"Diabelska wygrana" - читать интересную книгу автора (Kat Martin)Rozdział 3Aleksa ubrana w ozdobioną złotem suknię w ko¬lorze głębokiej sjeny naciągnęła na głowę kaptur peleryny w tym samym odcieniu i wsiadła do małe¬go prywatnego powozu Jane. Daszek był postawio¬ny. Stangret, szczupły młodzieniec o słomianych, niemalże białych włosach, był według Jane chłop¬cem godnym zaufania. Miał na nią czekać przed tawerną Cockleshell, małym, dobrze wypo¬sażonym, a przy tym dyskretnym zajazdem tuż pod Londynem, który został wybrany przez hrabie¬go na miejsce spotkania. Aleksa właśnie tak myślała o tym zdarzeniu: spotkanie, a nie upojna noc, jak to sobie zaplano¬wał hrabia. Nie miała najmniejszego zamiaru, aby do tego dopuścić. Była pewna, źe; będzie w stanie wymusić na nim zachowanie godne dżentelmena, a przy okazji zgłębi jego tajemniczą naturę, odkry¬je to, co tak bardzo ją w nim zaintrygowało. Aleksa usiadła wygodniej na czerwonej aksamit¬nej kanapie w powozie. Tylko Jane wiedziała o tej wyprawie. Tylko ona i hrabia. Brat pozwolił jej na jeszcze jedną krótką wizytę w okazałej miejskiej rezydencji księcia. Było oczywiste, że i ona, i Jane świetnie się czują wśród elit bywających na impre¬zach sezonu towarzyskiego, a poza tym uwielbiały spędzać ze sobą czas. Tak więc książę oraz brat Aleksy byli zgodni: pobyt w Londynie korzystnie wpływał na ich podopieczne. Jak korzystnie – Aleksa miała się przekonać już niebawem. Tawerna znajdowała się obok małej wioski, tuż przy drodze do Hampstead Heath, tej samej, któ¬ra prowadziła do Stoneleigh. Lord Falon – jak przypuszczała – spodziewał się, że przybędzie z tej właśnie strony, ale oszukać Rayne'a było o wiele trudniej niż księcia i całą jego' służbę. Gdy z chrzęstem żelaznych obręczy po kocich łbach powóz opuszczał Londyn, Aleksa przysłuchi¬wała się dźwiękom miasta: sprzedawcy jabłek i szmaciarze zachwalali swoje towary, żebracy błaga¬li o datki, pijani żołnierze bełkotali sprośne piosen¬ki. Ktoś z okna na drugim piętrze przeklinał awan¬turników stojących na ulicy i wyrzucił im na głowy kubeł śmieci, by uciszyć ich obleśny rechot. W końcu dźwięki zaczęły cichnąć, a w ich miej¬sce zaległa wiejska cisza. Tutaj powietrze pachnia¬ło świeżo skoszoną trawą i słodką wieczorną rosą. Gdzieś z oddali dochodziło ryczenie mlecznej kro¬wy. Potem minęli czerwono-czarny dyliżans pocz¬towy, który pospiesznie zmierzał do miasta. W pewnym momencie stangret skręcił w wąską aleję i po kilku minutach przywitała ich łukowata brama na podwórzu tawerny. Aleksa poczuła ucisk w żołądku, jej dłonie zwil¬gotniały. Staranniej owinęła się peleryną, gdy woź¬nica otworzył przed nią drzwiczki powozu. Aby do¬dać sobie odwagi, nabrała głęboko powietrza i wy¬siadła, rozglądając się nerwowo dokoła. Z tyłu znajdowała się kryta słomą stajnia, kilka kundli szukało ochłapów między pustymi powozami, lecz nigdzie nie było widać lorda Falona. Ucisk w żo¬łądku stał się jeszcze bardziej dokuczliwy, a odwa¬ga zaczęła ją powoli opuszczać. W końcu dostrzegła go. Smukły i męski, szedł pewnym siebie krokiem w jej kierunku. Ubrany był na czarno, z wyjątkiem kamizelki ze srebrnym bro¬katem, białej koszuli i fularu. Miał najbardziej nie¬bieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziała, jego czarne włosy lśniły w świetle księżyca. Kiedy się zbliżył, stanął i spojrzał na jej zar,umienione po¬liczki, słuchał przyspieszonego oddechu, obrzucił wzrokiem śmiało wyciętą suknię w barwach złota I sjeny. Gdy się uśmiechnął, serce w niej zamarło. – Dobry wieczór, piękna damo. Zanim zdążyła wydusić z siebie stosowną odpo¬wiedź, objął ją stanowczym ramieniem. Długimi palcami dłoni dotknął policzka Aleksy, uniósł lek¬ko jej podbródek i pocałował w usta. Zajęczała gardłowo, czując, jak oblewa ją fala gorąca, jak serce zaczyna gwałtownie łomotać, a w uszach pojawia się szum. Przerwał pocałunek, zanim tak naprawdę rozpo¬czął, lecz nadal władczo obejmował ją w talii. – Wejdźmy do środka. Tam będzie nam wygodniej. Lecz ona wcale nie czuła się komfortowo. Czuła się, jakby w pewnym stopniu nie była sobą, a jed¬nak dobrnęła do tego miejsca. Skinęła lekko głową i pozwoliła, by poprowadził ją w kierunku szero¬kich dębowych drzwi tawerny. Zajazd był urządzony w stylu rustykalnym, miał nisko sklepione sufity, rzeźbione drewniane belki i ogromne kamienne palenisko przy końcu baru. Projekt był prosty, lecz wyposażenie znakomite: piękne stoły od Sheridana, miękkie, pokryte per¬kalem sofy i fotele. Małe mosiężne lampy na wie¬lorybi olej przygasały, a ich nikły blask łączył się ze światłem żaru paleniska, nadając wnętrzu ciepły, przytulny charakter. Z kuchni dochodził wspania¬ły zapach pieczonego mięsiwa. W milczeniu weszli po schodach. Czuła, jak ma¬teriał wykwintnego fraka ociera się o jej ramię, czuła zapach jego męskiej wody kolońskiej. Gdy znaleźli się na podeście, ruszyli w głąb korytarza. Serce Aleksy biło jak oszalałe, nie umiała opano¬wać drżenia rąk, z każdą chwilą jej 'zdenerwowanie rosło, lecz zarazem coraz bardzi~j trawiła ją cieka¬wość. Zrozumiała, że chce tu być. Ze chce być właśnie z nim. Włożył do zamka ciężki mosiężny klucz i otwo¬rzył drzwi do niewielkiego apartamentu. Obok ko¬minka w rogu pokoju stał nakryty lnianym obrusem mały okrągły stolik zastawiony porcelaną i kryszta¬łowymi kieliszkami dla dwóch osób. Z przykrytych półmisków unosiła się para, w palenisku płonął ogień, w pomieszczeniu czuć było delikatną woń piżma. N a poręczy sofy leżał starannie złożony eg¬zemplarz "Kroniki Porannej", zaś przez otwarte drzwi do sąsiedniego pokoju zobaczyła duże łóżko z baldachimem. Na ten widok Aleksa oblała się ru¬mieńcem. Nierówno bijące serce jeszcze przyspie¬szyło, lecz jakaś siła powstrzymała ją od ucieczki. Kiedy lord Falon zamknął drzwi, odgłos zatrza¬skującego się zamka w tym przytulnym wnętrzu za¬brzmiał dla niej jak wystrzał armatni. – Cieszę się, że przyjechałaś – powiedział cicho, zdejmując jej pelerynę, zanim zdążyła go po¬wstrzymać. Rzucił okrycie na fotel i zaczekał, aż zdjęła rękawiczki, by złożyć na jej dłoni pocałunek. – Obawiałem się, że zmienisz zdanie. Dotyk jego ust sprawił, że jej serce zabiło jeszcze żywiej. – Zmieniałam zdanie chyba z tysiąc razy. I nadal nie jestem pewna, jakie szaleństwo pchnęło mnie do tego kroku. – Wpatrywał się w nią tak intensyw¬nie, że poczuła alarmujący ucisk w brzuchu. Bała się, a jednak, o dziwo, wcale nie chciała stąd odejść. Uśmiechnął się powoli, zmysłowo, aż poczuła, że jej nogi stają się miękkie, a I?owietrze w pokoju wydało się nagle wręcz gorące. Swiadomość powagi sy¬tuacji, w której się znalazła, uderzyła w nią niespo¬dziewanie z siłą kowalskiego młota. Z trudem prze¬łknęła ślinę i podniosła wzrok na hrabiego, lecz on, nie przestając się uśmiechać, puścił jej dłon. – Sherry, prawda? – Tak, poproszę. – Nawet cała beczka sherry nie byłaby w stanie ukoić jej nerwów, lecz każda odro¬bina może okazać się pomocna. Z gracją, długimi krokami podszedł do bocznego stołu i nalał jej kie¬liszek, który przyjęła niepewną dłonią. Dla siebie wybrał brandy.. – Za nasze zdrowie – powiedział, unosząc kieli¬szek w jej kierunku. – Obyśmy oboje wyszli z tego zwycięsko przed upływem nocy. Aleksa nie mogła zmusić się do picia. – Twoje zdrowie, milordzie. Za to, że taki wspa¬niały z ciebie przeciwnik. – Tym razem to on nie spełnił toastu. W jego -oczach pojawił się jakiś nie¬zrozumiały mrok. Pociągnęła łyk trunku, a ciepły, gęsty płyn rozgrzał jej wnętrze. Podobnie jak roz¬grzewał ją dotyk jego długich palców. – Pięknie dziś wyglądasz, Alekso. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo pragnąłem mieć cię ca¬łą tylko dla siebie. Ponownie zerknęła w stronę łóżka widocznego przez uchylone drzwi. Było przykryte morelową narzutą, zaś pościel w narożniku była już zaprasza¬jąco odwinięta. – Przepraszam, milordzie. Zaczynam zdawać so¬bie sprawę, jak głupio postąpiłam, przyjeżdżając tutaj. Byłam w pełni świadoma niebezpieczeństwa, a jednak… – Odwróciła się nieznacznie, lecz on wciąż pozostawał w zasięgu jej wzroku. – W każ¬dym razie… to było szaleństwo i prawdę mówiąc, nie przyjechałam tu z powodu, o którym myślisz. – Nie? A jakiż to niby powód? – Wiem, czego oczekujesz. Wiem, że gdy zgodziłam się na to spotkanie, myślałeś, że chciałam… wykupić mój dług za cenę mojej cnoty. Prawda jest jednak taka, że przyjechałam tu z nadzieją, że przekonam cię… do rozsądku. Uśmiechnął się kącikiem ust. – Jeśli chodzi o ciebie, moja droga, trudno o roz¬sądek. – Podszedł do niej, lecz ponownie cofnęła się. – Próbuję ci tylko powiedzieć, lordzie Falon, że nie jestem tak łatwa, jak sobie zapewne wyobraża¬łeś. Nie jestem rozpustnicą, która jest gotowa przehandlować swoją niewinność bez względu na cenę. Doszłam do przekonania, że jeśli się tu zjawię, będziemy mogli porozmawiać o moim we¬kslu, że przekonam cię, abyś zachował się jak dżentelmen. Miałam nadzieję, że przynajmniej po¬zwolisz mi spłacić dług, kiedy osiągnę wiek dający mi możliwość samodzielnego dysponowania majątkiem. – Uśmiechnęła się słabo. – Szczerze mó¬wiąc, to jestem oszustką, milordzie. Nie jestem przygotowana na tego rodzaju… hm… Odstawił kieliszek i nagle spoważniał. Ponownie ruszył w jej stronę, a zanim do niej podszedł, całe jej ciało ogarnęło nieopanowane drżenie. – Nie – szepnęła. Serce Aleksy biło jak oszalałe. Bała się jego kolejnego kroku. – Wszystko będzie dobrze, Alekso. Nie musisz się obawiać. Nie zaprosiłem cię tutaj, aby zaciągnąć cię do łóżka. – Dotknął dłonią jej policzka, przez moment bawił się kosmykiem spiralnie skręconych włosów tuż koło jej ucha. – Nigdy nie uważałem cię za rozpustnicę. Myślałem, że być może… czu¬jesz takie samo zauroczenie jak ja. Myślałem, że karciany dług mógłby dać nam obojgu pretekst, abyśmy zrobili to, czego przez cały czas pragnę¬liśmy oboje. Zarumieniła się, bo wiedziała, że przynajmniej po części jest to prawda. Była tu z własnej woli. Chciała go zobaczyć, porozmawiać z nim, znaleźć się blisko niego. Uśmiechnął się w ten swój niepokojący sposób, lecz w jego spojrzeniu wciąż tkwiło coś zagadko¬wego. – Wydaje mi się – powiedział cicho – że skoro dotarliśmy już do tego miejsca, to moglibyśmy obo¬je miło spędzić czas. Może zjemy kolację? Trochę lepiej się poznamy? Możemy porozmawiać o we¬kslu, a potem sama zdecydujesz, czy chcesz zostać. Przygryzła dolną wargę. Mówił dość rozsądnie. Wcale jej nie naciskał, już wcześniej obiecał, że nie będzie jej do niczego zmuszał. Ale było coś jeszcze. Tajemnica, nieprzenikniony wyraz jego oczu, który dostrzegła już wcześniej. Pojawiał się, gdy tracił czujność, a to zdarzało się rzadko, albo gdy ją obserwował, lecz nie zdawał sobie sprawy, że i ona obserwuje jego. To spojrzenie ją zniewalało, niemal błagało, by została. Mówiło o pragnieniu i tęsknocie. A może było jedynie wyrazem samo¬ności. Jednak gdyby została, wróciłaby do Londynu z dużym opóźnieniem i J ane oszalałaby z niepoko¬ju. Obiecała, że wróci przed północą, że spędzi z lordem Falonem tylko tyle czasu, ile będzie wy¬magało nakłonienie go do zwrotu weksla. Spoglądała teraz na niego, na tego wysokiego, śniadego, niezwykle przystojnego mężczyznę. Chciała wyciągnąć rękę i dotknąć go, przeczesać dłonią jego falujące czarne włosy, poczuć gładkość jego skóry. Pragnęła, aby jeszcze raz ją pocałował. – No dobrze – usłyszała swój własny głos. Jane to przyjaciółka, która będzie się bardzo niepokoić, lecz gdy Aleksa wróci do miasta, wyjaśni, że spra¬wa zabrała nieco więcej czasu, niż można było oczekiwać. Jane zrozumie, a jeśli nawet nie, to ni¬gdy nikomu nie opowie o niesłychanym zachowa¬niu swojej najlepszej przyjaciółki. – Kucharz przygotował dla nas coś specjalnego – powiedział hrabia. – Mam nadzieję, że będzie ci smakowało. – Trzymając dłoń na jej talii, popro¬wadził ją przez mały salon w stronę kominka i od¬sunął rzeźbione krzesło z wysokim oparciem. Sia¬dając przy stoliku, czuła na karku jego ciepły od¬dech, od czego znowu zrobiło jej się gorąco. – Nie masz pojęcia, jak bardzo czekałem na ten wieczór. – Zajął miejsce naprzeciwko z lekkością, która dawała mylne wyobrażenie o jego wzroście i silnej budowie ciała. Był szerszy w ramionach, niż jej się poprzednio zdawało, miał nieco ciemniejszą karnację. W świetle lampy jego czarne włosy błyszczały jak krucze skrzydła. – Ja… także czekałam na to spotkanie. – Była to szczera prawda. Aleksa odwróciła głowę. Lord Falon powtórnie nalał sherry do jej nie¬spodziewanie pustego kieliszka. – Pragnę cię, Alekso. Nie będę zaprzeczał. Ale w tej chwili wystarczy mi sam fakt, że tu jesteś. Nie umiała opanować drżenia ukrytych pod sto¬łem dłoni. W głębi duszy pragnęła poznać mężczy¬znę, prawdziwego mężczyznę, a hrabia naprawdę taki właśnie był. Pozostawało' wszak pytanie, czy ona jest kobietą, czy też wciąż jeszcze małą dziew¬czynką Stojąc przy małym czarnym powozie na tyłach stajni, Barney Dillard przesunął dłonią po swoich zmierzwionych jasnoblond włosach. Z kieszonki kamizelki złocisto-szkarłatnej liberii wyciągnął ze¬garek, otworzył kopertę małego, bogato grawero¬wanego czasomierza, jaki pożyczyła mu milady, i sprawdził godzinę. Północ! Słodka Mario, ta dziewczyna była tam już od kilku godzin. Powinna \yrócić do powozu, powinni już być w drodze powrotnej do Londynu! Spojrzał na konie, które przestępowały z nogi na nogę, chyba jeszcze bardziej zniecierpliwione niż on sam. Co też ona tam robi? Słodki Jezu, lady Jane pewnie umiera z niepokoju! Jego pani zjawiła się w ostatniej chwili z zegarkiem w ręku, a jej mi¬na wyrażała obawę o przyjaciółkę. Bowiedziała, że ma dla niego zadanie. Jeśli jego pasażerka nie wyjdzie z tawerny przed północą, wtedy on musi wy¬prząc jednego z koni i popędzić wierzchem co tchu do Stoneleigh, aby odszukać i zawiadomić wice¬hrabiego, że jego siostra może być w niebezpie¬czeństwie, po czym obaj mają jak naj spieszniej wrócić do zajazdu. Było zrozumiałe samo przez się, że ma trzymać język za zębami bez względu na to, co się wydarzy. Oczywiście milady nie powiedziała mu nic wię¬cej, a jego pozycja nie pozwalała zadawać jakich¬kolwiek pytań. Jego zadanie polega na wykonywa¬niu poleceń, a już teraz pozwolił sobie na pewne zaniedbanie obowiązków. Podjąwszy decyzję, Barney w pośpiechu wy¬przągł jednego z gniadoszy i wskoczył na szeroki, lśniący grzbiet. Już po minucie pędził gościńcem. Poły szkarłatnego fraka powiewały za jego pleca¬mi, głośny tętent końskich kopyt uderzających o ziemię zakłócał nocną ciszę. Do Stoneleigh nie było daleko. Na równie szybkim wierzchowcu wi¬cehrabia będzie w stanie wrócić tu już niebawem. Barney myślał o tym, co się wtedy stanie. Damien napełnił kryształowy kieliszek Aleksy, słuchając jej śmiechu, wywołanego czymś, co sam przed chwilą powiedział. Był to śmiech głęboki, gardłowy, a jednak bardziej kobiecy niż wszystkie inne, które dotąd słyszał. Tak jak obiecał, wieczór spędzili na rozmowie, wymieniając opinie o przeczytanych książkach, obejrzanych sztukach, trochę o Napoleonie i ostat¬nich wydarzeniach wojennych. Oboje starannie wybierali neutralne wątki. Krótko rozmawiali o jej rodzinie, on udzielił paru mętnych odpowiedzi na temat swojej. Aleksa rozluźniła się, z przyjem¬nością oddając się szermierce na słowa, drażniąc go odrobinę, lecz wycofując się, gdy tylko miała wrażenie, że temperatura rośnie. To wisiało w powietrzu, było niemal namacalne. Bez względu na eleganckie słowa, prozaiczne te¬maty konwersacji, ich wzajemne pożądanie ani przez chwilę nie osłabło. Ani przez chwilę też nie przestawał wyobrażać sobie chwil z nią w łóżku. Gdy skończyli nie duży posiłek składający się z mielonej ryby z szalotkami oraz budyniu z kandy¬zowanymi owocami na deser, skierowała wzrok ku tykającemu cicho zegarowi na kominku. – Trudno mi uwierzyć, że jest już tak późno. – Uśmiechnęła się, a on wspomniał słodycz jej wydatnych warg przypominających płatki róży. – To był przemiły wieczór, milordzie, ale przebywam tu o wiele dłużej, niż powinnam. Bez słowa wstał i odsunął jej krzesło. Pomyślał, że pomimo mijających godzin wszystko odbywa się zgodnie z jego pierwotnym zamysłem. Zaplanował cały wieczór, co do minuty. Czynnik czasu pełnił tu kluczową rolę. Jak dotąd wszystko przebiegało tak, jak oczekiwał, lecz prawdziwy test miał dopiero nadejść. Kiedy wstała, pochylił się i pocałował ją w ramię, smakując skórę aromatyczną i-.słodką jak krem. – Nie chcę, żebyś odchodziła – powiedział ci¬cho. I naj zupełniej szczerze. Odwrócił Aleksę i ujął ją w ramiona, by złożyć na jej ustach delikatny pocałunek, który przyjęła bez wahania. Usta miała dojrzałe. i słodkie jak brzoskwinia, oddech emanował zapachem sherry. Musiał mieć żelazną wolę, by nie porwać jej z ca¬łych sił w ramiona i nie zacząć całować namiętnie, z ogniem, jaki przenikał całe jego ciało. Całować ją, aż sama przylgnie do niego, aż zacznie błagać o więcej. Ale nie dane mu było tego zaznać, gdyż Aleksa odsunęła się – Już jest późno. Naprawdę muszę jechać. Znowu pochwycił jej usta, poczuł drżenie jej warg pod swoimi, poczuł, jak zaciska palce na kla¬pach jego fraka. Zsunął dłonie na jej pośladki, sy¬cąc się dotykiem kobiecych krągłości, przyciskając ją do siebie. Wyczuwał jej jędrny, płaski brzuch, przylegający do jego nabrzmiałej męskości, co jeszcze bardziej wzmogło ogarniające go podnie¬cenie. Kiedy rozchylił językiem jej usta, spłynęła nań fala pożądania. Wiedział, że i ona odczuwa to samo. Oderwała się od niego. Oddychała ciężko, jej roznamiętnione oczy błyszczały. Cofnęła się. Wy¬glądała tak, jakby w każdej chwili mogła rzucić się do ucieczki. – Nie odchodź. – Zatrzymał ją tuż obok małego stolika w stylu królowej Anny, znajdującego się przed sofą. Padający z góry, migotliwy blask świecy uwydatniał delikatne rysy jej twarzy, łuki brwi o bar¬wie ciemnej miedzi, zieleń oczu. Przez cały wieczór jego ciało było spięte, drżało z pożądania, zgęstnia¬ła i ciężka krew pulsowała w żyłach. A jednak cze¬kał, aby zrobić wszystko w odpowiednim czasie. Aby wygrać tę grę – Muszę iść – powiedziała, lecz zanim zdążyła odwrócić się w kierunku drzwi, ujął w dłonie jej podbródek, uniósł jej twarz i zwarł usta z jej usta¬mi. Zajęczała gardłowo i po raz kolejny wyrwała się z jego objęć. – Muszę iść – powtórzyła, oddychając coraz szyboiej. Miała szeroko otwarte, pełne przerażenia oczy. – Zostań. – Nachylił się, żeby znowu ją pocało¬wać, lecz cofnęła się szybko. – Nie mogę. – Wsunęła za plecy swą szczupłą dłoń, szukając gałki od drzwi, gotowa w każdej chwili uciec. W końcu nadszedł ten moment, na który czekał. Aleksa miała silniejszą wolę, niż się spodziewał, i chociaż go pragnęła, nie miała zamiaru się pod¬dać. Damien niemalże się uśmiechnął. Dawno nie spotkał kobiety, kt.óra oparłaby się jego urokowi. W pewien sposób nawet ją podziwiał. Miała w so¬bie więcej odwagi i ognia niż większość znanych mu kobiet. Jednak podjął się realizacji swojego planu i zamierzał doprowadzić go do końca. Podszedł bliżej, przypierając ją do drzwi. Kiedy je wreszcie otworzyła, on delikatnie je zamknął. – Co… co robisz? Wcześniej wcale jej nie okłamał. Nie zamierzał jej do niczego zmuszać. Po prostu potrzebował trochę więcej czasu. Zagrał swoj ą mocną kartę, znowu zabawiając się Aleksą, zarzucając na nią przynętę, która do tej pory zawsze okazywała się skuteczna. – Domyślam się, że twój brat przebywa w swojej rezydencji w Stoneleigh. Nagła zmiana tematu całkowicie zbiła ją z tropu. – Tak, Rayne jest u siebie. Ale dlaczego… – Możesz być pewna, że jutro odwiedzę go z samego rana. Przez moment jakby nie zrozumiała. Wreszcie krew odpłynęła z "jej policzków, a' ona spojrzała na niego z mieszaniną zupełnego oszołomienia i strachu. Rozchyliła swe piękne usta, lecz z po¬czątku nie mogła wydusić z siebie ani słowa. – Ty… chyba nie mówisz tego poważnie – ode¬zwała się w końcu. – Obawiam się, moja piękna damo, że jestem śmiertelnie poważny. – Ale ja myślałam… to znaczy… z pewnością ja¬ko dżentelmen przyznasz, że to, co zaszło między nami dzisiejszego wieczoru, miało jakieś znacze¬nie. Z pewnością rekompensuje to moją nieroz¬ważną grę. – Wyprostowała się. – A jeśli nie, to tak jak mówiłam wcześniej, z przyjemnością spłacę dług, gdy tylko będę mogła dysponować swoją for¬tuną – Powinnaś już zrozumieć, moja droga, że ani nie jestem, ani nigdy nie będę dżentelmenem. Co do dziewięćdziesięciu tysięcy funtów, to możesz być pewna, że za taką sumę pieniędzy oczekuję o wiele więcej niż zwykły całus. Poczuła wypieki na policzkach, gdy spłynęła na nią fala złości, poczucie zdrady tak silne, że z trudem łapała oddech. – Ależ z ciebie podły bękart, Falon! – Jeśli o to chodzi, panno Garrick, to akurat nie jestem bękartem. Mogę mieć tysiące innych wstrętnych cech, ale to akurat się nie zgadza. – Czy naprawdę oczekujesz, że ja… – Tak. – Lecz nawet wypowiadając to słowo, po raz kolejny od jej przybycia zadał sobie w my¬ślach pytanie, czy to, co robi, jest rzeczywiście mą¬dre. Była zupełnie inna, niż sobie wyobrażał: cu¬downa, pełna świeżości, czarująca. A także dojrza¬ła i kobieca, lecz miała w sobie pewną niewinność, którą mogła oczarować nawet wytrawnego kobieciarza. Przez chwilę rzeczywiście zapragnął być tym mężczyzną, z którym chciała się dziś spotkać. Za¬pragnął być intrygującym nieznajomym, oczarowa¬nym przez piękną kobietę, zachwyconym nią do te¬go stopnia, że gotów byłby zrobić wszystko, aby ją posiąść. Lecz potem pomyślał o swoim bracie, młodym, kochającym życie, który jej zaufał, zako¬chał się w niej bez pamięci, a potem został zranio¬ny tak boleśnie, że sarn przystawił sobie pistolet do głowy. Pomyślał o Peterze leżącym w kałuży krwi, trzymającym w dłoni jeszcze dymiącą broń. – Być może jeszcze jeden pocałunek załatwi ca¬łą sprawę – powiedział drwiąco. – Jeśli bardziej się postarasz, to może zapomnę o twoim długu. – Chwycił ją za nadgarstek i przyciągnął brutalnie do siebie, wyciskając na jej ustach kolejny pocału¬nek. Zacisnęła wargi, wiła się w jego objęciach, w końcu wyrwawszy się, uderzyła go mocno w twarz. Oddychała ciężko, spoglądając nań takim wzro¬kiem, jakby widziała go pierwszy raz w życiu, jakby nie rozumiała, dlaczego przyjechała na to spotka¬nie. Coś ścisnęło go w brzuchu, mimo że uśmiechał się gorzko. Zerknął na zegar stojący na kominku i odsunął się, zagrywając jedną ze swych ostatnich kart w nadziei, że umiejętność czytania w cudzych myślach i tym razem go nie zawiodła. – Drzwi są tam, Alekso. Jeśli twoje słowo tak niewiele znaczy, to może po pr,pstu wyjdziesz? Mo¬żesz wrócić do domu, do swojego dużego brata, i błagać, aby wybawił cię z kolejnych tarapatów. Zbeszta cię i przypomni, że nadal jesteś tylko ma¬łą dziewczynką, ale jakież to ma znaczenie? To z pewnością niewielka cena za uratowanie twojej cennej cnoty. Na jej skamieniałej twarzy pojawiła się wście¬kłość. Jak dotąd to on wygrywał wszystkie rozda¬nia, ale postanowiła, że tym razem mu na to nie pozwoli. Przyjechałam tu, aby odzyskać mój weksel. Czego ode mnie oczekujesz? Oto właśnie ją dostał, na srebrnej tacy, w całym blasku. Nagroda, której pragnął, jeśli tylko będzie potrafił upomnieć się o nią Może zaczniesz od tego, że rozpuścisz włosy? Pragnąłem je ujrzeć od chwili, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy w operze. Zacisnęła usta. Z jej zielonych oczu sypały się iskry, złość sączyła się z każdego cala powierzchni jej ciała. Krótkimi gwałtownymi ruchami zrzuciła na podłogę spinki, a gdy potrząsnęła głową, gęste kasztanowe włosy rozsypały się poniżej linii ra¬mion. W blasku świecy falowały niczym złocisto¬czerwony płomień. Damien poczuł ucisk w kroczu. Rozbierz się. Nadszedł czas, żebym się przeko¬nał, czy jesteś warta tyle zachodu. Jeszcze mocniej zacisnęła zęby. Ciekawiło go, czy ona rzeczywiście to zrobi. Próba uwiedzenia jej nie powiodła się, lecz wciąż mógł zrealizować swój plan, jeśli jeszcze trochę dłużej zatrzyma ją w tym pokoju. Czy poniżanie kobiet sprawia ci przyjemność, lordzie Falon? Czy daje ci to jakąś perwersyjną rozkosz? – Chcę cię mieć w swoim łóżku, Alekso. Tylko o to mi chodzi. Wiedziałaś o tym, kiedy tu przy¬szłaś. Dałaś mi obietnicę, a ja ją przyjąłem. Teraz oczekuję jej spełnienia. Z wściekłości pociemniało jej w oczach. Cała się trzęsła, lecz tym razem z furii, a nie ze strachu. Jego żądania przepełniały ją złością, lecz postanowi¬ła, że tym razem nie da mu zwyciężyć. Doprowa¬dził ją do tego szaleństwa, tak j ak zamierzał. Sięgnꬳa do tyłu i rozpięła kilka guzików sukni, lecz nie udało jej się wyswobodzić. Damien podszedł, odsunął jej dłonie, rozpina¬jąc pozostałe guziki. Suknia opadła na podłogę wokół jej stóp. Aleksa wyszła poza jej obręb i stopą odrzuciła ją na bok. Nie nosiła gorsetu, a jedynie cienką bawełnianą halkę, która osła¬niała ją od ramion aż poniżej kolan, lecz tylko w niewielkim stopniu skrywała jej kształtne pier¬si i kuszące ciemnietsze obwódki wokół sterczą¬cych sutków. – Czy mam kontynuować, lordzie Falon? Czy też to wystarczy, by usatysfakcjonować twoją perwer¬syjną chuć? – Jeśli zamierzasz mnie usatysfakcjonować, to dopiero zaczęłaś… oczywiście jeśli się nie boisz, że mnie rozczarujesz. Przeklinała go pod nosem. Kilkoma gwałtowny¬mi ruchami zdjęła halkę przez głowę, potrząsając gęstą grzywą kasztanowych włosów. Jeśli nie liczyć jej małych, satynowych bucików, stała przed nim zupełnie naga. Damienowi zabrakło tchu. Wyglądała tak, jak sobie wyobrażał, a nawet jeszcze piękniej. Miała gładką skórę, bujne kształty, krągłe piersi ze sterczącymi sutkami okolonymi różówymi obwódka¬mi. Jej nogi były smukłe i kształtne, łydki delikatne, stopy szczupłe i wysoko wysklepione. Przesunął spojrzenie wyżej, na wąską talię, któ¬rą niemalże mógłby objąć dłońmi, na wąskie pro¬ste ramiona i ślicznie wygiętą szyję. Na jej widok poczuł pulsowanie w stwardniałym kroczu, rozgrzaną pożądaniem krew w żyłach. W końcu, gdy jego wzrok padł na jej twarz, Damien znierucho¬miał. Nagle poczuł ciężar w żołądku. Wstrzymywa¬ne w płucach powietrze uszło z niego jednym tchnieniem. Chociaż odważnie stała tuż przed nim, jej dol¬na warga trzęsła się, zaś po policzkach strużkami płynęły łzy. Rzęsy były mokre, a lśniący ślad wilgo¬ci ciągnął się aż na podbródek. – Nigdy nie zapomnę, gdy ujrzałam cię po raz pierwszy – powiedziała. – Byłeś taki przystojny… niczym jakiś ciemny anioł, który ~stąpił na ziemię. Byłeś inny, odróżniałeś się od całej reszty; śmiały, tajemniczy, intrygujący… lecz miałeś w sobie pew¬ną delikatność. Pociągałeś mnie prawie od samego początku, wcale temu nie zaprzeczę. Nigdy nie czułam czegoś podobnego wobec żadnego innego mężczyzny… Damien milczał. – Chciałam przy¬być tu dzisiaj, i to bardziej, niż sobie wyobrażasz. Nawet ryzykując swój honor, ryzykując, że stracę wszystko, co jest mi drogie, musiałam tu przyje¬chać. W głębi serca naprawdę wierzyłam, *e mię¬dzy nami pojawiło się coś wyjątkowego. Ze jeśli znajdę się w twoim łóżku, będzie to najcudow¬niejsza, najbardziej podniecająca chwila, jaka zdarzyła się w moim życiu. – Zamrugała, wywołu¬jąc kolejny potok łez. – Ależ musiałam wydawać ci się żałosna i naiwna! Aż nim wstrząsnęło. Wszystkie mięśnie jego cia¬ła nagle zesztywniały, w ustach poczuł taką su¬chość, że nie był w stanie wykrztusić słowa. Roześmiała się, lecz w jej ochrypłym głosie była sama gorycz. – Chcę, żebyś coś wiedział, lordzie Falon. Jeśli dziś zaciągniesz mnie do łóżka, to możesz być pewien, że jedyną rzeczą, jaką do ciebie poczuję, będzie odraza. Damien zupełnie stracił samokontrolę. Obser¬wował ją z mieszaniną sprzecznych emocji. Pożą¬danie, żal, wściekłość na siebie samego, którą tłu¬miła jedynie złość skierowana do niej. Było coś jeszcze, czego nie potrafił nazwać. Pokonał dzielą¬ce ich kilka kroków i przygarnął Aleksę mocno do siebie. – Naprawdę czujesz tylko odrazę? Może to sprawdzimy? – Wycisnął na jej ustach brutalny po¬całunek, ostry, pełen złości, który sprawił, że od¬czuł gwałtowne podniecenie i z trudem powstrzy¬mał się, by natychmiast nie wziąć jej siłą. Z początku walczyła z nim, starała się uwolnić. Opierając dłonie na jego piersi, chciała rozerwać mocny chwyt. Damien, czując łzy na jej policzku, bezwiednie złagodził pocałunek, aby już nie przy¬sparzać jej cierpień, pragnąc jedynie, by odpowie¬działa mu pocałunkiem, by mógł posmakować już kiedyś poznanej słodyczy. Kołysała się w jego objęciach, wiotka i giętka. Ciepłe drżące wargi rozchyliły się, dając wolną drogę dla jego języka. Aż jęknął, ogarnięty niepo¬hamowanym pożądaniem, które ścisnęło mu dolne partie brzucha. Mógł wziąć ją na ręce i zanieść na łóżko, gdyby nie jeden żałosny dźwięk, jaki się z niej wydobył. Cichy, a jednak pełen dzikiej wście¬kłości krzyk zranionego ptaka. Łamiący serce i du¬szę głos poddającej się młodej kobiety kompletnie rozbroił Damiena. Zebrawszy całą siłę woli, każdą uncję pozostałej w nim przyzwoitości, oderwał się od niej i cofnął o kilka kroków. Przez kilka chwil, które wydały się wiecznością, po prostu stał, wbijając wzrok w jej twarz, skręca¬ny bólem niespełnionego podniecenia. Ignorując napięcie wciąż spinające jego ciało, odwrócił się i przeszedł na drugą stronę pokoju. Podniósł z podłogi suknię i rzucił ją koło drzwi, tam gdzie stała Aleksa. – Ubieraj się! Aleksa podniosła ubranie i trzymała kurczowo, zasłaniając się. Jej szeroko otwarte zielone oczy patrzyły niepewnie, ciemnoróżowe usta były na¬brzmiałe od pocałunków. – Zanim zmienię zdanie. Zmusił się, by odwrócić głowę, po czym prze¬szedł do stolika i nalał sobie brandy. Jeszcze nigdy tak bardzo nie potrzebował łyka mocnego trunku. |
||
|