"Zagadka Kuby Rozpruwacza" - читать интересную книгу автора (Pilipiuk Andrzej)Wigilijna rozgrywkaWojsławice 1908Wędrowycz wstawił wyrwany z korzeniami świerczek do pustej kadzi fermentacyjnej. Podsypał torfu i wlał z cebrzyka wody. – No i postoi przez święta, a potem można znowu przed dom wsadzić – powiedział z zadowoleniem. – Brawo – mruknął Święty Mikołaj. – Trzeba rozwijać ekologiczne myślenie. – Eko… co? – zdumiał się siedmioletni Kubuś. – Zrozumiesz za jakieś osiemdziesiąt lat – wyjaśnił gość. – No nic, prezenty wam rozdam i trzeba ruszać w dalszą drogę… – Pogrzebał w worku i wyciągnął masę pakunków. – Dla ciebie, gospodarzu, skrzynka dynamitu. Przyda się w tym waszym PPS-ie. Jakbyście chcieli znowu policmajstra wysadzić w powietrze… – Cicho! – syknął Pawło. – A kto nas tu usłyszy? – Święty wzruszył ramionami. – Masz jeszcze rewolwer… Niedługo będzie pierwsza wojna światowa, to ci się przyda. – Może wreszcie odzyskamy niepodległość – westchnął ojciec Kubusia. – I będzie można pędzić legalnie bimberek, bo ten carski monopol alkoholowy na pewno naród rozniesie. Mikołaj nic nie odpowiedział, ale uśmiechnął się smutno. – A dla ciebie, chłopaczku – podał Kubusiowi tekturowe pudło, – zabawka edukacyjna. Zestaw „Mały Bimbrownik”. – Dziękuję – ucieszył się chłopiec. – Zawsze marzyłem o takiej zabawce. – I jeszcze motek linki hamulcowej do wnyków. Lepsza będzie niż te druty kradzione z linii telegraficznej… Chłopiec zaczerwienił się lekko. Pawło schował dynamit i rewolwer do szafy. Zrobił to w ostatniej chwili bo ktoś załomotał do drzwi i do środka chałupy tarabanił się młody sąsiad – kozak Semen. – O Święty Mikołaj? – zdziwił się. – Zdrastwujtie, podarki jest? Strząsnął z papachy warstwę śniegu. Zastukał piętami by otrzepać walonki. Z kieszeni sterczała mu napoczęta flaszka rosyjskiej wódki. – Paszoł durak, do ciebie przyjdę zgodnie z waszym prawosławnym kalendarzem, za dwa tygodnie – burknął przybysz. – swoją drogą, to moglibyście to wreszcie ujednolicić, bo kota można dostać, a i robota nie raz w roku, tylko na dwie partie muszę prezenty dzielić… – Tak toczno – zasępił się młodzieniec. – Mikołaju, a kiedy znowu przyjdziesz? – zapytał Kubuś, pakując prezent z powrotem do pudełka. – Oj nieprędko… Gdzieś za czterdzieści lat – wyjaśnił. – A czemu to tak? – Jak zaczynałem tę robotę, to było łatwo, raptem kilkaset tysięcy ludzi obdarować. A teraz ochrzczonych liczy się już dziesiątkami milionów… Nie rozerwę się przecież. Ano miło było z wami pogawędzić, ale pora na mnie. Dopił mętnego bimbru z musztardówki, zagryzł pasztetem z Burka sąsiadów i wyszedł przed chatę, gdzie wgramolił się na sanki i strzepnąwszy lejcami pomknął w ciemność. – Każdy święty chodzi uśmiechnięty – zanucił, strzelając fantazyjnie z bata. – Fajny gość z tego Mikołaja – mruknął ojciec. – I wypić z nim można i pogadać… I poczucie humoru ma. A i podarki przyniósł. – Równiacha. Szkoda, że tyle czasu przyjdzie czekać na następną wizytę – westchnął Kubuś… – Śliwowicy nastawimy w dębowej beczce – błysnął pomysłem ojciec. – To jak przyjedzie, fajnej czterdziestoletniej się napije… Tylko żebyś huncwocie nie wyżłopał. To ma być dla Mikołaja… – Ale tato, ja nie pijam alkoholu… – Teraz jeszcześ mały, ale za pół wieku to będzie z ciebie pewnie moczymorda większy niż dziadek – mruknął ponuro ojciec. |
||
|