"Diabelska wygrana" - читать интересную книгу автора (Kat Martin)Rozdzia1 8Następne trzy dni były dla Aleksy podróżą do piekła. Musiała'stawać do konfrontacji na każ¬dym kroku, wytrzymywać wrogie, pełne nienawiści spojrzenia obu kobiet. Na ich milczące wyzwania reagowała z podniesioną głową. Nie okazywała te¬go, ale była bliska załamania. Nawet Damien nie był w stanie jej pomóc, gdyż rzadko przebywał w domu. Po tamtej pierwszej nocy przebywał głównie sam. Wyjeżdżał z domu o świcie, by sprawdzić, co się dzieje w odległych majątkach, jak się mają nie liczni dzierżawcy; interesował się ich dobrobytem o wiele bardziej, niż Aleksa mogłaby oczekiwać. Wieczora¬mi pracował w gabinecie lub wychodził na długie spacery wzdłuż klifów i niewielkich zatoczek. Miał tam łódkę. Popołudniami widziała w odda¬li mały żagiel, gdy Damien walczył ze spienionymi falami, a potem wracał ku brzegowi. Wiedziała, że jej unika. Ciekawiło ją, co on my¬śli i jak długo ta sytuacja jeszcze potrwa. Zastana¬wiała się nad tym w tych nielicznych momentach, kiedy go widziała, 'gdy rzucał jej matowe spojrze¬nia, a także te gorące i zmysłowe. Jednak nie było więcej dotyków, pocałunków, żadnych chwil we dwoje. Z westchnieniem popatrzyła na spienione mo¬rze. Niegodziwe słowa jego matki spełniły swoją perfidną rolę. Damien miał poczucie winy, czując pożądanie do Aleksy. Obietnice, które jej poczynił, nigdy się nie spełnią. Przynajmniej dopóty, dopóki w zamku będą przebywać jego matka i siostra. A może nawet i później. Jeśli chodzi o nią samą, od tamtej rozmowy na łące za tawerną jeszcze raz uporała się z faktem śmierci Petera i zdołała pozostawić to za sobą. Chociaż nieustannie dręczyły ją wyrzuty sumienia, które pewnie nigdy nie znikną, sytuacja wyglądała tak,. jak opisał ją Damien. Nigdy nie chciała skrzywdzić Petera Melforda; po prostu była mło¬da, impulsywna i bezmyślna. Po tym, co się stało, bardzo cierpiała i zmieniła się. Nie była już tą samą egoistyczną kobietą, którą była kiedyś, i nigdy już taka nie będzie. Nie była też tak zamknięta w sobie jak jeszcze kilka miesię¬cy temu, jak była do chwili, gdy poznała hrabiego. Pragnęła jakimś sposobem ułożyć ich wspólne ży¬cie w zamku Falon. Opuściła swoją wielką sypialnię i zeszła na dół. Liczyła się teraźniejszość, a poza tym chciała się czymś zająć, aby nie myśleć o Melissie i jej matce. – Montague – powiedziała do szczupłego, siwie¬jącego kamerdynera. – Chyba już czas, bym poznała swój nowy dom. Mężczyzna uśmiechnął się. Na jego pooranej marszczkami twarz pojawiło się autentyczne za¬dowolenie. – No właśnie, milady. – Może na początek najlepsza będzie kuchnia. Skinął głową. – Szefem naszej kuchni jest monsieur Boutelier. On przedstawi pani pozostałe osoby, które tam pracują Przez kolejnych kilka dni Montague sprawił, że poczuła się jak w domu. Poznała wszystkich służą¬cych, zaznajomiła się z ich obowiązkami, dowie¬działa, jakie prace należy wykonać w domu. – Pani Beckett – powiedziała do gospodyni, na¬dętej małej kobietki, która zakochanymi oczami spoglądała w kierunku kamerdynera. – Całe wschodnie skrzydło wydaje się bardzo zaniedbane. Chciałabym, ahy to się zmieniło. – Takie było polecenie milorda – odparła trochę asekurancko. – Nie miał innego wyboru, bowiem zabrakło pieniędzy. Proszę o wybaczenie, milady, ale tak wygląda prawda. – Wszystko w porządku, pani Beckett. Wolę prawdę i za nią bardzo pani dziękuję. Jednak od tej chwili pan hrabia będzie miał wystarczająco dużo funduszy, aby ponownie uruchomić wschod¬nie skrzydło. Od czasu do czasu będą nas odwie¬dzać członkowie mojej rodziny. Chciałabym, aby było im wygodnie. Ze spojrzenia gospodyni uleciała szorstkość. Uśmiechnęła się. – Dopilnuję tego osobiście, milady. Z każdym mijającym dą,iem Aleksa była coraz bardziej zdumiona, z jaką łatwością cała służba ją zaakceptowała. Z pewnością lady Townsend nie była tu ulubioną panią domu. I teraz każdy, każdy, kogo matka hrabiego nie lubiła, z założenia cieszył się powszechną sympatią. Dzięki temu zadanie Aleksy stało się o wiele łatwiejsze, a ona sama czu¬ła się znaczniej pewniejsza siebie. – Porozmawiam z Damienem o dokonaniu napraw – zapowiedziała kamerdynerowi pewnego popołudnia. Montague rozpromienił się. – Jestem pewien, że lord będzie z tego bardzo zadowolony. Zawsze kochał zamek Falon. – Tak… – odparła, widząc w wyobraźni tę przy¬stojną twarz, wiedząc, że niebawem znajdzie się li jego boku. Prosił ją, żeby dziś wieczorem dotrzy¬mała mu towarzystwa. Ponownie zjedzą kolację z jego matką i siostrą. To było wszystko, co mogła zrobić dla zgody. – Którą z tych dwóch pani włoży? – Sarah wskaza¬ła szkarłatną suknię oblamowaną złotą koronką oraz drugą, kremową, obszytą czarnymi wypustkami. – Na Boga, tylko nie tę krwistą. Już teraz uważają mnie za dziewczynę z domu pod czerwoną latarnią. Sarah roześmiała się, potrząsając bujnymi piersiami. – Dziewka z domu pod czerwoną latarnią, dobre sobie! A tymczasem jest pani jeszcze nietkniętą panną młodą. Aleksa zarumieniła się. – A niech tam sobie myślą, co chcą. Nie ma się czego wstydzić. Nawet sam milord to dostrzega. – Lubisz go, prawda? – uśmiechnęła się Aleksa. Sarah podniosłą kremową suknię i sprawdziła, czy nie jest pognieciona. – Potrafi być naprawdę czarujący, ale muszę pa¬nią ostrzec, że taki mężczyzna nie odda kobiecie swojego serca. Przynajmniej przez dłuższy czas. – Wiem, Saro. Nie zapomniałam, jakim sposo¬bem wpakowałam się w te tarapaty. To jest dosko¬nały gracz. – To człowiek o wielu twarzach, za to mogę rę¬czyć. Są chwile, gdy patrzy na panią, i wtedy do¬kładnie widzę, co chodzi mu po głowie. – Wyszcze¬rzyła zęby, a jej okrągła buzia stała się jeszcze okrąglejsza. – On pani pragnie, nie ma wątpliwo¬ści. A w innych momentach… sama nie wiem. Mo¬że sobie myśleć o czymkolwiek. – Nie pobraliśmy się z miłości – powiedziała Aleksa. – Damien chciał zemsty i zapewne moich pieniędzy. – Bezwiednie odwróciła wzrok. – Bez względu na powód, jest moim mężem. Chcę, żeby to było udane małżeństwo, i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby tak się stało. Ale nie zamie¬rzam się zakochać. – Było to tylko w połowie praw¬dą, gdyż już była w nim w połowie zakochana. – To dobrze. Aleksa dziękowała Bogu, że Rayne okazał się na tyle przewidujący, by wysłać z nią tę małą, ja¬snowłosą służącą. – Saro, co ja bym bez ciebie zrobiła? – Tak samo mówiła do mnie pani Jo. Aleksa pomyślała o bracie i jego żonie, czując, jak ogarnia ją tęsknota za domem. Gdyby tylko cofnąć to, co się stało. Tym razem posłuchałaby rady Jane. Powiedziałaby Rayne'owi o pienią¬dzach, które przegrała z hrabią. Spłaciłaby dług lordowi Falonowi, kazałaby mu zapomnieć ich noc spędzoną w zajeździe. Gdyby tak się stało, byłaby teraz u siebie w domu. Zachciało jej się płakać, lecz powstrzymała łzy. Już za późno na lament i żal. Przypomniała sobie list, jaki dostała od Jocelyn niemal równo ze swo¬im przybyciem, oraz swoją odpowiedź wysłaną jeszcze tego samego dnia. Nie wspomniała w nim o kłopotach. Rayne i tak bardzo się o nią martwił. Gdyby pomyślał, że sprawy przybrały tak zły obrót, pojawiłby się tu jak gniew Boży prosto z nieba. A kolejne kłopoty rodzinne były ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła. Westchnęła. Rozpamiętywanie przeszłości niczego nie zmieni. Tę nauczkę dostała już wcześniej. Musiała możliwie najlepiej wykorzystać ten czas, który nadchodził. Trzeba się ubrać, droga pani. Czeka panią długi wieczór, a jeśli rodzina milorda nie wyjedzie, ju¬tro będzie kolejny długi dzień. Aleksa jęknęła bezgłośnie i pozwoliła, by Sarah pomogła jej włożyć suknię Rayne spacerował tam i z powrotem po dywanie przed marmurowym kominkiem w swojej ogrom¬nej sypialni w Stoneleigh. Ponownie przeczytał otrzymaną wiadomość, po czym zmiął prostokątną kartkę w szerokiej dłoni i odrzucił na bok. Ja nie mogę wyjechać, Jo. Nie teraz, kiedy Aleksa może mnie potrzebować. Musisz jechać, Rayne. Musisz zobaczyć na własne oczy, co uległo zniszczeniu. – Silna tropikalna bu¬rza dokonała spustoszenia w Mahogany Yale na Jamajce, gdzie miał plantację kawy. Rayne otrzymał list z informacją, że kilku pracowników zostało rannych, wśród nich ich przyjaciel i zarząd¬ca, Paulo Baptiste. – Nie martw się o siostrę Ona i lord Falon mają się dobrze, sama tak napisała. – No, nie wiem… Jo wsunęła kosmyk długich czarnych włosów za ucho i położyła dłoń na muskularnym ramieniu męza. – Aleksa jest już dorosła. Musisz to przyjąć do wiadomości. – A jeśli coś się wydarzy, gdy mnie nie będzie? – Gdy nas nie będzie. – Już ci powiedziałem, że ty zostajesz. – Chyba chciałeś, żeby nasz Anthony miał małą siostrzyczkę, prawda? – Tak, ale… – Ona nie przyjdzie na świat, jeśli ja zostanę, a ty pojedziesz. – Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. – Poza tym Chita może mnie potrzebować. – Chita była piękną hiszpańską żoną Paula i bliską przyjaciółką Jocelyn. – A co z Aleks? Co będzie, jeśli Falon zacznie ją źle traktować? – Być może lord Falon ma wiele wad, ale nie traktowałby kobiety w niego dny sposób. – Tego nie możesz być pewna. – Wiem, że będą mieli problemy. Nie będzie im łatwo dotrzeć się w związku, takjak to było z nami. Tego można się spodziewać. – Mam nadzieję, że nic takiego ich nie spotka. Jocelyn pomyślała o więzieniu Newgate, w któ¬rym spędziła pewien czas, z trudem opanowując nieprzyjemny dreszcz. – Na pewno nie. Jednak cokolwiek ich czeka, muszą się nauczyć, że są od siebie nawzajem zależ¬ni. Sami muszą rozwiązać swoje problemy. Rayne powoli wypuścił powietrze, które dłuższą chwilę gromadził w płucach. Przytulił żonę do swojej muskularnej piersi. – Wiem, że masz rację – powiedział w końcu. – Ale ona jest taka mała. – Młodsze siostrzyczki zawsze. pozostają małe dla swoich starszych braci. Uwolnij ją spod swych skrzydeł, Rayne. Niech sama pokieruje własnym zyclem. Wygładził kosmyk jej długich, czarnych wło¬sów. – Jak zwykle masz rację. Co ja bym bez ciebie zrobił? W odpowiedzi pocałowała go. Poczuła, jak jego ciało reaguje, poczuła na piersi ciepłą dłoń. Uśmiechnęła się do siebie i podniecona pociągnꬳa go do wielkiego łoża otoczonego czterema kolu¬mienkami. Przelotnie pomyślała, co spakuje na wy¬jazd na Jamajkę. Damien zatrzymał się przed drzwiami do salonu nazywanego po prostu Skrzydła, znajdującego się tuż obok jadalni. Był urządzony w miękkich, paste¬lowych barwach. Dzięki temu, że był ogromny, da¬wał przebywającym w nim kobietom możliwość za¬chowania odpowiednio dużego dystansu. Wyko¬rzystały to, co Damien zauważył natychmiast, gdy tam wszedł: Aleksa stała przy kominku z jednej strony sali, zaś matka z siostrą przy drugim, w przeciwnym końcu pomieszczenia. – Witam panie – powiedział uprzejmie, celowo przechodząc na środek salonu, aby się zbliżyły. By¬ła to ostatnia próba pojednania. – Czy napijecie się czegoś przed kolacją? – Ja poproszę ratafię – powiedziała matka – oczywiście jeśli masz. – Odwróciła się w jego stronę, a wtedy płomienie zalśniły w jej obsypa¬nych srebrem włosach. Wciąż była uderzająco piękna, poruszała się z eleganckim wdziękiem, ja¬ki nigdy nie będzie dany jej córce. Damien pomyślał z ciekawością, który z jej znacznie młodszych ko.chanków ostatnio dzielił z nią łoże. – Jestem pewna, że Melissa podzieli mój wybór – dokończyła. Zresztą, to nie była jego sprawa. Ona zaś była niezwykle dyskretna. Zmarły lord Townsend nic nie wiedział o jej licznych romansach, podobnie jak, według opinii Damiena, jego wciąż jeszcze na¬iwna młodsza siostra. – Dla mnie sherry – rzekła Melissa, zaskakując go tym przejawem niezależności. Stojąca po dru¬giej stronie sali Aleksa potwierdziła ruchem głowy, że prosi o to samo. Tego wieczoru jego żona miała na sobie prostą, podniesioną w talii suknię ze srebrzystoszarego je¬dwabiu, o umiarkowanym wykończeniu pod szyją, z wąską spódnicą i krótkimi bufiastymi rękawami. Wyglądała tak, jakby uzbroiła się do walki, jednak suknia nawet w najmniejszym stopniu nie umniej¬szyła przypływu podniecenia, jaki poczuł na widok żony. Jednak będzie potrzebowała tej zbroi na to, co zaplanował. Nalał trunki, lecz nie zaniósł ich, zmuszając ko¬biety, by dołączyły do niego przy małym rzeźbio¬nym stoliku, który stał niemal pośrodku wysoko wysklepionego salonu. Lampy…na wielorybi tłuszcz i wyłożone lustrami ściany łagodziły surowe linie ciężkich dębowych mebli. – Skoro wszyscy mieli czas, żeby sobie przemy¬śleć zaistniałą sytuację – zaczął ostrożnie – zanim pójdziemy na kolację, chciałbym podjąć ostatnią próbę dojścia do jakiegoś porozumienia. – Damie¬nowi właściwie było wszystko jedno, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu zobaczy swoją rodzinę, może z wyjątkiem siostry. Robił to dla Aleksy, bo czuł, że sprawa śmierci jego brata oraz przebaczenia ze strony rodziny miały dla niej olbrzymie znaczenie. – Jeśli po to nas tu zebrałeś, możesz sobie dać spokój – ucięła matka. Damien zignorował ją. – Wiem, że to nieprzyjemny temat. Nasza niechęć do rozmowy o śmierci Petera wydaje się jedyną rze¬czą, która nas łączy. Mimo wszystko sądzę, że aku¬rat w tym momencie powinniśmy pomówić o tym, co się stało. – Odwrócił się do żony w nadziei, że swoim spojrzeniem doda jej otuchy. – Alekso, chcę, żebyś powiedziała mojej matce, co czułaś, kiedy się dowiedziałaś, że Peter się zastrzelił. Zaskoczona uniosła głowę. – Milordzie, proszę… – wykrztusiła z trudem. – Nie wiem, czemu miałoby to służyć. – Tylko ten jeden raz, Alekso. Daję ci moje słowo, że już nigdy więcej nie będziesz musiała o tym mówić. Jej dłoń zadrżała, kilka kropli sherry z jej kielisz¬ka rozlało się. Postawiła go na małym stoliku. – Powiedz, Alekso – nalegał. – Chcę, żebyś po¬wiedziała nam dokładnie to, co czułaś. Spoglądała na czubki swoich lśniących czarnych pantofelków. Przez chwilę myślał, że Aleksa nie zdecyduje się na odpowiedź. – Czułam się jak morderczyni – wyrzuciła z sie¬bie przez ściśnięte gardło. Była opanowana, cho¬ciaż wypowiadała te słowa wyższym tonem niż zwykle. W jej oczach malowało się cierpienie. Da¬mien poczuł ból na myśl, że sam doprowadził ją do tego stanu. – Czuła się jak morderczyni – wtrąciła matka – bo nią była. Wyjechała do Marden, żeby uciec od tego, co zrobiła. – To nieprawda! – Aleksa odwróciła się, żeby stanąć z nią twarzą w twarz. – Przeprowadziliśmy się do Marden, zanim jeszcze Peter zginął. Były za¬machy na życie mojego brata. Wszyscy uznaliśmy, że tam będzie dla niego bezpieczniej. – Spojrzała na Melissę. – Wiedziałaś o tym, Melly, przecież nie mogłaś zapomnieć. – Pamiętam – odparła siostra Damiena, starając się panować nad sobą. – Pamiętam, jak umierał z rozpaczy. Już wtedy poprosił cię o rękę, ale go odrzuciłaś. Pamiętam też, co było w liście, który napisał w dniu swojej śmierci. Skopiowałam go i wysłałam do cieb~e. Może to pamiętasz. Aleksa pobladła. Pamiętała ten list, każde roz¬dzierające serce słowo. Moja najdroższa Aleksol Rozpocznę ten list od tego, że bardzo Cię ko¬cham. Przez ostatnie dwa lata myślałem tylko o Tobie, tylko o Tobie marzyłem. Poprosiłem Cię o rękę, ale odmówiłaś. Nie mam Ci tego za złe. Co Ci po pozbawionym majątku drugim synu? Mimo wszystko byłem zdruzgotany. My¬ślałem, że przecież człowiek nie może umrzeć z rozpaczy, a jednak miałem zupełnie złamane serce. Myślałem, że w końcu znalazłem pociechę, lecz nawet to zmieniło się w żal. Zrobiłem rze¬czy, których strasznie żałuję, a teraz moja roz¬pacz jest już nie do wytrzymania. Proszę Cię je¬dynie o wybaczenie za to, co zamierzam uczy¬nić. Zawsze będę Cię kochał. Peter – Ja… nie rozumiałam, co on czuł – wyjąkała Aleksa, usiłując powstrzymać łzy. – Pan Tyler mó¬wił, że Peter uwielbiał wszystkie dziewczęta. Znał Petera lepiej niż ktokolwiek. On… – Graham Tyler to głupiec – powiedziała lady Townsend. – Co on mógł wiedzieć o kobietach? Wolał spędzać czas wśród swoich stęchłych ksią¬żek niż z kobietą w łóżku. – Wykrzywiła usta w cierpkim uśmiechu. – Pan Tyler już dla nas nie pracuje. A co do ciebie, ty mała dziwko… – Dość tego! – rzucił ostro Damien. – Ani słowa więcej! – Trochę zbyt energiczni~ odstawił kieli¬szek z brandy i jego trzask rozległ się w salonie jak wystrzał. – Przepraszam cię, Alekso. Okazuje się, że to wspólne spotkanie było błędem. A jeśli cho¬dzi o ścisłość, błędem jest twój, matko, -pobyt w moim domu. Powinienem był go naprawić, gdy tylko tu przybyłaś. – Przybrał cyniczną minę. – Po¬nieważ żadne z nas nie ma ochoty na kolejnych kil¬ka godzin tej tortury, każę zanieść wam kolację do pokojów. Gdy ty i Melissa skończycie posiłek – zwrócił się do matki – proponuję, żebyście spa¬kowały swoje rzeczy. Oczekuję, że rano opuścicie mój dom. – Wyrzucasz nas? – syknęła z niedowierzaniem matka. – Możesz to nazwać, jak tylko chcesz. Ale nie chcę was tu widzieć. Lady Townsend aż zakipiała ze złości i oburze¬ma. – Nie powinnam się dziwić. Już jako chłopiec by¬teś arogancki i niegrzeczny. Tylko Peter dostrzegał w tobie jakieś dobro. Zawsze cię bronił, a teraz, proszę, jak mu się zrewanżowałeś! Splugawiłeś je¬go pamięć, żeniąc się z ladacznicą, która doprowadziła do jego śmierci. Nic dobrego z ciebie nie by¬ło i nigdy nie będzie, Lee. Ruszyła gwałtownie do drzwi, aż fałdy jej śliwko¬wej jedwabnej sukni zaszeleściły wokół jej stóp. – Chodź, Melisso. Jeszcze chwila w towarzystwie twojego brata, a dostanę nudności. Melissa zawahała się, rzucając Damienowi dziw¬nie współczujące spojrzenie, lecz po chwili wyszła za matką z salonu. Aleksa odwróciła się do męża, lecz ten podszedł już do kominka, gdzie oparty ramieniem o jego gzyms stał dłuższą chwilę z opuszczoną głową, w pełnym cierpienia milczeniu patrząc w ogień. – Damien? Wyprostował się, lecz nie spojrzał w jej stronę. – Tak jak powiedziałem, każę zanieść ci kolację do pokoju. – Ale… – Dobranoc, Alekso. Z podniesioną głową odwróciła się i wyszła. Nie widziała Damiena przez całą noc ani też ra¬no, gdy jego matka i siostra opuszczały zamek, by wrócić do Waitley. Dom był ~pusty, lecz kolejne dwa dni minęły im w zupełnym milczeniu. Dopie¬ro po kolacji następnego dnia Aleksa odczuła, jak ponownie ogarnia ją determinacja. Może właśnie dlatego stała przy oknie swojej sy¬pialni, wpatrując się w zapadające ciemności, szu¬kając gdzieś w oddali wysokiej postaci hrabiego i zastanawiając się, czy tego wieczoru odbywa wę¬drówkę po wznoszących się nad brzegiem klifach. Nie było go w domu przez cały dzień. Montague powiedział, że hrabia udał się do Falon-by-the¬-Sea, małej wioski rybackiej, której nadano nazwę od pobliskiego zamku. Po powrocie zamknął się przed wszystkimi w gabinecie. Aleksa widziała Damiena tylko raz, gdy minęła go w korytarzu, spiesząc do swojego pokoju na gó¬rze. Bezwiednie wyciągnął do niej rękę, ich dłonie dotknęły się, pozostały przez chwilę w delikatnym uścisku. Zauważyła pragnienie w jego oczach, tę¬sknotę, którą bardzo starał się ukryć. Wiedziała, że walczył sam ze sobą. Matka każ¬dym swoim gorzkim słowem podsyciła w nim po¬czucie winy, a on z każdym dniem coraz bardziej się oddalał. Uciekał przed nią, stawał się na po¬wrót zimnym, bezdusznym człowiekiem, jakim był tamtej nocy w zajeździe, wciąż powiększając dzie¬lący ich dystans. Tego wieczoru zamierzała odnaleźć go, chociaż wyraźnie dał do zrozumienia, że nie będzie mile widziana. Dziś postanowiła, że pozna jego myśli. Wezwie swojego ciemnego anioła, ajeśli to w jakiś sposób ociepli ich oziębłe stosunki, zaprosi go do swojego łoża. Wiatr smagał podszytą futrem pelerynę, powie¬trze było nasycone solą i wilgocią, gdy Aleksa szła ścieżką prowadzącą do nadmorskich klifów. W gó¬rze świecił ostry sierp bladego księżyca, rzucając zło¬wieszcze cienie, mimo to nie zwolniła kroku. Gdzieś w oddali, nad wystającą ścianą szarych granitowych głazów, stał Damien, spoglądając na morze. Jeśli nie liczyć białej koszuli, cały był ubrany na czarno, a jego szeroki płaszcz poruszał się na wietrze, który mierzwił też jego czarne, falujące ~tosy. Podeszła do niego powoli, ciekawa, o czym teraz myśli, niepewna, co zrobi na jej widok. Musiał usłyszeć kroki na wilgotnej, wąskiej ścieżce, gdyż drgnął i odwrócił się w jej kierunku. – Aleksa, co ty tu robisz? Ignorując szorstki ton, zmusiła się do uśmiechu. – Pewnie to samo co ty. Zażywam miłej przechadzki oraz świeżego wieczornego powietrza. – Kobieta nie powinna przebywać tu samotnie, to niebezpieczne. Wracaj do domu. – Przecież nie jestem tu sama, jestem z tobą. Przyjrzał się jej badawczo. – Powiedziałem, żebyś wracała. Zsunęła z głowy kaptur i potrząsnęła głową, a niezwiązane włosy rozsypały się swobodnie na jej plecach. Cóż za wspaniałe uczucie, gdy wiatr prze¬dziera się przez gęste, kasztanowe loki. – Zaraz wrócę. Ale teraz chcę zaznać chwili przyjemności. Zesztywniał, po czym wykonał krok w jej stronę z niewróżącym niczego dobrego grymasem nieza¬dowolenia. – Drażnisz się ze mną, Alekso. Chcę wiedzieć dlaczego. Co miała mu powiedzieć? Ze pragnie, aby do¬trzymał danego słowa? Że chce prawdziwego mał¬żeństwa? Na to nie miała dość odwagi. – Po prostu dotrzymuję ci towarzystwa. Czy to coś złego? Przeczesał dłonią włosy, odsuwając czarne ko¬smyki z czoła. W słabym świetle księżyca widziała jego wydatne kości policzkowe; jędrne, kształtne usta. Chciała ich dotknąć, przywrzeć do nich swo-imi wargami, zaznać fali gorąca i tęsknoty, jakie już kiedyś wywołały jego pocałunki. Chyba czytał w jej myślach, gdyż żyła na jego skroni zaczęła pul¬sować coraz szybciej. – Nie powinnaś tu przychodzić – powtórzył, lecz już bez uprzedniej szorstkości, za to dziwnie gar¬dłowo. – Chciałam się z tobą zobaczyć – powiedziała ci¬cho. – Chciałam, żebyś mnie przytulił. Pokręcił głową w niemej odmowie, lecz nawet cofając się, wyciągnął ku niej rozpostarte ramiona. Weszła między nie, pozwalają~, by ją objął, wdy¬chając jego wilgotny, morski zapach, przyciskając go tak mocno, że poczuła nieregularne uderzenia Jego serca. – Alekso… – Ujął w dłonie jej twarz i odchylił do tyłu. I już po chwili całował ją, zniewalając swy¬mi ustami, przywierając do niej całym swoim mu¬skularnym, smukłym ciałem. Jęknęła cicho, obejmując go za szyję. Piersi miała ściśnięte o twardą ścianę jego napiętych mięśni. Bo¬że, jak bardzo tego potrzebowała. Przylgnęła do nie¬go, a wtedy pocałunek jeszcze przybrał na sile. Wdarł się językiem w jej usta, przesuwał ręce coraz niżej po jej plecach, by chwycić za pośladki i przyciąg¬nąć z mocą bliżej swej nabrzmiałej męskości. – Jezu, jak ja cię pragnę… – wydusił z siebie urwane słowa. Jego dłoń sięgnęła pod pelerynę, wślizgnęła się pod stanik sukni, ujmując pierś. Do¬tykał miękkiego sutka, aż ten nabrzmiał i stward¬niał, aż zmiękły jej nogi. Posuwał się za daleko, za szybko, przerażając ją swym zamysłem, lecz nie śmiała go powstrzymać. – Nie powinnaś tu przychodzić – powtórzył po¬między jednym a drugim długim, namiętnym pocałunkiem. Nie przestawał pieścić jej dłonią, podsy¬cając płonący w niej ogień. – Jestem twoją żoną – szepnęła. – Musiałam przyjść. Dłoń Damiena, którą dotykał jej piersi, znieru¬chomiała. Przez kilka minut nie poruszał się, a ona pożałowała swoich słów. Otarł drżącymi palcami jej skórę, gdy wyjmował rękę ze stanika. Poczuła, jak nabrzmiałe, trochę obolałe piersi wbijają się w ma¬teriał sukni. Wysiłek, z jakim Damien zachowywał opanowanie, wyrył na jego twarzy głębokie, pełne cierpienia rysy. – Powinnaś była zostać żoną Petera, a nie moją – powiedział. – Ten jeden raz w życiu moja matka miała rację. – Nigdy nie należałam do Petera. Należę do ciebie. Uczyń mnie swoją żoną. Pokręcił głową. – Wracaj do domu. – Proszę cię, nie rób tego. – Powiedziałem: Wracaj do domu! Z trudem tłumiąc cisnące się do oczu łzy, unio¬sła nieco suknię i puściła się biegiem w stronę ma¬jaczącego w oddali wielkiego zamku. Jednym szarpnięciem otworzyła drzwi, popędziła przez hol, po schodach i wreszcie wpadła do sypialni, gdzie rzuciła się do okna. Oparła się o chłodną ka¬mienną. ścianę, żeby nie stracić równowagi, jedno¬cześnie z trudem łapiąc powietiże i starając się zi¬gnorować ogień, jaki wciąż obejmował jej ciało. Spojrzała w stronę klifów, szukając wysokiej syl¬wetki męża, lecz nigdzie nie było go widać. Nie powinna była tam iść. Nie chciał jej – dał to wyraźnie do zrozumienia. Nie powinna była dać się tak upokorzyć. Albo też nie powinna była pozwolić, żeby ją od¬prawił. Usiadła ciężko w fotelu stojącym przy oknie. Po jej policzkach popłynęły gorące łzy, czuła ogromny ciężar w żołądku, lecz nie była w stanie zapomnieć smaku ust Damiena ani fali pożądania, jaka na nią spłynęła, gdy dotknął jej piersi. Wiedziała, że on czuł podobnie. Było to wyraź¬nie widoczne w każdym calu jego pięknej twarzy. Ogarnęła go żądza, nabrzmiała męskość pulsowa¬ła pożądaniem, wywołując w niej poczucie strachu. Może dlatego pozwoliła, żeby ją odegnał? Gdzie jest teraz?, pomyślała, ocierając resztkę łez. Jak mógł ją odrzucić? Przecież znała odpo¬wiedź na to pytanie. Myślał o Peterze, walczył z wyrzutami sumienia. Ona potrzebowała lat, by pogodzić się z tym, jaką rolę odegrała w śmierci przyjaciela, lecz w końcu odniosła sukces. Czy Damienowi również się to uda? – Jest już pani gotowa do snu? – Do pokoju zaj¬rzała zatroskana Sarah. Gdy Aleksa skinęła głową, służąca w milczeniu pomogła jej zdjąć suknię. – Niech się pani prześpi – powiedziała Sarah, gdy skończyły i Aleksa stanęła obok łóżka w zapię¬tej pod szyję białej bawełnianej nocnej koszuli z długimi rękawami. Skinęła głową, lecz nie ruszyła się z miejsca. Do¬myślając się, że jej pani potrzebuje samotności, Sa¬rah szybko wyszła, zaś Aleksa wróciła do okna. Nie miała pojęcia, jak długo tam siedziała. Czuła, że mijają kolejne godziny. Kominek dawno już wy¬gasł, a Damien nie wrócił do swego pokoju, bo z pewnością usłyszałaby jego kroki, co zapewne oznaczało, że przebywa na dole, w swoim gabine¬cie. Sam. Wiedziała, że nie powinna, lecz, o dziwo, nie by¬ła w stanie się powstrzymać. Wstała i – przywraca¬jąc krązenie w zziębniętych i zesztywniałych koń¬czynach – ruszyła zdecydowanym krokiem przez pokój. |
||
|