"Imię róży" - читать интересную книгу автора (Eco Umberto)MANUSKRYPT, TO OCZYWISTE16 sierpnia 1968 roku wpadła mi w ręce książka pióra niejakiego księdza Valleta, W nastroju wielkiego podniecenia czytałem, urzeczony, straszliwą opowieść Adsa z Melku i do tego stopnia mnie pochłonęła, że prawie za jednym zamachem dokonałem tłumaczenia, zapełniając kilka wielkich zeszytów z Papeterie Joseph Gibert, w których tak przyjemnie pisze się miękkim piórem. I w ten sposób docieramy w okolicę Melku, gdzie po dziś dzień nad zakolem rzeki strzela pionowo w niebo przepiękny Stift kilkakroć poddawany w ciągu minionych wieków restauracji. Jak możesz domyślać się, czytelniku, w bibliotece klasztornej nie znalazłem ani śladu manuskryptu Adsa. Jeszcze przed dotarciem do Salzburga, pewnej dramatycznej nocy spędzonej w małym hoteliku nad brzegiem Mondsee, utraciłem nagle towarzystwo i osoba, z którą podróżowałem, zniknęła zabierając ze sobą książkę księdza Valleta, choć uczyniła to nie przez złośliwość, lecz wskutek pośpiechu i zamętu, jaki panował przy zrywaniu łączących nas dotąd więzów. I oto zostałem sam z plikiem zapisanych własnoręcznie zeszytów i z wielką pustką w sercu. Kilka miesięcy później, będąc w Paryżu, postanowiłem wziąć się do gruntownych poszukiwań. Z paru informacji, które wypisałem z francuskiej książki, pozostała mi notatka bibliograficzna, niezwykle drobiazgowa i ścisła: Zaraz odnalazłem w bibliotece Sainte Geneviève Bywają takie magiczne momenty wielkiego znużenia i intensywnego pobudzenia motorycznego, kiedy pojawiają się wizje osób znanych w przeszłości Gdyby nie pewne nowe wydarzenie, po dziś dzień zadawałbym sobie pytanie, skąd wzięła się opowieść Adsa z Melku; otóż w roku 1970, w Buenos Aires, szperając po półkach małego antykwariatu przy Corrientes, nieopodal bardziej znanego Patio del Tango przy tej samej wielkiej ulicy, natrafiłem na kastylijską wersję książeczki Milo Temesvara, Wyciągnąłem stąd wniosek, że wspomnienia Adsa najpewniej trafnie przedstawiają wydarzenia: przesłonięte wieloma niejasnościami i tajemnicami, począwszy od postaci samego autora, a kończąc na lokalizacji opactwa, którą Adso starannie przemilcza, tak że przypuszczenia pozwalają wskazać jedynie z grubsza zakreślony obszar między opactwami Pomposa a Conques, przy czym można z rozsądnym prawdopodobieństwem przyjąć, że miejsce to znajduje się gdzieś wzdłuż grzbietu Apeninów, między Piemontem, Ligurią a Francją (to jakby powiedzieć między Lerici a La Turbie). Jeśli zaś chodzi o okres, w którym rozgrywają się wydarzenia, jest to koniec listopada 1327; nie wiadomo natomiast, kiedy autor pisał swoje dzieło. Wziąwszy pod uwagę fakt, że jak sam powiada, w roku 27 był nowicjuszem, a kiedy spisuje wspomnienia, jest już bliski śmierci, możemy przypuścić, iż manuskrypt powstał w ostatnim dziesięcioleciu lub dwudziestoleciu czternastego wieku. Właściwie niewiele powodów przemawia za publikowaniem włoskiego przekładu z neogotyckiej wersji francuskiej, sporządzonej na podstawie siedemnastowiecznego łacińskiego wydania —dzieła, które napisane zostało po łacinie przez niemieckiego mnicha pod koniec czternastego wieku. Przede wszystkim, jaki styl obrać? Pokusę sięgnięcia do ówczesnych wzorów włoskich odepchnąłem jako całkowicie nieuzasadnioną; nie tylko dlatego, że Adso pisał po łacinie, ale i dlatego, że z całego toku tekstu widać jasno, iż jego kultura (lub kultura opactwa, która w tak niewątpliwy sposób nań wpływa) nosi znacznie wyraźniejsze piętno minionych czasów; chodzi tu z pewnością o wielowiekową sumę wiedzy i nawyków stylistycznych związanych z tradycją wczesnośredniowiecznej łaciny. Adso myśli i pisze jak mnich nieczuły na awans języka ludowego, przywiązany do stronic zadomowionych w bibliotece, o której opowiada, ukształtowany na tekstach patrystycznych i scholastycznych, a jego opowieść (gdyby pominąć powoływanie się na wydarzenia z XIV wieku, zapisane jednak z tysięcznymi zastrzeżeniami i zawsze jako rzeczy zasłyszane) mogłaby być napisana, jeśli chodzi o język i naukowe cytaty, w XII lub XIII wieku. Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że przekładając na swój dziewiętnastowieczny francuski łacinę Adsa, Vallet pozwolił sobie na liczne licencje, i to nie zawsze tylko stylistyczne. Na przykład, bohaterowie opowieści, wspominając co jakiś czas o zaletach tego czy innego zioła, powołują się wyraźnie na ową przypisywaną Albertowi Wielkiemu księgę tajemnic, która w ciągu wieków podlegała niezliczonym przeróbkom. Adso z całą pewnością to dzieło zna, ale pozostaje faktem, że cytuje z niego ustępy, które zbyt dosłownie pobrzmiewają bądź przepisami Paracelsusa, bądź wstawkami pochodzącymi bezsprzecznie z epoki Tudorów[3]. Z drugiej strony, sprawdziłem później, że w czasach, kiedy Vallet przepisywał (?) manuskrypt Adsa, w Paryżu krążyło osiemnastowieczne wydanie Wreszcie, zachowałem w brzmieniu łacińskim te ustępy, których ksiądz Vallet nie uznał za stosowne tłumaczyć, może chcąc zachować ducha czasów. Nie mam na to żadnego ścisłego uzasadnienia, poza poczuciem, być może niewłaściwym, wierności dla mojego źródła… Usunąłem nadmiar, coś niecoś jednak zostawiając. I boję się. że postąpiłem jak marni powieściopisarze, którzy wprowadzając na scenę bohatera Francuza, każą mu mówić: I oto w rezultacie jestem pełen wątpliwości. Właściwie nie wiem czemu, postanowiłem zebrać się na odwagę i przedstawić tekst tak, jakby to był autentyczny manuskrypt Adsa z Melku. Powiedzmy: gest człowieka zakochanego. Albo, jeśli ktoś woli, sposób uwolnienia się od licznych i starych obsesji. Przepisuję nie troszcząc się o aktualność. W owych latach, kiedy odkryłem tekst księdza Valleta, panowało obiegowe przekonanie, że pisać należy jedynie mając na uwadze teraźniejszość i z zamysłem odmienienia świata. Teraz, po dziesięciu lub więcej latach, jest rzeczą pocieszającą dla człowieka pióra (a więc kogoś, komu przywrócono jego wysoką godność), że można pisać z czystej miłości do pisania. Tak więc wiem, że mam prawo opowiedzieć dla prostej przyjemności opowiadania historię Adsa z Melku, a otuchę i pociechę czerpię z tego, iż jest ona tak bardzo odległa w czasie (teraz, kiedy rozbudzony rozum przegnał wszystkie potwory zrodzone podczas jego snu), tak chwalebnie pozbawiona wszelkich związków ze współczesnością, tak ponadczasowo obca naszym nadziejom i naszym pewnikom. Ponieważ jest to historia ksiąg, nie zaś codziennych strapień, jej lektura może skłonić nas do powtórzenia za wielkim naśladowcą z Kempis: |
||
|