"W krainie kota" - читать интересную книгу автора (Terakowska Dorota)Rozdział dziewiąty… najpierw przyśniła mi się mała, śniada dziewczynka w podartej aksamitnej sukience ze snującą się złotą nitką, w przedziwnych butkach o zadartych do góry noskach, z których obłaziła pozłotka. Dziewczynka miała długie do pasa, proste włosy, na których, jak mała korona, osadzony był zmatowiały diadem z czerwonym kamieniem. – Byłaś małą, głupiutką Cyganką… Cyganką… Cyganką… – szeptały jakieś szydercze, złe głosy i mała dziewczynka próbowała przed nimi uciec. Było to niemożliwe, gdyż głosy goniły ją i osaczały. Ruda Iwona z Czarną Anetą miały wreszcie satysfakcję: byłam nie tylko niemową; przynależałam do starannie tępionej przez świat „gorszej” rasy. Okradzenie szkolnego sklepiku można było zwalić na mnie; wszyscy „normalni” ludzie wiedzą, że Cyganie kradną… One nadal będą ulubienicami wychowawców, a ja pójdę do poprawczaka. Aha, więc jestem Cyganką… Jeśli tak, to muszę się bronić przed światem „lepszych”, bo ten świat mnie zaszczuje… – Uspokój się – powiedział Kot, poruszając wąsami i kojąco dotknął mnie miękką, grubą łapką. – To był tylko zły sen. – Jak można śnić we śnie? – zdziwiłam się. – Ze snami wszystko jest możliwe. Ale my nie jesteśmy snem – powiedział Włóczęga, podając mi kawałek ciemnego chleba z kozim serem. – Dobrze, że powróciła ci świadomość, bo za jakieś dwie godziny znajdziemy się w stolicy Królestwa Buław. Szliśmy teraz rozległymi polami, spotykając co jakiś czas pracujących wieśniaków, którzy pozdrawiali nas z sympatią. Nasz marsz był spowolniony przez Kotyka, który kuśtykał w swoim półgipsie. Na szczęście umiał też chodzić na tylnych łapach, a gips miał na przedniej łapce. Jonyk frunął tanecznie przed nami, urągając prawom grawitacji. Wieśniacy na jego widok – a wyglądał jak wielki, kolorowy motyl – machali z oddali rękami, a niektórzy podchodzili, żeby podzielić się z nami swoim jedzeniem i piciem. – Lubią nas! – zdziwiłam się. – Sprzyjają naszej wyprawie, bo lubili Księcia Theta – wyjaśnił Alef. – Nie mów o nim w czasie przeszłym! Książę żyje! Sam mówiłeś, że Wisielec potwierdził, iż Theta nie ma w krainie zmarłych – poprawił go surowo Kot. – Ani w krainie żywych – przypomniał mu Alef. – Z czego wynika, że jest w krainie należącej do… sam wiesz, do kogo… – Do głupiej Gimel! – wtrąciłam ostentacyjnie głośno, zła, że z takim lękiem omijają imię jakiejś kobiety. – W każdym razie jest uwięziony w krainie niewidocznej dla nas, za sprawą złej magii – zakończył Kot, patrząc na mnie karcąco, i rozejrzał się wokół z niepokojem. – Chcę wreszcie wiedzieć, kim jest ta Gimel. Inaczej dalej z wami nie pójdę – powiedziałam z uporem. – Jak mam stawić czoło komuś, o kim nic nie wiem? A może to coś to ułuda, głupie, urojone niebezpieczeństwo? Może ta Gimel to jakaś zwykła baba, która… … nie skończyłam mówić, gdy poczułam lodowaty, silny wicher, który nagle zaczął gnać przez pola, burząc stogi siana, pracowicie ustawione przez wieśniaków, rozsypując świeżo skoszone przez nich zboże i pędząc je daleko przed siebie, na zatratę. A dopiero co świeciło ciepłe słońce i owiewał nas łagodny zefirek! Ten wiatr, a raczej huragan, był tak silny, tak złowrogi, że aby nas nie porwał, musieliśmy schwycić się za ręce i położyć w pyle piaszczystej drogi. Wicher, jak bąk, kręcił się teraz wokół nas, tworząc gigantyczne powietrzne trąby. Było ich coraz więcej i więcej, i wirowały wokół nas coraz bliżej i bliżej. Miałam uczucie, że właśnie nasza czwórka była ich celem. To nas chciały zniszczyć. Przy ich ogromie i sile byliśmy jak leżące w pyle drogi ziarenka piasku. Każda z tych trąb mogła nas porwać i rzucić daleko, gdzieś na bezludzie, połamanych lub martwych. Całym ciałem przykryłam Jonyka, bojąc się, że pofrunie jak nieszczęsna Dorotka, tym razem jednak bez własnej chęci i nie do Krainy Oz. – I po co tyle gadałaś…! – wrzasnął spanikowany Kot prosto w moje ucho, gdyż inaczej nic nie usłyszałabym przez groźny pomruk, jaki wydawał z siebie wściekły huragan. Wydawało się, że nigdy nie ucichnie, a gnał ze sobą mroczne, niemal czarne chmury. Jasny, słoneczny dzień zaczął przemieniać się w nocny mrok. Zobaczyłam, że Włóczęga szarpie się ze swym podróżnym workiem, próbując z niego coś wyjąć i zarazem, chroniąc wór przed atakami wiatru. Wiatr tymczasem wysilał się, aby mu to uniemożliwić, szarpiąc szorstką materią. Po dłuższej szamotaninie jednak to Alef okazał się silniejszy od wichru, ujrzałam bowiem, że w ręce trzyma teraz owalny, rubinowy kamień. Przez jego środek przewleczony był rzemienny sznurek. Kot spojrzał na dziwny klejnot ze zdumieniem i zarazem nadzieją, Jonyk zaś z dziecięcą ciekawością. Pomyślałam, że w moim świecie rubin tej wielkości byłby bezcenny i spoczywałby zapewne w jakimś sejfie, a nie w worze obdartego włóczęgi. Tymczasem Alef z trudem wstał – trzymany przez nas za nogawki, aby nie porwał go wicher – ujął klejnot w obie dłonie i skierował w stronę, skąd gnało na nas złowrogie wichrzysko. Usłyszałam, jak szepcze magiczne zaklęcie: Ku memu zdumieniu siła wiatru zaczęła słabnąć. Wielkie, groźne powietrzne trąby, otaczające nas ze wszystkich stron, zaczęły zwijać się w sobie, maleć i odpływać, wirując. Wraz z przemijaniem huraganu znikały też mroczne, ołowiane chmury, gnając z powrotem w kierunku, z którego się pojawiły. Po chwili znów wyjrzało słońce. Przerażeni wieśniacy wolno wstawali z ziemi, na której przed chwilą leżeli, trzymając się nawzajem tak jak my lub przywierając do korzeni, krzewów i drzew. Na ich twarzach wciąż jeszcze malował się strach, a teraz doszła jeszcze rozpacz, gdy ujrzeli szkody, jakie wyrządziła wichura. Większości siana i świeżo zżętego zboża już nie było. Pomknęły gdzieś daleko z wichrem. Niektórzy wieśniacy, wcześniej tak nam przyjaźni, teraz spoglądali na nas niechętnie, domyślając się, iż jesteśmy sprawcami ich kłopotów. Odruchowo przyśpieszyliśmy kroku, aby jak najszybciej zejść im z oczu. Ale Kotyka interesowało coś innego niż skutki groźnego huraganu… – Nie wiedziałem, że masz wizerunek Rubinowego Jaja – powiedział z szacunkiem do Włóczęgi. – Tyle wędruję, to tu, to tam, że nie ma w tym nic dziwnego – odparł niedbale Alef, chowając tajemniczy przedmiot do worka. W ostatniej chwili złapałam go za rękę, chcąc obejrzeć magiczny klejnot, lecz Alef powstrzymał moją dłoń i zacisnął sznur przytrzymujący worek. – Małego Rubinowego Jajka nie wolno dotykać bez potrzeby, bo straci moc – ostrzegł. – Jak się domyślasz, to nie jest prawdziwe Rubinowe Jajo, gdyż ONO jest ogromne i niewyobrażalnie piękne, a moje jest tylko jego nieudanym, zminiaturyzowanym wizerunkiem. W całym Cesarstwie jest tych miniaturek sześć, a może siedem, i niekiedy przejawiają cząstkę mocy pierwowzoru. Lecz tylko cząstkę… – Skąd je masz? – powtórzył Kot niecierpliwie. – Wiem, że po jednym Małym Rubinowym Jajku mają wszystkie cztery królestwa. Jedno Jajo ma, rzecz jasna, Para Cesarska, to razem już jest ich pięć. Mówi się, że jedno trzyma w ukryciu stary Jod, choć to nie jest pewne, tak jak zresztą nie ma pewności, kim jest Jod. Różnie się o tym mówi. Co prawda, nie powinienem mówić o nim źle, gdyż uratował mi życie. Mogłem w końcu topić się w byle jakiej beczce z deszczówką i nikt by mnie nie uratował, ale jednak topiłem się w tej właściwej, w dodatku w TAMTYM świecie. Jeśli ktoś, kto nie jest NIĄ, umie przeniknąć do TAMTEGO świata, to raczej nie jest starym, bezradnym nauczycielem na służbie Cesarskiej Pary, ale kimś znacznie potężniejszym… – Owszem, wiem, że Jod ma miniaturowe Rubinowe Jajko – przyznał Włóczęga. – Zdobył je, gdy był jeszcze silny i młody. Niektórzy w Cesarstwie twierdzą, że to właśnie jego Stepowi Ludzie zwali wówczas Mnichem, a mieszkańcy czterech królestw Prorokiem… – Cooo? – zdziwił się Kot. – Byłby zatem również Białym Magiem?! Kotyk był tak zaskoczony, że Włóczęga uśmiechnął się kpiąco. – Myślałem, że koty takie jak ty, czyli koty magiczne, potrafią wyczuć, z kim mają do czynienia. Owszem, stary Jod to Biały Mag. I nieprzypadkowo udał się na służbę do Cesarskiej Pary. Lecz zmieńmy temat. Jod nie lubi, gdy się o nim zbyt wiele rozprawia. I nie każdemu wychodzi to na zdrowie. KTOŚ mógłby nas bowiem niepotrzebnie usłyszeć. Pamiętaj, że JEJ trąby powietrzne mają uszy, Kotyku – dorzucił Włóczęga ostrzegawczo. – Zgoda. Nie mówmy więc o Jodzie, mówmy o Rubinowych Jajach. Doliczyłem się już sześciu – powiedział Kot. – Więc skąd to siódme, twoje? I dlaczego robi wrażenie większego niż to, które widziałem w skarbcu cesarskiego pałacu? Przecież wszystkie były jednakowe! – I wszystkie są jednakowe. Gdy widzisz jakąś rzecz pojedynczo, robi zawsze większe wrażenie niż w masie. Nie zauważyłeś? Na przykład jedno jabłko i kosz jabłek. To jedno wydaje się nieco większe, prawda? – spytał Włóczęga. – Zmieniasz temat. Pytałem, skąd ty, zwykły Włóczęga, masz Małe Rubinowe Jajo, a ty rozprawiasz o filozofii – powtórzył z naciskiem Kotyk. Wyczułam, że Włóczęga nie ma ochoty zwierzać się nam ze swoich spraw i że powinnam przyjść mu z pomocą. – Zaraz się pokłócicie – wtrąciłam. – Skoro idziemy razem i we wspólnej sprawie, chyba nie powinniśmy się spierać o byle co. Powiedz mi lepiej, Alefie, jaką moc ma ta mała, dziwna rzecz? – Ta mała, dziwna rzecz jest wizerunkiem Wielkiej Dziwnej Rzeczy, Wielka Dziwna Rzecz zaś czyni cuda. I dlatego jej miniaturka, jeśli użyta jest w dobrym celu, też niekiedy sprawia malutki cud. Co prawda, nie zawsze. Tylko Wówczas, gdy chce tego Złocisty Ptak – oświadczył pokrętle Włóczęga. Kotyk jednak nie ustępował: – Nie sądzę, aby zawrócenie JEJ magicznego huraganu z trąbami powietrznymi było malutkim cudem…! – Patrz, Ewo… Przed nami już widać mury Królestwo Buław. To jedyne w swoim rodzaju państwo w całym Cesarstwie. Jego królowie zawsze uważali, że do siły dochodzi się przez wiedzę, więc Królestwo to słynie z ogromnej liczby uczonych. Do tego miejsca młodzi ludzie z całego Cesarstwa przybywają na naukę. Stąd wywodzą się wszyscy nauczyciele… – Poza jednym, zwanym Jodem… – burknął Kot, ale Włóczęga znów szybko zmienił temat: – Być może uczeni uraczą nas naukowym wywodem na temat tego, co stało się z Księciem Thetem. Nie wiem tylko, czy to się nam do czegoś przyda… – zakończył Włóczęga w typowy dla siebie kpiarski sposób. Nie było już czasu na spory. Pusta wcześniej droga była teraz wypełniona przybyszami, zmierzającymi zewsząd do bram stolicy Królestwa Buław. Żadne z nas już nie wracało w rozmowie ani do Małego Rubinowego Jajka, ani do tożsamości Starca zwanego Jodem, nie chcąc, aby ktoś niepożądany podsłuchał nas w tłumie. – Oto ci młodzi, żądni wiedzy adepci, którzy przybywają do Królestwa po naukę. W Królestwie Kielichów uczą się, jak ładnie żyć, w Królestwie Denarów, jak gromadzić pieniądze, a w Królestwie Mieczy doskonalą kunszt walki. Tu jednak króluje wiedza, nie zawsze przydatna – powiedział Alef, widząc, że zaciekawiła mnie liczba podróżnych: wchodzących przez bramy miasta. – Tylko proszę cię, Ewo, gdy już będziemy w królewskim pałacu, nie wkładaj na głowę żadnej korony. Bo może się okazać, że znowu otrzymasz od NIEJ jakiś szczególny prezent – powiedział Kot. – A czy Gimel może przenikać do mojego świata? – spytałam, wiedziona nagłym impulsem, lecz Kotyk ze złością położył mi łapkę na ustach. – Może. Ona wszystko może – powiedział szeptem Alef. – I lepiej mów „ONA”, zamiast wymieniać jej imię. Sam ten dźwięk potrafi przywołać Zło. Ona i Zło to JEDNOŚĆ. Rozumiesz? Rozumiałam, ale myśl o tym, iż Gimel swobodnie przemieszcza się z TEGO świata do TAMTEGO, nadzwyczaj mnie zaniepokoiła. To nieładnie, że Kot mnie przed tym nie ostrzegł. Być może nie zgodziłabym się wówczas na udział w tej wyprawie, gdyż nie mam prawa aż tak narażać naszego synka… Otrząsnęłam się. Skąd u mnie takie myśli? Czyżby tamten złowrogi wicher wywarł jakiś wpływ na mój umysł? Może po to został ku nam wysłany, tyle że ONA nie przewidziała, iż prosty Włóczęga posiada Małe Rubinowe Jajko…? Małe jak małe. Moim zdaniem, ten kamień był całkiem sporych rozmiarów… Warto byłoby wiedzieć, kim jest właściwie ów tajemniczy Włóczęga, który przyłączył się do nas tak niespodziewanie… Może to właśnie on jest JEJ skrytym sługą? Moje niespokojne myśli urwały się tuż za murami miasta. Potwierdziło to mój nieokreślony domysł, że na otwartej przestrzeni gdzieś ciągle krążył wiatr Gimel, sącząc mi w umysł podejrzenia wobec towarzyszy podróży. Zatem ONA chwyta się najróżniejszych sposobów, aby odwieść mnie od udziału w tej wyprawie. Czyżbym wydawała się jej groźniejsza, niż naprawdę byłam…? Tak jak w Królestwie Kielichów, i tutaj powitano nas nadzwyczaj przyjaźnie, choć nie aż tak wystawnie. Jeśli w Królestwie Kielichów widać było, iż każdy z mieszkańców, z królewską parą włącznie, nade wszystko kocha wygodne, dostatnie życie, to w Królestwie Buław mniej zwracali uwagę na wygody, a bardziej na pracę. I to szczególnego rodzaju. Zmierzając brukowanymi, gwarnymi ulicami w stronę zamku, dostrzegłam ludzi, którzy zajmowali się zapisywaniem grubych ksiąg, badaniem pod lupą natury owadów czy chemicznymi doświadczeniami. – W Królestwie Buław wierzą, że władzę realizuje się Przez wiedzę. Dzięki temu królestwo to nigdy nie wywołuje wojen w Cesarstwie – wytłumaczył mi Alef. – Wojny traktuje się tu jako przedmiot badań. – Wszyscy nauczyciele Księcia Theta pochodzili z tego królestwa – dorzucił Kotyk. – Thet ich lubi, choć docenia tez wagę miecza… Władcy Królestwa Buław nie powitali nas w sposób tak wyszukany jak Król i Królowa Kielichów. Tam podejmowanie gości wyraźnie łączyło się ze szczerą radością gospodarzy i z rozbudowanym ceremoniałem hucznych przyjęć. Tu gospodarze uważali, iż jest to strata czasu, który można by przeznaczyć na pożyteczniejsze cele. Owszem Król i Królowa Buław powitali nas przyjaźnie, lecz mniej zwracali uwagę na sposób podjęcia nas, a bardziej na cel naszego przybycia. Odniosłam wrażenie, że rozwikłanie zagadki zniknięcia Theta interesuje ich głównie z przyczyn poznawczych. Było im chyba obojętne, kto będzie rządził Cesarstwem, byle nie przeszkadzał w rozwoju nauki i wiedzy, – Ciekawe, że jest wśród was królowa z Dalekiego Kraju i jej niemowlę – zainteresowała się od razu Królowa. – To przypadkowy czy zamierzony wybór? Czy oni mają wypełnić jakieś szczególne zadanie? – Tego sam jeszcze nie wiem – wyznał Kotyk, budząc znowu mój niepokój. Czy naprawdę tylko przypadek spowodował, iż Kotyk topił się akurat w mojej beczce z deszczówką, a nie na przykład w beczce naszej sąsiadki? Czy wręcz w czyjejkolwiek beczce, na całkiem innym kontynencie? Na przykład w Australii?! – …jednak nie zaliczałbym tego do zwykłych przypadków – dorzucił Kot po namyśle, a ja nadstawiłam uszu. – Jak zapewne wiadomo Waszym Dostojnościom, większość niemowląt koncentruje swoje siły wyłącznie na jedzeniu i rośnięciu. Tymczasem to Dziecko oprócz tego także myśli, mówi, odróżnia prawdę od kłamstwa, rozumie mowę ptaków i zwierząt, odbiera i przekazuje sygnały. Są też matki, które słyszą wyłącznie nieistotne gaworzenie swoich niemowląt, i takie, które umieją te sygnały odebrać. Trafiłem do beczki z deszczówką królowej z Dalekiego Kraju, jej niezwykłe Dziecko wyczuło moją obecność i wysłało do niej sygnał, ona go usłyszała i w efekcie zdążyła mnie uratować przed niechybną śmiercią. Wyszukana, niemal naukowa forma wypowiedzi Kotyka musiała być obliczona na zainteresowania królewskiej pary. Oboje też nadzwyczaj zaciekawili się słowami kocura, na mnie zaś i na moje Dziecko zaczęli spoglądać z większym szacunkiem. W Królestwie Kielichów liczył się mój równorzędny królewski tytuł, za to tu liczyła się nasza osobliwość. Miałam uczucie, że znaleźliśmy się pod lupą naukowców. – Gdybyście zechcieli zabawić dłużej w naszym kraju, nasi uczeni niewątpliwie umieliby rozwikłać tę zagadkę. Wystarczyłoby poddać badaniom mózgi królowej i niemowlęcia z Dalekiego Kraju – oświadczył z entuzjazmem Król Buław, a jego słowa natychmiast mnie zmroziły. Wyczułam, że był gotów pokrajać mój mózg w drobne plasterki, byle dowiedzieć się, jakim cudem odbieram niewypowiedziane słowa Jonyka. Na szczęście Kotyk od razu odparł: – Byłoby to dla nas ogromnym zaszczytem, lecz, niestety, musimy szybko podążać dalej. Książę Thet znajduje się w niebezpieczeństwie. Ale gdy osiągniemy cel wyprawy, być może Królowa z Dalekiego Kraju znów do was zawita… – dorzucił, patrząc na mnie z ukosa jednym zielonym ślepiem. „Doprawdy, żądza zaspokojenia naukowej ciekawości powinna mieć jakieś granice” – pomyślałam ze złością. Ale już z odsieczą pośpieszył mi Włóczęga, zmieniając zręcznie temat: – A czym ostatnio zajmują się uczeni Waszych Królewskich Mości? – spytał. – Próbowali rozeznać istotę Małego Rubinowego Jajka, żeby uzyskać odpowiedź na pytanie, jaki mechanizm sprawia, iż owo Jajko niekiedy czyni cuda – powiedziała z ożywieniem Królowa. – I co? Jaki to mechanizm? – spytał ponownie Alef, a ja zdziwiłam się, że królewska para nie dosłyszała kpiny w jego grzecznym tonie. – Nasi uczeni chcieli rozbić Jajo, aby zbadać chemiczne jego materię i stwierdzić, co właściwie znajduje się w środku… – zaczął król, a Kotyk z Włóczęgą zesztywnieli, słysząc te słowa. – … nie, nie martw się, Kocie! – zachichotała Królowa, mówiąc dalej. – Jeśli dobrze wiem, jesteś bardziej znawcą nienaukowej magii niż prawdziwej nauki, zatem ucieszy cię informacja, iż Małego Rubinowego Jaja nie udało się rozbić. I to pomimo że nasi uczeni użyli potężnych i po stokroć większych machin niż owo Jajo. Okazało się ono niezwykle twarde i oporne na działania młotów, dźwigni kwasów i roztworów. Więc nienaruszone nadal spoczywa w naszym skarbcu… Włóczęga i Kot odetchnęli z ulgą, a Król dorzucił z ubolewaniem: – A jednak nie do zniesienia jest; fakt, iż mechanizm działania Małego Rubinowego Jaja pozostaje niezrozumiały! Przypomniałam sobie, jak klejnot Włóczęgi odegnał złowrogie trąby powietrzne Gimel i pomyślałam, że było to dla mnie ważniejsze od informacji, co jest w nim w środku. – W moim kraju uczeni też ciągle się trudzą, jak w waszym, ale nie życzę sobie, żeby rozwikłali wszystkie zagadki i udzielili odpowiedzi na wszelkie pytania – wtrąciłam. – Chyba lepiej, iż Małe Rubinowe Jajo jest całe, niżby miało go nie być, choć w zamian rozwiązana byłaby jego zagadka… – Wyznam Panie, że ja, podobnie jak ten Kot i nasza towarzyszka, również wolę, gdy nie wszystko jest zbadane i opisane w naukowy sposób. Nie wierni, czy światy, pozbawione zagadek i tajemnic, byłyby tak ciekawe, jak są – powiedział grzecznie, acz stanowczo Włóczęga. – Ależ tak! – zawołała Królowa. – Naszym największym marzeniem jest na przykład zdobycie pióra Złocistego Ptaka! Gdyby uczeni poddali je badaniom, dowiedzielibyśmy się, na czym polega JEGO moc, a wówczas wszystkie tajemnice stanęłyby przed nami otworem! Włóczęga nagle uśmiechnął się, rozwiązał gruby sznur swego worka i… wyjął z niego długie, złociście skrzące się ptasie pióro! Wszyscy zerwaliśmy się z miejsc, aby je lepiej zobaczyć. Dotknęłam go z namaszczeniem, czując, jak przechodzi przeze mnie prąd, choć pióro było mięciutkie i aksamitne. Kotyk nawet go nie dotknął, tylko wpatrzył się w nie z taką samą czcią i tęsknotą, z jaką wcześniej spoglądał na zamglony wizerunek samego Złocistego Ptaka w Zwierciadlanej Komnacie. Moje Tańczące Dziecko przytuliło do pióra jasną twarzyczkę i roześmiało się: radośnie, jakby bliskość choćby tak drobnej cząstki jego właściciela dawała nieopisane szczęście. Tylko Królowa z Królem najpierw podskoczyli z wrażenia, a potem rzucili się, aby schwycić trzymane wciąż przez Włóczęgę delikatne, lśniące pierzaste cudo. – Chwileczkę… – powiedział Alef, cofając dłoń. – To, oczywiście, jest pióro tylko z JEGO puchu, gdyż lotki ma ON tak ogromne jak najwyższa wieża waszego pałacu. Dla mnie bliskość tego pióra to wszystkie najpiękniejsze tajemnice wszechświata razem wzięte. Nawet wobec tak malutkiej cząstki Złocistego Ptaka odczuwam cześć i miłość. Czym, Wasze Dostojności, będzie ono dla was, jeśli je wam sprezentuję? – Przedmiotem badań! – zawołali niemal jednocześnie Król i Królowa. – Jakich? – ciągnął dalej Włóczęga. – Będziemy je ważyć, mierzyć, poddawać wysokim i niskim temperaturom… – zaczął z energią Król, lecz przerwał mu Kotyk, mówiąc cichutko i z niepojętą dla niego nieśmiałością: – Czy nie możesz dać go mnie, Włóczęgo? – Kotyk nie odrywał od pióra rozmiłowanego wzroku. – Ja będę je czcił, a nie mierzył, ważył czy niszczył… – Ty już je masz, gdyż nosisz je w sercu – odparł Włóczęga. – To pióro jest zresztą moim prezentem dla Króla i Królowej Buław. I proponuję, abyśmy od razu, wspólnie, poddali je pierwszemu badaniu, czyli wpływowi wysokich temperatur… … i zanim ktokolwiek zareagował, Alef podpalił złociste pióro, które w mgnieniu oka najpierw zwęgliło się, potem spopieliło i wreszcie całkowicie zniknęło! – Mamy odpowiedź na pierwsze pytanie: co stanie się z piórem Złocistego Ptaka, gdy poddamy je działaniu wysokiej temperatury? Zniknie. Król i Królowa spojrzeli na niego najpierw zirytowani, a potem trochę speszeni. – W porządku – powiedział Król, przełykając nerwowo ślinę. – Chciałeś dać nam nauczkę. Przyjmujemy ją. Powiedz tylko, skąd wziąłeś JEGO pióro? – ON fruwa ponad naszymi głowami i niekiedy gubi Pióra, a wówczas opadają one na ziemię. Każdy może je znaleźć. Ja swoje znalazłem – uśmiechnął się Włóczęga. Jeśli dobrze wiem, Książę Thet jest miły sercu Złocistego Ptaka. Być może, gdy nam pomożecie w tej wyprawie, to pewnego dnia JEGO pióro, to prawdziwe, długie na wysokość najwyższego dębu w Cesarstwie, znów opadnie z niebóg i znajdziecie je na jednej z ulic waszej stolicy… Król i Królowa spojrzeli uważnie na Alefa, jak na po żądany, choć niemożliwy obiekt badań, Kotyk zaś poruszył wąsami z wrażenia, lecz nic nie powiedział. „Nie takie obietnice można składać, gdy się jest obieżyświatem takim jak nasz Alef – pomyślałam, ale gdzieś w środku zaiskrzyło i zaraz zgasło we mnie dziwne podejrzenie. Król Buław zmienił temat rozmowy: – Przypuszczam, że chcecie spotkać się z Mistrzem Parth, który jako ostatni widział zaginionego Księcia? Mistrz Parth był fizykiem. Ledwo wszedł, przywołany przez Króla, od razu wyjaśnił, iż ostatnia lekcja, jaką odbył z Księciem Thetem, dotyczyła zagadnienia, dlaczego upuszczone przedmioty spadają na ziemię, a nie lecą w niebiosa. – Książę był uczniem dobrym i żądnym wiedzy, choć niesfornym – poskarżył się przy okazji uczony. – Na przykład z uporem mówił, że o wiele ciekawiej byłoby, gdyby upuszczone przedmioty frunęły w niebo. Powiedziałem mu, że to nie jest możliwe, a wtedy Książę oświadczył, że owszem, on zna przedmioty, które w takich sytuacjach fruną w niebo, zamiast opaść na ziemię, zgodnie z prawem grawitacji. I wymienił balony oraz ptaki! Kotyk skrył uśmiech za długimi wąsami, a Włóczęga mrugnął porozumiewawczo do Dziecka, które do tej pory spokojnie siedziało na moich kolanach. Dziecko łypnęło ku uczonemu zielonym okiem, niebieskie utkwiwszy w królewskiej parze, i wzbiło się płynnie z moich kolan, rozpoczynając swój taniec wokół nas. Tańczyło z gracją blisko podłogi, to znowu ponad naszymi głowami, raz nawet wzbijając się prawie do wysokiego sufitu tronowej sali, w której nas podejmowano. Para królewska i stary nauczyciel dosłownie nie mogli oderwać od Dziecka oczu. – Ono… ono ignoruje zasady grawitacji! – wyjąkał Mistrz Parth. – Mistrzu, w każdej krainie jest wiele zjawisk, które ignorują, zasady nauki i wiele wydarzeń, które z logicznego punktu widzenia w ogóle nie powinny się wydarzyć – rzekł Kotyk. – Przypomnij sobie zatem wszelkie niezwykłe wydarzenia, jakie poprzedziły zniknięcie Księcia Theta, gdyż to one mogą się okazać najważniejsze. – Staram się ich nigdy nie dostrzegać – odparł z godnością Mistrz, odwracając z niechęcią głowę od tańczącego jonyka. Król i Królowa Buław również udawali, iż go nie widzą. – Życie w wątpliwościach jest dla mnie męczarnią – dorzucił w miarę szczerze Mistrz, a królewska para żywo mu przytaknęła. – Więc spróbuj choć powiedzieć, co najbardziej zirytowało cię w przeddzień zniknięcia Theta? Co wydało ci się głupie i niegodne twej uwagi? – spytał niedbale Włóczęga, a Mistrz nagle wyrzucił z siebie nerwowo: – To, że Cesarzowa drugi dzień z rzędu miała na sobie szmaragdową suknię! – Czyżby to nie zgadzało się z prawami fizyki? Lub może z wyższą matematyką? – zaciekawiła się Królowa Buław. – Nie, Wasze Dostojności – odparł Mistrz Parth. – Lecz Cesarzowa co dzień nosiła inną suknię, przy czym na każdy dzień tygodnia przeznaczony był inny kolor. Szmaragd był kolorem rezerwowanym dla czwartku. Tymczasem gdy Książę zniknął, był już piątek, a Cesarzowa nadal paradowała w szmaragdowej sukni. Przebywałem na cesarskim dworze prawie trzy lata, ucząc Księcia Theta, i ogromnie irytowało mnie, iż od pewnego czasu Cesarzowa łamała swoje zasady. W piątki zawsze nosiła purpurę. Łamiąc zasady, sprzeniewierzała się matematyce i logice, a tego nie mogę znieść. Włóczęga zmarszczył brwi i spojrzał na Kota. Kot spojrzał na Włóczęgę. Ja zaś złapałam tańczące Dziecko i posadziłam je sobie na kolanach, by nie denerwować dłużej królewskiej pary i Mistrza Parth. Najwyraźniej od razu pokuli się lepiej. – W czym jeszcze możemy wam pomóc? – spytał Król Buław. – Zależy nam, aby Cesarstwo miało następcę tronu. Książę Thet jest jedynakiem i byłoby fatalnie, gdyby cesarska para bezpotomnie odeszła z krainy żywych. Wszystkie królestwa rozpętałyby wówczas wojnę o to, który z ich władców winien zostać Cesarzem i zapoczątkować nową dynastię… Wojny są fatalne dla nauki. Wymagają od uczonych jedynie wymyślania nowych rodzajów broni, przez co ubożeją ich umysły. Nie jestem też pewien, czy chciałbym, aby z powodu zaginięcia syna władzę sprawowała Cesarzowa… – …oby żyła wiecznie – dorzuciła szybko Królowa Buław, dodając zaraz, aby być w zgodzie z nauką: – Choć nie jest to możliwe. Nasi uczeni analizowali charakter Księcia Theta i doszli do wniosku, że byłby rozumnym, sprzyjającym rozwojowi nauki władcą. Więc chętnie udzielimy wam pomocy i obyście jak najszybciej go odnaleźli! Nie wiem, czy rzeczywiście królewska para sprzyjała naszej wyprawie, czy też wyobraźnię Króla i Królowej rozpaliła wizja gigantycznego pióra Złocistego Ptaka, które pewnego dnia majestatycznie opadnie na jedną z ulic stolicy Królestwa – i do woli będą mogli je badać, mierzyć, poddawać bardzo wysokim i bardzo niskim temperaturom. Zastanawiałam się też, czy Włóczęga kpi z nich i składa im czcze obietnice, czy też rzeczywiście mógłby skłonić Złocistego Ptaka, aby zrzucił nad stolicą Królestwa Buław jedno swoje pióro. Po minie Kotyka widziałam, że i on nad tym się zastanawia, zerkając podejrzliwie na Alefa. Nasz obdarty współtowarzysz podróży był doprawdy dziwną figurą… – Gdyby Wasze Wysokości mogły nam użyczyć swego rydwanu na podróż do Królestwa Denarów, byłaby to ogromna pomoc. Nie powinniśmy w swych poszukiwaniach ominąć żadnego z królestw. W każdym możemy dowiedzieć się czegoś równie ważnego jak to, co usłyszeliśmy od Mistrza Parth. Czeka nas zatem długa podróż, a nie mamy zbyt wiele czasu – powiedział Kotyk. – Mniemasz zatem, Kocie, iż informacja o sukni Cesarzowej jest ważna? – spytała z powagą Królowa Buław. – Na pewno, choć jeszcze nie znam jej wartości ani sensu – wyznał Kot. – Niewiele wiem o strojach, lecz przypuszczam, że odgrywają one ważną rolę w życiu kobiet. Pomyłka Cesarzowej w doborze koloru sukni może mieć wagę równą pomyłce Cesarza, gdyby podpisał rozkaz ataku wojska w czasie pokoju… – A dlaczego obawiasz się upływu czasu? – zainteresował się Król Buław. – Gdyby okazało się, że Książę znajduje się w czymś na kształt beczki z deszczówką, tak jak niegdyś ja… Mam na myśli sytuację, w której Książę nie jest w stanie uratować się bez czyjejś pomocy. A do pomocy ma tylko nas czworo – wyjaśnił kocur. – Nie wiem, co ma do tego beczka z deszczówką, lecz Rydwan jest do waszej dyspozycji – odparł grzecznie Król Buław. – Zatem wyśpimy się i skoro świt ruszymy w dalszą drogę – zdecydował Kotyk. Zwiedziliśmy stolicę i liczne pracownie uczonych, a późnym wieczorem usnęliśmy, zmęczeni, w wielkiej sali zamku, w której razem z nami, na twardych materacach wypchanych słomą, spała część gości Królestwa Buław, chyba ze dwustu. Jakość gościnności nie była najsilniejszą stroną tego państwa. Długo obracałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć na kłującym sienniku. Moje Dziecko jednak już spało, oddychając spokojnie. Słyszałam, jak obok wiercą się Włóczęga z Kotykiem. – Magia i nauka najczęściej się wykluczają – wymamrotał Włóczęga. – A ja myślę o zielonej sukni Cesarzowej – zamruczał Kotyk. – I co? – spytałam, ziewając. – Na razie nic – ziewnął Kot, pokazując swoje bardzo białe i bardzo duże zęby. Przytuliłam Jonyka do siebie. … otwarłam oczy i odruchowo objęłam Jonyka, widząc, jak przytulony do niego Kotyk ziewa szeroko, pokazując bardzo białe i bardzo duże zęby. – A dlaczego masz takie duże zęby, wilku? – wyrecytowałam bezwiednie kwestię Czerwonego Kapturka ze strasznej baśni Braci Grimm. – Po to, aby cię zjeść! – zakończyłam, łaskocząc Dziecko po brzuszku, a ono roześmiało się radośnie, jak wszystkie zdrowe niemowlęta. Jeszcze nie bało się ani dużego, złego wilka, ani Baby Jagi. I mam nadzieję, że nigdy nie będzie się ich bać. Kotyk przestał ziewać i teraz starannie mył futerko, co przypomniało mi o porannych obowiązkach: mycie, śniadanie, sprzątanie. Adam pewnie już dawno operuje w szpitalu. Biedak… Po weekendzie lodówka jest zawsze przetrzebiona i nie mógł zrobić sobie na śniadanie swoich ulubionych, choć niezdrowych jajek na boczku. Zaraz zapakuję Jonyka do wózeczka i w osiedlowym supermarkecie uzupełnię nasze zapasy. A potem, gdy Jonyk uśnie, zasiądę do komputera, żeby pomęczyć się nad nową powieścią. |
||
|