"Nagie Słońce" - читать интересную книгу автора (Asimov Isaac)

2. Spotkanie z przyjacielem

Baley przegrywał walkę. Nie wystarczały już argumenty rozsądku Mówił sobie wciąż od nowa: Ludzie spędzają całe życie pod otwartym niebem. Nasi przodkowie żyli tak w przeszłości. Dziś żyją tak Kosmici. Brak ścian nie stwarza żadnego zagrożenia. To tylko moja świadomość błądzi, podpowiadając mi co innego.

Wszystko to jednak nie pomagało. Coś w nim, coś innego niż rozsądek, żądało ścian i było przeciw otwartej przestrzeni.

Z czasem doszedł do wniosku, że nie może wygrać. W końcu załamie się, a Kosmita, którego przyślą (w rękawiczkach i z filtrami w nosie), nie będzie nim nawet gardził, bidzie czuł jedynie niesmak.

Trzymał się więc.

Gdy statek stanął w bezruchu, siatka bezpieczeństwa odpięła się automatycznie a system hydrauliczny usunął się w ścianę, Baley pozostał w fotelu, Bał się, ale nie zamierzał tego okazać.

Na odgłos otwierania drzwi odwrócił się. Kątem oka zauważył w drzwiach wysoką ciemnowłosą postać. Kosmita, jeden z tych pyszałkowatych potomków Ziemi, którzy pogardzili własnym dziedzictwem.

— Partnerze Eliaszu! — przemówił Kosmita.

Baley drgnął i obrócił głowę do mówiącego. Oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia i mimo woli wstał.

Patrzył na tą twarz o szerokich kościach policzkowych i doskonale regularnych rysach, w patrzące mu prosto w oczy, spokojne, błękitne oczy tamtego.

— D-daniel!

— Miło mi, pamiętasz, partnerze Eliaszu.

— Czy cię pamiętam? — Uczucie ogromnej ulgi owładnęło Baleyem. Oto był ktoś, kto stanowił cząstkę Ziemii, przyjaciel, pocieszycie!, wybawca. Czuł, że musi tamtego uściskać, wziąć w ramiona, klepać po plecach, śmiejąc się i robiąc te wszystkie głupie rzeczy, które robią starzy przyjaciele, spotykając się po długiej rozłące.

Niczego jednak nie zrobił. Nie mógł. Mógł tylko postąpić ku tamtemu z wyciągniętą ręką i powiedzieć:

— Nie mógłbym cię zapomnieć, Danielu.

— Cieszę się — odpowiedział Daniel, skinąwszy poważnie głową. — Dobrze wiesz, że dla mnie napomnieć cię byłoby niemożliwością. To wspaniale, móc cię znowu widzieć.

Objął dłoń Daniela, energicznie, lecz z opanowaniem, nie ściskając mu zbyt mocno palców.

Baley miał nadzieje, że nieprzeniknione oczy tamtego nie widzą, co dzieje się w jego umyśle, że nie dostrzegły dopiero co minionej chwili gdy on, Baley, cały był przyjaźnią i przywiązaniem.

Trudno było żywić przywiązania i przyjaźń do Daniela Olivawa, który nie był człowiekiem, lecz robotem.

Robot, tak bardzo przypominający człowieka, mówił — Prosiłem aby nasz pojazd połączono ze statkiem rękawem.

— Rękawem?

— Tak, to zwykła technika kosmiczna. Załoga i materiały — przychodzą ze statku do statku bez konieczności używania ekwipunku próżniowego. Nie jesteś z tym obeznany, jak widzę…

— Nie, ale widziałem zdjęcia…

— Było trochę komplikacji z zainstalowaniem takiego urządzenia między statkiem a pojazdem, nalegałem jednak, by to zrobiono. Na szczęście sprawa do której nas przydzielono ma pierwszeństwo. Trudności są szybko usuwane.

— Wiec przydzielono i ciebie do sprawy morderstwa?

— Nie wiesz o tym? Powiedziałbym ci od razu, przepraszam! Na twarzy robota nie było ani śladu zmartwienia.

— To doktor Han Fastolfe, spotkałeś go na Ziemi kiedy pracowaliśmy poprzednio ze sobą i chyba go pamiętasz, zaproponował ciebie na prowadzącego śledztwo. Postawił też warunek aby przydzielono mnie znów do pracy z tobą.

Baley pozwolił sobie na uśmiech. Doktor — Fastolfe pochodził z Aurory, najpotężniejszego z Zaziemskich światów. Zdanie przedstawiciela Aurory miało swoją wagę.

— W drużynie, która wygrywa, nie wprowadza się zmian, nieprawdaż? (ożywienie, które poczuł na widok Daniela przygasło, znów było mu ciężko na sercu).

— Nie wiem, czy o to chodziło, Eliaszu. Z tego co mi polecił wWnoszę, że chciał, by pracował z tobą ktoś obyty z twoim światem i jego dziwactwami.

— Dziwactwami? — Baley czuł sio dotknięty. Nie odpowiadało mu to słowo, kiedy chodziło o niego.

— Chociażby to, że pomyślałem o rękawie. Znam waszą awersję do otwartej przestrzeni, rezultat wychowania w miastach.

Coś kazało Baleyowi zmienić temat. Może po nazwaniu go dziwakiem, była to chęć stawienia oporu maszynie. Może po prostu długie doświadczenie ustrzegło go0 przed pozostawianiem bez wyjaśnienia czegoś, co było nielogiczne.

— Na tym statku, najmował się inna robot o wyglądzie robota (to już była złośliwość). Czy go poznałeś?

— Rozmawiałem z nim przed wejściem na pokład.

— Jak się nazywa? Chciałbym z nim pomówić.

— RX-2475. Na Solarii roboty oznacza się numerami seryjnymi — Daniel spojrzał na tablicę przy drzwiach — Przywołuje się go tym przyciskiem, Wskazany przycisk oznaczony był literami RX. Baley dotknął go i nie minęła minuta, gdy robot o wyglądzie robota wszedł do kabiny.

— Jesteś RX-2475.

— Tak, proszę pana.

— Mówiłeś mi, że ktoś ma po mnie przyjść. Czy miałeś na myśli jego? — Baley wskazał Daniela.

Roboty wymieniły spojrzenia. RX-2475 powiedział. Tak jest. Wynikało to z dokumentów.

— Czy opisano ci jego wygląd?

— Nie, proszę pana. Podano mi nazwisko.

— Kto je podał?

— Kapitan statku, proszę pana.

— Solarianin?

— Tak, proszę pana.

Baley zwilżył wargi. Następne pytanie rozstrzygnij.

— Jakie podano ci nazwisko? ( — spytał.) — Daniel Olivaw, proszę pana — odpowiedział RX-2475.

— W porządku chłopcze, możesz odejść.

Robot skłonił się, wykonał zwrot i wyszedł.

Baley zwrócił się do partnera i rzekł z zastanowieniem — Nie powiedziałeś mi wszystkiego, Danielu.

— W jakim sensie, Eliaszu?

— RX-2475 mówił, że to człowiek ma mi towarzyszyć. Dobrze to pamiętam.

Daniel nie odzywał się.

Baley kontynuował — Sądziłem, że się pomylił, albo że wyznaczonego człowieka zastąpiono robotem nie informując o tym RX-2475. Opisano jednak twoje dokumenty i podano twoje nazwisko. Niepełne nazwisko, nieprawdaż Danielu?

— Istotnie, nie podano mojego pełnego nazwiska — zgodził się Daniel.

— Nie nazywasz się Daniel Olivaw ale R. Daniel Olivaw, albo w pełnym brzmieniu, Robot Daniel Olivaw.

— Masz całkowitą rację, partnerze Eliaszu.

— Z tego wynika, że RX-2475 nie został poinformowany, że jesteś robotem i pozwolono mu uważać cię za człowieka.

— Nie przeczę.

— Idźmy więc dalej — Baley czuł, że budzi się w nim instynkt myśliwski. Wpadł na jakiś trop. Może nie było to nic ważnego. Tropienie było jednak czymś, co potrafił robić na tyle dobrze, że wzywano go przez pół Wszechświata, by to robił.

— Czemu miałoby komuś zależeć na wprowadzaniu w błąd mizernego robota? Jemu jest wszystko jedno, czy jesteś robotem, czy człowiekiem. Tak czy owak będzie posłuszny. Logicznym wnioskiem jest, że Solariański kapitan, który informował robota i władze Solarii, które powiadomiły kapitana, nie wiedzą, że jesteś robotem. Można wyciągnąć i inne wnioski, czy jednak ten nie jest słuszny?

— Sądzę, że jest.

— W porządku. A teraz pytanie, dlaczego doktor Han Fastolfe polecając cię na mojego partnera pozwolił Solarianom sądzić, że jesteś człowiekiem? Czy to nie ryzykowne? Solarianie byliby wściekli, gdyby się O tym dowiedzieli. Jaki był tego cel?

— Wyjaśniono mi to, partnerze Eliaszu — odpowiedział humanoid — współpraca z człowiekiem z Zaziemskich Światów podniosłaby twój prestiż, współpraca z robotem natomiast, obniżyłaby go. Znam twój sposób bycia i dobrze nam się; pracowało. Solarianie wzięli mnie za człowieka, wystarczyło więc im na to pozwolić, nie składając fałszywych oświadczeń.

Baley nie wierzył w to wyjaśnienie. Aż taka dbałość o uczucia Ziemianina nie leżała w naturze Kosmity, nawet tak pozbawionego uprzedzeń, jak Fastolfe.

Rozważał inną możliwość — Czy przypadkiem Solarianie nie słyną w Zaziemskich Światach z produkcji robotów?

— Rad jestem, że zapoznałeś się z ekonomią Solarii.

Nic podobnego. Moja wiedza o Solarii kończy się na znajomości wymowy tej nazwy.

— W takim razie Eliaszu, trafiłeś W sedno, choć nie wiem skąd ci to przyszło na myśl. Solaria znacznie wyprzedzały inne światy Zaziemskie w produkcji różnorodnych, wysokiej jakości robotów. Eksportuje ona wyspecjalizowane modele cło Wszystkich innych światów.

Baley skinął głową ze złośliwą satysfakcją. Naturalnie, Daniel nie mógł tego odgadnąć a on nie zamierzał tłumaczyć. Doktor Han Fastolfe i jego ludzie mogli mieć całkiem, osobiste i bardzo ludzkie powody, by zademonstrować możliwości własnego robota. Nie miało to nic Wspólnego z uczuciami Ziemianina. Chcieli dowieść Solarianom swej wyższości, pozwalając im wziąć robota z Aurory za człowieka.

Humor mu się poprawił. Argumenty rozumu nie pomogły mu zwalczyć paniki ale poczucie satysfakcji najwyraźniej pomogło. Pomogło też rozszyfrowanie próżności Kosmitów.

— Na Jozafata, — myślał — wszyscy jesteśmy ludźmi, nawet kosmici — Odezwał się z nonszalancją — Czy długo jeszcze mamy czekać na ten pojazd?

Jestem gotów!

Rękaw zdradzał oznaki niedopasowania. Człowiek i humanoid wyszli ze statku wyprostowani. Elastyczna siatkowa konstrukcja uginała się i kołysała pod ich ciężarem. (Baley wyobrażał sobie mgliście, jak to w przestrzeni, w nieważkości, ludzie przelatują ze statku do statku jednym susem). Na końcu tuba zwężała się. Siatkowa konstrukcja wyglądała jakby ją ścisnęła ręka olbrzyma. Daniel opadł na czworaki, Baley również. Przebyli tak ostatnie dwadzieścia stóp zanim weszli do pojazdu.

Daniel zasunął starannie drzwi przesuwne. Rozległo się cmoknięcie oznaczające zapewne odłączenie się rękawa.

Baley rozglądał się z zaciekawieniem. Wnętrze nie odznaczało się niczym szczególnym. Mieściły się w nim, jedno za drugim, dwa siedzenia, każde dla trzech osób. To bokach obu siedzeń. były drzwi. Połyskliwe fragmenty ścian, zapewne okna, były czarne i nieprzejrzyste, niewątpliwie w wyniku zastosowania polaryzacji. Baley znał tę technikę.

Dwa koliste źródła żółtego światła w suficie oświetlały wnętrze.

Nowością był transmiter osadzony w ściance przed przednim biedzeniem a także zupełny brak urządzeń kontrolnych, — Kierowca jest, jak sądzę, po drugiej stronie ścianki.

— Właśnie tak, Eliaszu — odpowiedział Daniel, pochylił się i, przełożył dźwigienkę. Zamigotał czerwony punkcik świetlny — Możemy ruszać. Jesteśmy gotowi.

Rozległ się stłumiony warkot, zaraz jednak ścichł. Poczuł słabe, przelotne pchnięcie w tył.

— Czy już jedziemy? — spytał zdziwiony Baley, — Jedziemy — odrzekł Daniel — Ten pojazd nie porusza się na kołach, ale na poduszce magnetycznej. Oprócz przyśpieszeń i zwolnień, nie poczujemy niczego.

— A zakręty?

— Pojazd odpowiednio się nachyla. Przy pokonywaniu pochyłości utrzymywany zaś jest poziom.

— Prowadzenie musi być dość trudne — zauważył Baley.

— W pełni zautomatyzowane. Kierowca jest robotem.

Baley Wiedział już wszystko, co chciał wiedzieć.

— Jak długo to potrwa?

— Godzinę. Podróż samolotem trwałaby krócej, zależało mi jednak na zapewnieniu ci izolacji a solaryjskie samoloty nie Umożliwiają całkowitego zamknięcia wnętrza, jak W pojeździe, którego używamy.

Taka troskliwość zaczęła irytować Baleya. Poczuł się jak dziecko pod opieką niańki, Irytował go nawet sposób mówienia Daniela. Wydawało mu się, że zbytnia poprawność budowy zdań łatwo może zdradzić prawdziwą naturę robota. Przez chwalę przyglądał się ciekawie R. Danielowi Olivawowi. Robot patrzył wprost przed siebie, nieporuszony i nieświadomy, że mu się przyglądają. Faktura skóry odtworzona była idealnie. Włosy i ich rozmieszczenie oddane jak należy.

Ruchy mięśni pod skórą były absolutnie naturalne. Nie pożałowano trudu dla choćby najbardziej wymyślnych. Baley z władnego doświadczenia wiedział, że kończyny i klatka piersiowa otwierają się wzdłuż niewidocznych szwów, co umożliwia naprawy. Wiedział, że pod tą naturalnie wyglądającą skórą kryje się metal i silikon. Wiedział, że mózg w tej czaszce, to tylko mózg pozytronowy a „myśli” Daniela są tylko potokami pozytronów płynącymi wzdłuż wytyczonych przez wytwórcę ścieżek. Czy jednak coś mogło to zdradzić oku nieuprzedzonego eksperta?

Drobna nienaturalność mowy i zachowania? Pewien bezwład emocjonalny? Przesadna doskonałość człowieczeństwa?

Szkoda było czasu na takie Rozważania. Baley odezwał się — Przypuszczam, Danielu, że przed przybyciem tu zostałeś wprowadzony w sprawy Solarian. i — Tak, partnerze Eliaszu.

— Świetnie. To więcej, niżż zrobiono dla mnie. Czy to duży świat?

— Średnica planety wynosi 9500 mil. Jest to zewnętrzna z trzech planet i jedyna zamieszkała. Klimat i atmosfera przypomina Ziemię. Ziemi nadającej Się do uprawy jest tu więcej. Zasoby mineralne są zaś mniejsze, ale oczywiście mniej intensywnie eksploatowane. Świat jest samowystarczalny a eksportowi robotów zawdzięcza wysoki poziom życia.

— A jakie jest zaludnienie?

— Dwadzieścia tysięcy ludzi, partnerze Eliaszu, Baley, usłyszawszy to, poprawił grzecznie — Chciałeś powiedzieć, dwadzieścia milionów, nieprawdaż?

Miał tyle pojęcia o Zaziemskich Światach, by wiedzieć, ze choć niedoludnione, według ziemskich norm, miały średnio 24 miliony mieszkańców.

— Dwadzieścia tysięcy ludzi, partnerce Eliaszu — powtórzył robot.

— Czy to świeżo skolonizowana planeta?

— Bynajmniej. Jest niezależna od dwóch stuleci, a Zasiedlona od trzech albo więcej. Liczba ludności jest utrzymywana celowo na poziomie dwudziestu tysięcy, jaki Solarianie uważają za optymalny.

— Jaka; część planety jest zamieszkała?

— Wszystkie obszary nadające się do uprawy.

— Ile to będzie w milach kwadratowych?

— Trzydzieści milionów mil kwadratowych — Dla dwudziestu tysięcy ludzi!

— I dwustu milionów pozytronowych robotów, partnerze; Eliaszu.

— Na Jozafata! To oznacza dziesięć tysięcy robotów na jednego człowieka!

— To istotnie niezwykle dużo, nawet jak na Światy Zaziemskie.

Na następnej z kolei Aurorze przypada tylko pięćdziesiąt robotów na głowę.

— Co pni robią z taką masą robotów? Po co im tyle żywności? — Żywność nie jest najważniejsza. Ważniejsze jest wydobycie surowców, a zwłaszcza produkcja energii.

Baley myślał o tych wszystkich robotach i czuł się oszołomiony.

Dwieście milionów robotów i tak niewielu ludzi! Roboty muszą dominować w krajobrazie planety. Postronny obserwator mógłby wziąć Solarię za świat robotów, nie zauważyć ludzi.

Czuł, że musi to zobaczyć. Pamiętał rozmowę z Minnimem i katastroficzne przepowiednie socjologów. Wydawały się odległe i nierzeczywiste, pamiętał jednak. To, co przeżył po opuszczeniu Ziemi sprawiło, że wspomnienie głosu Minnima, mówiącego z chłodem i precyzją o rzeczach nieprawdopodobnych, nie zatarło się, jednak Baley nazbyt się już zżył ze swymi obowiązkami by w ich pełnieniu miało mu przeszkadzać to, że znalazł się na otwartej przestrzeni.

Dane uzyskane od Kosmitów i ich robota były dostępne ziemskim socjologom. Potrzebne były bezpośrednie obserwacje i jego zadaniem, choćby i niemiłym, było ich zbieranie.

Przyjrzał się górnej części pojazdu — Czy to jest kabriolet, Danielu?

— Nie wiem, co masz na myśli, Eliaszu, przykro mi.

— Czy dach pojazdu może być odsunięty, a pojazd otwarty ku niebu? (omal nie powiedział odruchowo „kopule”).

— Tak, może.

— Więc zrób to, Danielu. Chcę się. rozejrzeć.

— Przykro mi, ale nie mogę na to pozwolić — odpowiedział poważnie robot.

Baley osłupiał — Słuchaj, R. Danielu (położył nacisk na R). Powtórzmy — rozkazuję ci opuścić dach.

W końcu człekokształtny czy nie, robot musi wypełniać polecania Daniel nie poruszył się jednak. Powiedział — powinienem wyjaśnić, że moim pierwszym obowiązkiem jest cię chronić. Jest dla mnie oczywiste tak w świetle moich instrukcji, jak i doświadczenia, że szkodzi ci znalezienie się na otwartej przestrzeni. Nie mogę ci na to pozwolić.

Baley poczuł, że krew uderza mu do głowy i jednocześnie uświadomił sobie, że gniew nie miałby sensu. To był robot, a Baley Wiedział co mówi Pierwsze Prawo Robotyki.

Brzmiało ono: „Robot nie może wyrządzić krzywdy człowiekowi ani przez swą bezczynność dopuścić do wyrządzenia mu krzywdy”.

Wszystko inne w pozytronowym mózgu robota — jakiegokolwiek robota, na którymkolwiek ze światów Galaktyki, musiało przed tym ustąpić.

Robot musiał oczywiście słuchać rozkazów, z tym jedynym Wszakże wyjątkiem. Posłuszeństwo rozkazom było Drugim z kolei Prawem Robotyki.

Brzmiało ono: „Robot mysi wykonywać rozkazy człowieka, z wyjątkiem tych, które są sprzeczne z Pierwszym Prawem”.

Baley zmusił się do zachowania spokoju — Sądzę, że jakiś czas wytrzymam, Danielu.

— Mam wrażenie, że nie, Eliaszu.

— Pozwól, że sam to osądzę, Danielu.

— Jeśli to rozkaz, Eliaszu, nie mogę mu być posłuszny.

Baley opadł z rezygnacją na wyściełane oparcie siedzenia. Nie mógł zmusić robota siłą. Daniel był o wiele silniejszy. Zdołałby Unieruchomić Baleya, nie robiąc mu krzywdy.

Baley był uzbrojony, mógł zagrozić Danielowi blasterem, ale nic osiągnąłby niczego, poza chwilowym poczuciem przewagi. Nie było sensu grozić robotowi. Troska o siebie była Trzecim dopiero Prawem.

Brzmiało ono: „Robot powinien dbać o własne bezpieczeństwo, dopóki nie jest to sprzeczne z Pierwszym i Drugim Prawem”.

Daniel pozwoliłby się zniszczyć ,gdyby alternatywą miało być złamanie Pierwszego Prawa a Baley absolutnie nie życzył sobie zniszczenia Daniela.

Chciał jednak wyjrzeć z pojazdu. Czuł, że musi to zrobić. Nie mógł zaakceptować stosunków typu niańka — dziecko.

Przez chwilę myślał o wymierzaniu blastera we własną głowę ,,Otwórz dach albo się zestrzelę”. Wiedział jednak, że tego nie zrobi.

Byłoby to niegodne i nie odpowiadało mu w najmniejszym stopniu.

Odezwał się z rezygnacją — Czy mógłbyś spytać kierowcę, jak daleko jesteśmy od celu?

— Oczywiście, partnerze Eliaszu.

Daniel pochylił się i pchnął dźwigienkę. W tej samej chwili Baley pochylił się również, wołanie: — Kierowco! Opuść dach pojazdu!

Ludzka dłoń przełożyła dźwignię i pozostała na niej. Baley patrzył z zapartym tchem na Daniela.

Daniel przez chwile nie poruszał się, jakby poplątały mu się jego pozytronowe myśli, usiłując dostosować się do nowej sytuacji. Po chwili jego dłoń poruszyła się.

Baley przewidział ten ruch. Daniel mógł usunąć jego dłoń z przełącznika (nie czyniąc mu krzywdy) i zmienić polecenia.

Odezwał się — Nie pozwolę ci usunąć mojej ręki. Ostrzegam, ze będziesz musiał wyłamać mi palce.

Nie była to prawda, Daniel jednak wstrzymał rękę. Pozytronowy mózg musiał porównać prawdopodobieństwa zdarzeń, co Wymagało chwili zastanowienia.

— Już za późno — powiedział Baley.

Wygrał. Dach cofał się, a do odkrytego wnętrza pojazdu wpadało ostre białe światło słońca Solarii. Baley chciał zamknąć oczy, w odruchu przerażenia, przemógł się jednak. Stał w ulewie błękitu i zieleni, w niewiarygodnych ilościach tych barw. Czuł na twarzy prąd powietrza. Nie mógł rozróżnić szczegółów. Przemknęło obok coś poruszającego się. Mógł to być robot, zwierzę, jakiś, przedmiot uniesiony podmuchem — nie umiał tego powiedzieć. Pojazd minął to coś zbyt Szybko.

Błękit, zieleń, powietrze, dźwięki, ruch — a ponad wszystko spadające z góry wściekłe, bezlitosne, przerażające białe światło, bijące z zawieszonej w niebie kuli.

Na ułamek chwili odchylił głowę i spojrzał wprost w słońce Solarii. Patrzył w nie, nieprzesłonięte rozszczepiającym światło szkłem werand na górnych poziomach Miasta. Spoglądał na nagie słońce W tym momencie poczuł na ramionach dłonie Daniela. Poczuł, ze myśli mu się plączą. Musiał patrzeć. Musiał zobaczyć wszystko, co zdoła zobaczyć. Daniel zaś musiał go przed tym powstrzymać.

Robot nie śmiałby użyć gwałtu wobec człowieka a jednak Baley czuł, że dłonie tamtego zmuszają go, by usiadł.

Uniósł ramiona, by odepchnąć tamte bezcielesne dłonie i stracił przytomność.