"Diabelska wygrana" - читать интересную книгу автора (Kat Martin)Rozdział 7Aleksa zobaczyła zamek wynurzający się ze sma¬ganego wiatrem surowego wybrzeża. Jego wspania¬łe okrągłe wieżyczki strzelały złowieszczo ku zasnu¬temu chmurami niebu. Z początku wrażenie było przygnębiające, jako że budowla trochę przypomi¬nała średniowieczną fortecę szykującą się do obro¬ny przed Aleksą, a trochę – stare więzienie. Potem, gdy podjechali bliżej, usłyszała głośny szum morza i krzyk krążących nad wodą mew o szarych skrzydłach. Spienione fale uderzały o brzeg, ostry słony wiatr wdzierał się przez otwar¬te okienka powozu. Zamek w otoczeniu surowej, brutalnej i nieposkromionej przyrody, sceneria przywodząca na myśl gotycką powieść, działał na zmysły. Wszystko w jakiś niewytłumaczalny sposób przemawiało do wyobraźni Aleksy. Jej ser¬ce biło coraz szybciej, oczekując tego, co nieznane. Goła ziemia przypominała Aleksie jej tajemni¬czego właściciela. Podobnie jak on, ta mrocz¬na sceneria przyciągała ją swoim niesamowitym pięknem. Zauważyła jeszcze inne rzeczy, gdy pochyliła się nieco do przodu, żeby lepiej zobaczyć swój nowy dom. Wieżyczki były porośnięte bujnym, zielonym bluszczem, który rozpościerał się także na murach, łagodząc surowość kamiennych ścian. Niegdysiej¬sza fosa została dawno temu zasypana, a teraz ro¬sły w niej kolorowe kwiaty. Nagietki sterczały po¬nad dywanem zielonej trybuli, niebieskie kąkole i różowe lwie paszcze kołysały się na wietrze. Po kilku minutach powóz wjechał na długi żwi¬rowy podjazd, a kilka szczekających głośno psów wybiegło im na spotkanie. W końcu kareta stanꬳa. Damien zeskoczył z kozła na ziemię i otworzył drzwiczki. Zaskoczona jego ponurą miną Aleksa w milczeniu pozwoliła, żeby pomógł jej wysiąść. – Nie jest to Stoneleigh ani Marden – powie¬dział dziwnie szorstko – ale myślę, że z czasem się przyzwyczaisz. – Poprowadził ją do wielkich dębo¬wych drzwi, idąc żwawym krokiem, i przytrzymy¬wał w sposób nieco bardziej formalny, niż się spo¬dziewała. Minęła lokaja stojącego przy wejściu i nagle znieruchomiała. Znalazła się w pomieszczeniu, które niegdyś było Wielką Salą, otoczonym belka¬mi przyciemnianymi od dymu pożarów z okresu ostatnich kilkuset lat. Stanęła zauroczona ponad¬czasowością tego miejsca. – To niesamowite… – wyszeptała, spoglądając z zachwytem na ciężkie żelazne żyrandole i wielkie kamienne palenisko. Przy drzwjach pełniły wartę starodawne zbroje, z krokwi zwisały srebrzyste chorągwie ozdobione herbem rodzinnym Falonów – ptakiem wzbijającym się w powietrze. – To najstarsza część zamku – rzekł powściągliwie Damien. – Jest kilka nowszych skrzydeł, ale tu¬taj zawsze było główne wejście i jakoś nie mam ochoty tego zmieniać. – W cale ci się nie dziwię. – Niektóre budynki na zewnątrz i kilka wieżyczek potrzebuje naprawy, ale reszta domu jest w dobrym stanie. Jak już mówiłem, nie jest to Sto¬neleigh ani Marden, ale być może z czasem zaak¬ceptujesz to miejsce jako swój dom. Czyżby usłyszała w jego głosie nutę niepewno¬ści? Pilnie obserwował jej twarz od momentu, gdy wysiadła z karety. Czy możliwe, że tak samo jak ona obawiał się, iż nie spodoba się jej nowe miej¬sce zamieszkania? Uśmiechnęła się do niego łagodnie. – Zamek Falon jest wspaniały. Zupełnie niepo¬dobny do tych, które widziałam dotychczas. Zie¬mia dokoła jest dzika i naga, lecz na swój sposób piękna. Oglądała wnętrze zamku. Ogień płonął przy¬jemnie w kominku tak wielkim, że dorosły mężczy¬zna mógłby stanąć wyprostowany w jego wnętrzu. Meble były wypolerowane i nieskazitelnie czyste. Służący czekający w pobliżu sprawiali wrażenie kompetentnych i miłych. Spoglądali na swojego pana w taki sposób, jakby naprawdę byli zadowo¬leni z jego powrotu. – Jest tu o wiele przyjemniej, niż można się było spodziewać – dodała. – I czuje się atmosferę cie¬pła, której nie oczekiwałam. – Delikatnie przesu¬nęła dłonią po blacie dębowego, wyglądającego na kilkusetletni, stołu. – Co do jednego masz rację. Nie jest to Stoneleigh ani Marden. One są piękne i wielkie, lecz nigdy nie było w nich atmosfery ży¬cia i domowego ogniska, którą wyczuwam tutaj. Dla mnie były to jedynie cztery ściany, nic więcej. Nigdy nie czułam się z nimi związana, a wydaje mi się, że tutaj byłoby to możliwe. Damien błysnął jednym ze swoich najbardziej olśniewających uśmiechów. Napięcie ustąpiło z je¬go twarzy, a w jasnoniebieskich oczach zapłonęły wesołe ogniki. Wyglądał jeszcze przystojniej niż kiedykolwiek przedtem, jeszcze bardziej zniewala¬jąco. Pomyślała, że chciałaby widzieć ten uśmiech jak najczęściej. – Obawiałem się, że mój zamek wyda ci się po¬nury i smutny. Tak o nim myślała moja matka. Nienawidziła tego miejsca od pierwszego dnia, kiedy tu przybyła. Ale ojciec zawsze je kochał, po¬dobnie jak ja. Poczuła w sercu rapość, że sprawiła mu taką przyjemność. – Jestem pewna, że i ja je pokocham. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Gdy na nią spoj¬rzał, jego oczy przybrały barwę ciemniejszego błę¬kitu. Widziała w nich głód, pragnienie, które ostat¬nio próbował skrzętnie ukryć. Ona również poczu¬ła przyspieszone bicie serca, świeży rumieniec na policzkach. Chciała powiedzieć coś jeszcze na temat domu, lecz nim zdążyła otworzyć usta, zbliżył się kamerdyner. Na jego wąskiej, postarza¬łej twarzy malowała się konsternacja. – Przepraszam, milordzie. – Wybacz, Montague. Zaniedbałem stosownej introdukcji. Tak jak napisałem w liście, w końcu wziąłem sobie żonę. – Spojrzał na nią przelotnie, ciepło, zatrzymując sekundę dłuźej wzrok na jej piersiach. Oblała ją fala gorąca. – Oto twoja nowa pani. Lady Falon, to jest Wesley Montague, nasz kamerdyner. Szczupły mężczyzna skłonił się sztywno. – Jestem zaszczycony, milady. W imieniu swoim i całej służby witam panią w zamku Falon. – Dziękuję – Większość służby pracuje w Falon od wielu lat – stwierdził Damien. – Będziesz miała czas, by poznać pozostałych, gdy się już trochę zadomowisz. Przeniósł wzrok na kamerdynera, który poruszał się niespokojnie, obserwowany z tak bliska. – Obawiam się, że jest jeszcze jedna sprawa, mi¬lordzie. Damien spojrzał na niego uważnie. – O co chodzi? – Był o kilkanaście centymetrów wyższy od chudego, siwiejącego mężczyzny, jednak Montague wcale nie wydawał się wystrflszony. Wy¬dawało się, że jest między nimi jakaś przyjazna więź. – Wspomniał pan o swojej matce, milordzie. Muszę z przykrością zawiadomić, że wczoraj przy¬była do zamku. – Moja matka? – Niestety tak. A także pańska siostra. Damien niecierpliwym ruchem przeczesał dło¬nią czarne włosy. – Dobry Jezu, przecież nie przyjeżdżały tu od wielu lat. – No właśnie, sir. – Czy wyjawiły cel swojej wizyty? Montague zerknął w kierunku Aleksy. Na jego wychudłych bladych policzkach pojawił się nie¬znaczny rumIemec. – Dowiedziały się o pańskim ślubie, milordzie, wydaje się, jeszcze zanim nastąpił. Twierdzą, że to teraz główny temat towarzyskich plotek. – Nie wątpię – westchnął Damien. – Zapewne przyjechały, żeby cieszyć się moją genialną zemstą. – Obawiam się, że jest zupełnie przeciwnie. – Ka¬merdyner jeszcze bardziej się zaczerwienił. – Może powinniśmy porozmawiać o tym na osobności. – Wykrztuś to z siebie, człowieku. Ta dama jest moją żoną. Prędzej czy później będzie musiała sta¬nąć w obliczu mojej "kochającej rodzinki". Montague odchrząknął. – Wydaje się, milordzie, że obie są bardzo nieza¬dowolone z pańskiego wyboru. Uważają, że zhań¬bił pan pamięć swojego zmarłego brata. Twarz Damiena stężała, a Aleksa nagle poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa. Wiedziała, że wszystko poszło zbyt łatwo, że nie mogło się skończyć tak szybko. – Gdzie one są? – Podano im podwieczorek w Pokoju Podróżnym. Poprosiłem je tam w nadziei, że nie dowiedzą się o pańskim przyjeździe do momentu, aż zdąży¬my porozmawiać. – Dziękuję ci, Monty. – Damien odwrócił się do Aleksy. – Przykro mi, że tak się stało. Nie po¬myślałem nawet przez chwilę, że moja rodzina mo¬że się tu zjawić. – Nie szkodzi. Prędzej czy później i tak będę mu¬siała stawić im czoła. Uśmiechnął się smutno, lecz wciąż patrzył na nią z nutą tego samego pożądania jak poprzednio. – Ze względu na plany, jakie sobie obmyśliłem, wolałbym, żeby to nastąpiło jak najpóźniej. – Uści¬snął jej dłoń. – Monty zaprowadzi cię na górę, ja zaś udam się na spotkanie z lwicami w ich jaskini. – Może powinnam pójść ź tobą? – Odbyliśmy długą podróż. L6piej odpocznij, a dołączysz do nas przy kolacji. N a pewno będzie interesująca, ze względu na obecność Rachael. Rachael Melford, lady Townsend. Matka Da¬miena i Melissy. Oraz oczywiście zmarłego mło¬do Petera. Wzdrygnęła się. Te kobiety nie robiły tajemnicy "e swojej nienawiści. Przez wiele miesięcy po śmierci Petera Aleksa pisała do nich listy, bła¬gając o wybaczenie za swój udział w tym, co się sta¬ło, lecz pan Tyler, guwerner Petera, odsyłał wszyst¬kie do nadawczyni. Bowiem obie damy nie chciały ich czytać. Było mu bardzo przykro, jak twierdził, lecz nic nie mógł na to poradzić. A teraz obie były tutaj, zaś ona musiała stanąć z nimi twarzą w twarz. Boże, co ona im powie? I co one jej powiedzą? – No proszę, oto i świeżo upieczona oblubienica. Na dźwięk tych słów Aleksa aż 'podskoczyła, zaskoczona widokiem swojej teściowej. Przemknęło jej przez głowę, że może starsza pani jakimś sposo¬bem czyta w jej myślach. – Lady Townsend… – szepnęła. Stojący obok Damien zesztywniał, lecz szybko odzyskał pew¬ność siebie i zmusił się do uśmiechu. – Matko. Właśnie miałem do was dołączyć. Mam nadzieję, że podwieczorek był przyjemny. Była elegancką, szczupłą kobietą. Jej niegdyś blond włosy były teraz mocno przyprószone siwi¬zną. Nadal wyglądała pięknie, miała delikatne rysy twarzy i piękną cerę. Damien nie był do niej po¬dobny, jeśli pominąć jasnoniebieskie oczy. – Niestety, w tym okropnym domu nie czuję się dobrze. Jest stary i stęchły tak sarno jak trzydzieści lat ternu, gdy przyjechałam tu z twoim ojcem. – Skoro tak go nienawidzisz, to dlaczego przyje¬chałaś? Zacisnęła nieprzyjemnie usta. – Przyjechałam, aby przekonać się osobiście, czy zasłyszane przeze mnie plotki są prawdziwe. – Spojrzała nienawistnie na Aleksę. – I widzę, że są, chyba że ta dziewka podróżuje z tobą w charak¬terze płatnej nałożnicy. Słysząc te nikczemne, okrutne słowa Aleksa wzdrygnęła się. Mięsień w policzku Damiena za¬drgał nerwowo, lecz poza tym jego oblicze pozo¬stało nieprzeniknione. – Jestem zdumiony, że nie uznałaś tego za prze¬jaw geniuszu. Dziedziczka z ogromną fortuną zo¬stała poślubiona twojemu cieszącemu się złą repu¬tacją synowi, który jest zakałą rodziny. Sądziłem, że potraktujesz to jako swego rodzaju poetycką sprawiedliwość. – Ona zniszczyła twojego brata. Zadne pienią¬dze nie są warte tego, by została twoją żoną. – Wy¬krzywiła usta w cienkim uśmiechu. – Chociaż two¬ja motywacja trochę mnie uspokaja. Miło wie¬dzieć, że nic a nic się nie zmieniłeś. – I ty również, droga matko. Lady Townsend wyprostowała się. Aleksa ob¬serwowała rozmowę matki z synem i zastanawiała się, jak to możliwe, by kobieta była tak zimna dla własnego dziecka. Tymczasem Damien przeniósł wzrok na Aleksę i jego ton natychmiast złagodniał. – Może pójdziesz na górę? Odpocznij trochę, tak jak ci proponowałem. Skinęła głową i już zamierzała odejść, lecz znie¬ruchomiała, słysząc dobiegający od strony drzwi szelest materiału. Odwróciła się i ujrzała Melissę Melford, która wkroczyła sztywnym krokiem do sali. – Jeśli ona ma być obecna przy kolacji, to mnie na pewno nie będzie. – Melissa była ubrana w suknię z bladoniebieskiego jedwabiu. Wyglądała jak niższa i nieco tęższa wersja swojej niegdyś jasnowłosej matki. Tylko oczy miała w kolorze znacznie bardziej wyblakłego błękitu. – O, kochana siostrzyczka – zakpił Damien, kła¬niając się dworsko. – Jak zwykle uprzejma. Jakże cudownie cię widzieć. – Jak mogłeś, Lee? Nawet ty nie potrafisz być tak okrutny. Aleksa położyła dłoń na ramieniu męża i cho¬ciaż jego twarz wyglądała bezbarwnie, czuła, że jest spięty. – Nie szkodzi – uspokoiła go. – W pewnym sen¬sie nawet jej za to nie winię. – Kwestia winy nie ma już nic do rzeczy. – Spoj¬rzał twardo na siostrę. – Wiem, że to dla ciebie trudne, Melly. – Nie mów tak do mnie. Przez moment myślała, że Damien się uśmiech¬me. – Wybacz. Masz rację, to brzydkie imię i już do ciebie nie pasuje. Widzę, że bardzo wydoroślałaś. Melissa oblała się rumieńcem, który mógł ozna¬czać, że słowa brata sprawiły jej przyjemność. Mo¬że jednak czuła do niego coś więcej niż tylko uda¬waną niechęć. – Z początku – podjął – zanim zrozumiałem… czułem podobnie. Wiem, że kochałyście Petera tak samo jak ja. Był młody i głupi. Wtedy Aleksa była taka sama. A teraz jego już nie ma, a ona jest moją żoną. Musicie to zaakceptować. Dopóki je¬steście pod moim dachem, proszę, abyście trakto¬wały ją z szacunkiem. – Potraktuję ją z pogardą, na jaką zasługuje – od¬parła Melissa. – To przez nią Peter nie żyje. Lee, na miłość boską, jak mogłeś się z nią ożenić!? – W jej bladoniebieskich oczach pojawiły się łzy, które po chwili zaczęły spływać po policzkach. Zaniosła się płaczem, po czym uciekła w głąb korytarza. – Mefisso, zaczekaj – zawołała Aleksa. – Niech biegnie – powiedział cicho Damien. – Najlepiej będzie, jeśli pójdziesz na górę. Ja tymczasem porozmawiam z Melissą. Może uda mi się ją przekonać. Skinęła głową. Miała ściśnięte gardło, jej dłonie drżały. W trakcie tej rozmowy lady Townsend sta¬ła z boku, przysłuchując się ze zbolałą miną. Po wybuchu Melissy jej twarz wyrażała pełną sa¬mozadowolenia satysfakcję. – Twoja siostra nigdy nie zrozumie twojej zdra¬dy – rzuciła zimno. – Ale ja chyba zaczynam rozu¬mieć. – Unosząc kąciki ust, uśmiechnęła się tak ja¬dowicie, jak kiedyś robił to Damien. – To oczywi¬ste, że ślinisz się do tej małej dziwki, tak samo jak Peter. Widzę to w twoich oczach za każdym razem, gdy na nią patrzysz. Aleksa zwinęła palce w pięść tak mocno, że po¬czuła ostry ból wbijających się w dłoń paznokci. – Powody, dla których zawarłem to małżeństwo, nie powinny cię obchodzić – powiedział Damien, spoglądając ostrzegawczo na matkę. – Czyżby? Jak myślisz, jak czułby się twój brat, gdyby wiedział, że zaspokajasz się,między nogami kobiety, w której był śmiertelńie zakochany? Z pewnością przyszło ci to do głowy! Wiem, jaki potrafisz być bezwzględny, całkowicie pozbawiony skrupułów, ale wiem również, że bardzo kochałeś brata. Tym sposobem zdradziłeś go, czego tym ra¬zem nigdy ci nie wybaczę. – Odwróciła się i kró¬lewskim krokiem wyszła z sali, zostawiając sy¬na i jego młodą żonę. Aleksa dotknęła jego ramienia. – Przepraszam cię, Damien. Gdyby istniał jakiś sposób, żebym mogła zmienić to, co się stało, na¬prawić tę sytuację, na pewno bym to zrobiła! Lady Townsend i Melissa nigdy jej nie wybaczą. A teraz także nie wybaczą Damie:r;l.Owi. Jednak czego można się było spodziewać? ~e przeszłość tak szybko pójdzie w zapomnienie? Ze ona zosta¬nie przyjęta w rodzinie z otwartymi ramionami? No a co z Damienem? Po tych wszystkich obiet¬nicach, że postara się, aby ich małżeństwo było udane? W gorzkich słowach lady Townsend było dużo prawdy, której nie mogli zignorować. Na¬prawdę jej pożądał, nigdy temu nie zaprzeczał. Te¬raz jego przystojną twarz oszpecił grymas wyrażający cierpienie poczucie wmy. – Idź już – powiedział cicho do Aleksy, spogląda¬jąc w kierunku korytarza, w którym znikła matka. Skinęła głową, lecz poczuła jeszcze silniejszy ucisk w gardle. Rozmowa koło zajazdu przed po¬dróżą obudziła w niej wiarę, że przyszłość może być jaśniejsza. Ale teraz, po okrutnych słowach matki Damiena, jej nadzieje legły w gruzach. Nadchodzą¬cy wieczór jawił się w czarnych barwach. Pomyśla¬ła, czy ta wizja zwiastuje oczekującą ją przyszłość. Damien siedział u szczytu stołu w jadalni, Aleksa po jego prawej stronie, siostra po lewej, a matka naprzeciwko. Nad ich głowami wisiał ogromny żyrandol z ku¬tego ręcznie żelaza, oświetlając pomieszczenie, a każda świeczka była osadzona w obsadce o kształcie małego ptaka. Długi dębowy stół był masywny, a jednak rzeźbiony ze zdumiewającą dbałością o detale. Do kolacji postawiono na nim porcelanowe talerze ze złoconymi brzegami, a każ¬de naczynie miało co najmniej sto lat. Damien patrzył w kieliszek, w zamyśleniu przy¬glądając się rubinowemu trunkowi. Po chwili uniósł szkło i napił się, by uspokoić nerwy. Dobre francuskie wino. Podarunek za dobrze wykonaną pracę. Ciekawe, co by powiedziała jego żona, gdy¬by znała prawdę. Zerknął w jej stronę. Była blada, lecz wyglądała pięknie w rdzawej jedwabnej sukni o podobnym, bogatym odcieniu co jej włosy. Pragnął zanurzyć w nich palce, rozpuścić je,by lśniły tak samo, jak tamtej nocy w zajeździe. Odganiał od siebie wizję jej nagiego ciała, wspo¬mnienie jej gładkiej skóry, słodkiego jak wino sma¬ku jej ust. Nisko wycięta suknia eksponowała jędr¬ne, bujne piersi, wywołując w nim pragnienie, by je pieścić, aż poczuł, jak krew w jego żyłach gęstnieje i robi się bardzo ciężka. Spoglądał na jej szczupłe, białe palce, którymi obejmowała nóżkę kieliszka. Wypiła nawet więcej niż on sam, lecz nie tknęła smakowitych coquilles de Dieppe, które kazał przyrządzić specjalnie dla niej. Wiedział, że nerwy miała napięte jak postron¬ki, lecz niewiele mógł uczyp.ić, aby ją pocieszyć. Rozmawiał z matką i siostrą. Melissa w końcu zgodziła się wziąć udział w kolacji, lecz nie zgodzi¬ła się przywitać z osobą;' którą kiedyś nazywała przyjaciółką. Matka podtrzymała swoją opinię, że jej syn to podły kundel, skoro pragnie kobiety, któ¬ra zniszczyła jego brata. Co gorsza, taka właśnie była prawda. Do momentu, gdy wypowiedziała te słowa, po¬trafił temu zaprzeczyć. Podchodził do sprawy racjonalnie, doszedł do przekonania, że poślubił Aleksę z zemsty, lecz gdy odkrył prawdę, nie miał wyboru – musiał naprawić zaistniałą sytuację. Po¬zostało mu jedynie podjęcie wysiłków, by ich mał¬żeństwo było udane. A teraz prawda uderzyła go z podwójną siłą. Pragnął Aleksy niemal od samego początku. Pło¬nął z pożądania, czuł także coraz większe pożąda¬nie z jej strony. Pociągały go ten jej płomień nie¬winności, jej szczerość i wielki duch. I zapragnął, by została jego żoną. Co by na to powiedział Petyr, gdyby żył? Jak by się poczuł? Na samą myśl o tym poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku, poczuł podchodzącą do gardła żółć. Zamierzał pomścić śmierć brata, a tymczasem ha¬niebnie go zdradził. Na krew Chrystusa, co powi¬nien teraz zrobić? – Twoja introspekcja robi się męcząca, Lee – po¬wiedziała jego matka, przerywając ciszę. – Nie masz w ogóle nic do powiedzenia? Po południu by¬łeś o wiele bardziej rozmowny. Zmarszczył czoło, nadając głosowi bezbarwny ton. – Miałem nadzieję, że spotkamy się przy tym po¬siłku w atmosferze wzajemnej uprzejmości. Mil¬czenie wydawało mi się najlepszym sposobem, że¬by osiągnąć ten cel. – Naprawdę? A ja myślałam, że ruszyło cię sumienie. Uśmiechnął się sardonicznie. – A od kiedyż to ja mam sumienie, droga matko? – Mama ma rację – wtrąciła się Melissa, ściskając w dłoni widelec niczym broń. – Twoje uczucia dla Pe¬tera powinny wystarczyć, abyś znienawidził Aleksę Garrick. A ty się z nią ożeniłeś i uczyniłeś ją hrabiną. Spostrzegł, jak Aleksa pobladła. Z początku miał nadzieję, że dojrzy na jej obliczu rozpacz, modlił się o to, wszystkimi siłami dążył do tego celu. A teraz na ten widok wywracały się w nim wszystkie wnętrz¬ności, miał ochotę uderzyć każdego, kto spróbował¬by ją skrzywdzić. Spojrzał ostro na siostrę – Możesz nie wierzyć, jeśli nie chcesz, lecz Alek¬sa nie uczyniła niczego złego, była jedynie naiwną, młodą dziewczyną. Ty, siostrzyczko, sama masz tendeq.cję do popełniania wielu podobnych błę¬dów. Zyczę ci, żebyś w takiej sytuacji nie była tak okrutnie oceniana, jak teraz sama oceniasz Aleksę. – Jak śmiesz jej bronić! – Matka odsunęła krze¬sło od stołu, szurając starymi dębowymi nogami mebla o kamienną podłogę. – Wyjechałeś, żeby się zabawić, Bóg raczy wiedzieć gdzie. Nie widziałeś, jak ona z nim flirtowała, jak go kusiła i próbowała uwieść. Zachowywała się jak portowa nierządnica do czasu, aż twój brat się w niej zakochał. A kiedy się oświadczył, rzuciła go jak zwykłego śmiecia. – To nieprawda! – Aleksa zerwała się na nogi. – Zależało mi na Peterze. Melissa to wiedziała, Peter był jednym z moich najbliższych przyjaciół. Ja… po prostu nie byłam w nim zakochana. – Ale jesteś zakochana w jego bracie. – Nie! To znaczy… Ja i Damien ledwie się znamy. On… to znaczy my… – Uniosła wyżej głowę. – Okoliczności połączyły nas ze sobą. Damien bar¬dzo kochał brata. Nigdy by go nie zdradził. – Popa¬trzyła na niego ponad stołem. – Ożenił się ze mną dla moich pieniędzy. A poza tym nie miał wyboru. To nie była prawda. Teraz wiedział to równie dobrze jak to, że ona nigdy by w to nie uwierzyła. Pragnął jej i wtedy, i teraz. Tak jak niegdyś jego brat. – Zostawcie ją obie w spokoju – powiedział. – Jeśli skończyłyście już posiłek, to proponuję, żebyśmy skończyli tę parodię i udali się na spoczy¬nek. To był długi dzień dla nas wszystkich. Nie słysząc protestów, wysunął krzesło siostry, aby dołączyła do stojących już pozostałych kobiet. Ruszyły przodem i opuściły jadalnię, a w korytarzu Damien odciągnął Aleksę na bok, pozwalając, by matka z siostrą oddaliły się. – Przykro mi, że tak się stało. Może z czasem na¬biorą rozsądku. Aleksa tylko kiwnęła głową. – Dziękuję, że stanęłaś w mojej obronie. Już dawno nikt tego nie robił. Zatrzymała wzrok na jego twarzy. – Bo może nikomu na to nie pozwalałeś. Minęła dłuższa chwila. – Może. – Nie powiedział nic więcej, tylko po¬prowadził ją ku schodom. Myślał tylko o tym, że będzie spała w sąsiednim pokoju. W apartamencie przeznaczonym dla hrabiny Falon, kobiety, która zostanie jego żoną. Poślubił Aleksę, należała do niego, a chociaż jego ciało reagowało pożąda¬niem za każdym razem, gdy na nią patrzył, nie mógł się o nią upomnieć. Przecież obiecał, że da jej trochę czasu – i zamierzał dotrzymać słowa. Lecz obecnie stanęło między nimi coś jeszcze. Pojawił się obraz Petera, oskarżycielski jak ni¬gdy przedtem. Po raz pierwszy od wielu lat matka miała rację. Jak mógłby spać z Aleksą, skoro Peter był w niej tak strasznie zakochany? Jak mógłby wziąć sobie coś, czego zmarły brat nigdy nie mógł mieć, za co gotów był umrzeć? Ta myśl sprawiała mu ogromny ból, lecz gdy znaleźli się przy drzwiach do pokoju Aleksy, bezwiednie nachylił się ku niej, oparł dłonie na jej bio¬drach i przyciągnął ją do siebie. Przywarł do jej ust, przesuwając językiem po miękkich, drżących war¬gach. Rozchyliła je, by wpuścić go do środka, aż poczuł w lędźwiach ogromne podniecenie. Zapragnął posiąść ją, zanurzyć się w niej, upomnieć o swoje mężowskie prawa. Odsunął się jednak. – Czas, żebyś poszła do siebie – rzekł szorstko. Z trudem opanował pożądanie. Oblała się rumieńcem. – Dobranoc – odparła cicho. Cofnęła się i po chwili znikła w środku, zamykając za sobą drzwi. Słuchał, jak szła przez pokój, powiedziała coś do służącej, pótem zaczęła się rozbierać. Walcząc z kolejną falą pożądania, która na niego spłynęła, zaklął pod nosem i wszedł do sąsiedniego pomieszczenia. Tej nocy wiercił się i kręcił w pościeli. Oczami wyobraźni widział młodą twarz Petera, jego blado¬niebieskie oczy, który spoglądały nań oskarżyciel¬sko i zdawały się mówić: "Ona należy do mnie!". Powinna była należeć do niego. Tak byłoby le¬piej dla nich wszystkich. Lecz należało pamiętać o czymś jeszcze. Przez wiele lat chodził pod rękę i sypiał ze śmiercią i za¬grożeniem, nie zaś z piękną, ognistowłosą kobietą, której tak do końca nie uczYnił jeszcze swoją żoną. Praca, którą wykonywał, była jedynym celem jego życia. Dawała mu motywację, jak nic innego na świecie. Teraz miał żonę, lecz niebezpieczeń¬stwo wciąż wisiało w powietrzu. Mogło pojawić się w każdej chwili. Był pewien, że to nastąpi, a wtedy będzie musiał podjąć wyzwanie. Po raz tysięczny pomyślał, że nie powinien był się z nią żenić. Lecz od razu pojawiała się ta sama odpowiedź: pragnął jej bardziej, niż kiedykolwiek pragnął jakiejkolwiek kobiety. Wiedział, że bez względu na wyrzuty sumienia, na walkę z własnym pożądaniem – kiedyś ją posiądzie. Zastanawiał się tylko, jak potem będzie mógł żyć w zgodzie z samym sobą. |
||
|