"Niezwyciężony" - читать интересную книгу автора (Lem Stanislaw)Stanis#322;aw Lem Niezwyci#281;#380;onyCzarny Deszcz„Niezwyci#281;#380;ony”, kr#261;#380;ownik drugiej klasy, najwi#281;ksza jednostka, jak#261; dysponowa#322;a baza w konstelacji Liry, szed#322; fotonowym ci#261;giem przez skrajny kwadrant gwiazdozbioru. Osiemdziesi#281;ciu trzech ludzi za#322;ogi spa#322;o w tunelowym hibernatorze centralnego pok#322;adu. Poniewa#380; rejs by#322; stosunkowo kr#243;tki, zamiast pe#322;nej hibernacji zastosowano pog#322;#281;biony sen, w kt#243;rym temperatura cia#322;a nie opada poni#380;ej dziesi#281;ciu stopni. W sterowni pracowa#322;y tylko automaty. W ich polu widzenia, na krzy#380;u celowniczym, le#380;a#322;a tarcza s#322;o#324;ca, niewiele gor#281;tszego od zwyk#322;ego czerwonego kar#322;a. Kiedy jej kr#261;g zaj#261;#322; po#322;ow#281; szeroko#347;ci ekranu, reakcja anihilacyjna zosta#322;a wstrzymana. Przez jaki#347; czas w ca#322;ym statku panowa#322;a martwa cisza. Bezd#378;wi#281;cznie dzia#322;a#322;y klimatyzatory i maszyny cyfrowe. Usta#322;a najdelikatniejsza wibracja, towarzysz#261;ca emisji #347;wietlnego s#322;upa, kt#243;ry przedtem wypada#322; z rufy i jak niesko#324;czonej d#322;ugo#347;ci szpada, zanurzona w mroku, popycha#322; odrzutem statek. „Niezwyci#281;#380;ony” szed#322; z t#261; sam#261; szybko#347;ci#261; przy#347;wietln#261;, bezw#322;adny, g#322;uchy i pozornie pusty. Potem #347;wiate#322;ka zacz#281;#322;y mruga#263; do siebie z pulpit#243;w, oblanych r#243;#380;em dalekiego s#322;o#324;ca, kt#243;re sta#322;o w #347;rodkowym ekranie. Ta#347;my ferromagnetyczne ruszy#322;y, programy wpe#322;za#322;y powoli do wn#281;trza coraz to nowych aparatur, prze#322;#261;czniki krzesa#322;y iskry i pr#261;d wp#322;ywa#322; w przewody z buczeniem, kt#243;rego nikt nie s#322;ysza#322;. Motory elektryczne, przezwyci#281;#380;aj#261;c op#243;r od dawna zastyg#322;ych smar#243;w, rusza#322;y i z bas#243;w wchodzi#322;y na wysoki j#281;k. Matowe sztaby kadmu wysuwa#322;y si#281; z pomocniczych reaktor#243;w, pompy magnetyczne t#322;oczy#322;y p#322;ynny s#243;d w w#281;#380;ownice ch#322;odzenia, blachami rufowych pok#322;ad#243;w posz#322;o dr#380;enie, a zarazem s#322;aby chrobot we wn#281;trzu #347;cian, jak gdyby grasowa#322;y tam ca#322;e stada zwierz#261;tek i stuka#322;y pazurkami o metal, zdradzi#322;, #380;e ruchome sprawdziany samonaprawcze ruszy#322;y ju#380; w wielokilometrow#261; w#281;dr#243;wk#281;, aby kontrolowa#263; ka#380;de spojenie d#378;wigar#243;w, szczelno#347;#263; kad#322;uba, ca#322;o#347;#263; metalowych z#322;#261;czy. Ca#322;y statek wype#322;nia#322; si#281; szmerami, ruchem, budz#261;c si#281;, i tylko jego za#322;oga jeszcze spa#322;a. A#380; kolejny automat, poch#322;on#261;wszy swoj#261; ta#347;m#281; programow#261;, wys#322;a#322; sygna#322;y do centrali hibernatora. W powiew zimnego powietrza wmiesza#322; si#281; gaz budz#261;cy. Pomi#281;dzy rz#281;dami koi z pod#322;ogowych krat dmuchn#281;#322;o ciep#322;ym wiatrem. Ludzie jednak d#322;ugo nie chcieli jakby si#281; zbudzi#263;. Niekt#243;rzy poruszali bezw#322;adnie r#281;kami; pustk#281; ich lodowatego snu wype#322;nia#322;y majaczenia i koszmary. Kt#243;ry#347; otworzy#322; wreszcie pierwszy oczy. Statek by#322; ju#380; na to przygotowany. Od kilku minut dotychczasow#261; ciemno#347;#263; d#322;ugich korytarzy pok#322;adowych, d#378;wigowych szyb#243;w, kajut, sterowni, stanowisk roboczych, ci#347;nieniowych kom#243;r rozprasza#322; bia#322;y blask sztucznego dnia. I podczas kiedy hibernator wype#322;nia#322; pomruk ludzkich westchnie#324; i p#243;#322;przytomnych j#281;k#243;w, statek, jakby w niecierpliwo#347;ci nie m#243;g#322; doczeka#263; si#281; ockni#281;cia za#322;ogi, zacz#261;#322; wst#281;pny manewr hamowania. W centralnym ekranie ukaza#322;y si#281; smugi dziobowego ognia. W dotychczasow#261; martwot#281; przy#347;wietlnego p#281;du wtargn#261;#322; wstrz#261;s, pot#281;#380;na si#322;a, przy#322;o#380;ona u dziobowych wyrzutni, usi#322;owa#322;a zgnie#347;#263; osiemna#347;cie tysi#281;cy ton masy spoczynkowej „Niezwyci#281;#380;onego”, pomno#380;onych teraz przez jego ogromn#261; szybko#347;#263;. W kajutach kartograficznych upakowane szczelnie mapy zatrz#281;s#322;y si#281; niespokojnie na rolkach. Tu i #243;wdzie rusza#322;y si#281;, jakby o#380;ywaj#261;c, nie do#347;#263; mocno osadzone przedmioty; zagrzechota#322;o w kambuzach od zderzaj#261;cych si#281; naczy#324;, zachwia#322;y si#281; oparcia pustych, pianowych foteli, pasy i liny #347;cienne pok#322;ad#243;w zacz#281;#322;y si#281; ko#322;ysa#263;. Stukot, zmieszane d#378;wi#281;ki szk#322;a, blachy, plastyk#243;w fal#261; przesz#322;y przez ca#322;y pocisk od dziobu po ruf#281;. Tymczasem z hibernatora dochodzi#322; ju#380; gwar g#322;os#243;w; ludzie z nico#347;ci, w kt#243;rej trwali przez siedem miesi#281;cy, poprzez kr#243;tki sen, wracali do jawy. Statek traci#322; szybko#347;#263;. Planeta zakry#322;a gwiazdy, ca#322;a w rudej we#322;nie ob#322;ok#243;w. Wypuk#322;e lustro oceanu z odbiciem s#322;o#324;ca przesuwa#322;o si#281; coraz wolniej. W pole widzenia wszed#322; bury, upstrzony kraterami kontynent. Ludzie na stanowiskach pok#322;adowych nie widzieli nic. G#322;#281;boko pod nimi, w tytanowych trzewiach p#281;dni narasta#322; st#322;umiony ryk, olbrzymi ci#281;#380;ar #347;ci#261;ga#322; palce z r#281;koje#347;ci. Chmura, kt#243;ra dosta#322;a si#281; w promie#324; odrzutu, rozsrebrzy#322;a si#281; wybuchem rt#281;ci, rozpad#322;a si#281; i znik#322;a. Ryk silnik#243;w wzm#243;g#322; si#281; na chwil#281;. Rudawa tarcza rozp#322;aszcza#322;a si#281;: tak planeta przekszta#322;ca si#281; w l#261;d. Wida#263; ju#380; by#322;o przeganiane wiatrem sierpowate wydmy, smugi lawy, rozchodz#261;ce si#281; jak szprychy ko#322;a od najbli#380;szego krateru, zagra#322;y odbitym po#380;arem rakietowych dysz, silniejszym od s#322;onecznego. — Ca#322;a moc na osi. Statyczny ci#261;g. Strza#322;ki leniwie przesuwa#322;y si#281; w nast#281;pny sektor skali. Manewr przeszed#322; bezb#322;#281;dnie. Statek jak odwr#243;cony wulkan zion#261;cy ogniem wisia#322; p#243;#322; mili nad ospowat#261; p#322;aszczyzn#261;, z utopionymi w piaskach, skalnymi grz#281;dami. — Ca#322;a moc na osi. Zmniejszy#263; statyczny ci#261;g. Wida#263; ju#380; by#322;o miejsce, w kt#243;rym buchaj#261;ca pionowo w d#243;#322; fala odrzutu bije w grunt. Podnios#322;a si#281; tam ruda burza piasku. Z rufy strzela#322;y fioletowe b#322;yskawice, bezd#378;wi#281;czne z pozoru, bo grzmoty poch#322;ania#322; silniejszy od nich ryk gaz#243;w. R#243;#380;nica potencja#322;#243;w wyr#243;wna#322;a si#281;, b#322;yskawice znik#322;y. Jaka#347; #347;cianka dzia#322;owa rozj#281;cza#322;a si#281;, dow#243;dca wskaza#322; j#261; ruchem g#322;owy in#380;ynierowi: rezonans. Trzeba usun#261;#263;. Ale nikt nie odezwa#322; si#281;, p#281;dnie wy#322;y, statek opada#322;, teraz ju#380; bez jednego drgnienia, jak zawieszona na niewidzialnych linach stalowa g#243;ra. — P#243;#322; mocy na osi. Ma#322;y statyczny ci#261;g. Kolistymi pier#347;cieniami, jak ba#322;wany prawdziwego morza, na wszystkie strony gna#322;y dymi#261;ce fale pustynnego piachu. Epicentrum, trafione z niewielkiej odleg#322;o#347;ci krzaczastym p#322;omieniem wylot#243;w, nie dymi#322;o ju#380;. Piasek znik#322;, przeistoczy#322; si#281; w lustro b#261;blistej czerwieni, w kipi#261;ce jezioro stopionej krzemionki, w s#322;up jazgoc#261;cych eksplozji, a#380; wyparowa#322;. Obna#380;ony, jak ko#347;#263;, stary bazalt planety zacz#261;#322; mi#281;kn#261;#263;. — Stosy na ja#322;owy bieg. Zimny ci#261;g. B#322;#281;kit ognia atomowego zgas#322;. Z dysz trysn#281;#322;y sko#347;ne promienie borowodor#243;w, i w jednej chwili pustyni#281;, #347;ciany skalnych krater#243;w i chmury nad nimi zala#322;a upiorna ziele#324;. Bazaltowe pod#322;o#380;e, na kt#243;rym mia#322;a osi#261;#347;#263; szeroka rufa „Niezwyci#281;#380;onego”, nie zagra#380;a#322;o ju#380; stopieniem. — Stosy zero. Zimnym ci#261;giem do l#261;dowania. Wszystkie serca uderzy#322;y #380;ywiej, oczy pochyli#322;y si#281; nad instrumentami, r#281;koje#347;ci spotnia#322;y w skurczonych palcach. Sakramentalne s#322;owa oznacza#322;y, #380;e nie b#281;dzie ju#380; odwrotu, #380;e nogi stan#261; na prawdziwym gruncie, niechby to by#322; i piasek pustynnego globu, ale b#281;dzie tam wsch#243;d i zach#243;d s#322;o#324;ca, horyzont i chmury, i wiatr. — L#261;dowanie punktowe w nadirze. Statek pe#322;en by#322; przeci#261;g#322;ego j#281;ku turbin, t#322;ocz#261;cych materia#322; p#281;dny w d#243;#322;. Zielony, sto#380;kowato rozchodz#261;cy si#281; s#322;up ognia po#322;#261;czy#322; go z dymi#261;c#261; ska#322;#261;. Ze wszystkich stron podnios#322;y si#281; chmury piasku, o#347;lepi#322;y peryskop #347;rodkowych pok#322;ad#243;w, tylko w sterowni na ekranach radar#243;w niezmiennie pojawia#322;y si#281; i gas#322;y wzd#322;u#380; promieni wodz#261;cych zarysy krajobrazu, ton#261;ce w tajfunowym chaosie. — Stop przy styku. Ogie#324; kot#322;owa#322; si#281; buntowniczo pod ruf#261;, przyt#322;aczany milimetr po milimetrze osuwaj#261;cym si#281; na#324; cielskiem rakiety, zielone piek#322;o strzela#322;o d#322;ugimi bry#378;ni#281;ciami w g#322;#261;b dygoc#261;cych piaskowych chmur. Rozziew mi#281;dzy ruf#261; a opalonym bazaltem ska#322;y sta#322; si#281; w#261;sk#261; szczelin#261;, lini#261; zielonego pa#322;ania. — Zero i zero. Wszystkie silniki stop. Dzwon. Jedno, jedyne uderzenie, jakby olbrzymiego, p#281;kni#281;tego serca. Rakieta sta#322;a. G#322;#243;wny in#380;ynier sta#322; z r#281;kami na dwu r#281;koje#347;ciach awaryjnego odrzutu: ska#322;a mog#322;a si#281; podda#263;. Czekali. Strza#322;ki sekundomierzy porusza#322;y si#281; dalej swoim owadzim ruchem. Dow#243;dca patrza#322; przez chwil#281; na wska#378;nik pionu; jego srebrzyste #347;wiate#322;ko ani troch#281; nie odchyli#322;o si#281; nabok od czerwonego zera. Milczeli. Rozgrzane do wi#347;niowego #380;aru dysze zaczyna#322;y si#281; kurczy#263;, wydaj#261;c szereg charakterystycznych odg#322;os#243;w, podobnych do chrapliwego post#281;kiwania. Czerwonawa chmura, wzbita na setki metr#243;w, opada#322;a. Wy#322;oni#322; si#281; z niej t#281;py wierzcho#322;ek „Niezwyci#281;#380;onego”, jego boki, osmalone tarciem atmosferycznym i podobne przez to barw#261; do starej ska#322;y, chropawy, podw#243;jny pancerz, rudy kurz wci#261;#380; jeszcze k#322;#281;bi#322; si#281; i wirowa#322; u rufy, ale sam statek znieruchomia#322; ju#380; na dobre, jakby sta#322; si#281; cz#281;#347;ci#261; planety i teraz kr#261;#380;y#322; razem z jej powierzchni#261; leniwym ruchem, trwaj#261;cym od wiek#243;w, pod fioletowym niebem, w kt#243;rym widnia#322;y najsilniejsze gwiazdy, nikn#261;ce tylko w bezpo#347;rednim pobli#380;u czerwonego s#322;o#324;ca. — Normalna procedura? Astrogator wyprostowa#322; si#281; znad ksi#261;#380;ki pok#322;adowej, gdzie, w po#322;owie karty, wpisa#322; umowny znak l#261;dowania, godzin#281; i doda#322; obok w rubryce nazw#281; planety: „Regis III”. — Nie, Rohan. Zaczniemy od trzeciego stopnia. Rohan stara#322; si#281; nie okaza#263; zdziwienia. — Tak jest. Chocia#380;… — doda#322; z poufa#322;o#347;ci#261;, na kt#243;r#261; Horpach mu nieraz pozwala#322; — wola#322;bym nie by#263; tym, kt#243;ry powie to ludziom. Astrogator, jakby nie s#322;ysz#261;c s#322;#243;w swojego oficera, wzi#261;#322; go za rami#281; i podprowadzi#322; do ekranu jak do okna. Odgarni#281;ty na boki odrzutem l#261;dowania piasek uformowa#322; rodzaj p#322;ytkiej kotliny, zwie#324;czonej osypuj#261;cymi si#281; diunami. Z wysoko#347;ci osiemnastu pi#281;ter patrzyli przez tr#243;jbarwn#261; p#322;aszczyzn#281; elektronowych impuls#243;w, tworz#261;c#261; wierny obraz #347;wiata zewn#281;trznego, na skaln#261; pi#322;#281; odleg#322;ego o trzy mile krateru. Od zachodu poch#322;ania#322; j#261; horyzont. Od wschodu gromadzi#322;y si#281; pod jej zerwami czarne, nieprzeniknione cienie. Szerokie rzeki lawy, o grzbietach wyniesionych nad piaski, mia#322;y barw#281; starej krwi. Jedna silna gwiazda p#322;on#281;#322;a na niebie, pod g#243;rnym obrze#380;em ekranu. Kataklizm, wywo#322;any zniebazst#261;pieniem „Niezwyci#281;#380;onego” min#261;#322;, i wicher pustyni, gwa#322;towny pr#261;d powietrza p#322;yn#261;cego stale ze stref r#243;wnikowych ku biegunowi planety, wt#322;acza#322; ju#380; pierwsze piaszczyste j#281;zyki pod ruf#281; statku, jakby usi#322;uj#261;c cierpliwie zabli#378;ni#263; ran#281;, utworzon#261; przez wylotowy ogie#324;. Astrogator w#322;#261;czy#322; sie#263; zewn#281;trznych mikrofon#243;w i zjadliwe, dalekie wycie wraz z d#378;wi#281;kiem piachu, szoruj#261;cego po pancerzach, wype#322;ni#322;o na chwil#281; wysok#261; przestrze#324; sterowni. Potem wy#322;#261;czy#322; mikrofony i zapad#322;a cisza. — Tak to wygl#261;da — powiedzia#322; powoli. — Ale „Kondor” nie wr#243;ci#322; st#261;d, Rohan. Tamten zacisn#261;#322; szcz#281;ki. Nie m#243;g#322; spiera#263; si#281; z dow#243;dc#261;. Przelecia#322; z nim wiele parsek#243;w, ale nie dosz#322;o mi#281;dzy nimi do przyja#378;ni. Mo#380;e r#243;#380;nica wieku by#322;a zbyt wielka. Albo przebyte wsp#243;lnie niebezpiecze#324;stwa za ma#322;e. Bezwzgl#281;dny by#322; ten cz#322;owiek o w#322;osach prawie tak bia#322;ych jak jego odzienie. Stu bez ma#322;a ludzi trwa#322;o nieruchomo na stanowiskach po sko#324;czonej, wyt#281;#380;onej pracy, kt#243;ra poprzedzi#322;a zbli#380;enie, trzysta godzin hamowania nagromadzonej w ka#380;dym atomie „Niezwyci#281;#380;onego” energii kinetycznej, wej#347;cie na orbit#281;, l#261;dowanie. Stu prawie ludzi, kt#243;rzy od miesi#281;cy nie s#322;yszeli odg#322;osu, jaki wydaje wiatr, i nauczyli si#281; nienawidzi#263; pr#243;#380;ni, jak nienawidzi jej tylko ten, kto j#261; zna. Ale dow#243;dca o tym na pewno nie my#347;la#322;. Przeszed#322; powoli przez sterowni#281; i opieraj#261;c r#281;k#281; na oparciu fotela, podniesionym ju#380; do nowego poziomu, mrukn#261;#322;: — Nie wiemy, co to jest, Rohan. — I nagle ostro: — Na co pan jeszcze czeka? Rohan podszed#322; szybko do pulpit#243;w rozrz#261;dowych, w#322;#261;czy#322; wewn#281;trzn#261; instalacj#281; i g#322;osem, w kt#243;rym drga#322;o jeszcze st#322;umione oburzenie, ciska#322;: — Wszystkie poziomy, uwaga! L#261;dowanie sko#324;czone. Procedura naziemna trzeciego stopnia. Poziom #243;smy: gotuj energoboty. Poziom dziewi#261;ty: stosy ekranowania na rozruch. Technicy os#322;ony na stanowiska. Reszta za#322;ogi: na wyznaczone miejsca robocze. Koniec. Zdawa#322;o mu si#281;, kiedy to m#243;wi#322;, patrz#261;c w mrugaj#261;ce zgodnie z modulacj#261; g#322;osu zielone oko wzmacniacza, #380;e widzi ich spocone twarze, jak zastygaj#261; w nag#322;ym zdumieniu i gniewie, uniesione ku g#322;o#347;nikom. Teraz dopiero musieli zrozumie#263;, dopiero teraz zaczynali kl#261;#263;… — Procedura naziemna trzeciego stopnia w toku, panie astrogatorze — powiedzia#322;, nie patrz#261;c na starego cz#322;owieka. Ten spojrza#322; na niego i niespodziewanie, k#261;tem ust u#347;miechn#261;#322; si#281;: — To tylko pocz#261;tek, Rohan. Mo#380;e b#281;d#261; jeszcze d#322;ugie spacery o zachodzie, kto wie… Wyj#261;#322; z p#322;ytkiej szafki #347;ciennej w#261;ski, wysoki tom, otworzy#322; go i k#322;ad#261;c na naje#380;onym r#281;koje#347;ciami, bia#322;ym pulpicie, powiedzia#322;: — Czyta#322; pan to? — Tak. — Ostatni ich sygna#322;, zarejestrowany przez si#243;dmy hiperprzeka#378;nik, doszed#322; do proksymalnej boi na zasi#281;gu Bazy przed rokiem. — Znam jego tre#347;#263; na pami#281;#263;. „L#261;dowanie na Regis III zako#324;czone. Planeta pustynna typu sub-Delta 92. Schodzimy na l#261;d drug#261; procedur#261; w strefie r#243;wnikowej kontynentu Ewany”. — Tak. Ale to nie by#322; ostatni sygna#322;. — Wiem, panie astrogatorze. Czterdzie#347;ci godzin p#243;#378;niej hiperprzeka#378;nik zarejestrowa#322; seri#281; impuls#243;w, jak gdyby nadawanych morsem, ale nie posiadaj#261;cych #380;adnego sensu, a potem kilkakrotnie powtarzaj#261;ce si#281;, dziwne odg#322;osy. Haertel nazwa#322; je „miauczeniem kot#243;w, ci#261;gni#281;tych za ogon”. — Tak… — powiedzia#322; astrogator, ale widoczne by#322;o, #380;e nie s#322;ucha. Sta#322; znowu przed ekranem. Nad samym skrajem pola widzenia, tu#380; przy rakiecie, ukaza#322;y si#281; no#380;ycowe wysuni#281;te prz#281;s#322;a pochylni, po kt#243;rej sun#281;#322;y jak na paradzie r#243;wno, jeden za drugim, energoboty, trzydziestotonowe maszyny, powleczone silikonowym pancerzem przeciwpo#380;arowym. W miar#281; jak spe#322;za#322;y w d#243;#322;, ich pokrywy rozchyla#322;y si#281; powoli i zarazem sz#322;y w g#243;r#281;, dzi#281;ki czemu ich prze#347;wit powi#281;ksza#322; si#281;; opuszczaj#261;c pochylni#281;, g#322;#281;boko zanurza#322;y si#281; w piachu, ale sz#322;y pewnie, orz#261;c wydm#281;, kt#243;r#261; wiatr wzni#243;s#322; ju#380; wok#243;#322; „Niezwyci#281;#380;onego”. Rozchodzi#322;y si#281; na przemian w jedn#261; i w drug#261; stron#281;, a#380; po up#322;ywie dziesi#281;ciu minut ca#322;y perymetr statku otoczony by#322; #322;a#324;cuchem metalowych #380;#243;#322;wi. Znieruchomiawszy, ka#380;dy pocz#261;#322; zagrzebywa#263; si#281; miarowo w piasku, a#380; znik#322;, i tylko po#322;yskliwe plamki, regularnie porozmieszczane na rudych zboczach wydm, wskazywa#322;y miejsca, z kt#243;rych wystawa#322;y kopu#322;ki emitor#243;w Diraca. Powleczona pianoplastykiem, stalowa pod#322;oga sterowni drgn#281;#322;a pod stopami ludzi. Cia#322;a ich przeszy#322; kr#243;tki jak b#322;yskawica, wyra#378;ny, cho#263; ledwie wyczuwalny dreszcz i znik#322;, tylko przez chwil#281; jeszcze mrowi#322; mi#281;#347;nie szcz#281;k, a widziany obraz rozmaza#322; si#281; w oczach. Zjawisko to nie trwa#322;o ani p#243;#322; sekundy. Powr#243;ci#322;a cisza, przerywana odleg#322;ym, p#322;yn#261;cym z dolnych kondygnacji mamrotaniem uruchamianych motor#243;w. Pustynia, czarnorude zwa#322;y skalne, szeregi leniwie pe#322;zn#261;cych fal piasku wyostrzy#322;y si#281; w ekranach i wszystko by#322;o jak przedtem, ale ponad „Niezwyci#281;#380;onym” rozwar#322;a si#281; niewidzialna kopu#322;a si#322;owego pola, zamykaj#261;c dost#281;p do statku. Na pochylni pojawi#322;y si#281;, krocz#261;c w d#243;#322;, metalowe kraby z m#322;ynkami anten, poruszaj#261;cych si#281; na przemian w lewo i w prawo. Inforoboty, daleko wi#281;ksze od emitor#243;w pola, mia#322;y sp#322;aszczone tu#322;owie i zgi#281;te, rozchodz#261;ce si#281; na boki, metalowe szczud#322;a. Grz#281;zn#261;c w piasku i jakby z obrzydzeniem wydobywaj#261;c ze#324; g#322;#281;boko zapadaj#261;ce si#281; ko#324;czyny, cz#322;onkonogi rozesz#322;y si#281; i zaj#281;ty miejsca w przerwach #322;a#324;cucha energobot#243;w. W miar#281; jak operacja os#322;ony rozwija#322;a si#281;, na centralnym pulpicie sterowni wyskakiwa#322;y z matowego t#322;a #347;wiate#322;ka kontrolne, a tarcze udarowych zegar#243;w wype#322;nia#322;y si#281; zielonkawym blaskiem. Jakby dziesi#261;tek wielkich kocich oczu patrza#322; teraz nieruchomo na obu ludzi. Strza#322;ki le#380;a#322;y wsz#281;dzie na zerze, #347;wiadcz#261;c, #380;e nic nie pr#243;buje przedosta#263; si#281; przez niewidzialn#261; tam#281; si#322;owego pola. Tylko wska#378;nik dyspozycji mocy sun#261;#322; coraz wy#380;ej, mijaj#261;c czerwone kreski gigawat#243;w. — Zejd#281; teraz na d#243;#322; i zjem co#347;. Niech pan przeprowadzi stereotyp, Rohan! — powiedzia#322; znu#380;onym nagle g#322;osem Horpach, odrywaj#261;c si#281; od ekranu. — Czy zdalnie? — Je#347;li panu na tym zale#380;y, mo#380;e pan wys#322;a#263; kogo#347;… albo i#347;#263; sam. Z tymi s#322;owy astrogator rozsun#261;#322; drzwi i wyszed#322;. Rohan widzia#322; jeszcze chwil#281; jego profil w s#322;abym #347;wietle windy, kt#243;ra bezszelestnie sp#322;yn#281;#322;a w d#243;#322;. Spojrza#322; na tablic#281; zegar#243;w pola. Zero. W#322;a#347;ciwie nale#380;a#322;o rozpocz#261;#263; od fotogramometrii — pomy#347;la#322;. Okr#261;#380;a#263; planet#281; tak d#322;ugo, a#380; b#281;dzie si#281; mia#322;o kompletny zestaw zdj#281;#263;. Mo#380;e w ten spos#243;b wykry#322;oby si#281; co#347;. Bo obserwacje wizualne z orbity niewiele s#261; warte; kontynenty to nie morze, ani majtkami w bocianim gnie#378;dzie nie s#261; wszyscy razem obserwatorzy u lunet. Inna rzecz, #380;e komplet zdj#281;#263; uzyska#322;oby si#281; po bez ma#322;a miesi#261;cu. Winda wr#243;ci#322;a. Wsiad#322; do niej i zjecha#322; na sz#243;sty poziom. Wielka platforma przed komor#261; ci#347;nie#324; pe#322;na by#322;a ludzi, kt#243;rzy w#322;a#347;ciwie nie mieli tu ju#380; nic do roboty, tym bardziej #380;e cztery sygna#322;y, zwiastuj#261;ce por#281; g#322;#243;wnego posi#322;ku, powtarza#322;y si#281; ju#380; chyba od kwadransa. Rozst#281;powano si#281; przed nim. — Jordan i Blank. P#243;jdziecie ze mn#261; na stereotyp. — Pe#322;ne skafandry, panie nawigatorze? — Nie. Tylko tlen#243;wki. I jeden robot. Najlepiej z arktan#243;w, #380;eby nam nie ugrz#261;z#322; w tym cholernym piachu. A wy wszyscy czego tu stoicie? Stracili#347;cie apetyt? — Chcia#322;oby si#281; zej#347;#263;, panie nawigatorze… na l#261;d. — Chocia#380; na par#281; chwil… Podni#243;s#322; si#281; gwar g#322;os#243;w. — Spok#243;j, ch#322;opcy. Przyjdzie czas na wycieczki. Na razie mamy trzeci stopie#324;. Rozchodzili si#281; niech#281;tnie. Tymczasem z towarowego szybu wynurzy#322; si#281; d#378;wig z robotem, o g#322;ow#281; przewy#380;szaj#261;cym najro#347;lejszych ludzi. Jordan i Blank, ju#380; z aparatami tlenowymi, wracali elektrycznym w#243;zkiem — widzia#322; ich, oparty o por#281;cz korytarza, kt#243;ry teraz, gdy rakieta sta#322;a na rufie, zmieni#322; si#281; w pionow#261; studni#281;, si#281;gaj#261;c#261; a#380; do pierwszej grodzi maszynowej. Czu#322; nad sob#261; i pod sob#261; roz#322;o#380;yste pi#281;tra metalu, gdzie#347; na samym dole pracowa#322;y cichobie#380;ne przeno#347;niki, s#322;ycha#263; by#322;o s#322;abe mlaskanie przewod#243;w hydraulicznych, a z g#322;#281;bi czterdziestometrowego szybu p#322;yn#261;#322; miarowo podmuch zimnego, oczyszczonego powietrza z klimatyzator#243;w maszynowni. Dwaj ludzie obs#322;ugi komorowej otwarli przed nimi drzwi. Rohan sprawdzi#322; odruchowo po#322;o#380;enie pas#243;w i docisk maski. Jordan i Blank weszli za nim, po czym blacha zazgrzyta#322;a ci#281;#380;ko pod st#261;pni#281;ciami robota. Przera#378;liwy, przeci#261;g#322;y syk powietrza, wci#261;ganego do wn#281;trza statku. Otwar#322;a si#281; zewn#281;trzna klapa. Pochylnia maszyn znajdowa#322;a si#281; o cztery pi#281;tra ni#380;ej. Aby zjecha#263; na d#243;#322;, ludzie pos#322;ugiwali si#281; ma#322;ym d#378;wigiem, kt#243;ry wysuni#281;to ju#380; przedtem z pancerza. Jego kratownica si#281;ga#322;a szczytu wydmy. Klatka d#378;wigu by#322;a otwarta ze wszech stron. Powietrze by#322;o niewiele ch#322;odniejsze ani#380;eli we wn#281;trzu „Niezwyci#281;#380;onego”. Wsiedli we czterech, odhamowane magnesy pu#347;ci#322;y i mi#281;kko zjechali z jedenastopi#281;trowej wysoko#347;ci, mijaj#261;c kolejne sekcje kad#322;uba. Rohan odruchowo sprawdza#322; ich wygl#261;d. Niezbyt cz#281;sto udaje si#281; poza dokiem ogl#261;da#263; statek z zewn#261;trz. Spracowany — pomy#347;la#322;, widz#261;c smugi w#380;erek od meteoryt#243;w. Miejscami p#322;yty pancerne utraci#322;y blask, jakby nadgryzione silnym kwasem. Winda sko#324;czy#322;a kr#243;tki lot, osiadaj#261;c mi#281;kko na fali nawianego piachu. Zeskoczyli i zaraz zapadli si#281; powy#380;ej kolan. Tylko robot, przeznaczony do bada#324; na o#347;nie#380;onych przestrzeniach, kroczy#322; #347;miesznym, kaczkowatym, lecz pewnym chodem na swych karykaturalnie rozp#322;aszczonych stopach. Rohan kaza#322; mu stan#261;#263;, a sam z lud#378;mi uwa#380;nie obejrza#322; wszystkie wyloty dysz rufowych, o ile by#322;y z zewn#261;trz dost#281;pne. — Przyda im si#281; ma#322;y szlif i przedmuch — powiedzia#322;. Dopiero wylaz#322;szy spod rufy, zauwa#380;y#322;, jak ogromny cie#324; rzuca statek. Niby szeroka droga ci#261;gn#261;#322; si#281; przez wydmy, o#347;wietlone mocno ju#380; przechylonym s#322;o#324;cem. W regularno#347;ci piaszczystych fal by#322; osobliwy spok#243;j. Ich dna pe#322;ne by#322;y b#322;#281;kitnego cienia, szczyty r#243;#380;owia#322;y zmierzchem i ten ciep#322;y, delikatny r#243;#380; przypomina#322; mu kolory w ksi#261;#380;ce z obrazkami dla dzieci. Taki by#322; nieprawdziwie #322;agodny. Powoli przenosi#322; wzrok z wydmy na wydm#281;, odnajduj#261;c coraz to inne odcienie brzoskwiniowego pa#322;ania, im dalsze, tym bardziej rude, poszatkowane sierpami czarnych cieni, a#380; tam, gdzie zlewaj#261;c si#281; w jedn#261; #380;#243;#322;t#261; szaro#347;#263;, okala#322;y gro#378;nie stercz#261;ce p#322;yty nagich ska#322; wulkanicznych. Sta#322; tak i patrza#322;, a jego ludzie, bez po#347;piechu, ruchami zautomatyzowanymi przez wieloletni nawyk, robili sakramentalne pomiary, zamykali w ma#322;ych pojemnikach pr#243;bki powietrza i piasku, mierzyli radioaktywno#347;#263; gruntu przeno#347;n#261; sond#261;, kt#243;rej wiertniczy korpus podtrzymywa#322; arktan. Rohan nie zwraca#322; na ich krz#261;tanie si#281; #380;adnej uwagi. Maska obejmowa#322;a tylko nos i usta, oczy i ca#322;#261; g#322;ow#281; mia#322; woln#261;, bo zdj#261;#322; z niej p#322;ytki he#322;m ochronny. Czu#322; wiatr we w#322;osach, osiadanie delikatnych ziarenek piasku na twarzy, jak #322;askoc#261;c, wciska#322;y si#281; mi#281;dzy plastykowe obrze#380;e i policzki. Niespokojne porywy #322;opota#322;y nogawkami kombinezonu, wielki jak obrz#281;k#322;y dysk s#322;o#324;ca, w kt#243;ry mo#380;na by#322;o patrze#263; chyba sekund#281; bezkarnie, tkwi#322; teraz za samym czubkiem rakiety. Wiatr #347;wista#322; przeci#261;gle, pole si#322;owe nie powstrzymywa#322;o ruchu gaz#243;w, dlatego nie m#243;g#322; w og#243;le dostrzec, gdzie wstaje z piask#243;w jego niewidzialna #347;ciana. Olbrzymi obszar, kt#243;ry ogarnia#322; spojrzeniem, by#322; martwy, jakby nigdy nie stan#281;#322;a na nim ludzka stopa, jakby to nie by#322;a planeta, kt#243;ra poch#322;on#281;#322;a statek klasy „Niezwyci#281;#380;onego”, z osiemdziesi#281;cioosobow#261; za#322;og#261;, olbrzymiego, do#347;wiadczonego #380;eglarza pr#243;#380;ni, zdolnego w u#322;amku sekundy rozwin#261;#263; moc miliard#243;w kilowat#243;w, przetworzy#263; j#261; w pola energetyczne, kt#243;rych nie przebije #380;adne cia#322;o materialne, skoncentrowa#263; j#261; w niszcz#261;cych promieniach o temperaturze gwiazd, kt#243;re mog#261; obr#243;ci#263; w perzyn#281; #322;a#324;cuch g#243;rski lub wysuszy#263; morze. A jednak zgin#261;#322; tu #243;w stalowy organizm, zbudowany na Ziemi, p#322;#243;d wielowiekowego rozkwitu technologii, i znik#322; w niewiadomy spos#243;b, bez #347;ladu, bez sygna#322;u SOS, jakby rozp#322;yn#261;#322; si#281; w tej rudej i szarej pustce. I ca#322;y ten kontynent wygl#261;da tak samo — pomy#347;la#322;. Pami#281;ta#322; go dobrze. Widzia#322; z wysoko#347;ci osp#281; krater#243;w i jedyny ruch, jaki w#347;r#243;d nich czuwa#322; — nieustanne, powolne przep#322;ywanie ob#322;ok#243;w, wlok#261;cych swe cienie poprzez niesko#324;czone #322;awice wydm. — Aktywno#347;#263;? — spyta#322;, nie odwracaj#261;c si#281;. — Zero, zero i dwa — odpowiedzia#322; Jordan i podni#243;s#322; si#281; z kolan. Mia#322; zaczerwienion#261; twarz, oczy mu b#322;yszcza#322;y. Maska zniekszta#322;ca#322;a brzmienie g#322;osu. To znaczy mniej ni#380; nic — pomy#347;la#322;. Zreszt#261; tamci nie zgin#281;liby przez tak grub#261; nieostro#380;no#347;#263;, automatyczne czujniki podnios#322;yby alarm, nawet gdyby nikt si#281; nie zatroszczy#322; o stereotyp bada#324;. — Atmosfera? — Azotu siedemdziesi#261;t osiem procent, argonu dwa procent, dwutlenku w#281;gla zero, metanu cztery procent, reszta to tlen. — Szesna#347;cie procent tlenu?! Na pewno? — Na pewno. — Radioaktywno#347;#263; powietrza? — Praktycznie zero. To by#322;o dziwne. Tyle tlenu! Ta wiadomo#347;#263; zelektryzowa#322;a go. Podszed#322; do robota, kt#243;ry natychmiast podsun#261;#322; mu pod oczy kaset#281; ze wska#378;nikami. Mo#380;e pr#243;bowali obej#347;#263; si#281; bez aparat#243;w tlenowych — pomy#347;la#322; bezsensownie, bo wiedzia#322;, #380;e tak nie mog#322;o by#263;. To prawda, zdarza#322;o si#281; czasem, #380;e kt#243;ry#347; cz#322;owiek, bardziej od innych dr#281;czony g#322;odem powrotu, wbrew rozkazom zdejmowa#322; mask#281;, bo otaczaj#261;ce powietrze wydawa#322;o si#281; przecie#380; tak czyste, tak #347;wie#380;e — i ulega#322; zatruciu. To jednak mog#322;o zdarzy#263; si#281; jakiemu#347; jednemu, dw#243;m najwy#380;ej. — Macie ju#380; wszystko? — spyta#322;. — Tak. — Wracajcie — powiedzia#322; do nich. — A pan? — Zostan#281; jeszcze. Wracajcie — powt#243;rzy#322; niecierpliwie. Chcia#322; by#263; ju#380; sam. Blank zarzuci#322; na rami#281; zwi#261;zane paskiem uchwyty pojemnik#243;w, Jordan poda#322; robotowi sond#281; i odeszli, brn#261;c ci#281;#380;ko; arktan cz#322;apa#322; za nimi, tak podobny z ty#322;u do zamaskowanego cz#322;owieka. Rohan poszed#322; ku skrajnej wydmie. Z bliska zobaczy#322; wystaj#261;cy z piasku, rozszerzony u ko#324;ca wylot emitora, kt#243;ry wytwarza#322; ochronne pole si#322;owe. Nie tyle, by sprawdzi#263; jego obecno#347;#263;, ale po prostu z dziecinnej ch#281;tki zaczerpn#261;#322; gar#347;#263; piachu i cisn#261;#322; j#261; przed siebie. Polecia#322;a smu#380;k#261; i jakby natkn#261;wszy si#281; na niewidzialne, pochy#322;e szk#322;o, osypa#322;a si#281; pionowo na ziemi#281;. A#380; go r#281;ce #347;wierzbia#322;y, #380;eby zdj#261;#263; mask#281;. Zna#322; to dobrze. Wyplu#263; plastykowy ustnik, zerwa#263; paski, wype#322;ni#263; ca#322;#261; pier#347; powietrzem, zaci#261;gn#261;#263; si#281; nim a#380; do dna p#322;uc… Rozklejam si#281; — pomy#347;la#322;, i wolno zawr#243;ci#322; ku statkowi. Klatka d#378;wigu czeka#322;a, pusta, z platform#261; zag#322;#281;bion#261; mi#281;kko w wydmie, a wiatr zd#261;#380;y#322; przez kilka minut jego nieobecno#347;ci powlec jej blachy cienk#261; warstewk#261; nawianego piasku. Ju#380; w g#322;#243;wnym korytarzu pi#261;tego poziomu spojrza#322; na #347;cienny informator. Dow#243;dca by#322; w kajucie gwiazdowej. Pojecha#322; na g#243;r#281;. — Jednym s#322;owem, sielanka? — podsumowa#322; astrogator jego s#322;owa. — #379;adnej radioaktywno#347;ci, #380;adnych sp#243;r, bakterii, ple#347;ni, wirus#243;w, nic — tylko ten tlen… Pr#243;bki trzeba w ka#380;dym razie da#263; na po#380;ywki. — Ju#380; s#261; w laboratorium. By#263; mo#380;e #380;ycie rozwija si#281; tu na innych kontynentach — zauwa#380;y#322; Rohan bez przekonania. — W#261;tpi#281;. Insolacja poza stref#261; r#243;wnikow#261; jest s#322;aba; nie widzia#322; pan grubo#347;ci czapek biegunowych? R#281;cz#281;, #380;e jest tam co najmniej osiem, je#347;li nie dziesi#281;#263; kilometr#243;w lodowej pokrywy. Ju#380; raczej ocean, jakie#347; wodorosty, glony — ale dlaczego #380;ycie nie wysz#322;o z wody na l#261;d? — Trzeba b#281;dzie do tej wody zajrze#263; — powiedzia#322; Rohan. — Za wcze#347;nie pyta#263; naszych ludzi, ale planeta wygl#261;da mi na star#261;. Takie zmursza#322;e jajo musi mie#263; ze sze#347;#263; miliard#243;w lat. Zreszt#261; s#322;o#324;ce te#380; kawa#322; czasu temu wysz#322;o z okresu #347;wietno#347;ci. To prawie czerwony karze#322;. Tak, ta nieobecno#347;#263; #380;ycia na l#261;dzie jest zastanawiaj#261;ca. Szczeg#243;lny rodzaj ewolucji, kt#243;ra nie mo#380;e znie#347;#263; suszy. No tak. To by wyja#347;nia#322;o obecno#347;#263; tlenu, ale nie spraw#281; „Kondora”. — Jakie#347; formy #380;ycia, jakie#347; istoty podwodne, kryj#261;ce si#281; w oceanie, kt#243;re wytworzy#322;y tam cywilizacj#281; na dnie — podsun#261;#322; my#347;l Rohan. Obaj patrzyli na wielk#261; map#281; planety w projekcji Merkatora, niedok#322;adn#261;, bo rysowan#261; w oparciu o dane automatycznych sond z zesz#322;ego wieku. Ukazywa#322;a jedynie zarysy g#322;#243;wnych kontynent#243;w i m#243;rz, linie zasi#281;gu czap polarnych i kilka najwi#281;kszych krater#243;w. W siatce przecinaj#261;cych si#281; po#322;udnik#243;w i r#243;wnole#380;nik#243;w widnia#322; obwiedziony czerwonym k#243;#322;kiem punkt, pod #243;smym stopniem p#243;#322;nocnej szeroko#347;ci — miejsce, w kt#243;rym wyl#261;dowali. Astrogator przesun#261;#322; niecierpliwie papier na stole mapowym. — Sam pan w to nie wierzy — #380;achn#261;#322; si#281;. — Tressor nie m#243;g#322; by#263; g#322;upszy od nas, nie da#322;by si#281; #380;adnym podwodnym, bzdura. A zreszt#261; gdyby nawet istnia#322;y rozumne istoty wodne, jedn#261; z pierwszych rzeczy, jak#261; by zrobi#322;y, stanowi#322;oby opanowanie l#261;du. Ot, powiedzmy, cho#263;by w skafandrach, wype#322;nionych wod#261;… Zupe#322;na bzdura — powt#243;rzy#322;, nie aby unicestwi#263; do reszty koncept Rohana, ale poniewa#380; my#347;la#322; ju#380; o czym#347; innym. — Postoimy tu jaki#347; czas — zakonkludowa#322; wreszcie i dotkn#261;#322; dolnego brzegu mapy, kt#243;ra z lekkim furkni#281;ciem zwin#281;#322;a si#281; i znik#322;a w jednym z poziomych rega#322;#243;w wielkiego mapnika. — Poczekamy i zobaczymy. — A je#347;li nie? — spyta#322; Rohan ostro#380;nie. — Poszukamy ich… ? — Rohan, b#261;d#378;#380;e pan rozs#261;dny. Sz#243;sty gwiazdowy rok, i takie — astrogator szuka#322; w#322;a#347;ciwego okre#347;lenia, nie znalaz#322; go i zast#261;pi#322; je lekcewa#380;#261;cym ruchem r#281;ki. — Planeta jest wielko#347;ci Marsa. Jak mamy ich szuka#263;? To znaczy „Kondora” — poprawi#322; si#281;. — No tak, grunt jest #380;elazisty… — niech#281;tnie przyzna#322; Rohan. W samej rzeczy analizy wykaza#322;y spor#261; domieszk#281; tlenk#243;w #380;elazowych w piasku. Wska#378;niki ferroindukcyjne by#322;y wi#281;c na nic. Nie wiedz#261;c, co powiedzie#263;, zamilk#322;. Przekonany by#322;, #380;e dow#243;dca znajdzie w ko#324;cu jakie#347; wyj#347;cie. Nie wr#243;c#261; przecie#380; z pustymi r#281;kami, bez #380;adnych rezultat#243;w. Czeka#322;, patrz#261;c na wysuni#281;te spod czo#322;a, krzaczaste brwi Horpacha. — Prawd#281; m#243;wi#261;c, nie wierz#281;, #380;eby to czekanie przez czterdzie#347;ci osiem godzin cokolwiek nam da#322;o, ale regulamin tego wymaga — tonem niespodziewanego zwierzenia odezwa#322; si#281; astrogator. — Niech pan siada, Rohan. Stoi pan nade mn#261; jak wyrzut sumienia. Regis jest najidiotyczniejszym miejscem, jakie sobie mo#380;na wyobra#380;a#263;. Szczyt bezpotrzeby. Nie wiadomo, po co wys#322;ano tu „Kondora”; zreszt#261; mniejsza o to, skoro sta#322;o si#281;. Urwa#322;. By#322; w z#322;ym humorze i jak zwykle stawa#322; si#281; wtedy wymowny i wci#261;ga#322; #322;atwo w dyskusj#281;, nawet poufa#322;#261;, co by#322;o zawsze troch#281; niebezpieczne, bo w ka#380;dej chwili m#243;g#322; uci#261;#263; rozmow#281; jak#261;#347; z#322;o#347;liwo#347;ci#261;. — Jednym s#322;owem, tak czy owak musimy co#347; zrobi#263;. Wie pan co? Niech mi pan wprowadzi par#281; ma#322;ych fotoobserwator#243;w na orbit#281; r#243;wnikow#261;. Ale #380;eby by#322;a uczciwie ko#322;owa i ciasna. Tak ze siedemdziesi#261;t kilometr#243;w. — To jeszcze w obr#281;bie jonosfery — zaprotestowa#322; Rohan. — Spal#261; si#281; po kilkudziesi#281;ciu okr#261;#380;eniach… — Niech si#281; spal#261;. Ale przedtem sfotografuj#261;, co si#281; da. Radzi#322;bym panu zaryzykowa#263; nawet sze#347;#263;dziesi#261;t kilometr#243;w. Sp#322;on#261; mo#380;e ju#380; w dziesi#261;tym okr#261;#380;eniu, ale tylko zdj#281;cia robione z takiej wysoko#347;ci mog#261; co#347; da#263;. Wie pan, jak wygl#261;da rakieta, widziana ze stu kilometr#243;w, nawet i przez najlepszy teleobiektyw? G#322;#243;wka szpilki jest przy niej ca#322;ym g#243;rskim masywem. Niech pan to zaraz… Rohan! Na ten krzyk nawigator odwr#243;ci#322; si#281; ju#380; od drzwi. Dow#243;dca rzuci#322; na st#243;#322; protok#243;#322; z wynikami analiz. — Co to jest?! Co to znowu za idiotyzm? Kto to pisa#322;? — Automat. O co chodzi? — spyta#322; Rohan, staraj#261;c si#281; zachowa#263; spok#243;j, bo i w nim ju#380; podrywa#322; si#281; gniew. (B#281;dzie mi tu teraz zrz#281;dzi#322;! — pomy#347;la#322;, zbli#380;aj#261;c si#281; umy#347;lnie powoli). — Niech pan czyta. Tu. O, tu. — Metanu cztery procent — przeczyta#322; Rohan. I sam nagle os#322;upia#322;. — Metanu cztery procent, co? A tlenu szesna#347;cie? Wie pan, co to jest? Mieszanina piorunuj#261;ca! Mo#380;e mi pan wyt#322;umaczy, dlaczego ca#322;a atmosfera nie wybuch#322;a, kiedy#347;my siadali na borowodorach? — Rzeczywi#347;cie… nie rozumiem — wybe#322;kota#322; Rohan. Podbieg#322; szybko do pulpitu kontroli zewn#281;trznej, wpu#347;ci#322; przez czujniki ssawy troch#281; zewn#281;trznej atmosfery i podczas kiedy astrogator przechadza#322; si#281; w z#322;owieszczym milczeniu po sterowni, patrza#322;, jak analizatory gorliwie postukuj#261; szklanymi naczyniami. — No i co?! — To samo. Metanu cztery procent… tlenu szesna#347;cie — powiedzia#322; Rohan. Wprawdzie zupe#322;nie nie rozumia#322;, jak to jest mo#380;liwe, ale odczu#322; jednak zadowolenie: przynajmniej Horpach nie b#281;dzie m#243;g#322; teraz nic mu zarzuci#263;. — Poka#380; no pan! Hm. Metanu cztery, no, niech mi#281; diabli… dobrze. Rohan, sondy na orbit#281;, a potem prosz#281; przyj#347;#263; do ma#322;ego labu. Ostatecznie, od czego mamy uczonych! Niech sobie g#322;owy #322;ami#261;. Rohan zjecha#322; na d#243;#322;, wzi#261;#322; dwu technik#243;w rakietowych i powt#243;rzy#322; im polecenie astrogatora. Wr#243;ci#322; potem na drugi poziom. Mie#347;ci#322;y si#281; tu laboratoria i kajuty fachowc#243;w. Po kolei mija#322; w#261;skie, wprasowane w metal drzwi, z tabliczkami dwuliterowymi: „GI”, „GF”, „GT, „GB” i ca#322;y rz#261;d innych. Drzwi ma#322;ego laboratorium by#322;y szeroko otwarte; przez monotonne g#322;osy uczonych od czasu do czasu przebija#322; si#281; g#322;os astrogatora. Rohan stan#261;#322; u progu. Byli tu wszyscy „G#322;#243;wni” — g#322;#243;wny in#380;ynier, biolog, fizyk, lekarz, i wszyscy technologowie z maszynowni. Astrogator siedzia#322;, milcz#261;c teraz, w skrajnym fotelu pod elektronowym programist#261; podr#281;cznej maszyny cyfrowej, a oliwkowy Moderon ze splecionymi r#281;kami, ma#322;ymi jak u dziewczynki, m#243;wi#322;: — Nie jestem specjalist#261; od chemii gaz#243;w. W ka#380;dym razie to nie jest prawdopodobnie zwyk#322;y metan. Energia wi#261;za#324; jest inna; r#243;#380;nica w setnym miejscu tylko, ale jest. Reaguje z tlenem dopiero w obecno#347;ci katalizator#243;w, a i to niech#281;tnie. — Jakiego pochodzenia jest ten metan? — spyta#322; Horpach. Kr#281;ci#322; m#322;ynka palcami. — W#281;giel jest w nim w ka#380;dym razie pochodzenia organicznego. Niewiele tego, ale nie ma w#261;tpliwo#347;ci… — S#261; izotopy? Jaki wiek? Jaki stary jest ten metan? — Od dw#243;ch do pi#281;tnastu milion#243;w lat. — Co za przedzia#322;! — Mieli#347;my p#243;#322; godziny czasu. Nic wi#281;cej nie mog#281; powiedzie#263;. — Doktorze Quastler! Sk#261;d bierze si#281; ten metan? — Nie wiem. Horpach popatrza#322; po kolei na swoich specjalist#243;w. Mo#380;na by#322;o s#261;dzi#263;, #380;e wybuchnie, ale nagle si#281; u#347;miechn#261;#322;. — Panowie, jeste#347;cie przecie#380; lud#378;mi do#347;wiadczonymi. Latamy razem nie od wczoraj. Prosz#281; o wasze zdanie. Co mamy teraz zrobi#263;? Od czego zacz#261;#263;? Poniewa#380; nikt nie kwapi#322; si#281; z zabraniem g#322;osu, biolog Joppe, jeden z nielicznych, kt#243;rzy nie l#281;kali si#281; gniewliwo#347;ci Horpacha, powiedzia#322;, patrz#261;c spokojnie w oczy dow#243;dcy: — To nie jest zwyk#322;a planeta klasy sub-Delta 92. Gdyby by#322;a tak#261;, „Kondor” nie zagin#261;#322;by. Poniewa#380; mia#322; na pok#322;adzie fachowc#243;w, ani gorszych, ani lepszych od nas, jedyn#261; rzecz#261;, jak#261; wiemy na pewno, jest to, #380;e ich wiedza okaza#322;a si#281; niewystarczaj#261;ca, aby zapobiec katastrofie. Z tego wniosek, #380;e musimy utrzyma#263; trzeci stopie#324; procedury i zbada#263; l#261;d i ocean. My#347;l#281;, #380;e trzeba rozpocz#261;#263; wiercenia geologiczne, a r#243;wnocze#347;nie zaj#261;#263; si#281; tutejsz#261; wod#261;. Wszystko inne by#322;oby hipotezami; nie mo#380;emy sobie w tej sytuacji pozwoli#263; na taki luksus. — Dobrze. — Horpach zacisn#261;#322; szcz#281;ki. — Wiercenia w perymetrze pola si#322;owego nie s#261; problemem. Zajmie si#281; tym doktor Nowik. G#322;#243;wny geolog skin#261;#322; g#322;ow#261;. — Co do oceanu… jak daleko jest linia brzegowa, Rohan? — Oko#322;o dwustu kilometr#243;w — powiedzia#322; nawigator, wcale nie zdziwiony tym, #380;e dow#243;dca wie o jego obecno#347;ci, chocia#380; go nie widzi: Rohan sta#322; kilka krok#243;w za jego plecami, u drzwi. — Troch#281; daleko. Ale nie b#281;dziemy ju#380; rusza#263; „Niezwyci#281;#380;onego”. We#378;mie pan tylu ludzi, ilu uzna pan za wskazane, Rohan, Fitzpatrika, czy jeszcze jakiego#347; oceanologa, i sze#347;#263; energobot#243;w rezerwy. Pojedzie pan z tym na brzeg. Dzia#322;a#263; b#281;dziecie tylko pod si#322;ow#261; os#322;on#261;; #380;adnych wycieczek po morzu, #380;adnych nurkowa#324;. Automatami te#380; prosz#281; nie szafowa#263; — nie mamy ich zbyt wiele. Jasne? Wi#281;c mo#380;e pan zacz#261;#263;. Aha, jeszcze jedno. Czy tutejsza atmosfera nadaje si#281; do oddychania? Lekarze poszeptali mi#281;dzy sob#261;. — W zasadzie tak — powiedzia#322; wreszcie Stormont, ale jak gdyby bez wi#281;kszego przekonania. — Co to znaczy „w zasadzie”? Mo#380;na czy nie mo#380;na oddycha#263;? — Taka ilo#347;#263; metanu nie jest oboj#281;tna. Po pewnym czasie nast#261;pi wysycenie krwi i mo#380;e to da#263; pewne lekkie objawy m#243;zgowe. Oszo#322;omienia… ale dopiero po godzinie, mo#380;e po kilku godzinach. — A czy nie wystarczy jaki#347; poch#322;aniacz metanu? — Nie, astrogatorze. To znaczy nie op#322;aci si#281; produkowa#263; poch#322;aniaczy, bo trzeba by je cz#281;sto zmienia#263;, a poza tym procent tlenu jest jednak dosy#263; niski. Osobi#347;cie jestem za aparatami tlenowymi. — Mhm. Inni panowie te#380;? Witte i Eldjarn skin#281;li g#322;owami. Horpach wsta#322;. — A zatem rozpoczynamy. Rohan! Co z sondami? — Zaraz b#281;dziemy je wyrzuca#263;. Czy mog#281; jeszcze skontrolowa#263; orbity, zanim wyrusz#281;? — Mo#380;e pan. Rohan wyszed#322;, pozostawiaj#261;c za sob#261; gwar laboratorium. Kiedy wszed#322; do sterowni, s#322;o#324;ce w#322;a#347;nie zachodzi#322;o. Tak ciemny, #380;e fioletow#261; prawie purpur#261; nabieg#322;y r#261;bek jego tarczy wycina#322; na horyzoncie z nadnaturaln#261; wyrazisto#347;ci#261; z#281;baty kontur krateru. Niebo, g#281;ste w tej okolicy Galaktyki od gwiazd, zdawa#322;o si#281; teraz jakby wyolbrzymione. Coraz ni#380;ej rozb#322;yskiwa#322;y wielkie konstelacje, poch#322;aniaj#261;c nikn#261;c#261; w mrokach pustyni#281;. Rohan po#322;#261;czy#322; si#281; z dziobow#261; wyrzutni#261; satelitarn#261;. W#322;a#347;nie zarz#261;dzono wystrzelenie pierwszej pary fotosatelit#243;w. Nast#281;pne mia#322;y p#243;j#347;#263; w g#243;r#281; po godzinie. Nazajutrz dzienne i nocne fotografie obu p#243;#322;kul planety winny by#322;y da#263; obraz ca#322;ego pasa r#243;wnikowego. — Minuta trzydzie#347;ci jeden… azymut siedem. Naprowadzam… — powtarza#322; w g#322;o#347;niku #347;piewny g#322;os. Rohan #347;ciszy#322; go pokr#281;t#322;em i odwr#243;ci#322; fotel ku tablicy kontrolnej. Nie przyzna#322;by si#281; do tego nikomu, ale bawi#322;a go zawsze gra #347;wiate#322; przy wystrzelaniu sondy na oko#322;o planetarn#261; orbit#281;. Najpierw zap#322;on#281;#322;y rubinowo, bia#322;o i niebiesko kontrolki boostera. Potem zamamrota#322; automat startowy. Gdy jego tykot urwa#322; si#281; nagle, s#322;abe drgnienie przeszy#322;o ca#322;y kad#322;ub kr#261;#380;ownika. Zarazem pustynia w ekranach poja#347;nia#322;a od fosforycznego blasku. Z cienkim, napi#281;tym do ostateczno#347;ci grzmotem, oblewaj#261;c macierzysty statek potokiem p#322;omieni, miniaturowy pocisk wystrzeli#322; z dziobowej wyrzutni. Blask oddalaj#261;cego si#281; boostera #322;opota#322; po zboczach wydm coraz s#322;abiej, a#380; zgas#322;. Teraz ju#380; i s#322;ycha#263; nie by#322;o rakietki, i, za to ferwor #347;wietlnej gor#261;czki ogarn#261;#322; ca#322;#261; tablic#281;. Z hektycznym po#347;piechem wyskakiwa#322;y z mroku pod#322;u#380;ne #347;wiate#322;ka kontroli balistycznej, potakiwa#322;y im upewniaj#261;ce per#322;owe lampki zdalnego sterowania, potem ukaza#322;y si#281;, na kszta#322;t kolorowej choinki, sygna#322;y o kolejnym odrzucaniu wypalonych #322;usek, i wreszcie nad ca#322;ym tym t#281;czuj#261;cym mrowiskiem zap#322;on#261;#322; bia#322;y, czysty czworok#261;t, znak, #380;e satelita zosta#322; wprowadzony na orbit#281;. Po#347;rodku jego b#322;yszcz#261;cej #347;nie#380;nie powierzchni zamajaczy#322;a wysepka szaro#347;ci i drgaj#261;c, u#322;o#380;y#322;a si#281; w liczb#281; 67. To by#322;a wysoko#347;#263; lotu. Rohan sprawdzi#322; jeszcze elementy orbity: ale i perygeum, i apogeum mie#347;ci#322;y si#281; w zadanych granicach. Nie mia#322; tu ju#380; nic do roboty. Spojrza#322; na zegar pok#322;adowy, kt#243;ry wskazywa#322; osiemnast#261;, potem na, w#322;a#347;ciwy teraz, zegar czasu lokalnego — godzina jedenasta w nocy. Zamkn#261;#322; na chwil#281; oczy. By#322; rad temu wypadowi nad ocean. Lubi#322; dzia#322;a#263; sam. Czu#322; senno#347;#263; i g#322;#243;d. Rozwa#380;a#322; chwil#281;, czy nie przyda#322;aby si#281; pastylka trze#378;wi#261;ca. Ale uzna#322;, #380;e wystarczy sama kolacja. Wstaj#261;c, poczu#322;, jaki jest zm#281;czony, zdziwi#322; si#281; i to zdziwienie ju#380; go troch#281; otrze#378;wi#322;o. Zjecha#322; na d#243;#322;, do mesy. Byli tam ju#380; jego nowi ludzie — dwaj kierowcy poduszkowych transporter#243;w, mi#281;dzy nimi Jarg, kt#243;rego lubi#322; za nieustaj#261;cy dobry humor, by#322; tam i Fitzpatrik z dwoma kolegami, Broz#261; i Koechlinem, ko#324;czyli kolacj#281;, kiedy Rohan dopiero zamawia#322; gor#261;c#261; zup#281;, wyjmowa#322; z podajnika #347;ciennego chleb i flaszki bezalkoholowego piwa. Szed#322; z tym wszystkim na tacy do sto#322;u, kiedy pod#322;oga leciutko drgn#281;#322;a. „Niezwyci#281;#380;ony” wystrzeli#322; nast#281;pnego satelit#281;. Dow#243;dca nie pozwoli#322; jecha#263; w nocy. Wyruszyli o pi#261;tej czasu miejscowego, przed wschodem s#322;o#324;ca. Ze wzgl#281;du na konieczno#347;ci#261; podyktowany porz#261;dek marszu, jak r#243;wnie#380; jego k#322;opotliw#261; powolno#347;#263; taki szyk nazywano konduktem. Otwiera#322;y go i zamyka#322;y energoboty, kt#243;re elipsoidalnym polem si#322;owym os#322;ania#322;y wszystkie wewn#281;trzne maszyny — uniwersalne poduszkowce, #322;aziki z radiostacjami i radarem, kuchni#281;, transporter z samoustawiaj#261;cym si#281; hermetycznym barakiem mieszkalnym i ma#322;y laser bezpo#347;redniego ra#380;enia na g#261;sienicach, zwany pospolicie szyd#322;em. Rohan umie#347;ci#322; si#281; wraz z trzema uczonymi w przednim energobocie, co by#322;o wprawdzie niewygodne, bo ledwo siedzieli obok siebie, ale przynajmniej mia#322;o si#281; z#322;udzenie jako tako normalnej podr#243;#380;y. Szybko#347;#263; przychodzi#322;o dostosowa#263; do najwolniejszych maszyn konduktu, w#322;a#347;nie energobot#243;w. Jazda nie by#322;a wyszukan#261; przyjemno#347;ci#261;. G#261;sienice warcza#322;y i r#380;a#322;y w piasku, turbinowe silniki wy#322;y jak komary wielko#347;ci s#322;oni, tu#380; za siedz#261;cymi wyrywa#322;o si#281; z kratowych os#322;on powietrze ch#322;odzenia, a ca#322;y energobot chodzi#322; jak ci#281;#380;ka szalupa na falach. Rych#322;o czarna ig#322;a „Niezwyci#281;#380;onego” skry#322;a si#281; za horyzontem. Jaki#347; czas szli w poziomych promieniach zimnego i czerwonego jak krew s#322;o#324;ca przez monotonn#261; pustyni#281;, powoli piasku stawa#322;o si#281; coraz mniej, wystawa#322;y ze#324; uko#347;ne p#322;yty skalne, kt#243;re przychodzi#322;o wymija#263;. Maski tlenowe w po#322;#261;czeniu z wyciem silnik#243;w nie zach#281;ca#322;y do rozmowy. Obserwowali pilnie horyzont, ale widok by#322; wci#261;#380; jednaki — nagromadzenia ska#322;, wielkie zwietrza#322;e g#322;azy, w pewnym miejscu r#243;wnina pocz#281;#322;a schodzi#263; stokiem w d#243;#322; i na dnie bardzo #322;agodnej kotliny ukaza#322; si#281; cienki, na p#243;#322; wyschni#281;ty strumie#324; o wodzie #322;yskaj#261;cej odbiciem czerwonego #347;witu. Otoczaki ci#261;gn#261;ce si#281; #322;awicami po obu brzegach strumienia wskazywa#322;y, #380;e niekiedy niesie on znaczne ilo#347;ci w#243;d. Zatrzymali si#281; na kr#243;tko, aby zbada#263; wod#281;. By#322;a zupe#322;nie czysta, do#347;#263; twarda, z domieszk#261; tlenk#243;w #380;elaza i nik#322;ym #347;ladem siarczk#243;w. Ruszyli dalej, teraz ju#380; z nieco wi#281;ksz#261; szybko#347;ci#261;, bo g#261;sienice pe#322;z#322;y p#322;ynnie po kamienistym pod#322;o#380;u. Od zachodu wznosi#322;y si#281; niewielkie urwiska. Ostatnia maszyna utrzymywa#322;a sta#322;#261; #322;#261;czno#347;#263; z „Niezwyci#281;#380;onym”, anteny radar#243;w kr#281;ci#322;y si#281;, radarzy#347;ci, poprawiaj#261;c na g#322;owach s#322;uchawki, #347;l#281;czeli u swoich ekran#243;w, pogryzaj#261;c kromki koncentratu, czasem spod kt#243;rego#347; poduszkowca wylatywa#322; z impetem kamie#324;, jak wydmuchni#281;ty ma#322;#261; tr#261;b#261; powietrzn#261;, i skaka#322;, jakby o#380;ywaj#261;c nagle, w g#243;r#281; #380;wirowiska. Potem drog#281; przegrodzi#322;y #322;agodne wzg#243;rza, #322;yse i nagie. Nie stopuj#261;c, wzi#281;li nieco pr#243;bek i Fitzpatrik krzykn#261;#322; Rohanowi, #380;e krzemionka jest organicznego pochodzenia. Nareszcie, kiedy czarnosin#261; lini#261; ukaza#322;o si#281; przed nimi lustro w#243;d, znale#378;li i wapienie. Zje#380;d#380;ali ku brzegowi, grzechocz#261;c po ma#322;ych, p#322;askich kamykach. Gor#261;cy oddech maszyny, wizg g#261;sienic, wycie turbin — wszystko to raptem ucich#322;o, kiedy ocean, z bliska zielonkawy i najzupe#322;niej z pozoru ziemski, znalaz#322; si#281; o sto metr#243;w. Przysz#322;o teraz do skomplikowanego manewrowania, bo aby os#322;oni#263; grup#281; robocz#261; polem, nale#380;a#322;o wprowadzi#263; czo#322;owy energobot do wody na g#322;#281;boko#347;#263; do#347;#263; znaczn#261;. Pierwej uszczelniano maszyn#281; i sterowana z drugiego energobotu wesz#322;a w fale, burz#261;c je i pieni#261;c, a#380; sta#322;a si#281; ledwo widocznym, ciemniejszym miejscem w g#322;#281;bi wody; wtedy dopiero na sygna#322; wys#322;any z centralnego posterunku zatopiony kolos wysun#261;#322; nad powierzchni#281; emitor Diraca i gdy pole ustali#322;o si#281;, pokrywaj#261;c sw#261; niewidzialn#261; p#243;#322;kul#261; cz#281;#347;#263; brzegu i przybrze#380;nych w#243;d, rozpocz#281;li w#322;a#347;ciwe badania. Ocean by#322; nieco mniej s#322;ony ni#380; ziemskie; analizy nie przynios#322;y jednak #380;adnych rewelacyjnych wynik#243;w. Po dwu godzinach wiedzieli mniej wi#281;cej tyle co na pocz#261;tku. Wys#322;ali wi#281;c na pe#322;ne morze dwie zdalnie sterowane sondy telewizyjne i z centralnego posterunku #347;ledzili na ekranach ich drog#281;. Ale dopiero gdy oddali#322;y si#281; poza horyzont, sygna#322;y przynios#322;y pierwsz#261; istotn#261; wiadomo#347;#263;. W oceanie #380;y#322;y jakie#347; organizmy, kszta#322;tem podobne do kostnoszkieletowych ryb. Na widok sondy jednak pierzcha#322;y z olbrzymi#261; szybko#347;ci#261;, szukaj#261;c ratunku w g#322;#281;binie. Echoloty ustali#322;y g#322;#281;boko#347;#263; oceanu w owym miejscu pierwszego spotkania #380;ywych istot na p#243;#322;torasta metr#243;w. Broza upar#322; si#281;, #380;e musi mie#263; przynajmniej jedn#261; tak#261; ryb#281;. Polowali wi#281;c, sondy #347;ciga#322;y uwijaj#261;ce si#281; w zielonym mroku cienie, strzelaj#261;c elektrycznymi wy#322;adowaniami, ale te rzekome ryby przejawia#322;y niepor#243;wnan#261; zwinno#347;#263; manewr#243;w. Dopiero po kt#243;rym#347; z rz#281;du strzale uda#322;o si#281; porazi#263; jedn#261;. Sond#281;, kt#243;ra j#261; chwyci#322;a w swoje kleszcze, natychmiast skierowali do brzegu, a Koechlin i Fitzpatrik tymczasem manipulowali drug#261;, zbieraj#261;c pr#243;bki unosz#261;cych si#281; w g#322;#281;bi fal w#322;#243;kienek, kt#243;re wyda#322;y im si#281; jakim#347; miejscowym rodzajem glon#243;w czy wodorost#243;w. Pos#322;ali j#261; wreszcie na samo dno, na g#322;#281;boko#347;#263; #263;wier#263; kilometra. Silny pr#261;d przydenny utrudnia#322; powa#380;nie sterowanie sond#261;, kt#243;r#261; wci#261;#380; znosi#322;o na wielkie skupiska podwodnych g#322;az#243;w. W ko#324;cu jednak da#322;o si#281; kilka z nich obali#263; i jak przypuszcza#322; s#322;usznie Koechlin, pod ow#261; przykryw#261; mie#347;ci#322;a si#281; ca#322;a kolonia gi#281;tkich, p#281;dzlowatych stworzonek. Kiedy obie sondy wr#243;ci#322;y w obr#281;b pola i biologowie wzi#281;li si#281; do roboty, w rozstawionym tymczasem baraku, gdzie mo#380;na ju#380; by#322;o zdj#261;#263; uprzykrzone maski, Rohan, Jarg i pi#281;ciu pozosta#322;ych ludzi zjad#322;o pierwszy ciep#322;y posi#322;ek tego dnia. Czas do wieczora up#322;yn#261;#322; im na zbieraniu pr#243;bek minera#322;#243;w, badaniu przydennej radioaktywno#347;ci, pomiarach insolacji i stu podobnie #380;mudnych zaj#281;ciach, kt#243;re trzeba by#322;o jednak wykona#263; sumiennie, pedantycznie nawet, je#347;li mia#322;y da#263; uczciwe rezultaty. O zmierzchu wszystko, co by#322;o mo#380;liwe, zosta#322;o dokonane i Rohan m#243;g#322; ze spokojnym sumieniem podej#347;#263; do mikrofonu, kiedy wywo#322;a#322; go Horpach z „Niezwyci#281;#380;onego”. Ocean pe#322;en by#322; #380;ywych form, kt#243;re jednak unika#322;y, co do jednej, strefy przybrze#380;nej. Organizm sekcjonowanej ryby nie wykaza#322; niczego szczeg#243;lnego. Ewolucja, wed#322;ug szacunkowych danych, trwa#322;a na planecie od wielu set milion#243;w lat. Wykryto znaczn#261; ilo#347;#263; zielonych glon#243;w, co wyja#347;nia#322;o obecno#347;#263; tlenu w atmosferze. Podzia#322; pa#324;stwa #380;ywych ustroj#243;w na ro#347;linne i zwierz#281;ce by#322; typowy; typowe r#243;wnie#380; struktury kostne kr#281;gowc#243;w. Jedynym organem, wykszta#322;conym u z#322;owionej ryby, kt#243;rego odpowiednika ziemskiego nie znali biologowie, by#322; szczeg#243;lny zmys#322;, wra#380;liwy na bardzo nik#322;e zmiany nat#281;#380;enia pola magnetycznego. Horpach nakaza#322; ca#322;ej ekipie powr#243;t w najszybszym czasie i ko#324;cz#261;c ju#380; rozmow#281;, powiedzia#322;, #380;e s#261; nowiny: prawdopodobnie uda#322;o si#281; ustali#263; miejsce l#261;dowania zaginionego „Kondora”. Tak wi#281;c, chocia#380; biologowie protestowali, twierdz#261;c, #380;e i kilku tygodni dalszych bada#324; by#322;oby im ma#322;o, zwini#281;to barak, uruchomiono motory i kolumna ruszy#322;a na p#243;#322;nocny zach#243;d. Rohan nie m#243;g#322; przekaza#263; towarzyszom #380;adnych szczeg#243;#322;#243;w o „Kondorze”, bo sam ich nie zna#322;. Chcia#322; by#263; jak najszybciej na statku, bo przypuszcza#322;, #380;e dow#243;dca przydzieli nast#281;pne, mo#380;e bardziej obfituj#261;ce w jakie#347; odkrycia zadanie. Oczywi#347;cie teraz przede wszystkim nale#380;a#322;o zbada#263; miejsce rzekomego l#261;dowania „Kondora”. Rohan wyciska#322; wi#281;c z maszyn ca#322;#261; moc, i wracali w jeszcze bardziej piekielnym jazgocie m#322;#243;c#261;cych kamienie g#261;sienic. Po nastaniu ciemno#347;ci zapali#322;y si#281; wielkie reflektory maszyn; by#322; to widok niezwyk#322;y i nawet gro#378;ny — co chwila ruchome s#322;upy #347;wiat#322;a wyrywa#322;y z mrok#243;w niekszta#322;tne, pozornie ruszaj#261;ce si#281; sylwety olbrzym#243;w, kt#243;re okazywa#322;y si#281; tylko ska#322;ami #347;wiadkami, ostatni#261; pozosta#322;o#347;ci#261; po zwietrza#322;ym #322;a#324;cuchu g#243;rskim. Kilka razy przysz#322;o si#281; zatrzyma#263; u g#322;#281;bokich szczelin, ziej#261;cych w bazalcie. W ko#324;cu jednak, dobrze po p#243;#322;nocy, ujrzeli o#347;wietlony ze wszech stron, niby na paradzie, l#347;ni#261;cy z dala jak metalowa wie#380;a korpus „Niezwyci#281;#380;onego”. W ca#322;ym perymetrze si#322;owego pola porusza#322;y si#281; na wszystkie strony sznury maszyn; wy#322;adowywano zapasy, paliwo, grupy ludzi sta#322;y pod pochylni#261; w o#347;lepiaj#261;cym #347;wietle jupiter#243;w. Ju#380; z oddali dosz#322;y powracaj#261;cych odg#322;osy tej mr#243;wczej krz#261;taniny. Nad chodz#261;cymi s#322;upami #347;wiate#322; wznosi#322; si#281; milcz#261;cy, oblizywany plamami blasku kad#322;ub kr#261;#380;ownika. B#322;#281;kitne ognie i zapali#322;y si#281; na znak, kt#243;r#281;dy otwarta zostanie droga przez si#322;ow#261; os#322;on#281;, i pokryte grub#261; warstw#261; mia#322;kiego kurzu pojazdy jeden po drugim wjecha#322;y do #347;rodka kolistej przestrzeni. Rohan nie zd#261;#380;y#322; jeszcze zeskoczy#263; na ziemi#281;, a ju#380; wo#322;a#322; do jednego ze stoj#261;cych najbli#380;ej, w kt#243;rym rozpozna#322; Blanka, pytaj#261;c, co z „Kondorem”. Ale bosman nie wiedzia#322; nic o rzekomym odkryciu. Rohan us#322;ysza#322; od niego niewiele. Przed sp#322;oni#281;ciem w g#281;stszych warstwach atmosfery cztery satelity dostarczy#322;y jedenastu tysi#281;cy zdj#281;#263;, odebranych drog#261; radiow#261; i nanoszonych, w miar#281; ich nap#322;ywania, na specjalnie trawione p#322;yty w kajucie kartograficznej. Aby nie traci#263; czasu, Rohan wezwa#322; technika kartograf#243;w, Eretta, do siebie, i bior#261;c tusz, wypytywa#322; go r#243;wnocze#347;nie o wszystko, co zasz#322;o na statku. Erett by#322; jednym z szukaj#261;cych na uzyskanym pasie fotograficznym „Kondora”. Tego ziarenka stali w oceanach piasku szuka#322;o oko#322;o trzydziestu ludzi r#243;wnocze#347;nie, opr#243;cz planetolog#243;w zmobilizowano w tym celu kartograf#243;w, operator#243;w radarowych i wszystkich pok#322;adowych pilot#243;w. Okr#261;g#322;#261; dob#281; przegl#261;dali, na zmian#281;, nadchodz#261;cy materia#322; fotograficzny, notuj#261;c koordynaty ka#380;dego podejrzanego punktu planety. Ale wie#347;#263;, jak#261; przekaza#322; Rohanowi dow#243;dca, okaza#322;a si#281; pomy#322;k#261;. Za statek wzi#281;to wyj#261;tkowej wysoko#347;ci maczug#281; skaln#261;, bo rzuca#322;a cie#324; zadziwiaj#261;co podobny do regularnego cienia rakiety. Tak zatem dalej nic nie by#322;o wiadomo o losach „Kondora”. Rohan chcia#322; si#281; zameldowa#263; u dow#243;dcy, lecz ten ju#380; uda#322; si#281; na spoczynek. Poszed#322; wi#281;c do siebie. Mimo zm#281;czenia d#322;ugo nie m#243;g#322; zasn#261;#263;. Kiedy za#347; wsta#322; rano, astrogator poleci#322; mu przez Ballmina, kierownika planetolog#243;w, przekaza#263; ca#322;y zebrany materia#322; do g#322;#243;wnego laboratorium. O dziesi#261;tej rano Rohan poczu#322; taki g#322;#243;d — nie jad#322; jeszcze #347;niadania — #380;e zjecha#322; na drugi poziom do ma#322;ej mesy operator#243;w radaru i tu, gdy dopija#322; na stoj#261;co kaw#281;, dopad#322; go Erett. — Co, macie j#261;?! — rzuci#322; na widok podnieconej twarzy kartografa. — Nie. Ale znale#378;li#347;my co#347; wi#281;kszego. Niech pan idzie zaraz — astrogator wzywa pana… Rohanowi zdawa#322;o si#281;, #380;e oszklony cylinder d#378;wigu pe#322;znie z niewiarygodn#261; powolno#347;ci#261;. W przyciemnionej kajucie panowa#322;a cisza, s#322;ycha#263; by#322;o szmer elektrycznych przeka#378;nik#243;w, a z podajnika aparatury wyp#322;ywa#322;y coraz to nowe, l#347;ni#261;ce wilgoci#261; zdj#281;cia, ale nikt nie zwraca#322; na nie uwagi. Dwaj technicy wysun#281;li ze #347;ciennej klapy rodzaj epidiaskopu i zgasili reszt#281; #347;wiate#322; w momencie, gdy Rohan otworzy#322; drzwi. Dostrzeg#322; bielej#261;c#261; w#347;r#243;d innych g#322;ow#281; astrogatora. W nast#281;pnej chwili ekran, opuszczony z sufitu, rozsrebrzy#322; si#281;. W ciszy skupionych oddech#243;w Rohan podszed#322;, ile m#243;g#322;, do wielkiej jasnej p#322;aszczyzny. Zdj#281;cie by#322;o nie najlepsze, w dodatku tylko czarno-bia#322;e, w okolu drobnych, bez#322;adnie rozrzuconych krater#243;w odznacza#322; si#281; nagi p#322;askowy#380;, z jednej strony urywaj#261;cy si#281; lini#261; tak prost#261;, jakby #347;ci#261;#322; tam ska#322;y jaki#347; olbrzymi n#243;#380;; by#322;a to linia brzegowa, bo reszt#281; zdj#281;cia wype#322;nia#322;a jednolita czer#324; oceanu. W pewnej odleg#322;o#347;ci od owego obrywu rozpo#347;ciera#322;a si#281; mozaika niezbyt wyra#378;nych form, w dw#243;ch miejscach przes#322;oni#281;ta smugami ob#322;ok#243;w i ich cieniami. Ale i tak nie ulega#322;o w#261;tpliwo#347;ci, #380;e osobliwa, zamglona w szczeg#243;#322;ach formacja nie jest tworem geologicznym. Miasto… — pomy#347;la#322; z podnieceniem Rohan, ale nie powiedzia#322; tego g#322;o#347;no. Wszyscy nadal zachowywali milczenie. Technik przy epidiaskopie usi#322;owa#322; daremnie wyostrzy#263; obraz. — Czy by#322;y zak#322;#243;cenia odbioru? — pad#322; w og#243;ln#261; cisz#281; i spokojny g#322;os astrogatora. — Nie — odpowiedzia#322; z ciemno#347;ci Ballmin. — Odbi#243;r by#322; czysty, ale to jest jedno z ostatnich zdj#281;#263; trzeciego satelity. Osiem minut po jego wys#322;aniu przesta#322; odpowiada#263; na j sygna#322;y. Przypuszczalnie zdj#281;cie zosta#322;o zrobione przez obiektywy ju#380; uszkodzone podwy#380;szaj#261;c#261; si#281; temperatur#261;. — Ascenzja kamery nad epicentrum nie by#322;a wi#281;ksza ni#380; siedemdziesi#261;t kilometr#243;w — dorzuci#322; inny g#322;os, nale#380;#261;cy, jak wyda#322;o si#281; Rohanowi, do jednego z najzdolniejszych planetolog#243;w, Maltego. — A prawd#281; m#243;wi#261;c, oceni#322;bym j#261; na pi#281;#263;dziesi#261;t pi#281;#263; do sze#347;#263;dziesi#281;ciu kilometr#243;w… Prosz#281; spojrze#263;. — Jego sylwetka przes#322;oni#322;a cz#281;#347;ciowo ekran. Przy#322;o#380;y#322; do obrazu przejrzysty plastykowy szablon, z wyci#281;tymi w nim k#243;#322;kami, i przymierza#322; go kolejno do kilkunastu krater#243;w w drugiej po#322;owie zdj#281;cia. — S#261; wyra#378;nie wi#281;ksze ni#380; na zdj#281;ciach poprzednich. Zreszt#261; — doda#322; — to nie ma wi#281;kszego znaczenia. Tak czy owak… Nie doko#324;czy#322;, a wszyscy zrozumieli, co chcia#322; powiedzie#263;: #380;e niebawem skontroluj#261; #347;cis#322;o#347;#263; fotografii, gdy#380; zbadaj#261; t#281; okolic#281; planety. Jak#261;#347; chwil#281; wpatrywali si#281; jeszcze w obraz na ekranie. Rohan nie by#322; ju#380; tak pewny, #380;e ukazuje miasto czy raczej jego ruiny. O tym, #380;e geometrycznie prawid#322;owy tw#243;r od dawna jest ju#380; opuszczony, #347;wiadczy#322;y cienkie jak kreski, faliste cienie wydm, kt#243;re ze wszech stron op#322;ywa#322;y skomplikowane kszta#322;ty, niekt#243;re za#347; z nich ton#281;#322;y niemal w piaszczystym zalewie pustyni. Nadto geometryczn#261; konstelacj#281; tych ruin rozdziela#322;a na dwie nier#243;wne cz#281;#347;ci rozszerzaj#261;ca si#281; w miar#281; post#281;powania w g#322;#261;b l#261;du czarna, zygzakowata linia — p#281;kni#281;cie sejsmiczne, kt#243;re na dwoje rozszczepi#322;o niekt#243;re z wielkich „budowli”. Jedna, najwyra#378;niej obalona, utworzy#322;a jak gdyby most, zaczepiony ko#324;cem o przeciwleg#322;y brzeg rozpadliny. — Prosz#281; #347;wiat#322;o — rozleg#322; si#281; g#322;os astrogatora. Kiedy rozb#322;ys#322;o, spojrza#322; na tarcz#281; #347;ciennego zegara. — Za dwie godziny startujemy. Rozleg#322;y si#281; zmieszane g#322;osy; najenergiczniej protestowali ludzie g#322;#243;wnego biologa, kt#243;rzy zeszli ju#380;, w trakcie pr#243;bnych wierce#324;, #347;widrami na dwie#347;cie metr#243;w w g#322;#261;b gruntu. Horpach da#322; r#281;k#261; znak, #380;e #380;adnej dyskusji nie b#281;dzie. — Wszystkie maszyny wracaj#261; na pok#322;ad. Uzyskane materia#322;y prosz#281; zabezpieczy#263;. Przegl#261;d zdj#281;#263; i pozosta#322;e analizy maj#261; i#347;#263; swoim trybem. Gdzie jest Rohan? A, pan tutaj? Dobrze. S#322;ysza#322; pan, co powiedzia#322;em? Za dwie godziny wszyscy ludzie maj#261; by#263; na stanowiskach startowych. Operacja okr#281;towania wy#322;adowanych maszyn sz#322;a w po#347;piechu, ale systematycznie. Rohan by#322; g#322;uchy na b#322;agania Ballmina, kt#243;ry prosi#322; o pi#281;tna#347;cie minut dalszego wiercenia. — S#322;ysza#322; pan, co powiedzia#322; dow#243;dca — powtarza#322; na lewo i na prawo, pop#281;dzaj#261;c monta#380;yst#243;w, kt#243;rzy podje#380;d#380;ali do wykopanych row#243;w wielkimi d#378;wigami. Po kolei aparatury wiertnicze, prowizoryczne pomosty kratowe, zbiorniki z paliwem w#281;drowa#322;y do luk towarowych; gdy ju#380; tylko rozryty grunt #347;wiadczy#322; o wykonanych pracach, Rohan z Westergardem, zast#281;pc#261; g#322;#243;wnego in#380;yniera, obszed#322; jeszcze na wszelki wypadek miejsca porzuconych rob#243;t. Potem ludzie znikn#281;li wewn#261;trz statku. Wtedy dopiero ruszy#322;y si#281; piaski na dalekim perymetrze, wezwane drog#261; radiow#261; wraca#322;y szeregiem energoboty, kryj#261;c si#281; we wn#281;trzu statku, kt#243;ry wci#261;gn#261;#322; do #347;rodka, pod p#322;yty pancerne, i pochylni#281; i pionowy szyb d#378;wigu osobowego, przez mgnienie trwa#322; w nieruchomo#347;ci, potem jednostajne wycie wichru przyg#322;uszy#322; metaliczny gwizd spr#281;#380;onego powietrza, przedmuchuj#261;cego dysze. K#322;#281;by kurzawy otoczy#322;y ruf#281;, zape#322;ga#322; w nich zielony brzask, mieszaj#261;c si#281; z czerwonym #347;wiat#322;em s#322;o#324;ca, i w galopadzie nie milkn#261;cych grom#243;w, kt#243;re wstrz#261;sa#322;y pustyni#261; i wielokrotnym echem wraca#322;y od skalnych #347;cian, statek powoli uni#243;s#322; si#281; w powietrze, aby, pozostawiaj#261;c za sob#261; wypalony kr#261;g ska#322;y, zeszklone wydmy i strz#281;py kondensacji, znikn#261;#263; z rosn#261;c#261; szybko#347;ci#261; w fioletowym niebie. D#322;ugo potem, kiedy ostatni #347;lad jego drogi, wyznaczonej bia#322;aw#261; lini#261; pary, rozp#322;yn#261;#322; si#281; w atmosferze, ruchome piaski pokrywa#263; j#281;#322;y nag#261; ska#322;#281; i wype#322;nia#263; opustosza#322;e wykopaliska, od zachodu pojawi#322;a si#281; ciemna chmura. Sun#261;c nisko, rozwin#281;#322;a si#281;, wysuni#281;tym, k#322;#281;bi#261;cym ramieniem otoczy#322;a miejsce l#261;dowania i zawis#322;a nieruchomo. Trwa#322;a tak jaki#347; czas. Kiedy s#322;o#324;ce na dobre przechyli#322;o si#281; ku zachodowi, na pustyni#281; zacz#261;#322; z niej pada#263; czarny deszcz. |
|
|