"Ekspedycja Mikro" - читать интересную книгу автора (Kroger Aleksander)

XI

Dziewiąty dzień – wspaniały, wonny, słoneczny; dzień, który ożywiał wschodzącą już zieleń olbrzymiego lasu i ubarwił polanę pod pełniącym rolę bazy; drzewem. Nawet odgłosy olbrzymich, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwych ptaków, brzmiały radośniej.

Tego dnia dyspozytor zarządził alarm o godzinie dwunastej. Na lotnisku znajdował się tylko helikopter, pozostałe krążyły od dwóch dni nad miastem. Szukały okazji, aby zwrócić na siebie uwagę i prowadziły obserwację. Chris udał się z nimi, chcąc być pod ręką na wypadek, gdyby zaszła potrzeba podjęcia natychmiastowej decyzji. W bazie pozostali Gela, grupa zaopatrzeniowa i Karl jako pilot.

Krótki raport, przekazany Geli przez dyspozytora, brzmiał:

– Polana pod “Highlife” zmieniła nagle całkowicie swój wygląd. Część zielonej powierzchni pokrywa teraz jakaś biała, rozległa masa! – Z wahaniem dodał jeszcze: – To zjawisko może mieć coś wspólnego z istotami makro.

Po chwili Gela wbiegła po stopniach na szczyt wieży dyspozycyjnej “Południe”, z której roztaczał się widok na polanę. Zanim jeszcze podeszła do okna, poprosiła dyspozytora, aby wezwał Karla.

Rzeczywiście: na polanie leżały dwa ciała o niewyraźnych konturach, wydatnych wypukłościach i wrębach. Ale dlaczego wszystko dokoła jest takie białe, zastanawiała się Gela. Istoty makro, które widywaliśmy do tej pory, wyglądały inaczej.

W zamyśleniu spoglądała na swoje dłonie, odcinające się bielą od szarego pulpitu sterowniczego. Nagle zrozumiała: oni są nie ubrani! Widocznie wygrzewają się w wiosennym słońcu, mają czas.

Co za wspaniała okazja. Musimy zrobić wszystko, żeby ją wykorzystać, pomyślała. Odwróciła się do dyspozytora.

– Wezwij Chrisa i jego grupę. Powiedz mu, że spróbuję ściągnąć uwagę tamtych na bazę.

W tym momencie nadszedł Karl.

– Karl – powiedział Gela. – Przygotuj helikopter do startu. Zaryzykujemy. Spójrz! – Wskazała ręką za okno. – To nasza szansa – dodała.

Karl skinął głową. Oczy mu błyszczały. – Masz jakiś plan? – zapytał.

Wzruszyła ramionami.

– Zbliżymy się do nich i wylądujemy, o ile to będzie możliwe, w ich polu widzenia. Sama nie wiem.

Poczuł dla niej podziw. Znali się od czasów, kiedy zaczęła studiować. Ale jakie mogła mieć doświadczenie, kiedy w grę wchodziła tego rodzaju ekspedycja? Ma studia, zgoda. Ale tu, teraz? Po tych wszystkich niezbyt pocieszających próbach nawiązania kontaktu z istotami makro? Tamta katastrofa podczas burzy może wydawać się przy tym dziecięcą zabawą. Tym razem chodzi o śmierć i życie.

Jak ona to spokojnie powiedziała: “Zbliżymy się do nich…” Właściwie pasują do siebie z Chrisem. On też by się długo nie zastanawiał.

Karl wyjrzał jeszcze raz przez okno. Dwie białe góry wyglądały tak, jakby się wcale nie zmieniły.

– No, to czas na mnie – powiedział. – Przygotuję helikopter, a ty nie spuszczaj ich z oka.

Wkrótce wystartowali. Początkowo zamierzali zbliżyć się lotem koszącym, kiedy jednak dotarli do podnóża drzewa, okazało się, że istoty makro, dające się z góry ogarnąć wzrokiem, zmieniły się teraz w masę o mglistych zarysach, odcinającą się od zieleni leśnej polany. W miarę zbliżania kontury zacierały się coraz bardziej, a biel zalewała już jakby cały horyzont.

– Karl, wylądujemy na nich – odezwała się nagle Gela. Siedziała w fotelu drugiego pilota i nachylona do przodu wpatrywała się przed siebie, podniecona, z zaróżowionymi policzkami, bębniąc nerwowe palcami o tablicę rozdzielczą. – Wyszukaj jakiś wysoko położony punkt, miejsce na tej białej powierzchni, gdzie będziemy widoczni, rozumiesz? Żeby nas dostrzegli!

Skinął głową. Helikopter zatoczył kilkakrotnie kręgi, pod nimi przemknął mocno zróżnicowany teren. Zieleń podłoża i biel ciał istot makro zmieniały się jak w kalejdoskopie.

Najpierw widzieli tylko trudny do zidentyfikowania teren poprzerzynany rozpadlinami i dopiero przy trzecim okrążeniu Gela zawołała:

– To są chyba ich głowy. Tam nie ląduj w żadnym razie. Nie byliby tym zachwyceni, pamiętasz o niedawnym wypadku Chrisa? Nie zbliżaj się też za bardzo do ich oczu! – Gela oparła lewą ręką na ramieniu Karla. Drżała z podniecenia. Potem spojrzała mu prosto w oczy. – Bądź ostrożny, Karl – powiedziała cicho.

Karl zmienił promień koła. Lotem koszącym zakręcił ostro. Ziemia zniknęła z ich pola widzenia, przez chwilę stracili całkowicie orientację, a potem przed ich oczyma pojawiło się coś w rodzaju płaskowyżu: białego z błyszczącymi cętkami. Powierzchnia terenu opadała jakby na wszystkie strony, tworząc duży, regularny, spłaszczony pagórek. Opodal wznosił się stożek zakończony silnie popękanym, przypominającym cylinder szczytem. Tam również podłoże miało wyraźnie brunatne zabarwienie, odcinając się w ten sposób dosyć ostro od bieli.

Geli przyszła do głowy absurdalna, jak jej się początkowo wydawało, myśl. Zerknęła z boku na Karla, ale ten był akurat zajęty przy sterach. – Lądujemy – zadecydowała.

Im niżej opuszczał się helikopter, tym więcej widać było szczegółów podłoża. Rowy i rozpadliny tworzyły osobliwą mozaikę, gdzieniegdzie połyskiwały matowe pasma, przezroczyste, niebieskawe płytki leżały porozrzucane chaotycznie w większych odstępach, a tu i ówdzie błyszczały krople wody.

Karl sterował wprawnie, kierując się ku niewielkiemu wzniesieniu. Osiadł ostrożnie. Silnik stanął.

Cisza, jaka zapadła, wzmogła jeszcze bardziej niesamowity nastrój.

Przez dłuższy czas czekali.

Gela poczuła nagle namacalnie zbierające się nad nimi chmury, uświadomiła sobie, jak niewiele potrzeba, żeby zmieść z powierzchni helikopter i jego załogę, zmiażdżyć ich. Otarła sobie czoło dłonią.

– Słyszysz? – zapytał Karl.

Teraz i ona usłyszała: głuche, rytmiczne dudnienie, po Którym każdorazowo następował lekki wstrząs. Odetchnęła głęboko i zawołała z ulgą:

– Puls, Karl! Tak, to puls… – Nasłuchiwała przez chwilę. – Jaki spokojny. Ona chyba śpi, szkoda!

Dopiero po pewnym czasie Karl zdał sobie sprawę z sensu jej słów.

– Jak to “ona”?

Gela uśmiechnęła się.

– A dlaczego nie? – zapytała nieco ironicznie. – Tu jest tyle samo “za” co i “przeciw”.

Karl mrugnął do niej.

– Na pewno masz podstawy, żeby tak mówić.

Spoważniała nagle.

– Wysiądźmy lepiej. Czuję się jakoś nieswojo! – dodała, rozglądając się dokoła.

Karl skinął głową.

Gela wyskoczyła pierwsza i o mały włos byłaby się pośliznęła.

– Karl, uważaj! – ostrzegła go.

Odwrócili się. Wokół nich panował spokój, nic nie wskazywało na niebezpieczeństwo. Podłoże było niemal idealnie równe, zagłębienia nie stanowiły poważnej przeszkody.

– I co teraz? – zapytał Karl. Potem dodał: – Jak myślisz, gdzie jesteśmy?

Gela milczała.

– Przejdziemy się trochę – odparła wreszcie. – W tamtą stronę. – Wskazała ręką na stożek, wznoszący się łagodnie w odległości około stu pięćdziesięciu stóp.

– Spróbujemy coś zrobić, żeby nas zauważyli. Chyba teraz powinno się udać, jeżeli mnie wzrok nie myli. – Uśmiechnęła się znowu. – Ciągle jeszcze nie wiesz, gdzie się znajdujemy?

Karl zatrzymał się i powiódł wzrokiem dokoła. Tam stoi helikopter, a za nim, trochę dalej, czy to nie jest przypadkiem taki sam pagórek zakończony stożkiem? Nagle coś zaświtało mu w głowie. Pomysł wydał się tak nieprawdopodobny, że nie mógł w to uwierzyć.

– Co! – zawołał. – Czy to możliwe? – Przez chwilę sprawiał wrażenie zakłopotanego, potem potrząsnął głową. – To jest ciekawe, ale jednocześnie trochę nieprzyzwoite, prawda?

Roześmiała się.

– Ona nam na pewno wybaczy, a ty jakoś to przebolejesz!

– No wiesz! – mruknął Karl. – Nigdy bym nie przypuszczał, że będę sobie chodził po… Z tobą przeżywa się zawsze jakieś emocje, ale nawet jazda na Czerwońcu wydaje się teraz niczym w porównaniu z tym! – Z całej siły uderzył obcasem o podłoże.

Gela poczuła przypływ odwagi.

– Chodź ze mną. Widzisz te wielkie źdźbła? To włosy. Zaraz zwrócimy na siebie jej uwagę. To miejsce jest bardzo łaskotliwe; wiem coś o tym! – Spojrzała na niego przebiegle.

Jedyną odpowiedzią Karla był grymas na twarzy; wolał pominąć jej uwagę milczeniem.

Pierwszy włos znajdował się dokładnie na linii, gdzie biel podłoża przechodziła w brąz.

– No, na co czekasz? – Gela zaparła się nogami tam, gdzie włos wyrastał z podłoża, i zaczęła szarpać go z całej siły.

Karl podbiegł z drugiej strony i na komendę “Hoop!” pociągnęli razem.

Niezwykłe lądowisko, cisza panująca wokoło i niefrasobliwa rozmowa sprawiły, że zapomnieli o ostrożności. Do rzeczywistości przywołał ich dopiero potężny wstrząs. Momentalnie puścili włos i podnieśli się.

– Helikopter! – zawołał nagle z przerażeniem Karl.

Gela spojrzała we wskazanym przez niego kierunku.

Maszyna chwiała się, jakby w każdej chwili miała się przewrócić. Drgania nie ustawały.

– Szybko! zawołała Gela. Karl pobiegł za nią.

Wstrząsy ustały wprawdzie, zanim zdążyli dobiec do śmigłowca, ale to nie powstrzymało ich; strach działał w dalszym ciągu.

Dopiero kiedy unieśli się w powietrze, Gela przyszła do siebie. Karl musiał się skoncentrować na błyskawicznym starcie.

– Zrób jeszcze kilka okrążeń – powiedziała Gela. Wydało jej się nagle, że białe, plamy w dole poruszyły się.

– Jeszcze masz nadzieję? – zapytał Karl. Wzruszyła ramionami. Po trzecim okrążeniu porozumieli się wzrokiem, po czym Karl wziął kurs na “Highlife”.

Cała załoga czekała już na nich. Dwa śmigłowce stały w pełnej gotowości.

Chris pomógł Geli wysiąść. Zanim jeszcze silnik stanął, zawołał:

– Gela, szczęściaro, chyba się udało! Mamy zdjęcia. Ten drugi jakby się wam przypatrywał. Po waszym lądowaniu zmienił pozycję i tak pozostał do końca.

Gela roześmiał się uradowana.

– Nawet jeżeli się nie udało – powiedział Karl z uśmiechem – to długo będę pamiętał tę wycieczkę. Czułem się tak, jakby jednego dnia wypadło kilka świąt.

Zebrani spojrzeli na niego ze zdziwieniem, ale zanim jeszcze Karl zdążył im to wyjaśnić, rozległ się okrzyk dyspozytora z wieży:

– Jeden z nich wstał i chodzi tam i z powrotem! Załoga pobiegła na skraj płaskowyżu. Nie ulegało wątpliwości; widok zmienił się całkowicie, panował tam jakiś ruch. Ale już po chwili wszystko wyglądało tak jak przedtem.

Czekali jeszcze trochę. Potem Gela wypowiedziała na głos myśli wszystkich obecnych:

– Nic z tego! – Odwróciła się i ruszyła z powrotem. Część załogi przyłączyła się do niej, reszta stała niezdecydowana.

– Obserwuj dalej! – zawołał Chris do dyspozytora. – Melduj o każdej zmianie. Poczekamy pół godziny, a potem wystartujemy jeszcze raz, ale trzema helikopterami. – Wyznaczył jeszcze trzy załogi i odszedł. Nieliczni, ci najbardziej wytrwali, zostali obserwując polanę.

Po kilku minutach znowu zauważyli jakiś ruch. Chris pobiegł na wieżę. Już wkrótce stało się jasne, że próba nawiązania kontaktu nie powiodła się, mimo niezwykle korzystnych warunków. Makrosi zmienili swój kształt i kolor, a to oznaczało tylko jedno: ubierali się, a więc chcieli odejść. Po chwili wstali.

Wyglądało to tak, jakby pod drzewem poruszały się dwa olbrzymie kłęby grubych, potarganych włosów. Wkrótce obydwie głowy zbliżyły się do drzewa na tyle, że zniknęły z pola widzenia.

Na twarzach obserwatorów błyszczała jeszcze nadzieja. Potem Chris odszedł. Opuścili również swe miejsca na skraju płaskowyżu ci najbardziej wytrwali.

Kiedy Chris położył dłoń na klamce, znieruchomiał. Całe ich pomieszczenie wyraźnie zadygotało, ale nie tak, jak podczas wichury, zresztą pogoda była niemal bezwietrzna.

– Alarm! – zawołał. W dwóch susach znalazł się przy emiterze wizyjnym. – Uwaga, kryć się! Wszyscy opuszczają pomieszczenia! Nie zidentyfikowane niebezpieczeństwo!

Pośpiesznie zeszli z wieży. Zgodnie z instrukcją obowiązującą w razie alarmu, każdy z nich miał schronić się teraz w odpowiedniej jaskini na skraju płaskowyżu.

Po drodze spotkał Karla i Gelę. Odniósł wrażenie, że Gela czekała na niego, i przez chwilę poczuł się szczęśliwy. Ostatni odcinek drogi przebiegli wspólnie.

– Chris, jak myślisz – Gela wykrzykiwała poszczególne słowa w rytm oddechu – czy to możliwe, że się nam uda?

Wstrząsy przybrały na sile, utrudniając poruszanie się. Chris nie odpowiedział. Zwolnił kroku i obejrzał się. W oddali stały helikoptery. Powinniśmy byli zabezpieczyć przynajmniej jeden, pomyślał.

Gela pozostała w tyle, czekając na niego. Chwycił ją za rękę.

– Niedługo dowiemy się czegoś więcej, chodź!

Dotarli właśnie do schronu, kiedy niebo pociemniało. Nie było sensu trzymać teraz całej grupy w jaskini, jak nakazywał regulamin. Stanęli więc przy wyjściu, spoglądając w górę.

W odległości około tysiąca stóp widniała nad równiną, oświetlona od tyłu promieniami słońca, potężna kula. Źrenice dwojga olbrzymich oczu poruszały się, obejmując swym zasięgiem cały plac.

Stojący przed jaskinią mimo woli cofnęli się, kryjąc się w jej wnętrzu.

Chris, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co robi, ścisnął rękę Geli. Przysunęła się do niego bliżej.

– Nareszcie – wykrztusił Chris.

Głowa nagle zniknęła. Kolejne wstrząsy zaniepokoiły wszystkich.

– Co teraz? – Takie i podobne pytania rozlegały się dokoła. Spoglądali po sobie bezradnie.

– Poczekajmy – zawołał Chris, wymachując ręką, aby zwrócić na siebie uwagę. – Poczekajmy – powtórzył:

– Charles, przygotuj kamerę filmową. Karl, spróbuj sprowadzić tu pod schron helikopter, ale uważaj na siebie.

Czekanie stawało się nieznośne. Ennil upierał się, żeby podjąć na nowo obserwacje z wieży. Chris nie zgodził się na to.

– Co ty byś zrobił na ich miejscu? – zapytał. – Oni zetknęli się z nami po raz pierwszy, muszą najpierw otrząsnąć się z zaskoczenia i coś postanowić. A jak myślisz, ile my byśmy potrzebowali na to czasu? No, widzisz!

Przed nimi wystartował helikopter. Właśnie wylądował przed schronem, a Nilpach wyskoczył z niego, meldując:

– Wziąłem pierwszy lepszy, który… – kiedy nastąpiły nowe wstrząsy.

– Nadchodzą – ostrzegł Chris. Nie wiedział, co się stanie. Przez chwilę przypomniał sobie Tocsa.

Czy istnieje jakieś niebezpieczeństwo? Wystarczy lekkie przyciśnięcie palcem, a zginie cała załoga, nawet jeżeli będzie to przypadek…

Ale teraz oni już wiedzą o naszym istnieniu! Chris poczuł narastający w nim niepokój. Nie polecił jednak innym wejść do schronu. Sam stał tuż przy wejściu starając się objąć wzrokiem cały płaskowyż.

Nagle zdrętwiał z przerażenia. Znowu pojawiła się w górze para oczu patrzących na plac, lekko zbieżnych, jak u Geli. i

Kiedy Chris uświadomił sobie, że wzrok makrosa skoncentrował się na czymś określonym, Gela krzyknęła. Odwrócił się błyskawicznie. Do schronu zbliżała się różowa ściana o wysokości co najmniej sześćdziesięciu stóp, lśniąca i – jak się wydawało – mocna. Zatrzymała się przy helikopterze, objęła go do połowy od tyłu i znieruchomiała. W następnej chwili kolor się zmienił, to coś przypominające ścianę stało się bardziej białe.

Gela szturchnęła Chrisa lekko w żebra. Podsunęła mu pod oczy prawą dłoń i z całej siły ścisnęła końce kciuka i palca wskazującego.

– Widzisz, jak się zmienia kolor! – szepnęła. Pojął od razu i pokiwał głową.

Helikopter został ostrożnie uniesiony na wysokość około trzydziestu metrów, potem poddany gwałtownym obrotom i szarpnięciom. Wreszcie powrócił na swoje miejsce. Kolor kciuka makrosa nie zmienił się jednak ponownie na różowy; widocznie makros nadal ściskał mocno śmigłowiec między palcami.

– Gdyby ktoś z nas siedział tam w środku, mógłby jeszcze wyjść – powiedziała Gela jakby do siebie samej. Wydawało się, że jej słowa rozładowały napięcie, które zawisło nad nimi jak pole siłowe. Zaczęto snuć przypuszczenia, wymieniać poglądy.

Raptem paznokieć i helikopter zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Kiedy Chris wspiął się na płaskowyż, zdołał jeszcze dojrzeć duży, splątany kłąb znikający za krawędzią równiny.

– Zabrał helikopter, jako dowód dla innych, rozumiecie? – Chris promieniał ze szczęścia. W porywie radości przycisnął do siebie Gelę.

– Chris! – Jej okrzyk wyrażał zadowolenie, wyrzut i zakłopotanie jednocześnie.

– Te nic, Gela! – zawołał. – Teraz wszystko się zmieni.

Uwolnił ją z uścisku, spojrzał na rozradowane twarze towarzyszy i spoważniał.

– Przyjaciele, oto moje polecenia: Do jutra, do dziewiątej rano, ewakuujemy bazę. Weźmiemy ze sobą tyle, ile zdołamy. A teraz, Charles, żadnych dyskusji, do maszyn, damy im eskortę honorową.

Załogi w radosnym nastroju rozbiegły się do swych maszyn, przygotowując się do startu.

Chris i Gela pobiegli na wieżę. Na ich oczach helikoptery jeden za drugim znikały w dole za krawędzią, płaskowyżu.

Stali tak, dopóki wszystkie maszyny nie powróciły.