"Diabelska wygrana" - читать интересную книгу автора (Kat Martin)Rozdział 6– Całkiem smakowita dzierlatka, co? Pijany handlarz spojrzał na swojego przyjaciela, który siedział po drugiej stronie zniszczonego, drewnianego stołu w barze. – Ale która? Blondynka z dużymi cyckami czy ta ruda? – Blondyneczka. Przypomina mi pewną dziwkę z Londynu. Na samą myśl o niej już mi staje. Chęt¬nie bym położył łapy na tej małej ladacznicy. – To na co czekasz? – spytał Darby Osgood. – Sam widziałeś, że zajęli pokoje właściciela w końcu korytarza. Ta blondynka to tylko służąca. Zało¬żę się, że za dwa pensy chętnie z tobą pofigluje. Fergus O'Clanahan zaśmiał się gardłowo. – Jestem pewien, że jego lordowska mość się nie ucieszy, gdy wpadniemy do jego apartamentu! – A niby jak się o tym dowie? Przecież blondy¬neczka nie będzie spać z jaśnie państwem w jednej izbie. Będzie w osobnym pokoju. Dalej, Fergus, przecież sam to wymyśliłeś. Już na samą myśl czu¬ję, jak pękają mi spodnie w kroku. Fergus zachwiał się, drapiąc się w wielkie boko¬brody. – Sam nie wiem, Darby. To nie byłby pierwszy raz, że wpuszczasz mnie w maliny tymi twoimi wa¬riackimi pomysłami. – Nie bądź głupi. Gdzie twoja odwaga? A zresz¬tą, kiedy ostatnio miałeś babę? Fergus poczuł, jak jego lędźwie ogarnia fala go¬rąca. Na Boga, toż to prawda. Od czasu gdy zoba¬czył tę apetyczną blondyneczkę, swędziały go ją¬dra. Niedługo zrobią się sine jak pleśniowy ser, je¬śli nie zrobi czegoś, by przynieść im ulgę. Beknął donośnie i odwrócił się do kompana. – No dobra, stary capie. Mów, coś wymyślił. Ale ostrzegam cię, gadaj z sensem. – Czy kiedykolwiek cię zawiodłem, stary druhu? Fergus, sepleniąc, rzucił przekleństwo, próbując nie przywoływać w pamięci wszystkich sytuacji, gdy jego łysiejący przyjaciel wpędził go w potężne tara¬paty. Aleksa spała mocno. Zbyt mocno. Tak głęboko, że nie słyszała przytłumionych odgłosów kroków na dywanie, uderzenia stolika o ścianę, ani cichego przekleństwa mężczyzny, który potknął się przy wejściu do pokoju. Nie usłyszała jego chropo¬watego szeptu, nie poczuła ciężaru, gdy nacisnął jej kolano, gramoląc się na łóżko, nie poczuła na¬wet jego smrodliwego oddechu na policzku, gdy odsunął pościel, którą była otulona. – A niech to diabli – rzucił mężczyzna. – To ta ruda! – Jezu! A gdzie hrabia? Tak na nią patrzył, że wyglądało, jakby chciał ją ujeżdżać przez całą noc! Rzucił następne przekleństwo. – Gdziekolwiek jest, to na pewno nie ma go tutaj. – Blondynka musi spać gdzie indziej. Szybciej, Darby. Wynośmy się stąd. Ale było już za późno. Aleksa otworzyła oczy i natychmiast zobaczyła człowieka, który siedział na niej okrakiem na pościeli. Tonie był lord Fa¬lon, jak mogła oczekiwać, lecz pijany handlarz, którego widziała na dole. Krzyknęła, lecz po ułamku sekundy poczuła dłoń napastnika, który zakrył jej usta. – Do diabła! – wymamrotał pijanym głosem. – Darby, uciekajmy stąd! Mężczyzna nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Aleksa wykorzystała ten moment i ugryzła go moc¬no w rękę. Zawył z bólu i puścił ją. Wrzasnęła po¬nownie i w tej właśnie chwili do pokoju wpadł hra¬bia. – Aleksa, co tu się… – Zobaczył jej przerażoną minę i jednocześnie ujrzał obu mężczyzn. Jego oczy zapłonęły jak u szaleńca. Wzdrygając się, Aleksa pomyślała, że tak właśnie wyglądałyby oczy rozwścieczonego diabła. Nie spuszczała wzroku z jego pełnej napięcia twarzy. Zaklął siarczyście, złapał pierwszego z napastników za koszulę, pod¬niósł go z podłogi i wymierzył mu potężny cios, po którym tamten poleciał 'Przez stół i lampę, przewracając po drodze jeszcze fotel. Stracił przy¬tomność i upadł bezwładnie pa dywan. Drugi z nieproszonych gości wstał chwiejnie z łóżka i próbował ratować się ucieczką. – Nigdzie się nie wybierasz! – Falon chwycił go za poły ubrania i pociągnął przez pokój. – Przynaj¬mniej na razie! – ryknął, obrócił potężnego m꿬czyznę wokół osi i rąbnął pięścią w podbródek, po¬syłając go w narożnik pomieszczenia, gdzie potknął się o ciało swojego kompana i wylądował z rozpostartymi ramionami. Hrabia postawił go na nogi i uderzył ponownie, łamiąc mu nos, z któ¬rego polała się krew prosto na koszulę. – Panie… ja i Fergus… nie chcieliśmy zrobić pa¬nu krzywdy… – wymamrotał nosowym, przytłu¬mionym głosem. – Przyszliśmy do tej małej blon¬dynki. – Damien trzasnął go jeszcze raz, a mężczy¬zna przewrócił się, jęcząc z bólu. – I jej też nie chcieliśmy zrobić nic złego. Tylko pofiglować i ty¬le. I chcieliśmy dobrze zapłacić. – Podniósł się na nogi i uniósł ręce w błagalnym geście. – Proszę, niech pan odstąpi. Aleksa zsunęła się na brzeg łóżka, zeskoczyła na podłogę i ruszyła biegiem przez zimny pokój w samej tylko nocnej koszuli. Złapała męża za rę¬kę w momencie, gdy zamachnął się do kolejnego ciosu. Odwrócił się do niej oślepiony wściekłością, w ostatnim ułamku sekundy powstrzymując się od uderzenia. – Alekso, na litość boską, co ty wyprawiasz? – Powstrzymuję cię przed zabiciem tego człowieka. Wciąż mocno zaciskał uniesioną pięść, która drżała, gdy próbował nad sobą zapanować. – Znalazłem go w twoim łóżku – powiedział ta¬kim tonem, jakby dokonał wiekopomnego odkrycia. – Oni są pijani, Damien. Pewnie nie zdawali so¬bie sprawy z tego, co robią. – Nie puszczała jego rę¬ki, czuła napięte mięśnie, dostrzegając w nim jesz¬cze większą bezwzględność, niż się spodziewała. Lord Falon przełknął, cały czas walcząc o odzy¬skanie samokontroli. W końcu wypuścił z płuc po¬wietrze w długim, szarpanym wydechu, cofnął się i przeczesał dłonią falujące, czarne włosy. – Zabieraj swojego kompana i wynoście się stąd – powiedział do handlarza. – Tak, panie. Co tylko pan każe. – Wielki mężczyzna zachwiał się, lecz w końcu zdołał utrzymać równowagę. Postawił na nogi swojego przyjaciela, po czym obaj poczłapali do drzwi. Gdy tylko znik¬nęli na zewnątrz, hrabia zbliżył się do Aleksy, wbi¬jając w nią wzrok. – Nic ci się nie stało? – Nic. – Jak oni się tu dostali? Oblizała wargi. Damien miał na sobie jedynie szlafrok z jedwabnęgo bordowego brokatu, który ocierał się o nią przy każdym jego ruchu. Pasek był zawiązany, lecz front rozchylił się od pasa w górę. W świetle padającym z okna widziała jego szeroką, śniadą pierś pokrytą kręconymi włoskami. Na brzu¬chu wyraźnie odznaczały się napięte mięśnie. Po¬czuła suchość w ustach. – Musieli wspiąć się przez okno. – Zdała sobie sprawę, że cała drży, choć nie była pewna dlacze¬go. Może z powodu tego, co się wydarzyło, a może był to skutek widoku półnagiego Damiena. Chyba to zauważył, bo wyciągnął ku niej ręce i – chociaż cofnęła się o krok – wziął ją w ramiona. – Już po wszystkim – powiedział, tuląc ją do sie¬bie. – Nikt cię już nie skrzywdzi. Nigdy, kiedy ja będę w pobliżu. Próbowała się uśmiechnąć, lecz w jej piersi ser¬ce łomotało jak oszalałe. – Nic mi nie jest… naprawdę. Odsunął kosmyki włosów z jej twarzy. Reszta zwisała z tyłu w grubym warkoczu. – Do licha, wygląda na to, że nie jest ci dane za¬znać snu, którego tak potrzebujesz. Nie była pewna, ale odniosła wrażenie, że słyszy w jego głosie wyraźną troskę Do jutra poczuję się już dobrze. – Lecz on podniósł ją i zaniósł do łóżka. Położył ją delikatnie i starannie przykrył kołdrą – Damien? Znieruchomiał. W oczach miał łagodność, jakiej nigdy wcześniej u niego nie widziała. Czy wiesz, ile razy wypowiedziałaś moje imię? Niewiele. Tym razem uśmiechnęła się bez wysiłku. To bardzo ładne imię. – Powtarzała je sobie w myślach wielokrotnie. Lecz to było, zanim nastą¬piły owe brzemienne w skutki wydarzenia. Matce nigdy nie podobało się moje imię Dlatego nazywała mnie Lee. Nie mieliście ze sobą dobrego kontaktu, prawda? – Tak. Może kiedyś opowiesz mi, dlaczego tak było. Linie wokół jego warg złagodniały. Miał pełne usta, które teraz znajdowały się zdecydowanie zbyt blisko jej własnych, przez co poczuła motylki w żo¬łądku. Boże, ależ on jest przystojny. Może opowiem. – Podciągnął kołdrę aż pod sam jej podbródek. – A teraz odpocznij. Wcześnie rano wyruszamy w dalszą podróż. – Ruszył do drzwi. – Damien? – Tak? ~ Dziękuję Załowała, że wypowiedziała te słowa, gdyż chyba przypompiał sobie mężczyzn, których zastał w jej pokoju. Sciągnął brwi w grymasie niezadowolenia. Lepiej, żebym następnym mężczyzną w twoim łóżku był ja sam – powiedział ponuro. Otworzył drzwi, wyszedł i energicznie zamknął je za sobą Słyszała jego oddalające się kroki, najpierw w korytarrzu, a potem na schodach. Była pewna, że han¬dlarz i jego koleżka już się nie zjawią, tak samo jak była pewna, że Damien uczyniłby wszystko, co w je¬go mocy, aby ją obronić. To było dziwne odczucie, aczkolwiek bardzo miłe. Myśląc o tym, bezwiednie zamknęła oczy i powoli pogrążyła się we śnie. Zanim zasnęła, ujrzała jeszcze w wyobraźni mie¬szaninę różnych obrazów: Damiena bezlitośnie rozprawiającego się z dwoma pijanymi natrętami, widok jego umięśnionej piersi, usłyszała jego chłodny głos, którym przypomniał jej, że to on jest mężczyzną, którego miejsce jest w jej łożu. Jednak gdy te'obrazy powoli się rozwiały, w jej śnie pozostał tylko jeden – widok troski, jaką doj¬rzała w jego niebieskich oczach. Jadalnię gospody oświetlały już pierwsze promienie porannego słońca, które wdzierały się przez otwarte okno, a Damien przemierzał ją tam i z powrotem. Pozwolił Aleksie wyspać się do póź¬na i zamówił do jej pokoju lekkie śniadanie. W związku z opóźnieniami, które nastąpiły w trak¬cie podróży, dotrą na wybrzeż\ez całodniowym po¬ślizgiem. Nie powinno mieć to znaczenia, a jednak cieszył się z powrotu do domu. Zamek był jedynym miej¬scem na ziemi, gdzie czuł się u siebie. Nigdy nie był mile widziany w Waitley, rezydencji nieopodal Hampstead Heath, gdzie od ślubu z lordem Town¬sendem mieszkała jego matka. Tam zawsze musiał się pilnować, ścierać się z hrabią', walczyć o naj¬mniejsze przejawy matczynej czułości. Zresztą w podparyskim zameczku babki też nie czuł rodzinnej, domowej atmosfery. Dość wcze¬śnie owdowiała Simone de Latour była jedynie zgorzkniałą starą kobietą, nieakceptującą faktu, że jej córka poślubiła Anglika. Postanowiła, że będzie dochodzić sprawiedliwości za te wszystkie lata spę¬dzone w samotności. Dopiero gdy powrócił do zamku Falon, Damien odzyskał jako taki duchowy spokój. To było jedyne miejsce, gdzie potrafił się wyciszyć i być sobą – przynajmniej na tyle, na ile umiał. Uwielbiał ten dom, podobnie jak jego ojciec. A teraz nie mógł się powstrzymać od myśli, co po¬wie na widok zamku jego młoda żona. Czuł pe¬wien niepokój, że będzie porównywała to miejsce ze Stoneleigh, Marden lub tuzinem innych wiel¬kich rezydencji należących do jej rodziny i że za¬mek Falon wyda jej się bardzo skromny. Jednak to – podobnie jak większość rzeczy, któ¬re przydarzyły się Aleksie Garrick Falon od chwi¬li, gdy ujrzał ją po raz pielWszy – będzie również wyłącznie jego winą. Nie powinien był się z nią że¬nić. Nie dorównywał jej majątkiem, a teraz jeszcze zorientował się, że popełnił wielki błąd, czyniąc ją obiektem swojej zemsty. Kiedy spotykała się z Pe¬terem, była jeszcze właściwie pensjonarką, naiwną młodą dziewczyną testującą dopiero swoją nowo odkrytą kobiecość. Doskonale rozumiał fakt, że Peter się w niej zakochał. W całym Londynie nie znalazłoby się dziesięciu mężczyzn, których by nie zachwyciła swoim urokiem. Powinien był ją zostawić, żeby znalazła sobie od¬powiedniego męża, zostawić ją jednemu z tych wy¬elegantowanych arystokratów, którzy wciąż jej nadskakiwali, a którzy zanudziliby ją na śmierć już po kilku tygodniach. On zaś nie należał do m꿬czyzn, kt6rzy mieli czas dla żony – nie miał czasu na stały związek. Małżeństwo oznaczało dzieci i in¬ne obowiązki. Przy jego trybie życia mogłoby go nie być w pobliżu, gdyby był potrzebny. Mógłby nawet nie dożyć takiej chwili. Lecz już się dokonało. Zakuł się w kajdany na dobre i na złe, a teraz, gdy zmieniły się oko¬liczności, zamierzał zrobić z tego najlepszy uży¬tek. Uniósł głowę akurat w momenc~e, gdy Aleksa i jej jasnowłosa służąca weszły do sali. Dzień wstał słoneczny i ciepły, lekka bryza niosła ze sobą kwia¬towy zapach wiosennego powietrza. Stwierdził, że żona ubrała się stosownie do pogody: miała na so¬bie sukienkę z zielonego muślinu w małe żółte kwiatki. Jej policzki utraciły poprzednią bladość, oczy wróciły do dawnej, wyrazistej zielonej barwy. Kiedy spojrzała w jego kierunku, poczuł lekki ucisk w dole brzucha. – Dzień dobry – powiedział. – Przepraszam, że musiałeś czekać. – Chciałem, żebyś się wyspała. – Rzeczywiście, czuję się znacznie lepiej. Dziękuję, milordzie. – Na imię mi Damien – poprawił, ujmując jej dłoń. Sprawiała wrażenie trochę zmieszanej, nie¬pewnej tego, czego on oczekuje. Po wszystkim, co się wydarzyło, wcale nie miał jej tego za złe. – Damien – powtórzyła, rumieniąc się na policz¬kach, lecz wciąż patrzyła nań nieufnie. Spojrzał na służącą. – Powóz czeka przed zajazdem. Idź tam, a twoja pani i ja zjawimy się niebawem. – Tak jest, milordzie. – Sarah ruszyła do drzwi, zaś Aleksa odwróciła się, by spojrzeć na męża. W jej oczach czaiło się nieme pytanie. – Powiedziałem ci, że dzisiaj porozmawiamy… jeśli czujesz się na siłach. – Czuję się dobrze. – Odwróciła wzrok w kierun¬ku baru. – Co się stało z tym handlarzem? – Razem ze swoim przyjacielem pospiesznie opuścił zajazd. Wydawali się zupełnie nieszkodli¬wi. Cieszę się, że mnie wtedy powstrzymałaś. Aleksa uśmiechnęła się blado. Wziął ją pod rę¬kę i oboje wyszli przed budynek. Gdzieś z tyłu plu¬skał mały strumyk wijący się wzdłuż scieżki, więc Damien zawrócił i poprowadził Aleksę w tamtą właśnie stronę. Po ich lewej stronie rozciągała się łąka pełna bazi, niezapominajek i innych kwiatów. Na skraju potoku kwitły pierwiosnki i nagietki. – Wiem, że te ostatnie dni były dla ciebie trud¬ne. I przepraszam, że się do tego przyczyniłem. Spojrzała na niego dziwnie. – Słucham? Kosztowało cię wiele zachodu, by osiągnąć swój cel, więc nie bardzo wierzę w te przeprosmy. Zignorował poczucie winy, które właśnie poja¬wiło się w jego myślach. – Myślałem o tym, to znaczy o Peterze. Zanim cię poznałem, sądziłem, że wiem już wszystko. Wi¬niłem cię za jego śmierć. Uważałem cię za bezdusz¬ną i okrutną osobę. Byłem przekonany, że do mo¬jego brata nie czułaś nic i zamierzałem cię za to ukarać. – Odchrząknął. – W ciągu ostatnich dwóch dni zdałem sobie sprawę… Gdy urwał i zamilkł, zatrzymała się i odwróciła. – Tak? – Chciałem powiedzieć, że mam świadomość, iż zawarliśmy ten ślub z zupełnie niewłaściwych przesłanek. Nie zaprzeczam, chciałem cię ukarać. Szczerze przyznam, że chciałem cię zrujnować. Planowałem to od wielu tygodni, chodziłem za tobą, zarzucałem przynętę, a w końcu… robiłem, co mogłem, by temu zapobiec. Nawet wtedy zaczęły mnie nachodzić wątpliwości. Długo milczała. Gdy się odezwała, w jej głosie zabrzmiała niepokojąca nuta. – Rzeczywiście, zaplanowałeś wszystko bardzo starannie.. – Tak. Niech Bóg mi wybaczy. Zawsze byłem do¬bry, jeśli chodzi o realizację planów. – Może to zabrzmi dziwnie, ale nie mogę cię za to winić. Peter nie żyje z mojego powodu. Kie¬dyś prawie straciłam Rayne'a. I znienawidziłam kobietę, która była za to odpowiedzialna. Gdyby wtedy umarł, zrobiłabym wszystko, żeby dosięgła ją sprawiedliwość. Dlatego dobrze wiem, co mu¬sisz czuć wobec mnie. Wytrzymał jej niepewne spojrzenie. W głębiach jej oczu widział pełne niepokoju cienie. – Z początku rzeczywiście to właśnie czułem… zanim cię poznałem. Ale jesteś zupełnie inna, niż myślałem. Wtedy, dwa lata temu, byłaś bardzo młoda i niewinna, stawiałaś dopiero pierwsze kro¬ki jako dorosła kobieta. Mój brat był równie nie¬doświadczony. To dało wybuchową mieszankę, śmiertelnie niebezpieczną, ale teraz widzę, że ni¬gdy nie chciałaś go skrzywdzić. W jej oczach pojawiła się iskra jakiejś skrywanej emocji. Poczuła przyspieszone bicie serca, które wolno podchodziło jej do gardła. – Nie… nigdy nie chciałam go skrzywdzić. – Wybacz mi, że wymusiłem to małżeństwo, Alekso. Zaproponowałbym anulowanie go, ale przyniosłoby ci to ogromne szkody. Fakt pozostaje faktem: jesteśmy sobie poślubieni i nic nie moż¬na na to poradzić. Iskra w jej oczach stopniowo przygasła. Na po¬liczki wpłynął rumieniec. – Pogodziłam się z tym już jakiś czas temu. – Od¬wróciła się, podświadomie prostując ramiona. Z pewnością powiedział coś nie tak, ale nie wiedział, co to było. Spojrzała za siebie w stronę zajazdu, lecz złap a! ją za rękę. – Zle to wszystko robię. Z innymi kobietami, które znałem, nie miało to znaczenia. Ale z tobą… Nigdy dotąd nie miałem do czynienia z żoną, więc nie bardzo wiem co dalej. – Po prostu powiedz, co myślisz. Przeczesał ręką włosy. – Myślę, że powód naszego małżeństwa nie jest teraz ważny. Ważne, że jesteś moją żoną. Sądzi¬łem… miałem nadzieję… że być może z czasem wszystko się między nami jakoś ułoży… to znaczy, jeśli zechcesz. Podniosła głowę. Oczami, w których ujrzał nie¬pewność, jakiej nie widział przedtem, starała się wyczytać coś z jego twarzy. – Po tym wszystkim, co się wydarzyło, milordzie, trudno mi uwierzyć, że naprawdę pragniesz związ¬ku małżeńskiego ze mną. – Nie wątpię, że to dla ciebie trudne. Dlatego proponuję, abyśmy podeszli do tej sytuacji spo¬kojnie, dali sobie czas, żeby się lepiej poznać. Ju¬tro dotrzemy do zamku. Na miejscu wszystko się jakoś ureguluje. Pokażę ci twój nowy dom, bę¬dziemy mieli dużo czasu, żeby ze sobą porozmawiać. Być może dojdziemy do nowego porozu¬mienIa. Wyciągnął rękę, ujął ją za nadgarstek, a ona po¬czuła, jak spływa na nią ciepło jego dotyku. Miał w dłoniach nie tylko siłę, ale też niezwykłą delikat¬ność. – A kiedy nadejdzie właściwy czas – powiedział – przyjdę do ciebie jako mąż. Aleksa znała już to uczucie: ucisk w sercu, przy¬pływ nadziei ostudzonej lękiem. Właśnie przyjęła z rezygnacją perspektywę życia pqzbawionego odro¬biny szczęścia z człowiekiem, który nią pogardzał. A teraz on proponował, żeby zapomnieć o przeszło¬ści i zbudować przyszłość, o jakiej kiedyś marzyła. Czy naprawdę tego pragnął? Czy ośmieli się zaufać mu, jeszcze raz uwierzyć? – Chciałabym ci wierzyć… tylko że… Uścisnął jej dłoń, pochmurniejąc. – Wiem. Próbowała wyczytać coś z jego twarzy, ujrzała napięte mięśnie wokół szczęki i na policzkach. Proponował więcej, niż oczekiwała, i chociaż ta propozycja wydawała jej się bardzo ryzykowna, by¬ła to szansa, którą musiała wykorzystać. – Wobec tego chcę spróbować, jeśli i ty tego pragniesz, milordzie. Uśmiechnął się. Był to zupełnie inny uśmiech niż wszystkie, które dotąd u niego widziała. Przy¬pominał promień słońca na zachmurzonym niebie, dzięki czemu Damien wyglądał teraz jak piękny mroczny anioł, jak o nim niegdyś myślała. – Dziękuję ci. – Pocałował ją w wewnętrzną stro¬nę dłoni, aż Aleksie zakręciło się w głowie. – Milady. Nie powiedzieli nic więcej, tylko wrócili do po¬wozu. Część napięcia ustąpiła, jednak coś wisiało w powietrzu, wyczuwało się między nimi coś nowe¬go. Jeśli rzeczywiście mówił szczerze, w końcu przeszłość pójdzie w zapomnienie. Damien Falon przyjdzie do niej i będzie jej mężem w pełnym zna¬czeniu tego słowa. Będzie ją obejmował tak jak wtedy w ogrodzie, całował jak wtedy w tawernie. Na samo wspomnie¬nie zmiękły jej nogi, poczuła pustkę w żołądku i zu¬pełną suchość w ustach. Przesunęła wzrok na jego szeroką, umięśnioną pierś i poczuła, jak twardnieją jej własne sutki ukryte pod materiałem sukni. Zrozumiała, że go pożąda, wciąż niemal tak sa¬mo od momentu, gdy go poznała. Sądząc po męt¬nym spojrzeniu jego niesamowicie niebieskich oczu, on pożądał jej także. Ajednak… Nieustannie zadawała sobie pytanie: czy ten tro¬skliwy człowiek to prawdziwy Damien Falon? A może to tylko kolejna fasada, którą wymyślił, że¬by dostać to, czego chciał? Czy nadal jego celem jest zemsta, czy też po prostu pragnie ciepłej, chęt¬nej kobiety, która ogrzeje mu łoże? Czas pokaże. Zastanawiała się, czy on wciąż prowadzi grę. Podróż do Falon przebiegała spokojnie. Z Turn¬bridge Wells pojechali na wschód do miejscowości Rye, a potem dalej na północ wzdłuż wybrzeża, aż dotarli do zamku. Damien zachowywał się grzecz¬nie, choć z rezerwą. Pilnował, aby niczego jej nie zabrakło, był troskliwy, lecz zamknięty w sobie. Przez większość drogi jechał obok stangreta na koźle, pozostawiając żonę w towarzystwie Sary. Aleksa była mu za to wdzięczna. Potrzebowała czasu, żeby uporządkować swoje uczucia, przygo¬tować się na przyjęcie swojego męża i na życie, które ją czeka. W miarę jak zbliżali się do celu, ogarniał ją coraz większy niepokój połączony z wyczekiwaniem. Może jednak wszystko się ułoży? Prędzej czy póź¬niej i tak zostałaby zmuszona do zamążpójścia. Oczywiście jej brat z pewnością nie zgodziłby się na kandydaturę lorda Falona jako męża Aleksy, ale co z jej wyborem? Nie mogła zaprzeczyć, że hrabia jest równie przystojny jak intrygujący, że bardzo ją pociąga. Być może małżeństwo z przy¬stojnym arystolqatą spełniłoby jej marzenia. Jednak z drugiej strony może czeka ją życie w piekle, a wtedy zemsta za Petera zostałaby wy¬pełniona. |
||
|