"Zagadka Kuby Rozpruwacza" - читать интересную книгу автора (Pilipiuk Andrzej)KostuchaBył ciepły, sierpniowy wieczór. Słońce łagodnie zapadało za horyzont. Pośród drzew w sadzie Jakuba Wędrowycza płonęło nieduże ognisko. Na ogniu, oparty na kilku cegłach, bulgotał leniwie potężny trzystulitrowy kocioł. Z jego pokrywy sterczała rurka, zaopatrzona w archaiczny termometr laboratoryjny. Termometr był stłuczony i dawno przestał działać, ale dzięki jego obecności całe przedsięwzięcie wyglądało niezwykle profesjonalnie. Rurka rozgałęziała się. Ramię opadające do ziemi niknęło we wnętrzu wymontowanej ze stara chłodnicy. Z dolnej jej części wychodził kawałek gumowego szlaucha, który kończył się w wiadrze. W chłodnicy coś delikatnie hurgotało. Jakub ziewnął rozdzierająco i popchnął stopą kawałek drewna do ogniska. Siedzący obok Semen także ziewnął i blaszanym kubkiem zaczerpnął z kubła mętnej cieczy. Wypił połowę, a resztą chlusnął w ogień. Buchnął błękitny płomień. – Galantny bimber – stwierdził. – Sześćdziesiąt procent mocy jak obszył. Jakub nabrał sobie bimbru słoikiem i także wypił. – I żadnych gliniarzy w zasięgu wzroku – powiedział Jakub z satysfakcją. – Dobry był pomysł. Powiew wiatru przyniósł, woń spalenizny. W gospodarstwie na lewo od jego domostwa stos zwęglonych belek znaczył miejsce gdzie dwa dni wcześniej spłonęła stodoła. W gospodarstwie po prawej stronie kupa cegieł i wypalony wrak traktora pokazywały, gdzie ogień strawił szopę. – Kon-fi-den-ty – wydukał Jakub świeżo przyswojone słowo. – Za następny donos spalę im chałupy. – Teraz już pewnie nie odważą się. Widzą, że nie rzucasz słów na wiatr – powiedział Semen. Zaczerpnął sobie jeszcze jeden kubek. – Nie za dużo? – zaniepokoił się Jakub. – W twoim wieku? – Dobra dobra. Nie mam stu lat! – Sto sześć. To znaczy, że już masz sto i jeszcze trochę. – Gówno. Ważne że nie sto, a reszta… Kto by się zagłębiał w takie podrobnosti. Lepiej pomyśl o sobie. – Że niby co? – Ile masz lat? – Osiemdziesiąt sześć. Też nie sto. – Cholera, to ty jesteś stary pryk. A nie wybierasz się czasem? – Dokąd? – Jakub nie lubił niezrozumiałych aluzji. – Na tamten świat. – No co ty. Widziałem dwie wojny światowe, chcę jeszcze rzucić okiem na trzecią. Wiesz, byłem u syna, puścił mi na wideło filmidło o takich atomowych wybuchach. A potem leżały stosy czaszek i latały takie metalowe roboty jak szkielety z czerwonymi oczkami. Ogień się w nich odbijał. Cholernie to dekoracyjnie wyglądało. Semen zakrztusił się śmiechem. – Metalowe roboty? W kształcie szkieletów? Czego to ludziska nie wymyślą. Zaskrzypiała brama. Popatrzyli w stronę drogi. Coś tam stało. Jakub westchnął ciężko i z kieszeni wyciągnął okulary. Nasadził je na nos, czerwieniąc się ze wstydu. Noszenie okularów było w Wojsławicach uważane za hańbę większą niż umiejętność czytania i pisania. – Ok…! – zaklął. – Wykrakałeś. Semen wyciągnął swoje okulary i zrobił się blady z przerażenia. – Widzisz to samo co ja? – jęknął. Od bramy kroczył w ich stronę kościotrup z kosą na ramieniu. – Ciekawe po kogo – zastanowił się Jakub. – Jakby co, to ty jesteś o dwadzieścia lat starszy. – Ale widzimy to obaj. A to znaczy… Swoją drogą ciekawe dlaczego. Z czego napędziłeś tego bimbru, trucicielu? – Wara od mojego bimbru – zaprotestował Jakub. – Nie mogliśmy się nim zatruć na śmierć. Cholera. Białe te kości. I oczy nie są czerwone. – Czyś ty się, durniu, szaleju najadł? To nie robot z filmu tylko prawdziwa kostucha! Jakub poskrobał się po głowie, a potem wypił jeszcze pół słoika. – Te, ty tam – zawołał w stronę śmierci. – Po kogo dzisiaj? Szkielet podniósł dłoń i pokazał dwa palce. – Po obu – skwitował Semen. Niespodziewanie poderwał się i pobiegł w ciemność. Rozległ się łoskot, jakby na coś wpadł. – Co z tobą? – zagadnął Jakub. – Ściana. W powietrzu. Nie puszcza. Wrócił do ogniska. W oczach miał obłęd. – Zrób coś! – wrzasnął na egzorcystę. – Złotem zapłacę! Ja chcę żyć! Jakub flegmatycznie wychylił słoik. Śmierć stała spokojnie i uśmiechnęła się żółtymi zębami, po czym kościotrup wyciągnął spomiędzy żeber osełkę i zaczął ostrzyć kosę. – Ano czas – powiedział Jakub, zagryzając ogórkiem. Odszedł kawałek od ogniska i podniósł omszały głaz. Z wnętrza bunkra wydobył pancerfaust. Oparł rurę na ramieniu i wyciągnął zawleczkę. – Nikt tego jeszcze chyba nie próbował – powiedział do osłupiałego kumpla. – Jeśli się uda, będziemy pierwsi. Kostucha nadal ostrzyła kosę monotonnym fachowym ruchem. Jakub wycelował. Kościotrup podniósł głowę. Ich spojrzenia spotkały się. – Poszła w czortu aprijti tu jeszczo raz kakja tiebia uże proklataja! – wrzasnął Jakub. – Nu pagadi! Szarpnął za spust. Pocisk przeciwpancerny trafił szkielet w korpus. Eksplozja rozniosła go na strzępy. Semen zemdlał. Świt był paskudnie chłodny. Stary kozak otworzył oczy. Ognisko wygasło. Okopcony kocioł wynurzał się z mgły. Semen podczołgał się do wiadra i wypił kubek zimnego bimbru. Powoli wracała pamięć. Rozejrzał się za Jakubem. Egzorcysta siedział pod drzewem i osełką ostrzył dużą, zardzewiałą kosę. Na widok kumpla uśmiechnął się. – Przyda się do sianokosów – zachichotał. – Nie sądzę, żebyśmy zupełnie załatwili kostuchę, ale namyśli się, zanim znowu spróbuje. Semen ponownie zemdlał. |
||
|