"Diabelska wygrana" - читать интересную книгу автора (Kat Martin)

Rozdział 2

– Jak wyglądam? – Aleksa stała przed oprawio¬nym w złoconą ramę lustrem i obracała się, trzy¬mając rąbek jedwabnej spódnicy, sprawdzając nie¬mal nieprzyzwoicie wycięty dekolt alabastrowej sukni z podwyższoną talią.

Suknia miała krótkie bufiaste rękawy z najcień¬szego tiulu, a stanik był bogato zdobiony perłami, które ciągnęły się delikatnymi liniami poniżej pier¬si, szeleszcząc zmysłowo przy każdym jej ruchu i odbijając blade światło lampy. Perły miała wple¬cione również w wieniec z warkocza kasztanowych włosów, sznur na szyi, i po jednej kołysało się obok każdego jej ucha.

– Nigdy nie wyglądałąś cudowniej – powiedziała J ane. Aleksa uśmiechnęła się.

– Dziękuję. – Myśląc o oczekującym ją wieczorze i przystojnym, śniadym lordzie, odetchnęła gtęboko, by uspokoić nerwy. – Jestem spięta jak kotka, a on pewnie nie spędzi tu dużo czasu, o ile w ogóle się zJawI.

– Być może jest draniem, ale nie głupcem. Mo¬żesz być pewna, że przyjdzie. – Jane wygładziła nieposłuszny kosmyk wśród krótkich, ciemnych loczków. Sama również wyglądała ślicznie. – Naj¬pewniej zaczeka do końca wieczoru w nadziei, że dopadnie cię samą.

– Aleksa kiwnęła głową.

– A ty, Jane? Czy jest ktoś wyjątkowy, kogo będziesz dziś wypatrywać? Może to lord Perry.

– Lord Perry? On okazał większe zainteresowa¬nie tobą niż mną – powiedziała nagle zarumienio¬na lane.

– To nieprawda! Lord Perry był dla mnie miły wyłącznie ze względu na ciebie. Wie, że jesteśmy bliskimi przyjaciółkami. Myślę, że liczy na moją pomoc w zabiegach o' twoją rękę.

J ane rozpromieniła się.

– Naprawdę tak myślisz? – J ane miała na sobie bladoróżową suknię bogato wyszywaną i zdobioną lśniącymi błyskotkami. Teraz jej ciepłe brązowe oczy zapłonęły z podniecenia. Naprawdę wygląda¬ła dziś wyjątkowo atrakcyjnie.

– To jak najbardziej możliwe. – Reginald Cham¬ners, lord Perry, najwyraźniej był obiektem zainte¬resowania Jane. Aleksa miała nadzieję, że z wza¬jemnością – Ostatnio zachowywał się bardzo tro¬skliwie, szczególnie w twoim towarzystwie.

– Tak, chyba masz rację… – Uśmiechnęła się uj¬mująco, chwytając Aleksę za ramię. – Przyrzekam, że niedługo się tego dowiem. Chodźmy już. Naj¬wyższy czas, abyśmy dołączyły do towarzystwa.

Aleksa odetchnęła uspokojona, po czym obie ruszyły do drzwi. Znowu znajome łaskotanie. Nie doświadczyła tego już od bardzo dawna, a bez wąt¬pienia było to bardzo miłe uczucie.

Od śmierci Petera spędzała większość czasu, uni¬kając ludzi. Dzieląc z bratem zamiłowanie do koni, dużo jeździła wierzchem, bezskutecznie próbując pozbyć się poczucia winy, a doskonalenie jazdy konnej traktowała jako formę kary. I na mężczyzn zupełnie nie zwracała uwagi. A nawet gdyby było inaczej, ci, którzy odwiedzali ją w Marden, nie wzbudzali w niej nawet cienia zainteresowania.

Pomyślała o lordzie Palonie, zastanawiając się, kiedy hrabia się pojawi. Wciąż prawie nic o nim nie wiedziała, jednak intrygował ją jak żaden inny mężczyzna w całym jej dotychczasowym życiu. Uśmiechnęła się. Ten wysoki i śniady był całkowitą niewiadomą

Aleksa zamierzała powolutku odkrywać tajem¬nice, które tak usilnie próbował ukryć.


* * *

Zaplanowane przez księcia małe przyjęcie oka¬zało się fetą na trzysta osób, co nie stanowiło żad¬nego problemu w wielkim georgiańskim pałacu przy Grosvenor Squa~e. W blasku świec z kryszta¬łowych żyrandoli w Zółtym Salonie grała orkie¬stra, lecz Aleksa była zbyt zdenerwowana, żeby tańczyć. Dlatego wędrowała z jednej pełnej prze¬pychu sali do następnej, uśmiechając się, wdając się w zdawkowe konwersacje, i ciągle zastanawia¬jąc się, kiedy pojawi się hrabia.

O dziwo, był tam już od dłuższego czasu, zanim odkryła jego obecność w Sali Indyjskiej. Przynaj¬mniej tak się wydawało, sądząc po stercie wygra¬nych, jaką miał przed sobą na stoliku obitym zielo¬nym suknem.

Rzuciwszy mu tylko jedno spojrzenie, podeszła do siedzącego naprzeciwko niego niskiego, łysiejącego męzczyzny.

– Dobry wieczór, lordzie Cavendish. Mam na¬dzieję, że dobrze się pan bawi.

– Droga panno Garrick – odpowiedział baron.

Hrabia wstał z gracją, krępy baron zaś dość nie¬zdarnie, po czym nachylił się nad jej dłonią.

– Jakże miło panienkę widzieć.

– Minęło sporo czasu, prawda? O ile sobie przy¬pominam, graliśmy u lorda Sheffielda w zeszłym miesiącu. Mam nadzieję, że dzisiaj idzie panu lepiej.

– Jak dotąd, niestety, nie. Mam piekielnego pe¬cha. Ale tak zwykle jest, kiedy grywam z panem hrabią. – Odwrócił się do wysokięgo ciemnowłose¬go mężczyzny. – Oczywiście panienka zna lorda Palona?

– Ja…

– Obawiam się, że dotąd nie miałem tej przyjemności – wtrącił się gładko hrabia, szarmancko nachylając się nad jej dłonią.

Cavendish uśmiechnął się.

– To prawdziwa tygrysica przy grze w wista. Nie¬malże puściła mnie z torbami.

– Doprawdy? – Hrabia uniósł czarne brwi. – Sko¬ro tak, to może pani do nas dołączy, panno Garrick? To tylko towarzyska gra.

– Mam lepszy pomysł – powiedział baron. – Dzi¬siaj przegrałem już wystarczająco dużo, poza tym umieram z głodu. Niech panna Garrick zajmie moje miejsce. – Uśmiechnął się do niej ciepło, aż w kącikach oczu pojawiły się drobne zmarszczki. – To niemiecki wist. Dla dwóch graczy. Nie będę panience potrzebny.

Aleksa odwzajemniła uśmiech.

– Dobrze. – Popatrzyła na stół, ale wcale nie my¬ślała o kartach, lecz o przystojnym lordzie Palonie, i to od momentu, gdy tylko go ujrzała.

Kiedy Cavendish powędrował w kierunku drzwi, hrabia wysunął krzesło, aby mogła zająć miejsce naprzeciwko niego, po czym sam usiadł i wziął kar¬ty. Potasował talię, a ten cichy szelest zagłuszał ło¬motanie serca Aleksy. Zaczął rozdawać pełnymi gracji, precyzji i pewności siebie ruchami. Wspo¬mniała ciepło tych dłoni, gdy ujął nimi jej twarz do pocałunku, i poczuła suchość w ustach, poczu¬ła, jak na jej twarz spływa fala gorąca.

– Podobno lubi pani grać – powiedział.

– Owszem, bardzo mnie to pasjonuje.

– Pomyślałem sobie, że dzięki temu będziemy mieli sposobność, aby porozmawiać.

Przesunęła wzr.okiem po jego twarzy, zauważa¬jąc pięknie rzeźbione linie, a także małą bliznę pod lewym uchem.

– A baron?

– To nieodebrany dług. – Uśmiechnął się. – Powiedziałem mu, że chciałbym panią poznać.

Aleksa nic więcej nie powiedziała.. Karty zostały rozdane, a ona z wysiłkiem próbowała skoncentro¬wać się na grze. W normalnych warunkach byłoby to proste. Uwielbiała hazard. W Marden godzinami grywała z Rayne'em i Jo, zaś od przyjazdu do Londy¬nu grała jeszcze więcej. Uwielbiała wyzwania, dreszcz emocji wywołany zwycięstwem. Wszystkie znane jej damy także uprawiały karciany~hazard, zwykle o ja¬kieś drobne stawki, jednak było wśród nich kilka ko¬biet obstawiających naprawdę pstro. Aleksa grywała właśnie z nimi, rzucając na stół znacznie większe kwoty, niż powinna, lecz zazwyczaj wygrywała.

Ostatnio spędzała w ten sposób mnóstwo czasu.

Zdarzało jej się też obstawiać na loterii albo skusić się na partyjkę małego go – skromniejszą, niezu¬pełnie legalną wersję gry. Czasami wygrywała, czę-sto wychodziła na zero, niekiedy przegrywała tro¬chę więcej, niż pierwotnie zamierzała. Rayne zru¬gał ją za to kilka razy, opowiadając historię ksi꿬nej Devonshire, którą nieopanowane zamiłowanie do hazardu doprowadziło do utraty fortuny. Jed¬nak Aleksa wciąż grała, a Rayne'a chyba przestało to w końcu obchodzić.

Obiecała mu, że zachowa ostrożność, przecież nie była już dzieckiem. Miała pieniądze, które mo¬gła wydawać według własnego widzimisię, i nie po¬trzebowała do tego braterskiego pozwolenia.

– Teraz pani rozdaje, panno Garrick – usłyszała głos, który wyrwał ją z zamyślenia. Wyglądał nie¬zwykle atrakcyjnie: przystojny, w idealnie skrojo¬nym szarym fraku, bordowej kamizelce i ciemno¬szarych spodniach. Te posępne barwy, w które zwykle się ubierał, jedynie dodawały mu mrocznej atrakcyjności.

Przy kartach czas szybko mijał. Aleksa popatrzy¬ła na talię i przygryzła dolną wargę. Przez cały wie¬czór systematycznie przegrywała.

– Może zrobimy krótką przerwę? Chyba opuści¬ło mnie szczęście.

– Nonsens – odparł hrabia. – Czyżby pani nie pamiętała kilku ostatnich rozgrywek? Pani szcz꬜cie zaczęło się odmieniać. – Faktycznie, wygrała kilka ostatnich rozdań. Wpatrywał się w nią nie¬bieskimi oczami, a ona poczuła, jak jej serce wprost zamiera. – Oczywiście, możemy przerwać, chyba że… boi się pani wyzwania.

Wyprostowała się. Jeśli sądził, że stchórzyła, to był w grubym błędzie.

– A więc, do kart, milordzie. Przed nami jeszcze wiele godzin. Powiedziałabym nawet, że dopiero co zaczęliśmy. Uśmiechnął się, a ona jeszcze raz pomyślała, ja¬ki z niego przystojny mężczyzna. Być może nie w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, gdyż Falon wcale nie był ładny. Miał twarde, mocno rzeźbione rysy twarzy, kształtne i męskie czarne brwi. To nie był chłopiec, ale mężczyzna w każdym calu.

Rozejrzała się po wysoko sklepionej sali, nie¬świadomie porównując go z innymi siedzącymi w pobliżu dżentelmenami. Wśród grających było również kilka kobiet, zaś przy jednym z zielonych stolików panie i panowie grali w faro. Spostrzegła, że niektóre kobiety rzucają hrabiemu ukradkowe spojrzenie, a kilku mężczyzn od czasu do czasu spogląda na niego z wyraźną wrogością.

Grali dalej. Mijały kolejne kwadranse, on wciąż się uśmiechał, a gdy prawił jej komplementy, ru¬mieniła się i czuła dziwne drżenie rąk. Był bardziej czarujący niż kiedykolwiek wcześniej, no i te oczy…

Zawsze uważne, podziwiające ją bez słów, wyra¬żające pożądanie, mówiące, że jej obecność przy stoliku jest tym, o czym marzył. I że pragnie jeszcze więcej.

Tłum osób przebywających w Sali Indyjskiej po¬woli topniał, chociaż kilku zapalonych graczy wciąż oddawało się swojej pasji, a wśród nich Aleksa i hrabia. Reszta towarzystwa udała się na późną kolację serwowaną na długim bufecie w jadalni.

Aleksa przez cały wieczór nic nie jadła, tylko po¬pijała sherry z kieliszka, który – przy dziesiątkach kręcących się dookoła służących – wydawał się nie mieć dna. Gdyby nie napięte nerwy i obecność śniadego hrabiego, z pewnością byłaby już mocno podchmielona.

– Pani kolej, panno Garrick.

Spojrzała na swoje karty. Powinna była skończyć już kilka godzin temu. Rayne byłby wściekły, gdy¬by się dowiedział, że spędziła tyle czasu w towarzy¬stwie lorda Falona, ale karty znowu się odmieniły. Trzymała całe naręcze atutowych pików i była na prowadzeniu.

To były najlepsze karty, jakie dostała przez cały wieczór. Jeśli dopisze jej szczęście, będzie mogła podnieść stawkę, odzyskać przegrane pieniądze i pokazać lordowi Falonowi, jakim to ona jest wspaniałym graczem.

Uśmiechnęła się.

– Myślę, że dotąd zachowywaliśmy się zbyt po¬wściągliwie, milordzie. Co pan powie na podwoje¬nie stawki?

Wygięta w łuk czarna brew uniosła się.

– Prowadzi pani dość niebezpieczny tryb życia, prawda?

– Jeśli to zbyt ostra gra, milordzie, to ja oczywiście…

Uśmiechnął się.

– Pani życzenie jest dla mnie rozkazem, milady. Tak więc stawki zostały podniesione i gra potoczyła się dalej. Niestety, jej dobra passa się skoń¬czyła i teraz karty lorda Falona z rozdania na roz¬danie okazywały się coraz lepsze.

– Pan… zupełnie mnie wykończył – przyznała jakiś czas później. – Chyba nigdy w życiu nie widziałam, żeby komuś tak szła karta.

– Po prostu łut szczęścia.

– I doskonała gra.

– Podobnie jak z pani strony, panno Garrick.

– Wstał z uśmiechem i podszedł, by odsunąć jej krzesło. – Jeśli chodzi o kwotę, którą pani przegrała, to nie sądzę, by nosiła pani przy sobie taką ilość gotówki. Chętnie przyjmę pisemne potwier¬dzenie.

– Tak… chyba straciłam rachubę, ile jestem winna. – Zerknęła na zapis, który lord Falon właśnie podniósł ze stołu.

Sprawdził kartkę i uniósł kąciki ust.

– Wygląda na to, że jest mi pani dłużna dzie¬więćdziesiąt tysięcy funtów.

Aleksa wydała zduszony okrzyk.

– Dziewięćdziesiąt tysięcy? – Serce załomotało jej w piersi, z każdą sekundą coraz mocniej ude¬rzając o żebra. – Nie wierzę, żeby to była aż tak wy¬soka kwota!.

– A dokładnie dziewięćdziesiąt tysięcy trzysta trzydzieści dziewięć.

– To… to musi być pomyłka, jakiś błąd w podsu¬mowamu…

– Taka kwota wynika z zapisu. – Podał jej kart¬kę, a ona popatrzyła na liczby, które zapisane czar¬nym atramentem w równym słupku niemalże oskarżycielsko odpowiadały na jej spojrzenie.

Aleksa przeczytała je raz, potem drugi. Nie było wątpliwości, że grała ostro i straciła małą fortunę. Uspokoiła oddech, wbijając wzrok w hrabiego.

– Czy tego właśnie paą, chciał? Moich pienię¬dzy? Czy właśnie dlatego pan mnie tropił i obser¬wował?

Rozejrzał się, aby sprawdzić, czy ktoś przysłu¬chuje się ich rozmowie, i stwierdził, że większość osób albo już wyszła, albo jest zajęta swoją grą.

– Tu nigdy nie chodziło o pieniądze, Alekso.

Wyprostowała ramiona, zastanawiając się, jak mogła dać się tak łatwo podejść i dlaczego teraz czuje się zdradzona.

– Nie musisz się obawiać, że ci nie zapłacę. Jestem bardzo bogata, o czym z pewnością wiesz. Niestety, może mi to zająć trochę czasu.

– Jak długo? – spytał.

– Mogę spłacać dług w małych ratach, tak jak wpływają kolejne sumy mojej pensji, ale to mój brat jest powiernikiem mojego majątku do czasu, aż wyjdę za mąż lub ukończę dwadzieścia trzy lata.

– Dlaczego nie poprosisz go o te pieniądze?

– Nie chcę wciągać Rayne'a w moje sprawy. To nie on jest dłużnikiem, lecz ja. Sama dopilnuję spłaty.

Sądziła, że zaoponuje, a,le on po prostu uśmiechnął się.

– Miałem nadzieję, że to właśnie powiesz.

– Co… jak to?

– Już ci mówiłem, Alekso, że nie chodzi mi o pieniądze, ale o ciebie, piękna damo. Pragnąłem cię od chwili, gdy po raz pierwszy cię ujrzałem.

Oblała się rumieńcem..

– O czym ty mówisz? Chyba nie sugerujesz, że…

– Dziewięćdziesiąt tysięcy to ogromna suma.

– Wbił w nią spojrzenie swoich świdrujących niebieskich oczu. – Spotkaj się ze mną i zostań ze mną na noc, a wtedy oddam ci twoje pisemne poświad¬czenie długu.

– Oszalałeś!

– Być może… A może wcale nie. Mam obsesję na twoim punkcie, Alekso. A twój brat z pewno¬ścią nie pozwoliłby mi zabiegać o twoje względy. Jestem zmuszony zrobić wszystko, co w mojej mo¬cy, aby cię zdobyć… choćby tylko na jedną noc.

Zawirowało jej w głowie. Boże przenajświęt¬szy! On chce ją uwieść! Tak bezwstydnie, bez ho¬noru, a teraz znalazł na to sposób, jeśli się tylko zgodzi.

– Jutro rano prześlę ci moje pisemne potwierdzenie.

– Znajdziesz mnie w hotelu Clarendon.

Sztywno,kiwnęła głową i chciała już odejść, lecz hrabia przytrzymał ją za ramię

– Oczekuję pieniędzy najpóźniej o tej porze za tydzień albo… obietnicy, że się ze mną spo¬tkasz. – Gładził palcami jej dłoń, zataczając deli¬katne kółka na wewnętrznej stronie. Ogarnęła ją fala gorąca, dostała gęsiej skórki.

– Zaplanowałeś to wszystko, prawda?

– Tak.

– Aż tak bardzo mnie pożądasz?

– Nawet bardziej. – Wpatrywał się w nią mocnym, błagalnym wzrokiem.

Uśmiechnęła się, zaciskając mocno usta.

– Dziękuję za interesujący wieczór. Dobranoc, lordzie Falon. – Uniósłszy poły sukni, odwróciła się i wyszła z sali.


* * *

Damien patrzył za nią miotany mieszanymi uczuciami. Była to euforia, że zrealizował kolejny etap swojego planu, niepewność co do tego, jakie¬go wyboru ona teraz dokona, elektryzujące oczeki¬wanie na to, co się wydarzy, jeśli ona dokona takie¬go wyboru, na jaki liczył. Po spędzeniu wieczoru w jej towarzystwie teraz jeszcze bardziej jej pożądał. Na sam dźwiękjej śmiechu, głębokiego, ciepłe¬go, lekko gardłowego, odczuł pulsowanie swojej nabrzmiałej męskości. Tak czy inaczej, zamierzał ją posiąść, doprowadzić do ruiny, pomścić niepo¬trzebną śmierć Petera.

Cokolwiek się stanie, ona sobie na to zasłużyła.

Na karę, którą on sam jej wymierzy, i jeszcze na wiele więcej.

Jednak w zakamarku jego umysłu pojawiała się pewna wątpliwość, dezaprobata dla tego, na co li¬czył, natarczywa myśl, że jest pozbawionym wszel¬kich skrupułów draniem.

Ten strzęp sumienia przypominał mu, że ona jest o wiele mniej przebiegła, niż się spodziewał. I o wie¬le bardziej czarująca. Z niepokojem myślał, że ob¬serwując ją, nie dostrzegł w jej zachowaniu skłonno¬ści do flirtu, nie zauważył, by zwodziła mężczyzn, nie odniósł wrażenia, że ona jest egoistyczną, zepsu¬tą młodą dziedziczką, jak wcześniej sądził.

Damien ruszył do wyjścia, nie zwracając uwagi na rzędy marmurowych popiersi ani na wspaniałe owalne witrażowe okno nad swoją głową. Kiedy stanął przed pałacem księcia, głęboko odetchnął świeżym powietrzem. Minąwszy lokajów ubranych w czerwono-złote liberie, zszedł po szerokich ka¬miennych schodach, rozmyślając o Aleksie Gar¬rick, o konsekwencjach, jakie może mieć ten spę¬dzony wspólnie wieczór.

Na pewno pojawią się plotki na ich temat, mimo że nawet na chwilę nie zostali sami, a od czasu do czasu nawet najbardziej wstrzemięźliwi przed¬stawiciele śmietanki towarzyskiej ulegali karcianej pokusie. Była spora szansa na to, że Aleksa jakoś przeżyje swoją nieostrożność, jaką było przebywa¬nie w jego towarzystwie. Zapewne będzie musiała przyjąć nieliczne oznaki zdziwienia oraz niemiłą reprymendę z ust brata.

Jednak najważniejszą kwestią było to, co ona te¬raz zrobi.

Damien ruszył pasażem w kierunku ulicy, gdzie służ1cy przywołał jego elegancki czarny faeton. Przez całą drogę do hotelu zastanawiał się, czy je¬go strategia okaże się skuteczna. Czy Aleksa pój¬dzie do wicehrabiego po pieniądze, które jest dłużna, czy też spróbuje sama załatwić tę sprawę?

Liczył na to drugie.

Aleksa lubiła grać. Dziś wieczorem po raz kolej¬ny to udowodniła. Uśmiechnął się. Zaintrygował ją, rzucił jej wyzwanie i pokonał ją, cały czas budu¬jąc między nimi wzajemne pożądanie. Czy podej¬mie rękawicę zgodnie z jego oczekiwaniami?

Do połowy tygodnia będzie już wiedział, czy ona nadal jest w grze.


* * *

Przed nadejściem soboty widział Aleksę jeszcze dwukrotnie. Raz na przyjęciu w domu pułkownika Williama Thomasa, a później na wieczornym ban¬kiecie u brylującej wśród arystokracji pani Tra¬meine. Był tam krótko i obserwował swoją zdobycz z pewnej odległości. Nie zbliżając się i nie wypo¬wiadając ani słowa, potrafił wyrazić, jak bardzo jej pożąda. Zgodnie z obietnicą przysłała mu pisemne potwierdzenie długu, lecz jej zachowanie wciąż go zdumiewało.

Z listów, które otrzymywał podczas krótkich wy¬praw z kontynentu europejskiego do domu, od matki i przyrodniej siostry Melissy dowiedział się o samobójstwie Petera i jego nieodwzajemnio¬nej miłości do Aleksy Garrick, co było przyczyną iego przedwczesnej śmierci.

Ta kobieta zwodziła Petera, bawiła się nim, udawała, że odwzjemnia jego uczucie. Kiedy Peterpoprosił ją o rękę, roześmiała mu się prosto w twarz. W liście znalezionym na jego biurku tego dnia, gdy do siebie strzelił, jego brat pisał o sobie jako o "ubogim drugim synu". Nieposiadający szlacheckiego tytułu i znacznie mniej zamożny od Aleksy młody Peter Melford nigdy nie był po¬ważnym kandydatem na męża. Aleksa podstępnie go podpuszczała i w końcu zrobiła z niego głupka.

Chociaż Damien rzadko widywał się z lady Townsend, swoją matką, i chociaż nie byli ze sobą blisko, nie wątpił, że wszystko, co zawierały te listy, było prawdą. Do śmierci Petera jego przyrodnia siostra była najlepszą przyjaCiółką Aleksy. Po sa¬mobójstwie Melissa zerwała tę znajomość, zaś Aleksa przeprowadziła się do Marden, jednej z wielu posiadłości jej brata. Mogła tam się ukryć, by uniknąć skandalu, jaki wywołałoby jej bezdusz¬ne postępowanie.

I unikała, aż do tej pory.

Dwa miesiące temu Damien zakończył swoje sprawy na kontynencie i wrócił do Anglii. Wracając, poprzysiągł, że kobieta odpowiedzialna za śmierć brata otrzyma to, na co zasłużyła. Napisał do matki i siostry, że część sezonu towarzyskiego spędzi w Londynie – co gwarantowało, że nie będą się wtrącały – i przyrzekł, że dopilnuje, by ta kobieta poniosła karę. Ulubienica elit zostanie zrujnowana. Jeśli ten plan się nie powiedzie, znajdzie jakiś spo¬sób, by go doprowadzić do końca.

Po grubym perskim dywanie podszedł do okna w sypialni swojego apartamentu. Ulice wybruko¬wane kocimi łbami spowijała mgła, która spra¬wiała, że latarnie dawały łagodną, trochę upior¬ną poświatę W domu lubił, gdy mgła otulała nadmorskie klify, lecz tutaj wydawała mu się przytłaczająca. Po raz setny zapragnął być teraz w domu.

Obiecał sobie, że to nastąpi już niedługo. Do po¬łowy tygodnia przekona się, czy jego plan ruszy z mięjsca. Jeśli dopisze mu odrobina szczęścia, któremu sam dopomoże, Peter będzie mógł spo¬czywać w spokoju, a Damien wróci do swego zam¬ku. Uśmiechnął się gorzko na myśl o tym, co – miał nadzieję – wydarzy się już niebawem.


* * *

– Czyś ty zupełnie oszalatl? – J ane Thornhill pa¬trzyła na nią przerażona z kanapy po przeciwnej stronie powozu". Jechały wspaniałym czarnym, od¬krytym barouche księcia,. ozdobionym jego rodo¬wym herbem. Przejażdżki po Hyde Parku należały do obowiązkowych rozrywek hołdujących modzie przedstawicieli wyższych sfer.

– Na litość boską, mów ciszej. Nie jest aż tak źle.

– Jest gorzej, niż ci się wydaje. – W milczeniu, które właśnie zapadło, rozbrzmiewał stukot kopyt idealnie dobranych siwków idących stępa.

– Przecież ja nie zamierzam mu pozwolić mnie uwieść. Po prostu zgodziłam się na spotkanie. Wy¬piję z nim tylko kieliszek shrrry i…

– I co?.

Uśmiechnęła się, przekrzywiając głowę.

– Może pozwolę na pocałunek…

– Może pozwolisz mu na pocałunek?

– Przestań powtarzać za mną. Na litość boską, Jane, mówię ci to wszystko, bo będę potrzebowała twojej pomocy. Nie oczekiwałam, że tak cię to po¬ruszy.

– A powinnaś była się tego spodziewać. Jak mo¬żesz w ogóle brać pod uwagę zrobienie czegoś tak… tak… tak cholernie lekkomyślnego.

– Jane!

– To oczywiste, że lord Falon nie poprzestanie na pocałunkach. Co do tego nie możesz mieć żad¬nych złudzeń. Za dziewięćdziesiąt tysięcy funtów mężczyzna z pewnością spodziewa się o wiele więcej.

– Właśnie to powiedział, był całkowicie szczery co do swoich intencji, ale chyba nie zamierza mnie do niczego zmuszać. Gdyby pragnął to uczynić, nie zadawałby sobie aż tyle trudu.

– A czy ci przyszło do głowy, że on być może wca¬le nie będzie musiał cię do niczego zmuszać? – J ane wyciągnęła rękę i ujęła jej dłoń. – Posłuchaj mnie, Alekso. Jesteś moją najbliższą przyjaciółką, ale cza¬sami postępujesz trochę… zbyt impulsywnie.

– Nie zachowuję się impulsywnie od wystarcza¬jąco długiego czasu. I nie jestem w stanie wyrazić, jakie to wspaniałe uczucie.

– W każdych innych okolicznościach sama bym cię zachęcała. Ale ten mężczyzna, podkreślam sło¬wo mężczyzna, nie będzie potulnie siedział z boku i nie pozwoli, abyś urokiem wymusiła na nim swo¬ją wolę

Zakręcili w narożniku parku i po chwili powóz znalazł się w cieniu rozłożystego buku. Po drugiej stronie alei promienie słońca tańczyły na tafli małe¬go, otoczonego wierzbami jeziora, gdzie mały chło¬piec pochylał się nad swoją papierową żaglówką

– Nie wierzę, by lord Falon zrobił mi jakąś krzywdę. Uważam, że jeśli się z nim spotkam i spę¬dzimy razem trochę czasu, zwróci mi moje po¬twierdzenie albo pozwoli na spłatę długu w póź¬niejszym terminie.

– A jeśli nie?

– Wtedy dowiem się, jakim naprawdę jest człowiekiem, a te… odczucia, które we mnie wzbudza, 'nie będą mnie dręczyć już nigdy więcej.

– To zbyt niebezpieczne, Alekso.

– Wszystko w życiu jest niebezpieczne, Jane. Przekonałam się o tym aż nazbyt dobrze, kiedy umarł Peter. Gdybym nie flirtowała z nim tak bar¬dzo, gdybym go nie zwodziła…

– Nie mów tak. Wtedy byłaś młodsza. Nie mia¬łaś pojęcia, że Peter zareaguje w taki sposób. yv przeciwnym razie nie spędzałabyś z nim tak du¬zo czasu.

– To prawda. Siedziałabym cichutko w domu, tak jak przez ostatnie dwa lata. Pozwoliłabym bra¬tu, aby zaaranżował moje małżeństwo z jakimś sztywnym, stetryczałym, nudnym arystokratą. Te¬raz też chętnie by do tego doprowadził.

– Brat nigdy nie zmusiłby cię do poślubienia ja¬kiegoś starca.

– No dobrze, więc zmusiłby mnie do poślubienia jakiegoś sztywnego, napuszonego młodego arysto¬kraty.

Jane uśmiechnęła się, lecz tylko na moment.

– Twój impulsywny charakter kosztował cię już bardzo dużo. Myślałam, że wyciągnęłaś z tego wnioski.

Aleksa spoglądała na mijane kwietniki, na słodko pachnące dzikie róże, jaskry, hiacynty i kroku¬sy, których widok prawie zawsze poprawiał jej na¬strój.

– Nigdy już nie będę rozpuszczoną, egoistyczną, nazbyt pobłażającą sobie młodą dzierlatką, jaką byłam kiedyś. Ale jestem już zmęczona odmawia¬niem sobie przyjemności życia, obawami, że kogoś zranię, że zranię samą siebie. Muszę to zrobić, J a¬ne. I chcę. Proszę, postaraj się mnie zrozumieć.

Jane położyła swoją małą, odzianą w rękawiczkę dłoń na dłoni Aleksy.

– Jeśli tego właśnie chcesz, to zrobię wszystko, żeby ci pomóc. Ale nie będę siedziała z założony¬mi rękami i nie pozwolę, aby ten człowiek cię wy¬korzystał.

Aleksa uściskała ją mocno.

– Chciałabym tylko mieć sposobność z nim po¬rozmawiać, dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Nie będzie mnie najwyżej dwie godziny.

Jane westchnęła.

– No dobrze. Ale lepiej będzie, jeśli obmyślimy jakiś plan.

Aleksa obnażyła w uśmiechu piękne białe zęby.

– Dziękuję ci, Jane. Sama nie wierzę w swoje szczęście, że to właśnie ty jesteś moją przyjaciółką

– A ja nie wierzę we własne dziwactwo, że ty je¬steś moją. – Obie roześmiały się wesoło.

Lecz w głębi serca Jane wcale nie było do śmie¬chu.