"PS Kocham Cię" - читать интересную книгу автора (Ahern Cecelia)

ROZDZIAŁ DRUGI

W piątek Holly wstała bardzo wcześnie. Chociaż poprzedniego dnia położyła się pełna optymizmu, rankiem znów ogarnął ją nieprzebrany smutek. Każda minuta niosła coraz większe cierpienie. Znów obudziła się w pustym domu, tyle że – odnotowała – po raz pierwszy bez pomocy telefonu.

Wzięła prysznic, włożyła swe ulubione dżinsy, podkoszulek, tenisówki. Skrzywiła się do swojego odbicia w lustrze. Podkrążone oczy, spierzchnięte wargi, potargane włosy. Powinna zacząć od wizyty u fryzjera. Byle tylko szybko ją przyjął.

– Chryste Panie! – zawołał Leo na jej widok. – Jak mogłaś doprowadzić się do takiego stanu! Ludzie, z drogi! Kobieta w potrzebie!

Puścił do niej oko, przepychając się między klientami. Podsunął jej uprzejmie fotel.

– Dziękuję, Leo. Od razu się lepiej poczułam… – mruknęła.

– Nie możesz czuć się dobrze z takimi włosami. Sandro, przygotuj mi ten sam kolor co zawsze. Colin, podaj folię. Taniu, skocz na górę po moją kosmetyczkę. Aha, i powiedz Paulowi, żeby się nie wybierał na obiad. Ma przejąć moją klientkę z godziny dwunastej.

Leo wydawał polecenia, machając rękami, jak gdyby zabierał się do nagłej operacji.

– Przepraszam, Leo, nie chciałam ci rozwalać dnia.

– Robię to dla ciebie jednej na świecie, moja droga. A teraz opowiadaj, jak się miewasz.

Oparł kościsty tyłek na blacie, siadając naprzeciwko Holly. Dobiegał pięćdziesiątki, ale cerę miał nieskazitelną, a włosy, oczywiście, tak piękne, że wyglądał najwyżej na trzydzieści pięć lat. Łatwo się było przy nim poczuć okropnie.

– Koszmarnie.

– I tak wyglądasz. Obiecuję zadbać o twoje włosy. Ale o serce musisz zatroszczyć się sama.

Holly uśmiechnęła się z wdzięcznością na ten dziwny sposób okazywania zrozumienia.

– Dzięki, Leo – powiedziała.

Zabrał się do jej głowy z takim namaszczeniem, że nie mogła się nie roześmiać.

– Śmiej się, śmiej. Zaraz zrobię ci głowę w paski. Zobaczymy, kto się będzie śmiał ostatni.

– Jak tam Jamie? – spytała Holly, żeby zmienić temat.

– Rzucił mnie – powiedział Leo i wdepnął tak gwałtownie pedał fotela, że aż podskoczyła na siedzeniu.

– Och, Leo, tak mi przykro. Byliście taką dobraną parą. Przestał unosić fotel i zamyślił się.

– Ale już nie jesteśmy, kochanie. Chyba kogoś ma. O właśnie. Zmieszam ci dwa odcienie, złoty z tym blond, który miałaś wcześniej. Nie możemy dopuścić, by wyszedł mosiądz, zarezerwowany dla prostytutek.

– Tak mi przykro. Gdyby miał choć trochę oleju w głowie, wiedziałby, co traci.

– Niepotrzebny mi jego olej. Rozstaliśmy się dwa miesiące temu. Mam dość facetów. Zamierzam przestawić się na dziewczyny.

– Oj, Leo, w życiu nie słyszałam niczego głupszego.


Wyszła z salonu bardzo z siebie zadowolona. Jako że nie było przy niej Geny’ego, kilku mężczyzn obejrzało się za nią. Poczuła się nieswojo. Pobiegła do samochodu, by skryć się przed natrętnymi spojrzeniami. Dzisiejszy dzień rozpoczął się całkiem dobrze. Mądrze zrobiła, że wybrała się do Leo. Chociaż sam przeżywał katusze, bardzo się starał, żeby ją rozśmieszyć. Potrafiła to docenić.

Zajechała pod dom rodziców w Portmarnock. Wzięła głęboki oddech. Ku zaskoczeniu mamy, zadzwoniła z samego rana, żeby się z nimi umówić na popołudnie. Dochodziła czwarta, a Holly siedziała w aucie i czuła ściskanie w dołku. Rzadko spędzała teraz czas z rodziną. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy rodzice odwiedzili ją zaledwie kilka razy. Nie chciała, żeby ktokolwiek się nad nią użalał, nie miała ochoty na pytania, jak się czuje i co zamierza zrobić ze swoim życiem. Ale najwyższy czas odrzucić strach. W końcu są jej najbliższą rodziną.

Dom rodziców znajdował się dokładnie naprzeciwko plaży Portmarnock. Zaparkowała i przez dłuższą chwilę nie wychodziła z samochodu, wpatrując się w morze po drugiej stronie ulicy. Mieszkała tu od urodzenia aż do dnia, w którym wyprowadziła się, żeby zamieszkać z Gerrym. Uwielbiała budzić się, słysząc plusk fal o skały i podniecone krzyki mew. Za rogiem mieszkała Sharon. W gorące dni dziewczęta przechodziły przez ulicę, żeby wypatrywać na plaży najprzystojniejszych chłopców. Holly i Sharon różniły się od siebie jak ogień i woda – Sharon była szatynką o jasnej karnacji i z dużym biustem, Holly miała złociste włosy, smagłą cerę i małe dziewczęce piersi. Sharon zaczepiała kilku chłopaków naraz, Holly potrafiła utkwić wzrok w tym, który jej się najbardziej podobał i nie odrywać go, dopóki jej nie zauważył. Niewiele się od tamtej pory zmieniły.

Nie miała zamiaru siedzieć u rodziców zbyt długo. Wpadła, żeby chwilę porozmawiać i zabrać list, o którym mówiła mama. Zadzwoniła, starając się nadać twarzy pogodny wyraz.

– Witaj, kochanie! Chodź do domu – zawołała mama. Zawsze witała Holly tak samo serdecznie.

– Cześć, mamo. – Holly weszła do środka. – Jesteś sama?

– Tak. Ojciec pojechał z Declanem po farbę do jego pokoju.

– Tylko nie mów, że wciąż utrzymujecie mojego braciszka.

– Może ojciec, bo ja nie. Declan pracuje, więc ma własne pieniądze. Chociaż my nie oglądamy z nich ani pensa.

Roześmiała się, wprowadziła Holly do kuchni, nastawiła czajnik.

Declan był najmłodszym bratem Holly i pupilkiem rodziny. Ten dwudziestodwuletni dzieciak studiował w akademii produkcję filmową. Nie rozstawał się z kamerą na krok.

– Jaką ma pracę?

Mama wzniosła oczy do nieba.

– Gra w jakimś zespole, który nazywa się Orgiastyczna Ryba, czy jakoś tak. Ciągle gada, jaki to on będzie sławny. Można oszaleć.

– Biedny Deco. Nie martw się, w końcu do czegoś dojdzie.

– Wiem, wiem. Znajdzie swoją życiową drogę. Zaniosły kubki do salonu i usiadły przed telewizorem.

– Dobrze wyglądasz, kochanie. Naprawdę świetnie ci w tej fryzurze. A co z pracą?

– Jeszcze nic, mamo. Nawet nie zaczęłam się rozglądać. Właściwie to nie wiem, co chciałabym robić.

Mama westchnęła.

– Dobrze się nad tym zastanów, żebyś nie wylądowała w miejscu, które znienawidzisz, jak to było ostatnim razem.

Holly pracowała jako sekretarka apodyktycznego łajdaka w biurze radcy prawnego. Musiała złożyć wymówienie. Ten cham nie rozumiał, że powinien dać jej urlop, by mogła czuwać przy umierającym mężu. Powinna poszukać nowej posady.

Na razie jednak nie potrafiła sobie wyobrazić, że miałaby rano wychodzić do pracy.

Holly porozmawiała trochę z mamą, trochę pomilczała. Wreszcie zdobyła się na odwagę, żeby poprosić o kopertę.

– Już ci ją daję, kochanie. Na śmierć o niej zapomniałam. Mam nadzieję, że to nic ważnego.

– Za chwilę się dowiem.

Zaraz potem się pożegnały. Holly chciała jak najszybciej wyjść.

Usiadła na trawie, skąd rozciągał się piękny widok na plażę i morze, pogłaskała grubą brązową kopertę. Z adresu na naklejce, wypisanego na maszynie, nie mogła się nawet domyślić nadawcy. Nad adresem widniało jedno słowo bijące w oczy wersalikami i wytłuszczonym drukiem – LISTA.

Drżącymi palcami rozerwała delikatnie przesyłkę i wytrząsnęła zawartość. Wypadło dziesięć kopertek, w jakich załącza się wizytówki do wiązanek kwiatów, a na każdej widniała nazwa innego miesiąca. Serce zaczęło jej łomotać jak szalone, kiedy ujrzała arkusz papieru. List był od Gerry’ego.

Ze łzami w oczach patrzyła na znajome pismo. Pogładziła papier, wiedząc, że on ostatni dotykał tej kartki.


Kochana Holly,

Nie wiem, gdzie jesteś ani w jakich okolicznościach czytasz ten list. Mam tylko nadzieję, że jesteś cała i zdrowa. Nie tak dawno temu szeptałaś mi, że nie poradzisz sobie sama. Poradzisz sobie. Jesteś silna i odważna. Spędziliśmy razem mnóstwo fantastycznych chwil, dzięki Tobie miałem wspaniałe życie. Ale ja jestem tylko rozdziałem w Twoim. Zachowaj nasze piękne wspomnienia, ale nie bój się tworzyć nowych.

Dziękuję Ci za ten wielki dar, że byłaś moją żoną. Za wszystko jestem Ci wdzięczny na wieki. Nie załamuj się, pamiętaj, że jestem z Tobą.

Na zawsze Twój, Gerry


PS Obiecałem Ci listę, oto i ona. Załączone koperty otwieraj dokładnie w oznaczonych miesiącach. Proszę, zastosuj się do moich wskazówek. Jestem przy Tobie, więc będę wszystko wiedział.


Holly ogarnął przemożny smutek. Jednocześnie odczuwała radość, że jeszcze przez jakiś czas Gerry będzie przy niej obecny. Przejrzała plik białych kopert. Był kwiecień. Przegapiła marzec. Delikatnie ujęła kopertę i otworzyła ją. Wyjęła bilecik z odręcznym pismem Gerry’ego:


Oszczędź sobie siniaków i kup nocną lampkę! PS Kocham Cię…


Jej płacz zamienił się w śmiech. Gerry wrócił!

Przeczytała list jeszcze kilka razy, jakby chciała wskrzesić męża do życia. Kiedy już nie widziała słów przez łzy, spojrzała na morze.

Zamknęła oczy i zaczęła oddychać miarowo, w rytm cichego szumu fal. Przypominała sobie, jak leżała przy Gerrym w ostatnich dniach i wsłuchiwała się w jego oddech. Bała się go zostawić choćby na minutę by nie opuścić go w chwili, w której zdecyduje się odejść. W milczeniu, przerażona, wpatrywała się w jego klatkę piersiową.

Nie poddawał się. Zdumiewał lekarzy swoją wolą życia; do ostatka zachował dobry humor. Nawet kiedy był już bardzo słaby, zaśmiewali się czasem z Holly do późna w nocy. Zdarzały się też wieczory, gdy leżeli razem w objęciach i płakali. Holly trzymała się ze względu na niego. Teraz, sięgając myślą wstecz, zrozumiała, że potrzebowała Gerry’ego bardziej niż on jej.

Drugiego lutego o czwartej nad ranem ściskała Gerry’ego za rękę, kiedy wydał ostatnie tchnienie. Nie chciała, żeby się bał ani by czuł, że ona się boi. Zresztą wtedy wcale się nie bała. Czuła raczej ulgę, że ból ustąpił raz na zawsze i że w tym momencie była przy nim. Pomogła jej miłość. Jej miłość do niego i jego miłość do niej. Pomogła jej świadomość, że odchodząc, widział uśmiech na jej twarzy, miał pewność, że może już przerwać walkę.

Kolejne dni zlały się ze sobą. Zajęła się organizacją pogrzebu. Cieszyła się, że Gerry już nie cierpi. Nie było w niej krztyny goryczy, którą odczuwała teraz. Głęboki żal zjawił się dopiero wtedy, gdy poszła odebrać akt zgonu męża.

Kiedy siedziała w zatłoczonej klinice i czekała na swoją kolejkę, zastanowiło ją, dlaczego Gerry’ego wezwano tak wcześnie. Tkwiła wciśnięta między parę młodych a parę starszych ludzi i uderzyła ją niesprawiedliwość losu. Zawieszona między przeszłością a utraconą przyszłością, zaczęła się nieomal dusić. Nie powinna tam wcale siedzieć. To niesprawiedliwość!

Zawiozła świadectwo zgonu do banku i do towarzystw ubezpieczeniowych, po czym wróciła do domu i zaszyła się w nim, odcięta od świata. Minęły dwa miesiące i dopiero dzisiaj po raz pierwszy wyszła z domu. I co za niespodzianka, pomyślała, uśmiechając się do kopert. Gerry wrócił.


– O rany – zawołali chórem Sharon i John, po czym wszyscy troje milczeli przez dłuższą chwilę, wpatrując się w zawartość przesyłki.

– Ale kiedy zdołał…

– Że też tak niepostrzeżenie…

– Jak to kiedy? Czasami zostawał sam…

Holly i Sharon siedziały zamyślone, a John usiłował dociec, jak śmiertelnie chory przyjaciel zdołał bez niczyjej pomocy przeprowadzić swój zamysł.

– O rany – powtórzył, kiedy zrozumiał, że Gerry i tym razem dopiął swego.

– Holly, dobrze się czujesz? – zapytała Sharon. – Chciałam spytać, jak to przyjęłaś? Bo to musi być dziwne uczucie.

– Dobrze. Naprawdę nic lepszego nie mogło mnie teraz spotkać. Chyba nie powinniśmy się tak bardzo dziwić, przecież zawsze tyle mówiliśmy o tej liście.

– Chyba tylko Gerry traktował ją poważnie – powiedziała Sharon.

Umilkli.

– Zastanówmy się – odezwał się John. – Ile jest tych kopert?

Holly przejrzała plik.

– Tu jest marcowa z lampą. A potem następne – kwiecień, maj, czerwiec, lipiec, sierpień, wrzesień, październik, listopad, grudzień. Wiadomość na każdy miesiąc aż do końca roku.

– Czekaj! – Johnowi rozbłysły oczy. – Mamy kwiecień.

– Coś takiego! Całkiem zapomniałam! Otworzyć teraz?

– No pewnie – zachęciła ją Sharon.

Holly rozerwała kopertę i wyciągnęła z niej mały kartonik.


Disco Diwa zawsze musi znakomicie wyglądać. Kup sobie jakiś ciuch, bo przyda ci się w przyszłym miesiącu! PS Kocham Cię…


– Niesamowite! – wykrzyknęli z przejęcia John i Sharon. – Robi się coraz bardziej tajemniczo!


Holly leżała w łóżku i z błogim uśmiechem na twarzy to zapalała, to gasiła lampkę. Wcześniej wybrała się z Sharon do sklepu ze sprzętem domowym w Malahide i po naradzie z przyjaciółką zdecydowała się na pięknie rzeźbioną, drewnianą lampkę nocną z kremowym abażurem, pasującą do drewnianych mebli w sypialni. I chociaż Gerry’ego fizycznie przy tym nie było, czuła się, jakby dokonali zakupu razem.

Zaciągnęła zasłony, by wypróbować nowy nabytek. O ileż wcześniej mógł zakończyć ich wieczorne spory… Widocznie żadnemu z nich nie zależało, żeby wreszcie położyć im kres. Kłótnie weszły im w krew, a poza tym bardzo zbliżały. Jakże chętnie wyskoczyłaby teraz z wygrzanego łóżka i przeszła po zimnej podłodze. Ale taka możliwość przepadła raz na zawsze.

Melodia,,I Will Survive” Glorii Gaynor natychmiast przeniosła ją w teraźniejszość. Dzwonił jej telefon komórkowy.

– Halo?

– Witaj, kochana. Wróciłam! – zapiszczał znajomy głos.

– Ciara! Nie wiedziałam, że wracasz!

– Ja też nie – przyznała młodsza siostra. – Ale skończyły mi się pieniądze i postanowiłam was zaskoczyć.

– Rodzice z pewnością byli bardzo zaskoczeni.

– Mama wydaje dziś uroczystą kolację dla całej rodziny.

– Wiesz, wybieram się dziś do dentysty, żeby wyrwać wszystkie zęby. Wybacz, ale nie dam rady przyjść.

– Holly, od lat nie jedliśmy razem kolacji. Kiedy ostatnio widziałaś Richarda i Meredith?

– Richarda widziałam na pogrzebie. Był w świetnej formie Zadał mi pytanie, czy przekażę mózg Gerry’ego na cele naukowe.

– Właśnie, Holly. Przepraszam, ale naprawdę nie mogłam przyjechać na pogrzeb.

– Nie żartuj. Na bilet z Australii wybuliłabyś fortunę. No więc, kiedy mówiłaś, że cała rodzina, miałaś na myśli…

– Tak. Richard i Meredith przyjadą z dziećmi. Zapowiedzieli się też Jack i Abbey. Declan również będzie obecny, ale pewnie tylko ciałem, bo na jego ducha nie ma co liczyć, no i oczywiście rodzice, i ja.

Holly jęknęła. Nie tęskniła za rodzinką, no, może za Jackiem, z którym zawsze miała najlepszy kontakt. Jack, nauczyciel, był od niej tylko dwa lata starszy, i pewnie dlatego w dzieciństwie zawsze trzymali się razem i bez przerwy psocili (zwykle – dokuczali starszemu bratu, Richardowi). Jack i Holly mieli podobne charaktery. Do dziś uważała go za najnormalniejszego z całego rodzeństwa. Lubiła też jego dziewczynę, Abbey. Jeszcze za życia Gerry’ego często spotykali się we czworo.

Ciara ulepiona była z innej gliny. Jack i Holly często śmiali się, że siostra pochodzi z planety Ciara o liczbie mieszkańców jeden. Z wyglądu przypominała ojca, jak on miała długie nogi i ciemne włosy. A ze swych rozlicznych podróży po świecie przywiozła sporo tatuaży i kolczyków. Po jednym tatuażu z każdego kraju, jak żartował tata. Nowy tatuaż dla nowego mężczyzny, jak uważali Holly i Jack.

Na jej luzacki styl krzywo patrzył ich najstarszy brat. Richard od urodzenia był stary malutki. Jego życie opierało się na sztywnych zasadach i posłuszeństwie. Holly nie pamiętała, żeby w młodości prowadził jakiekolwiek życie towarzyskie. Nie mogli się z Jackiem nadziwić, skąd wytrzasnął swoją równie ponurą żonę, Meredith. Pewnie spotkali się na zlocie wyznawców nieszczęścia.

Holly nie miała, oczywiście, najgorszej rodziny na świecie, ale trzeba przyznać, że była to przedziwna menażeria. Olbrzymie różnice charakterów często prowadziły do kłótni. Generalnie jakoś się dogadywali, ale wymagało to od wszystkich sporo wysiłku. Holly często spotykała się z Jackiem na obiad albo na drinka. Dobrze się czuła w jego towarzystwie, bo traktowała go nie tylko jak brata, lecz też jak przyjaciela. Ostatnio rzadko się widywali. Jack dobrze rozumiał siostrę, wiedział, że woli być sama.

Z młodszym bratem, Declanem, kontaktowała się tylko wtedy, kiedy dzwoniła do domu rodziców, a on odbierał telefon. Nie był zbyt rozmowny. Dwudziestodwuletni „chłopiec” nie czuł się najlepiej w towarzystwie dorosłych.

Ciara miała dwadzieścia cztery lata. Ostatni rok spędziła w Australii i Holly zdążyła się już za nią stęsknić. Miały całkiem inne upodobania. Nigdy nie zamieniały się ciuchami, nie paplały godzinami o chłopakach, ale łączyła je silna siostrzana więź. Ciara zawsze trzymała się razem z Declanem. Oboje byli marzycielami. Jack i Holly, w dzieciństwie nierozłączni, przyjaźnili się do dziś. Pozostawał Richard. Holly bała się jego nachalnych pytań. Ale przecież rodzice wydawali przyjęcie powitalne dla Ciary, a więc będzie na nim Jack… Czy Holly czekała na ten wieczór? Absolutnie nie.


Wieczorem z pewnymi oporami zapukała do drzwi rodzinnego domu i natychmiast usłyszała tupot małych stóp.

– Mamo, tato, to ciocia Holly! Otworzył jej bratanek Timothy.

Zaraz jednak dziecięcą radość zakłócił surowy głos.

– Timothy! Co mówiłam o bieganiu po domu? Idź do kąta i przemyśl swoje postępowanie. Jasno się wyraziłam?

– Tak, mamo.

– Oj, Meredith. Przecież nic mu się nie stanie na miękkim dywanie!

Holly roześmiała się w duchu. Ciara naprawdę wróciła.

Drzwi otworzyły się na oścież i stanęła w nich Meredith z miną jeszcze bardziej skrzywioną niż zwykle.

– Cześć – przywitała ją oschle.

– Cześć – odpowiedziała równie oschle Holly.

W salonie rozejrzała się za Jackiem, ale nigdzie go nie było. Przy kominku stał Richard z rękami w kieszeniach i udzielał wykładu ojcu. Frank, słuchając niecierpliwie, wiercił się w swoim ulubionym fotelu. Holly posłała biednemu tacie całusa, ale nie chciała się wtrącać. Uśmiechnął się łagodnie i pomachał jej ręką.

Declan leżał rozwalony na kanapie. Miał na sobie poprzecinane dżinsy i koszulkę z napisem „South Park”. Palił papierosa, a Meredith przestrzegała go przed ryzykiem nałogu. Ciara schowała się za kanapą i rzucała prażoną kukurydzą w Timothy’ego, który stał w kącie, twarzą do ściany. Pięcioletnia Emily siedziała okrakiem na Abbey.

– Cześć, Ciara. – Holly uściskała siostrę. – Masz fajne włosy.

– Podobają ci się?

– Aha. W różu naprawdę ci do twarzy.

Ciara rozpromieniła się.

– Też próbowałam im to wyjaśnić – powiedziała, spoglądając spode łba na Richarda i Meredith. – I jak sobie radzisz?

– Oj, no wiesz… – Holly uśmiechnęła się słabo. – Jakoś się trzymam. Wyszła do kuchni. Przy stole siedział Jack z nogami na krześle i coś wcinał.

Na jej widok uśmiechnął się i wstał.

– Widzę, że ciebie też zwabili. – Wyciągnął ręce, żeby porwać ją w swój niedźwiedzi uścisk. – I jak się czujesz? – spytał ją cicho.

– W porządku. – Holly pocałowała go w policzek, a potem odwróciła się do matki. – Mamo, w czym mogę ci pomóc?

– Trafiły mi się tak kochające i zgodne dzieci, że jestem najszczęśliwszą kobietą na świecie – powiedziała sarkastycznie Elizabeth. – Tylko błagam was dwoje, żebyście niczego dziś nie zmalowali. Chciałabym, żeby tym razem obyło się bez kłótni.

– Mamo, skąd ci przyszło do głowy, że moglibyśmy się kłócić? Jack puścił oko do Holly.

– No dobrze, dobrze. – Elizabeth nie traktowała syna poważnie. – Przy obiedzie nie ma już nic do roboty. Za chwilę podaję.

I rzeczywiście wszyscy zaczęli się schodzić do jadalni. Kiedy Elizabeth wniosła jedzenie, rozległy się jęki zachwytu. Holly zawsze uwielbiała kuchnię mamy.

– Ojej, nieboraczek Timmy pewno umiera z głodu! – zawołała Ciara do Richarda. – Chyba odbył już swoją karę.

Ciara z lubością pastwiła się nad Richardem. Jakby chciała nadrobić stracony rok.

– Timothy musi wiedzieć, że postąpił niewłaściwie – wyjaśnił rzeczowo Richard.

– A nie możesz mu tego zwyczajnie powiedzieć? Reszta rodziny z trudem powstrzymywała śmiech.

– Ciaro, przestań – ucięła Elizabeth.

– Bo cię postawią do kąta – dodał surowo Jack.

Teraz już roześmiali się wszyscy oprócz Meredith i Richarda.

– Opowiedz lepiej o swoich przygodach – rozładował sytuację Frank. Ciarze rozbłysły oczy.

– Wspaniale się bawiłam. Wszystkim polecam wyjazd do Australii.

– Ale cholernie długo się leci – wtrącił Richard. – Wytatuowałaś się jeszcze gdzieś? – spytała Holly.

– Tak, zobacz.

Ciara wstała, opuściła spodnie i zaprezentowała wszystkim wytatuowanego na pupie motylka.

Mama, tata, Richard i Meredith zaprotestowali zgorszeni, a reszta rodzeństwa aż zwijała się ze śmiechu. Dłuższą chwilę nie mogli się uspokoić. W końcu Ciara przeprosiła, Meredith zdjęła dłonie z oczu Emily i przy stole ucichło.

– Co za paskudztwo! – skomentował z obrzydzeniem Richard.

– A mnie się motylki podobają, tato – powiedziała Emily.

– Emily, mówię o tatuażach. Mogą spowodować rozmaite choroby. Emily zrzedła mina.

– Richard, kochanie, nie sądzisz, że Timmy powinien zejść do nas, żeby coś zjeść – spytała delikatnie Elizabeth.

– On ma na imię Timothy – sprostowała Meredith. – Tak, mamo, chyba już może.

Timothy wszedł do jadalni ze spuszczoną głową i w milczeniu zajął swoje miejsce. Holly omal serce nie wyskoczyło z piersi na jego widok. Jak można tak okrutnie traktować dziecko! Jej współczucie trochę jednak zmalało, kiedy mały kopnął ją boleśnie w kostkę.

– Holly, jak obchodzisz urodziny? – spytała Abbey.

– No właśnie! – zawołała Ciara. – Kończysz trzydzieści lat.

– Nie planuję niczego szczególnego – burknęła Holly. – Nie chcę żadnego przyjęcia.

– Musisz coś urządzić – zaoponowała Ciara.

– Wcale nie musi, jeśli nie ma na to ochoty. – Frank przyszedł córce z pomocą.

– Dziękuję, tato. Chyba urządzę babski wieczór. Może powłóczymy się po klubach. Nic wielkiego, nic szalonego.

– Zgadzam się z tobą, Holly – podchwycił Richard. – Przyjęcia urodzinowe często bywają żenujące. Dorośli wygłupiają się jak dzieci, przesadzają z piciem. Dobrze robisz.

– Wiesz, ja właściwie lubię takie przyjęcia – odparowała Holly. – Tyle że akurat teraz nie jestem w nastroju.

Zapadło milczenie, które przerwał pisk Ciary.

– Czyli szykuje się nam babski wieczór!

– Mógłbym wam towarzyszyć z kamerą? – spytał Declan.

– Niby po co?

– Żeby nakręcić dokument o klubach. Muszę zrobić do szkoły etiudę na ten temat.

– Jeśli ci to do czegoś potrzebne… Ale wiedz, że nie wybieramy się do najmodniejszych lokali.

– Nieważne, dokąd. Auu! – krzyknął nieoczekiwanie i spiorunował wzrokiem Timothy’ego. Chłopiec pokazał mu język i rozmowa potoczyła się dalej.

W końcu zrobiło się późno i goście zaczęli się rozchodzić. Na dworze Holly owionęło rześkie powietrze. Ruszyła do samochodu. Rodzice stali w drzwiach i machali jej na pożegnanie, ale i tak dotkliwie czuła swą samotność. Zwykle z takich proszonych obiadów wychodziła z Garrym, a jeśli nawet sama, to wracała do domu, do niego. Było, minęło. Bezpowrotnie.