s│owa Kiry│ oczywi╢cie wyba│uszy│ na mnie oczy. Potem widocznie
dotar│o do niego, bo wzi▒│ mnie za │okieж, zaprowadzi│ do swojego
gabineciku, posadzi│ przy swoim biurku, a sam usiad│ obok na parapecie.
Zapalili╢my. Milczymy, nastкpnie Kiry│ pyta mnie ostro┐nie:
- Czy co╢ siк sta│o. Red? No i co ja mam powiedzieж.
- Nie - mуwiк - nic siк nie sta│o. A wiesz, przer┐n▒│em wczoraj w
pokera dwadzie╢cia zielonych - ten Nunnun gra jak stary...
- Poczekaj - mуwi Kiry│. - Ty co, rozmy╢li│e╢ siк?
A┐ stкkn▒│em z wysi│ku.
- Nie mogк - mуwiк do niego, a sam a┐ zкby zaciskam. - Nie mogк,
rozumiesz? Przed chwil▒ wezwa│ mnie do siebie Herzog.
Kiry│ oklap│. Znowu wygl▒da│ jak pу│tora nieszczк╢cia, i znowu mia│
oczy chorego pudla. Westchn▒│ tak jako╢ spazmatycznie, zapali│ nowego
papierosa od starego niedopa│ka i mуwi cicho:
- Mo┐esz mi wierzyж. Red, ┐e ja nikomu s│owa nie powiedzia│em.
- Daj spokуj - mуwiк. - To nie o ciebie chodzi.
- Ja nawet Tenderowi jeszcze nie powiedzia│em. Wypisa│em mu przepustkк
i nawet nie zapyta│em go, czy pуjdzie z nami, czy nie...
Ja milczк, siedzк i palк. I ╢miaж mi siк chce i p│akaж, nic biedak nie
rozumie.
- A czego chcia│ od ciebie Herzog?
- Nic specjalnego - mуwiк. - Kto╢ na mnie doniуs│ i to wszystko.
Popatrzy│ na mnie jako╢ dziwnie, zeskoczy│ z parapetu i zacz▒│ chodziж
po swoim gabineciku tam i z powrotem. Kiry│ biega po gabinecie, a ja siedzк,
dmucham dymem i milczк, g│upio mi, ┐e tak idiotycznie to wszystko wysz│o
- ╢licznie go wyleczy│em z melancholii, szkoda gadaж. A czyja to wina?
Wy│▒cznie moja. Pokaza│em dziecku czekoladkк, a czekoladka jest schowana w
zaczarowanej skrzyni, a skrzyni pilnuje z│y czarodziej... W tym momencie