"Trawnik" - читать интересную книгу автора (Dard Frederic)ROZDZIAŁ VIITen niepozorny biało-niebieski prostokąt przeraził mnie niczym zawiadomienie z żałobną obwódką. Świadczył tak wymownie i tak przejmująco o nieobecności Marjorie, że pojawiły mi się łzy w oczach. I prawie natychmiast pomyślałem, że może nie chodzi o mój telegram. Wtedy uczyniłem rzecz niesłychanie niedelikatną: otworzyłem przesyłkę. Przeżyte rozczarowanie ukarało mnie za tę zuchwałość. „Kochanie, przyjeżdżam Jean-Marie Valaise". Zwięzłość tekstu, który brzmiał jak zwycięski okrzyk, wydała mi się teraz złowieszcza. Zawstydzony i zrozpaczony, złożyłem telegram z powrotem i umieściłem na poprzednim miejscu. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. W tym hotelu panował większy ruch niż na dworcu autobusowym. Tłumy ludzi z bagażami kłębiły się w holu. Nagle nacierały na jakiś autokar, z którego wysiadali, witani jękliwymi dźwiękami kobzy, nowi przybysze. Zauważył mnie właściciel hotelu i podniósł rękę. Podbiegłem pełen nadziei. – Pokój pana jest wolny, sir. Tylko o to chodziło. Zjawił się zaraz portier-kobziarz, który chwycił moją walizkę i poprowadził mnie ku schodom. Szedł przede mną, sapiąc jak drwal przy pracy. Z mego monstrualnych rozmiarów pokoju, można było, przy odrobinie fantazji architekta, wygospodarować trzyizbowe mieszkanie. Do sufitu było ze cztery metry, a parapet okna znajdował się na wysokości piersi. Pokój mnie przytłaczał, a szkocka makieta oraz pstrokata tapeta wywoływały torsje. Usiadłem ciężko w fotelu i zacząłem się zastanawiać nad sytuacją. Marjorie musiała zapewne odłożyć swój wyjazd do Szkocji. Prawdopodobnie zawiadomiła mnie o tym, ale wyjechałem, zanim jej list dotarł do mnie. Jakie kroki podjąć? Może zatelegrafować do Londynu na poste-restante, prosząc o wyznaczenie mi spotkania? Nic innego, co mogłoby doprowadzić do skontaktowania się z nią, nie przychodziło mi do głowy. Nagle ogarnęła mnie nowa fala nadziei: może mój telegram dotarł z opóźnieniem i trafił do hotelu dopiero dziś rano? Może Marjorie jeszcze śpi po drugiej stronie ściany! A może wczorpj zapomniała spojrzeć na tablicę z listami... Możliwe było również, że nie dotarła do Edynburga. W liście pisała co prawda o wyjeździe do Szkocji, ale nie określała dnia. Czy uda się jej prędko przyjechać, skoro strajk transportowców wydaje się rozszerzać? Zszedłem znowu do recepcji. Na dole ustał ruch autokarów i hol był pusty. Recepcjonista, siedząc za szybą, pił herbatę. – Przepraszam pana – rzekłem – czy wśród gości znajduje się pani Marjorie Faulks z Londynu? Chrupał wolno jakieś ciasteczka, które moczył w filiżance. Skończył jeść, zrobił jakiś ruch ręką, sięgnął po rejestr gości i zaczął uważnie czytać. Przez cały czas oczyszczał sobie dziąsła językiem. – Jest tutaj od dawna? – Najwyżej od dwóch dni... Jego wskazujący palec zaczął szybko przemierzać kolumny nazwisk, aż doszedł do białej kartki. – Nie, proszę pana, nie mam tego nazwiska. – W takim razie pani Faulks musiała zamówić pokój i zaraz się zgłosi. Podsunął księgę; sądziłem, że po to, abym mógł sam sprawdzić, ale jemu chodziło o to, żebym wpisał swoje nazwisko i adres. Skorzystałem z okazji i jeszcze raz przejrzałem listę gości przybyłych w ciągu ostatnich dwu dni. Nie był z tego zadowolony i rzucił mi niechętne spojrzenie. – Czy zechciałby pan sprawdzić w księdze zamówień? – powiedziałem. Rozłożył o wiele mniejszy zeszyt i szybko przebiegł go wzrokiem. – Czy ta pani wchodzi w skład jakiejś wycieczki? – Nie, nie sądzę. – A zatem nie mam żadnych indywidualnych zgłoszeń. – Przecież jest do niej telegram – zaprotestowałem... Zbliżyłem się do tablicy z wyciągniętym palcem, ale telegramu już nie było... Zacząłem jak w transie sprawdzać każdą przesyłkę. Może włożyłem telegram pod jakąś kopertę? Zaglądałem po kolei pod każdy list. Recepcjoniście wyraźnie się to nie podobało, co dał mi do zrozumienia podchodząc do mnie w pobliże tablicy. – Niespełna dziesięć minut temu znajdował się tu telegram przeznaczony dla pani Marjorie Faulks – powiedziałem z naciskiem. – Kto rozdziela pocztę? – Ja, proszę pana. – A zatem musi pan pamiętać, że był telegram. Nadszedł wczoraj... – Wczoraj nadeszło sporo telegramów, proszę pana. Oblewał go powoli rumieniec, a wzrok jego stawał się nieruchomy. – Niech pan sobie przypomni... – Mój hotel stanowi tylko jeden z wielu etapów turystycznego szlaku gości, proszę pana. Nie jestem w stanie zapamiętać wszystkich, a zwłaszcza ich nazwisk. Codziennie mamy ich ponad setkę, a zostają tylko na jedną noc. Listy ustawiamy na widocznym miejscu, nie interesując się nazwiskami adresatów. Czułem, że za chwilę wybuchnie i uśmiechając się do niego ze skruchą, starałem się go uspokoić. – Rozumiem. Proszę mi wybaczyć. Jest jednak faktem, że telegram, o którym mówię, znajdował się w tym miejscu jeszcze kwadrans temu, a teraz go nie ma. Kto go zabrał, jeśli nie ma pani Faulks? Hotelarz był człowiekiem myślącym logicznie i logika mojego rozumowania zrobiła na nim wrażenie. Wsadził język pod dolną wargę napinając w ten sposób skórę brody. Był świeżo ogolony i pachniał dobrym mydłem. – Przypuszczam, proszę pana, że pani, o której mowa, zamierzała zatrzymać się w naszym hotełu. Ale wczoraj w „Learmonth" nie było ani jednego wolnego miejsca. Przypuszczalnie poszła gdzie indziej, a dziś rano przyszła odebrać swoją korespondencję. To się często zdarza. Miałem ochotę go ucałować. Musiało być tak, jak mówił! – Siedział pan przed chwilą w recepcji, może więc zauważył pan młodą kobietę o kasztanowych włosach? – Może zauważył pan, proszę pana, ze w holu było pełno ludzi? – A wczoraj? Jeśli wczoraj przyszła tutaj, żeby zamówić pokój, nie mógł pan jej nie spostrzec! Zastanowił się wypychając językiem lewy policzek. – Nie przypominam sobie, żebym kogoś takiego zauważył, proszę pana. Ale nie siedzę cały dzień za okienkiem. Zapytam żonę, gdy zejdzie. – Dziękuję panu. Na niskim stoliku leżały stosy folderów o Edynburgu. W jednym z nich znalazłem opis najważniejszych hoteli miasta. Zabrałem go I wyszedłem. Dopiero co przestało padać, a nieśmiałe północne słońce, blade i zamglone, odbijało się niewyraźnie w błyszczących jezdniach. Przez chwilę czekałem, aż nadjedzie jakaś taksówka. Gdy przekonałem się, że czekam na próżno, wsiadłem do autobusu, którego trasa wiodła do centrum. Odwiedziłem wszystkie hotele, które figurowały w folderze. Zabrało mi to co najmniej trzy godziny, a rezultat był żaden. Nigdzie nie widziano Marjorie Fculks, nigdzie też o niej nie słyszano. Byłem śmiertelnie znużony i przybity tajemniczością sytuacji. Wszystko wyglądało na monstrualny kawał. Kiedy przekraczałem próg hotelu „Learmonth", miałem nadzieję, iż uzyskam jakąś informację. Okazało się jednak, że nikt mnie nie prosił, a żona właściciela hotelu, drobna kobieta o czarnych włosach i srogiej twarzy osoby mocno zajętej, zapewniła mnie, że żadna kobieta odpowiadająca rysopisowi Marjorie nie zamówiła poprzedniego dnia pokoju. Również nazwisko Faulks nic jej nie mówiło. |
||
|