"Diabelska wygrana" - читать интересную книгу автора (Kat Martin)Rozdział 5Dzień ślubu był szary i smutny, pasujący do po¬nurego nastroju Aleksy. 'Panna młoda była posęp¬na i zamknięta w sobie w drodze do kościoła. W eleganckiej karecie brata, której drzwi zdobił rodowy herb Stoneleigh z niedźwiedziem i wężem, Aleksa w jasnobłękitnej, podniesionej w talii je¬dwabnej sukni siedziała sztywno na aksamitnej ka¬napie obok Jo, która co chwila ściskała ją za rękę. – Jeśli go kochasz, wszystko będzie dobrze – chyba po raz setny powiedziała Jocelyn. Jej ogromna wiara wynikała z tego, że ona i Rayne wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu pokonali piętrzące się trudności na drodze do szczęścia. Po kilku latach, które minęły od d~ia ich ślubu, ciągle byli w sobie zakochani na zabój, zostali po¬błogosławieni ślicznym chłopcem i mieli nadzieję na dalsze powiększenie rodziny. Tak więc J o wie¬rzyła, że skoro jej i Rayne'owi się udało, to rów¬nież Aleksandra odnajdzie miłość z hrabią. Oczywiście Jocelyn nie znała go tak naprawdę. Nie tak jak Aleksa. Nie wiedziały, jaki jest twardy i okrutny, jaki niebezpieczny i bezwzględny. Ajed¬nak właśnie to niebezpieczeństwo tak ją zaintrygowało, przyciągnęło do niego, jak płomień wabi ćmę, a stało się to w momencie, gdy ujrzała go po raz pierwszy. I właśnie ta ciemna strona osobo¬wości wydała jej się tak bardzo ekscytująca. Pragnꬳa ją przeniknąć, przedrzeć się przez nią i dotrzeć do mężczyzny, który, jak wyczuwała, kryje się w tej głębinie. To właśnie on ją przyciągnął, ten nieuchwytny mężczyzna ją zafrapował – człowiek, który być mo¬że wcale nie istniał. Udawało jej się zaobserwować go tylko przypad¬kiem, gdy zerkała niepostrzeżenie., Widziała go w sposobie, w jaki traktował innych ludzi, gdyż nigdy nie zauważyła, by niewłaściwie odnosił się do służby, by okazał się wymagający, by o kimś źle mówił. Wyczuwała tego mężczyznę, gdy ją dotykał, gdy zapinał guziki jej sukni, gdy ostrożnie sprowadzał ją po schodach; w pocałunku, jaki ich połączył pod gołym niebem, a przez chwilę także w tawer¬nie, gdy zapomniał o swojej złości. Ten mężczyzna pojawił się w momencie, gdy Damien zaniepokoił się na widok lorda Beech¬crofta i zrozumiał, że ich schadzka została odkryta. A może tego mężczyzny nigdy tam nie było? Aleksa spojrzała przez okienko karety. Tego dnia na trakcie pojawiło się błoto, koła powozu wzbijały w powietrze ciężkie, czarne grudy. Wzdłuż drogi tworzyły się głębokie kałuże i tylko brodzące w nich gęsi wydawały się zadowolone. Popatrzyła naprzód, starając się przebić wzro¬kiem linię buków i platanów, szukając zakrętu, który oznaczał, że zbliżają się do małego kościoła z białą wieżą. Tam czekał na nich Rayne. Dener¬wowała się, że jest tam tylko w towarzystwie hra¬biego. Pomyślała o swoim bracie i o tym, że ponury na¬strój nie opuszczał go przez ostatnie trzy dni. Mo¬że je'śzcze nie jest za późno, by odwołać ślub? Mo¬głaby powiedzieć mu prawdę, przynajmniej część prawdy. Mogłaby przyznać się, że wciąż jest dzie¬wicą i że zgodziła się na małżeństwo, bo nie chcia¬ła, aby coś mu się stało. Poprosiłaby go, żeby nie wyzywał na pojedynek lorda Falona, ubłagałaby go wspólnie z Jocelyn. I Rayne musiałby usłuchać. Jednak – znając jego zapalczywy charakter – mógłby zareagować zupełnie przeciwnie. Wzdrygnęła się na myśl o tym, co miało nastą¬pić, jednak podchqdziła do zbliżających się wyda¬rzeń z rezygnacją. Scieżka, którą wybrała, wydawa¬ła się niemalże przeznaczeniem. Chociaż mogła zginąć marnie niczym mała ćma, wciąż leciała w kierunku ognia. – Jesteśmy na miejscu. – Ciche słowa Jocelyn wyrwały ją z zamyślenia. – Nie denerwuj się, ko¬chanie. Przecież byś do niego nie pojechała, gdyby był ci zupełnie obojętny. Zaufaj swojej intuicji. Ona zawsze pomaga kobiecie. Było w tym sporo racji. Te słowa natchnęły ją otuchą, chwilowo dodały odwagi. Lecz zaraz po¬myślała o perfidnej grze hrabięgo, grze, w której niebawem miał się okazać zwycięzcą. I poczuła, jak jej żołądek zwija się w bolesną kulkę. Damien stał obok drzwi do małej, porośniętej bluszczem kaplicy na tyłach starego kościółka. Już od wielu lat nie był w kościele, ostatni raz wtedy, gdy pochowali ojca. Miał wtedy dziewięć lat, był zagubionym, samotnym chłopcem, który starał się być odważny i siłą woli powstrzymywał się, by nie chwy¬cić się maminej spódnicy. Potem szedł za trumną do zamku, rodzinnego gniazda na wzgórzu z wido¬kiem na morze. Ojciec kochał ten widok, obaj go kochali. Ta właśnie myśl dodawała mu odwagi. Wiatr targał mu włosy, gdy stał przy grobie, po¬wstrzymując łzy, nie pozwalając im popłynąć, jako że on był teraz naj starszym mężczyzną w rodzinie. Rzucił garść ziemi na trumnę, następnie poszedł za matką do domu. Bardzo chciał ją pocieszyć i miał nadzieję, że ona pocieszy, także jego. Lecz ona zostawiła go samego. Następnego dnia spakowała swoje rzeczy, pospiesznie pożegnała się i wyruszyła karetą do Londynu. Powiedziała, że musi kupić odpowiednie stroje na okres żałoby, że potrzebuje spędzić trochę czasu z dala od domu i związanych z nim wspomnień o ojcu. Był to pierwszy z jej niezliczonych wyjazdów, pierwszy raz, gdy zrozumiał, jak mało znaczył dla swojej matki. To był punkt zwrotny w jego życiu, a teraz, gdy spoglądał na ołtarz w małym parafial¬nym kościółku, czuł, że oto nadszedł kolejny taki dzień. Myśl o małżeństwie otrzeźwiła go, bez względu na powody tego kroku. W jego życiu nie było zbyt wiele miejsca dla kobiety, przynajmniej dla stałego związku. A co z dziećmi, które ona może urodzić? Bez względu na to, jak bardzo będzie się starał te¬go uniknąć, było bardzo prawdopodobne, że po¬tomstwo się pojawi. Jakim okaże się ojcem? Z pewnością nie będzie poświęcającym się rodzi¬nie mężczyzną, takim jak jego własny ojciec, które¬go miał zaledwie przez pierwszych dziewięć lat ży¬CIa. Rozejrzał się po kaplicy, popatrzył na migoczą¬ce świece, ustrojony bielą ołtarz, złoty kielich obok otwartej Biblii. Tuż obok niski, łysiejący wikariusz rozmawiał cicho z wysokim, potężnie zbudowanym wicehrabią, który wcześniej podszedł do niego i powtórzył swoje poprzednie ostrzeżenie. – Radzę panu, lordzie Falon, żeby był pan dla niej dobry – powiedział – bo w całej Anglii nie znajdzie się piędź ziemi, gdzie będzie pan bez¬pIeczny. Damien pomyślał o Aleksie i przysiędze małżeń¬skiej, którą miał wkrótce zło~ć. Wiedział, że nie powinien. Powinien odwołać ślub, zaryzykować udział w pojedynku, uciec od Aleksy Garrick i ca¬łej tej niewiarygódnej sytuacji. Jednak na myśl o tym, że ona za chwilę pojawi się w tych drzwiach, serce zaczęło mu jeszcze gwał¬towniej łomotać w piersi. Aby zająć czymś ręce, wygładził klapy granatowego fraka, poprawił fular i mankiety śnieżnobiałej koszuli. A może ona wcale nie przyjedzie? Ogarnęło go jeszcze większe napięcie, a kiedy ukazała się w drzwiach, zamiast poczuć się nieswo¬jo, tak jak oczekiwał, poczuł nagłą ulgę. Niepoko¬iła go ta dziwna mieszanka emocji, jakie wzbudza¬ła w nim Aleksa, złościło go, że przez chwilę był znowu tym samym zagubionym małym chłopcem. Może dlatego wyprostował się, przybrał bezbarw¬ny wyraz twarzy, zastępując niepewność nonszalancją -. – Dzień dobry, moja kochana. – Uśmiechnął się, podchodząc do zdenerwowanej Aleksy, która za¬trzymała się tuż za drzwiami. – Jak zwykle wyglą¬dasz cudownie. – To była prawda. Chociaż miała blade policzki, a jej jasnobłękitna suknia była trochę zbyt surowa, jeszcze nigdy dotąd Aleksa nie wydawała mu się tak piękna. – Dziękuję – powiedziała sztywno. Robi się późno. Myślałem, że zmieniłaś zdanie. Uśmiechnęła się do niego boleśnie. – Niby dlaczego miałabym zmienić zdanie? Uniósł kąciki ust. Rzeczywiście, dlaczego. – Odwrócił się do wi¬kariusza. – Może już zaczniemy? Przed nami dale¬ka droga, jeśli mamy dotrzeć do zamku w dwa dni. W pobliżu stała żona pastora, a obok niej po¬stawny wicehrabia ze swoją piękną małżonką Po¬za nimi w kaplicy nie było nikogo. Do zamku? – powtórzyła stojąca za jego pleca¬mi Aleksa. Jeszcze bardziej przybladła. – Chyba nie chcesz przez to powiedzieć, że dziś wyruszamy na wybrzeże? – Wydawało mi się, że postawiłem tę sprawę jasno. Mam pewne obowiązki, które zaniedbywałem już zbyt długo. Wyruszymy, gdy tylko wikary wypo¬wie swoje formułki. Ale… myślałam, że przynajmniej na dzień albo dwa wrócimy do Stoneleigh. Moje kufry nie są spakowane. Spojrzał w jej zielone jak liście oczy i zobaczył w nich desperację. Czyżby aż tak bardzo go niena¬widziła? Złościła go ta myśl, zabijała w nim wszel¬kie możliwe współczucie. – Twoja szwagierka mo¬że spakować torbę i wysłać ją do zajazdu, w którym się zatrzymamy. – Ale… Niebawem nastąpi noc poślubna, Alekso. Możesz być tego pewna. A czy to będzie dzisiaj, czy też pod koniec tygodnia, nie robi mi najmniejszej różnicy. Odwróciła oczy, lecz on zdążył zauważyć lśnie¬nie wzbierających w nich łez. Coś ścisnęło go w żo¬łądku. – Załatwmy to wreszcie – burknął, lecz gdy chwycił jej dłoń, przytrzymał ją delikatnie i położył lekko na swoim ramieniu. Aleksa czuła się wewnętrznie rozdarta. Hrabia wydawał się rozzłoszczony, podczas gdy powinien okazywać zadowolenie 'i satysfakcję. W końcu przecież wygrał tę grę, czyż nie? Niebawem będzie zarządzał jej majątkiem, a ona będzie musiała dzielić z nim łoże. Nigdy nie będzie w stanie go zrozumieć, poznać, co on naprawdę czuje. Zastanawiała się, co on so¬bie teraz myśli. I jak ją potraktuje dzisiejszej nocy. Obawy obciążały ją jak ogromny kamień, gdy szła do ołtarza i czekała, aż wikariusz wypowie sa¬kramentalne słowa, które uczynią ich małżonkami. Nisko sklepione pomieszczenie zdawało się blak¬nąć, przybierać szaroniebieską barwę. Suknia była niewygodnie obcisła, jakby swoim ciężarem ciągnꬳa Aleksę ku ziemi. Kątem oka widziała ponurą minę Rayne'a, wi¬działa, jak Jocelyn próbtlje uśmiechnąć się przez łzy. Za plecami wikarego migotały płomienie świec, jedna' z nich rozja'rzyła się na moment, pod¬sycona woskiem, lecz po chwili zgasła z cichym trzaskiem. Zebrawszy wszystkie pozostałe siły, Aleksa ła¬miącym się głosem powtórzyła słowa przysięgi małżeńskiej,. po czym wysłuchała, jak hrabia po¬wtórzył je niespodziewanie dźwięcznie i czysto. Gdy skończyli, uniósł krótki tiulowy welon, zakrywający jej kasztanowe włosy, wziął ją w ramiona i pocałował. Jeśli oczekiwała zimnej rezerwy, to napotkała palący żar. Oszałamiający, władczy pocałunek, po którym ugięły się pod nią kolana, a policzki spłonęły rumieńcem wstydu. Chciała go spoliczko¬wać, zmieść uśmiech z tej przystojnej twarzy, chciała odwrócić się i wybiec z kościoła. Chciała, żeby pocałował ją jeszcze raz. Rysy jego twarzy nieco stwardniały. Znowu za¬stanawiała się, jakież myśli chodzą mu teraz po głowie. – Przyjmij nasze szczere najlepsze życzenia, Alekso – powiedziała Jo, ściskając ją serdecznie, ocierając łzy i uśmiechając się radośnie. Wiecz¬na optymistka. – Tak – odezwał się Rayne – wiesz, że oboje życzymy ci jak najlepiej. Aleksa zmusiła się do uśmiechu. – Dziękuję wam. – Wikariusz z żoną również zło¬żyli swoje gratulacje. Podpisali stosowne dokumen¬ty i już niebawem zaczęli zbierać się do wyjścia. – Zobaczymy się w domu – powiedział Rayne, obejmując żonę ramieniem w talii. Aleksa uniosła wzrok na hrabiego. – Obawiam się, że… lord Falon pragnie wyje¬chać. – Co takiego? – zagrzmiał Rayne. – Ależ nie możecie! – wykrzyknęła Jo. – Zaplanowaliśmy małą uroczystość. Przyjedzie lady Jane i książę, i kilkoro najbliższych przyjaciół Aleksy. – Spojrzała błagalnie na Damiena. – Bardzo pana proszę, lordzie Falon. Kobieta wychodzi za mąż tylko raz w życiu. Hrabia odchrząknął. Aleksa oczekiwała odpo¬wiedzi odmownej. – I tak musimy gdzieś zjeść. O ile wyruszymy dziś po południu, nie widzę problemu, żeby trochę zo¬stać. Aleksa wpatrywała się w jego oblicze, lecz pozo¬stawało ono nieprzeniknione. Jocelyn rozpromieniła się, wyraźnie przekona¬na, że kapitulacja hrabiego dobrze rokuje na przy¬szłość. W sumie zostali znacznie dłu*ej, niż Aleksa mo¬gła się spodziewać. Były prezenty, wystawny posi¬łek na niemal dwadzieścia osób, a nawet mały kon¬cert w wykonaniu iondyńskiego muzyka, który za¬grał na fortepianie w salonie zachodnim. Przez cały czas hrabia zachowywał się przyjaź¬nie, lecz z dystansem. Przyjmował życzenia z gra¬cją, jakiej się nie spodziewała, stał u jej boku, uśmiechał się, odgrywał rolę troskliwego pa¬na młodego tak dobrze, że prawie gotowa była uwierzyć, iż naprawdę żywi jakieś uczucia do mał¬żonki. Jednak prawda wyglądała zupełnie inaczej, o czym oboje doskonale wiedzieli. Poślubił ją, żeby uniknąć śmierci w pojedynku albo dla jej pieniędzy, lub też z obu tych powodów. Tak czy inaczej, kiedy byli gotowi do drogi, Aleksa poczuła ucisk w gardle. – Rayne, dziękuję ci za wszystko. – Stali na sze¬rokich kamiennych schodach przed domem. Wspięła się na palce, by pocałować go w policzek, a on uścisnął ją mocno jak niedźwiedź. Potem ob¬jęła czule Jocelyn. – Bardzo was oboje kocham. Rayne odwrócił wzrok, Jo otarła oczy. – Napisz jak najszybciej – powiedziała. – I uważaj na siebie – rzekł szorstko Rayne. – Będę uważać – obiecała Aleksa. Tymczasem Rayne zaskoczył ją, wyciągając rękę do lorda Palona, który, ku jej kolejnemu zdumie¬niu, przyjął ten gest. – Zyczę szczęścia – odezwał się jej brat. – Dziękuję – odparł hrabia. Położyła dłoń na ramieniu męża, kierując się do wyjścia, gdy dostrzegła Jane Thornhill, która przedzierała się przez grupkę przyjaciół. Jakby czytając w myślach Aleksy, hrabia zatrzymał się, aby przyjaciółki mogły przez chwilę swobodnie po¬rozmawiać. – Będzie mi ciebie brakowało – powiedziała Jane, obejmując ją delikatnie. – Modlę się tylko, żebyś kiedyś mi wybaczyła. – Wybaczyła? – Aleksa wysłała jej liścik z opi¬sem tego, co wydarzyło się w tawernie, potem otrzymała odpowiedź z deklaracją przyjaźni i wsparcia. – Gdybym tylko mogła sobie wyobrazić…gdybym przez moment uwierzyła, że sprawy mogą przybrać taki obrót… – Przestań, Jane. To nie była twoja wina, lecz tylko i wyłącznie moja! Gdybym od początku cie¬bie słuchała, to wszystko nie miałoby miejsca. – Na Boga, Alekso, co ty teraz zrobisz? – Zrobię dokładnie to, co bym zrobiła, gdyby brat wybrał mi kandydata na męża. Zamierzam sprawić, by to małżeństwo było udane. Będę dobrą żoną i modlę się, żeby on okazał się porządnym mężem dla mnie. Jane pokiwała głową. Lecz w oczach miała łzy. – Gotowa? – Hrabia stanął za jej plecami. Jak na kobietę Aleksa była dość wysoka, ale lord Palon znacznie nad nią górował. Z całej jego postaci emanowały władza i siła. Tym razem była mu wdzięczna, bo naprawdę czuła się już zmęczona. – Tak, jestem gotowa. Ponieważ zrobiło się chłodno, pojechali karetą Stoneleighów zamiast lekkim powozem hrabiego. Falon pomógł wsiąść Aleksie, a potem jej małej służącej, Sarze. Rayne nalegał, by towarzyszyła jej starsza z dziewcząt, za co Aleksa była mu bardzo wdzięcz¬na. Łączyła je swego rodzaju przyjaźń. Pulch¬na mała blondynka towarzyszyła Jocelyn, gdy ta została sierotą i musiała walczyć o przeżycie na uli¬cach Londynu. Sarah nie była służącą w powszech¬nym rozumieniu tego słowa, a nawet w przybliże¬niu, lecz nauczyła się wszystkiego, co konieczne, by wykonywać tę pracę, poza tym była zrównoważo¬na i miała wesołe usposobienie. W obcych murach zamku Falon Sarah będzie miłą pocieszycielką, będzie przypominać o rodzinie i rodzinnym domu. Spojrzała przez okno w kierunku wielkiego ka¬miennego zamku Stoneleigh, w którym spędziła dzieciństwo. Gdy przyjaciele machali na pożegna¬nie, lokaje zajęli miejsca na tyle karety, a stangret wspiął się na kozioł, chwycił lejce i smagnął cztery gniadosze po zadach. Powóz ruszył z miejsca. Mi¬nął masywną żelazną bramę, kierując się do Lon¬dynu i dalej, na wybrzeże,'na południe od Folk¬stone. Mieli zatrzymać się na p.oc w zajeździe Biały Ła¬będź koło Westerham. Hrabia zamierzał tam upo¬mnieć się o swoje mężowskie prawa. Kiedyś Alek¬sa sądziła, że oczekiwałaby tej chwili z niecierpli¬wością szczęśliwej panny młodej. A teraz na samą myśl czuła lód trzewiach i wzbi~rające palące łzy. Falon znowu zwycięży. Pomyślała, ile jeszcze potrwa, nim ta gra dobie¬gnie końca. Damien przyglądał się żonie siedzącej obok nie¬go w karecie. Przed wyjazdem przebrała się w sza¬rą suknię podróżną. Wspaniałe kasztanowe włosy miała upięte z tyłu i ukryte pod szarym czepkiem. Wyglądała poważnie, co podkreślała bladość jej policzków. Pod wpływem wydarzeń mijającego dnia miała błyszczące ze zmęczenia oczy i była wy¬raźnie spięta. Teraz siedziała sztywno, ściskając kurczowo trzymaną na kolanach małą torebkę Damien zmarszczył brwi, obserwując kładące się coraz niżej cienie, zwiastujące nadchodzący wie¬czór. Nie dotrą do zajazdu w ciągu najbliższych kil¬ku godzin. Konie zmęczą się szybką jazdą, a Alek¬sa wyglądała na tak wykończoną, że z trudem we¬szłaby po schodach na pierwsze piętro. Jak więc miałby oczekiwać, że spełni małżeńską powin¬ność? Ich zbliżenie z pewnością nie byłoby radosne. Przypominałoby bardziej stypę niż ukoronowanie dnia zaślubin. Mógł sobie wyobrazić jej reakcję, lecz mimo to obiecał sobie, że ją posiądzie. Czekał już wystarczająco długo! Peter również czekał wystarczająco długo. Przez pewien czas czuł się nieswojo, niepewnie w związku z pomysłem małżeństwa. W pewnym momencie już się wahał, ale teraz… Teraz ona należała do niego i zamierzał ją posiąść. Zmęczona czy nie, zrezygnowana czy nie, pozbawi ją niewinności i będzie po sprawie. Przynajmniej tak sobie obiecywał do chwili, gdy krótko przed północą przybyli do zajazdu. Do mo¬mentu, gdy ujął dłoń swojej młodej żony, by pomóc jej wysiąść, a ona zachwiała się i niemal prze¬wróciła prosto w jego ramiona. Powtórzył swoje postanowienie, gdy prowadził ją na górę do małej izby nad barem i ponownie, gdy otwierał drzwi. Lecz zamiast wejść za nią, tak jak pierwotnie zamierzał, zostawił ją pod opieką jasnowłosej służącej. – Twoja pani będzie potrzebowała pomocy, szy¬kując się do łóżka – powiedział. – Przyślę wam coś do jedzenia. Dopilnuj, żeby niczego jej nie brako¬wało. – Przemilczał kwestię, że niebawem dołączy do oblubienicy i że przed końcem nocy małżeń¬stwo zostanie.skonsumowane. Miał taki zamiar. Bóg świadkiem, że tego właśnie chciał. Lecz gdy popijał brandy w barze, wciąż miał przed oczami zmęczenie na ślicznej twarzy Aleksy, jej blade policzki, napięcie szpecące piękne rysy. Ruszyło go sumienie, ale było coś jeszcze. W ciąż przypominał sobie te chwile, gdy trzymał ją w ramionach, ich ogniste pocałunki. Długie, na¬miętne, oszałamiające pocałunki, przepełnione obietnicą pożądania, które między nimi iskrzyło. Przyszło mu do głowy, że chciał od Aleksy więcej niż tylko noc potulnej uległości, podczas gdy on bę¬dzie się zaspokajał między 1ej zgrabnymi nogami. Chciał ujrzeć w jej oczach płomień namiętności, prawdziwe pożądanie. Chciał, żeby ona go pragnęła. Uniósł kieliszek, dopił brandy i ruszył schodami na górę, wciąż niepewny, co ma zrobić. – Na Boga, Sarah, gdzie on jest? – Ubra¬na w cienką białą koszulę nocną, którą dostała w prezencie ślubnym od Jocelyn, Aleksa chodziła nerwowo przed kominkiem w małej, nisko sklepio¬nej sypialni. – Może lord wcale nie przyjdzie, proszę pani. – Przyjdzie. Robi to tylko po to, by dodać mi cierpień. Nie zrezygnuje ze sposobności, by zna¬leźć się ze mną w łóżku. – Wyglądał na bardzo zmęczonego. Może nie ma siły, by spełnić mężowski obowiązek. Albo my¬śli sobie, że skorzysta więcej, jeśli jego ofiara bę¬dzie wypoczęta, a nie wykończona. – Mówię ci, że przyjdzie. Na pewno przyjdzie. – Zawróciła po raz kolejny ruszyła w przeciwnym kierunku, lecz Sarah zagrodziła jej drogę. – Może już przestanie pani tak ganiać w tę i z po¬wrotem, i w końcu się położy? – Sięgnęła po sznur od dzwonka. – Każę przynieść gorące mleko i szkandelę, żeby ogrzać pościel. Otulimy panią i… – Nie. – Aleksa pokręciła głową. – Idź już. Nie ma sensu, żebyś i ty całą noc nie spała. – Ale… – Proszę. Wolałabym być teraz sama. Blondyneczka skłoniła się, wzięła tacę z serem i zimną, prawie nietkniętą baraniną, po czym skie¬rowała się do drzwi. Aleksa wciąż chodziła niespo¬kojnie, zastanawiając się, dlaczego hrabia jeszcze nie przychodzi. Z jednej strony czuła wielką ulgę, z drugiej – nieoczekiwany zawód, że wcale j ej nie chce. Po kilku godzinach, gdy wciąż się nie zjawiał, wgramoliła się pod pierzynę, przeklinając hrabie¬go za jego zdradę. Momentalnie zasnęła. Wydawa¬ło jej się, że minęło ledwie kilka minut, gdy szarość poranka zalała pokój, a do drzwi zapukała Sarah. – Milord kazał mi panią obudzić – powiedziała, wpadając do środka. Dzieliła je różnica jedynie dwóch lat, lecz zważywszy na odmienne koleje ży¬cia, równie dobrze mogła to być różnica pokolenia. – Poszedł po woźnicę. Musimy zejść do jadalni na szybki posiłek, a potem jak najszybciej ruszamy w drogę. Aleksa natychmiast oprzytomniała. – Jak najszybciej? – Niemal rozdarła nocną ko¬szulę, pospiesznie ją ściągając. Podeszła do biurka, nalała wody do miednicy z pomalowanego w kwiatki porcelanowego dzbanka i szybko zmyła z oczu resztki snu. Sarah wyjęła jej podróżną suk¬nię z ciemnozielonej krepy ozdobionej złocistą ta¬siemką oraz krótki pasujący do niej żakiet. _. Proszę – powiedziała, gdy Aleksa skończyła poranną toaletę. – A teraz pomogę pani ułożyć włosy. Aleksa spała z rozpuszczonymi włosami, daremnie czekając na hrabiego. Teraz były splątane i zmierz¬wione. Na szczęście Sarah w okamgnieniu wyszczot¬kowała je i splotła w warkocz, który następnie upięła zgrabnie z tyłu głowy. Gdy już była ubrana, Aleksa szybko otworzyła drzwi i ruszyła ku schodom. Tam właśnie znalazł ją Damien, pełną złości, z rumieńcami na policzkach, chociaż jej twarz wy¬dawała się jeszcze bledsza niż poprzedniego wieczoru. – Gdzie byłeś w nocy? – rzuciła ostro, podcho¬dząc do niego. Stał u podnóża schodów. – Dlacze¬go nie przyszedłeś do mojego pokoju? Uniósł brwi. – Wybacz, kochanie. Gdybym wiedział, że będziesz rozczarowana, nic nie byłoby w stanie mnie zatrzymać. Ale myślałem, że o wiele bardziej wolałabyś zobaczyć mnie w piekle niż w drzwiach swojej sypialni. – Czekałam pół nocy, o czym z pewnością wiesz. A co do tej drugiej sprawy, rzeczywiście masz rację. Taki diabeł jak ty, lordzie Falon, powinien smażyć się w piekle. Uśmiechnął się kącikiem ust. – Skoro tak rozpaczasz z powodu moich złych manier, to możesz być spokojna, następnej nocy nie popełnię takiej samej gafy. Zesztywniała. – Nie wiem, milordzie, jaką prowadzisz grę, ale właśnie dobiegła ona końca. Jeśli zechcesz odwie¬dzić mnie dzisiejszej nocy, zastaniesz starannie zamk¬nięte drzwi. Rysy jego twarzy stwardniały. – Jeśli zamkniesz się przede mną, milady, to mo¬żesz być pewna, że wyłamię drzwi. – Zbliżywszy się, ujął dłonią jej podbródek, lecz ona szybko cof¬nęła głowę. – Mam zamiar posiąść cię, Alekso. Więc lepiej się na to przygotuj. – W tym stuleciu nie ma dość czasu, abym mogła się na to przygotować. Dotknęła go tym do żywego, lecz jednocześnie Damien poczuł pewien żal. Ta kobieta, którą po¬ślubił, była wielka duchem. Nawet w najtrudniej¬szych sytuacjach wydobywała z siebie coś, co po¬zwalało jej przetrwać. Niemal żałował, że nie za¬warli swojego związku w innych okolicznościach. Usiadła sztywno, aby zaspokoić poranny głód fi¬liżanką czekolady i kilkoma cienkim waflami. Po¬tem szybko udali się do powozu. Damien westchnął bezgłośnie. Nie spodziewał się, że Aleksa okaże aż tyle złości. Myślał, że za po¬zostawienie jej w spokoju raczej będzie mu wdzięczna. A teraz między nimi znowu wyrosła ściana gniewu. Była wyraźnie wrogo nastawiona, nie w humorze, rzucała mu ostre spojrzenia, mełła pod nosem przekleństwa nieprzystające damie. Prawie się uśmiechnął. Pomyślał, że takie zacho¬wanie jest jednak lepsze niż obojętność, wybiegł myślami do najbliższej nocy. Wyobraził sobie, że Aleksa obdarzy go cząstką tego ognia w małżeń¬skim łożu. Siedziała sztywno w powozie, udając, że patrzy prosto przed siebie, tymczasem obserwowała grę emocji na przystojnej twarzy swojego męża. Cho¬ciaż zdawało się, że mięśnie jego barków są mocno napięte, wydawał się zrelaksowany, podczas gdy ona sama sprawiała wrażenie ponurej. Na ze¬wnątrz niebo było równie posępne. Gęste, czarne chmury ścieliły się nisko, wiatr smagał gałęzie mi¬janych drzew. Otuliła się dokładniej żakietem, dziwiąc się, że Sarah dobrowolnie zgodziła się jechać na koźle obok stangreta. Ale być może, żyjąc z dnia na dzień, zdążyła przywyknąć do chłodu. – Zimno ci? – spytał Palon. – Nie. – Pod kozłem jest koc. Jeśli chcesz, każę się zatrzymać i ci go przyniosę.. – Powiedziałam już, że nie jest mi zimno. Nie odezwał się więcej i odwrócił twarz do okna, ona zaś mogła obserwować jego kształtny profil. Miał ciemne, krzaczaste brwi, wysokie kości po¬liczkowe, lśniące, czarne włosy i świdrujące kobal¬towe oczy – bez względu na swój charakter Da¬mien Palon był bez wątpienia' niezwykle atrakcyj¬nym męzczyzną. Zastanawiała się, czy i ona wydaje mu się atrak¬cyjna? Czy wtedy w ogrodzie mówił szczerze? Jeśli tak, to dlaczego tej nocy nie przyszedł do jej sypial¬ni? A co ważniejsze, co by się stało, gdyby przy¬szedł do niej teraz? Ciszę mącił turkot kół powo¬zu, lecz nie był w stanie zagłuszyć pytań, które tłu¬kły jej się po głowie. W końcu jej cierpliwość skończyła się. – Dlaczego? – spytała, przerywając mu obserwo¬wanie mijanych za oknem pól. – Powiedziałeś już kilka razy, że nie chodzi ci o pieniądze. Skoro tak, to dlaczego mnie poślubiłeś?, Patrzył na nią długo. W powietrzu wyraźnie wi¬siało napięcie. Wbijał w nią wzrok, aż poruszyła się niespokojnie. – Nigdy nie chodziło o pieniądze – powiedział cicho. – Był to jedynie dodatek, który brałem pod uwagę. – Spoglądał na nią twardo. – Zrobiłem to dla mojego brata. – Dla brata? – Nic z tego nie rozumiała. – Tak… – Wykrzywił usta. – Sądzę, że go pamiętasz. Przypominasz sobie nazwisko lorda Petera Melforda? O ile wiem, byliście dość bliskimi znajomymi. Oparła się ciężko o kanapę. Nie mogła zebrać myśli, przez chwilę była nawet pewna, że się prze¬słyszała. – Lord Peter był twoim bratem? – Tak. To jedno słowo ugodziło ją niczym pocisk wy¬strzelony z armaty. Lampy zawieszone w powozie nagle zawirowały. Chwyciła dłońmi krawędź kana¬py, żeby nie spaść na podłogę. – Ale przecież nie możesz być bratem Petera. Jego brat miał na imię Lee. – Na Boga, co też on wygaduje? – Zgadza się, madame. Jestem Damien Lee Pa¬lon. peter był moim przyrodnim bratem, ale byli¬śmy sobie bliscy jak rodzeni. Ujrzała przed oczami ciemny tunel. – Nie. – Pokręciła głową powoli, nie chcąc tego przyjąć do wiadomości. – Nie wierzę ci. Kłamiesz. Znowu. Na pewno kłamiesz. – Lecz wcale nie mia¬ła tej pewności. Peter rzadko wspominał o przy¬rodnim bracie, który był uważany w rodzinie w pewnym sensie za czarną owcę. W obecności matki nie należało o nim wspoJ!1inać. – Ręczę ci, że jestem tym, kim mówię. Boże, spraw, żeby to była nieprawda. Czuła, jak żółć podchodzi jej do gardła. Przez ostatnie dwa lata robiła wszystko, co w jej mocy, by zapomnieć o tym, co się stało z jej przyjacielem Peterem Melfordem. Walczyła, żeby przestać obarczać się winą, by puścić to w niepamięć i zacząć normal¬nie żyć. – Peter – wyszeptała. – Boże, tylko nie Peter. – Czuła bolesny skurcz w żołądku, pociemniało jej w oczach. Przez chwilę myślała, że zemdleje. – Za¬trzymaj powóz. Mdli mnie. Lord Palon zastukał mocno w ści.ankę karety, a woźnica gwałtownie ściągnął lejce. Zółć podcho¬dziła coraz wyżej, żołądek wywracał się, grożąc na¬głą erupcją i wstydem, zanim jeszcze Aleksa zdąży wysiąść. Zanim pojazd się zatrzymał, otworzyła drzwiczki i chwiejąc się, rusiyła po metalowych stopniach. – A niech to, chcesz się zabić! Chwileczkę, po¬mogę ci. – Zagrodził jej drogę, zeskoczył na ziemię i wyciągnął ręce. Poczuła, jak chwyta ją wpół i sta¬wia na ziemi. Natychmiast pobiegła na skraj drogi, pochyliła się, zwymiotowała, a po chwili jeszcze raz. Z początku nie zauważyła ramienia hrabiego na swej talii, nie spostrzegła, że odsunął jej suknię nieco na bok, że się oparła o niego, by nie stracić równowagi. – Już dobrze. Trzymam cię – powiedział, odsu¬wając kosmyki włosów z jej policzków. – Zaraz po¬czujesz się lepiej. – Słabo kiwnęła głową. – Zostań tu. Stangret ma bukłak z wodą. Zaraz ci przyniosę. – Wrócił po kilku sekundach z płóciennym wor¬kiem w dłoni. W drugiej ręce trzymał zwilżoną chusteczkę z wyszytymi inicjałami DLF. – Wypłucz usta i wypluj – polecił. Powtórzyła tę czynność kilkakrotnie i w końcu poczuła się nieco lepiej. Hrabia otarł jej twarz mokrą chustką, po¬tem podał jej trochę wody do picia. – Nie za dużo naraz. Pij powoli i małymi łyczkami. Gdy skończyła, zaprowadził ją z powrotem do powozu i pomógł wsiąść. Oparła się o skórzaną tapicerkę kanapy i zamknęła oczy. Czuła się wy¬cieńczona, pusta i bardziej nieszczęśliwa niż kiedy¬kolwiek dotąd. Damien obserwował bladą twarz swojej żony, ciemne kręgi pod jej przymkniętymi oczami i po¬myślał, że z tysiąca różnych reakcji, które sobie wy¬obrażał w ciągu ostatnich miesięcy, tej jednej nie przewidział. Bo nie przyszło mu do głowy, że ta sprawa ją ob¬chodziła. Rozmyślał o tym, co się właśnie stało, i nie miał już wątpliwości, że do tej pory był w błędzie. Ból, jaki niewątpliwie widział w jej oczach, w żadnym razie nie mógł być udawany. Więc naprawdę cierpiała po śmierci Petera, tak samo jak Damien. A może nawet bardziej.. Ta świadomość wstrząsnęła nim do głębi. I zmusiła do myślenia… – A więc kochałaś go? – zapytał cicho. Wcale nie chciał zadać tego pytania, nie chciał usłyszeć odpo¬wiedzi, już sam pomysł wprawiał go w niepokój. Mimo wszystko musiał to wiedzieć. Aleksa wolno otworzyła oczy. Zobaczył w nich udrękę, bardzo wyraźnie widział cierpienie, jakie niełatwo było jej zapomnieć. Na ten widok sam poczuł nawracający żal, co – ja"k nigdy dotąd – związało ich we wspólnym bólu. – Kochałam go – odrzekła. Poczuł mocny ucisk w piersi. – Bardzo mi na nim zależało, ale nie tak, jak myślisz. Peter był moim przyjacielem. Ogarnęła go zdumiewająco wielka ulga. A zaraz potem wyrzuty sumienia. Przecież ona miała być samolubna i zepsuta, miała być kobietą, która nie dba o innych, dla której liczy się tylko jej własne życie – suką bez serca, taką jak jego matka. Lecz teraz stało się oczywiste, że jednak miała normal¬ne ludzkie uczucia. – Masz wszelkie podstawy, żeby mnie nienawi¬dzić – powiedziała cicho. – Jestem odpowiedzial¬na za to, co się stało z twoim bratelp… Tak się zaan¬gażowałam w życie śmietanki towarzyskiej, tak by¬łam wówczas przejęta własną ważnością, że nie miałam dla niego czasu. – Wezbrane w oczach łzy zaczęły spływać jej po policzkach. – Flirtowałam z nim bez opamiętania. Nie wiedziałam, co on czu¬je… do chwili, gdy było już za późno. Może gdy¬bym nie była taka lekkomyślna, taka impulsyw¬na… – Przygryzła drżącą wargę, ocierając policzki z łez. Jedna kropla dążyła nieuchronnie do małego dołeczka w jej podbródku. – Nigdy nie chciałam go skrzywdzić. Damien powoli nabrał powietrza, lecz ucisk w piersi nie chciał ustąpić. Wcale nie tego pragnął. Zemsta miała być słodka. A tymczasem czuł się niemal tak samo rozbity jak ona. – Ile ty masz lat? – spytał. – Ja… dziewiętnaście. A więc dwa lata temu, gdy jego brat stracił życie, miała siedemnaście. Zaklął w myślach. Był przeko¬nany, że jest starsza. Pociągnęła nosem, więc sięgnął po swoją chustkę i dopiero wtedy zorientował się, że tę chustkę wykorzystał już, by bbmyć twarz Aleksy. Wziął jej torebkę, sięgnął do środka i wyjął białą, wykończoną koronkami chusteczkę. Przyjęła ją trzęsącą się dłonią, by wytrzeć sobie oczy. Chciał ją pocieszyć, lecz nie potrafił wydobyć z sie¬bie słowa. Chciał przeprosić, że niczego nie rozumiał, że wymuszenie tego małżeństwa było błędem. Zamiast tego przylgnął plecami do oparcia ka¬napy, słuchając cichego płaczu swojej żony. Nawet gdy przestała, nie spojrzała w jego stronę, aż do chwili, gdy podjechali na dziedziniec małej ta¬werny na południe od Tunbridge Wells, zwanej Gospodą pod Niedźwiedziem. Nie było to miejsce, gdzie zamierzał się zatrzymać, gdyż nie odpowia¬dało jego oczekiwaniom, lecz znajdowało się bliżej niż pierwotnie wybrane na nocleg Brigantine, zaś Damien obawiał się, że przysporzył Aleksie już wy¬starczająco dużo przykrych doznań. W zajeździe był tłok, hałaśliwa mieszanina żoł¬nierzy zmierzających do Londynu ze swojego gar¬nizonu w Folkstone, podróżnych, handlarzy i chło¬pów. W barze raz po raz rozbrzmiewały śmiechy w odpowiedzi na pikantne żarciki rzucane perli- stym głosem przez obsługujące gości piersiaste dziewki. Zołnierze opowiadali o wojnie, z nienawi¬ścią wyrażali się o Napoleonie, była też mowa o lą¬dowaniu na kontynencie. Pogłoski na ten temat Damien słyszał już wcześniej. Chociaż zajazd był niemal pełny, udało mu się wynająć mały apartament, bez wątpienia należący do właściciela, gdyż kosztował dwa razy więcej, niż te obskurne pokoje były warte. Zamówił jedzenie dla służących, a także pasztet z gołąbków, kapustę i szarlotkę na kolację, którą.kazał przysłać do po¬koju. Następnie przeszedł przez hol do zakamarka u podnóża schodów, gdzie czekała Aleksa. Spojrzała na niego nieufnie, tak jak przez całe dzisiejsze popołudnie, wreszcie skierowała wzrok ku znajdującym się na piętrze pokojom. – Teraz rozumiem, dlaczego nie przyszedłeś do mnie – powiedziała. – Nie przyszedłem, bo widziałem, jak bardzo by¬łaś zmęczona. Myślałem, że się domyślisz. Myśla¬łem też, że może dzisiaj… będziesz się lepiej czuła. Kiwnęła głową, jakby rozumiała, jaki czeka ją los, jakby na niego zasługiwała i była gotowa go za¬akceptować. Ruszyła na górę. – Alekso… – Tak? – Potrzebujesz snu. Wiem, że to wszystko wytrąciło cię z równowagi. Może jutro… omówimy nasze sprawy. Uniosła brwi. – Nie rozumiem. Co chcesz przez to powiedzieć? – Mówię ci, że chcę, żebyś się wyspała. Ze nie będę cię… niepokoił do czasu, aż wypoczniesz. – Ale przecież… – Do czasu, aż porozmawiamy. – Ale ja myślałam… po tym, co było dzisiaj… chyba wciąż nie rozumiem. Dotknął dłonią jej policzka. – Ja też nie. Może rano pewne sprawy staną się bardziej jasne. Zastanowiła się. Nie sądziła, że jeszcze kiedy¬kolwiek cokolwiek będzie jasne. Była żoną brata mężczyzny, którego zniszczyła. On zrobił to dla ze¬msty. Chciał ją ukarać za jej zbrodnię – było to zu¬pełnie oczywiste. Chciała go za to znienawidzić, traktować z po¬gardą za oszustwo, które wykorzystał dla swoich celów, ale w głębi serca czuła, że zasłużyła sobie na taką karę, jaką dla niej wymyślił. Dożywotnia zemsta, tego była pewna, nieskoń¬czone dni pokuty za życie jego brata – przyjaciela, którego tak lekkomyślnie zdradziła. A jednak pozostał w niej cień wątpliwości. Jeszcze raz Damien Falon zupełnie wytrącił ją z równowagi. Od chwili, gdy rozmawiali w powozie o Peterze, zaczął patrzyć na nią trochę inaczej. Je¬go twarz złagodniała, znikła brutalna determina¬cja, którą widziała tamtej koszmarnej nocy w ta¬wernie. Przyznała się do udziału w śmierci jego brata – więc powinien być jeszcze bardziej zdeter¬minowany do wymierzenia jej sprawiedliwości. A tymczasem w jego oczach pojawiła się łagod¬ność, znamionująca troskę i uwagę. Ciekawe, czy nie był to wytwór jej wyobraźni. |
||
|