"Adwokat" - читать интересную книгу автора (Connelly Michael)

Rozdział 4

Louis Ross Roulet siedział w celi z siedmioma mężczyznami, których furgonetka przywiozła do sądu Van Nuys z odległego o niecałą przecznicę aresztu Van Nuys. Dwaj biali siedzieli obok siebie na ławce, a sześciu czarnych zajęło drugą stronę celi. Była to forma darwinowskiej segregacji. Nie znali się, ale mieli przewagę liczebną.

Ponieważ Roulet podobno pochodził z bogatej rodziny z Beverly Hills, spojrzałem na dwóch białych, bez trudu rozpoznając swojego potencjalnego klienta. Jeden z mężczyzn był chudy jak szczapa, a w załzawionych oczach miał rozpacz ćpuna, który od dawna nie dostał swojej działki. Drugi wyglądał jak przysłowiowe dziecko we mgle.

– Pan Roulet? – spytałem, wymawiając nazwisko tak, jak mi polecił Valenzuela.

Dziecko we mgle skinęło głową. Dałem mu znak, by podszedł do krat, żebym nie musiał mówić zbyt głośno.

– Nazywam się Michael Haller. Wszyscy mówią mi Mickey. Będę pana dzisiaj reprezentował przed sądem.

Znajdowaliśmy się w areszcie budynku sądowego, dokąd zwyczajowo wpuszczano adwokatów, aby naradzili się z klientami przed rozpoczęciem sesji. Na podłodze przed celami była namalowana niebieska linia wyznaczająca strefę szerokości trzech stóp. Musiałem pozostać w tej odległości od klienta.

Roulet złapał się krat. Jego ręce i nogi, podobnie jak pozostałych siedzących w klatce, skuwał łańcuch przytroczony do pasa. Aresztantów rozkuwano dopiero na sali rozpraw. Miał niewiele ponad trzydziestkę i mimo metra osiemdziesięciu wzrostu i osiemdziesięciu kilogramów wagi wydawał się drobny. Tak na człowieka wpływa więzienie. Miał jasnoniebieskie oczy, w których wyraźnie dostrzegłem panikę odróżniającą go od większości moich klientów. Ci nieraz trafiali do pudła i zwykle mieli zimne jak lód spojrzenia drapieżników. Inaczej nie poradziliby sobie w więzieniu.

Lecz Roulet był inny. Wyglądał jak ofiara drapieżnika. Był przerażony i nie obchodziło go, czy ktoś to widzi.

– Zostałem wrobiony – zapewnił mnie gorączkowo, nawet się nie starając ściszyć głosu. – Musi mnie pan stąd wydostać. Pomyliłem się co do tej kobiety, to wszystko. Teraz próbuje mnie wrobić i…

Gestem kazałem mu przerwać.

– Niech pan uważa na wszystko, co pan tu mówi – poradziłem cicho. – Niech pan uważa, dopóki pana stąd nie wyciągniemy i nie będziemy mogli porozmawiać na osobności.

Rozejrzał się, najwyraźniej nie rozumiejąc.

– Nigdy nie wiadomo, kto słucha – wyjaśniłem. – I nigdy nie wiadomo, kto powie, że coś od pana usłyszał, nawet gdyby nic pan nie mówił. Najlepiej w ogóle nie mówić o sprawie. Rozumie pan? Najlepiej z nikim o niczym nie rozmawiać, koniec kropka.

Skinął głową i pokazałem mu ławkę stojącą przy kratach. Sam zająłem ławkę pod przeciwległą ścianą.

– Przyszedłem pana poznać i przedstawić się – powiedziałem.

– Sprawę omówimy, kiedy już pan stąd wyjdzie. Rozmawiałem z adwokatem pańskiej rodziny, panem Dobbsem. Postanowiliśmy zawiadomić sędziego, że jesteśmy gotowi wpłacić kaucję. Zgoda?

Otworzyłem skórzaną teczkę Mont Blanc i przygotowałem się do sporządzenia notatek. Roulet przytaknął. Zaczynał się uczyć.

– To dobrze – ciągnąłem. – Proszę mi o sobie opowiedzieć. Ile pan ma lat, czy jest pan żonaty, co pan robi w życiu.

– Mam trzydzieści dwa lata. Mieszkam tu całe życie – nawet tu studiowałem. Na UCLA. Nie jestem żonaty. Nie mam dzieci. Pracuję…

– Rozwiódł się pan?

– Nie, nigdy się nie ożeniłem. Pracuję w firmie rodzinnej. Windsor Residential Estates. Windsor to nazwisko drugiego męża mojej matki. Nieruchomości. Sprzedajemy nieruchomości.

Wszystko notowałem. Nie unosząc głowy, zapytałem cicho:

– Ile pan w zeszłym roku zarobił?

Gdy Roulet nie odpowiedział, spojrzałem na niego.

– Po co chce pan to wiedzieć?

– Bo mam zamiar pana stąd wyciągnąć jeszcze przed zachodem słońca. Dlatego muszę dokładnie znać pańską sytuację. W tym także finansową.

– Nie wiem, ile dokładnie zarobiłem. Duża część to udziały w firmie.

– Nie składał pan zeznania podatkowego?

Obejrzawszy się przez ramię na pozostałych aresztantów, Roulet zniżył głos do szeptu.

– Składałem. Według niego moje dochody wyniosły ćwierć miliona.

– Ale twierdzi pan, że razem z udziałami w firmie tak naprawdę zarobił pan więcej.

– Owszem.

Przy kracie obok Rouleta stanął jeden z jego współwięźniów.

Drugi biały. Jego zachowanie zdradzało nerwowość – bezustannie poruszał rękami, łapiąc się za kieszenie i rozpaczliwie zaciskając palce.

– Słuchaj pan, ja też potrzebuję adwokata. Ma pan wizytówkę?

– Nie dla ciebie, stary. Mają tam już dla ciebie obrońcę.

Ponownie spojrzałem na Rouleta, czekając, aż ćpun odejdzie.

Ani myślał. Zerknąłem na niego.

– Słuchaj, to prywatna rozmowa. Mógłbyś zostawić nas samych?

Ćpun wykonał nieokreślony gest i poczłapał z powrotem do rogu celi. Zwróciłem się do Rouleta:

– A organizacje charytatywne?

– Co pan ma na myśli? – spytał.

– Czy bierze pan udział w akcjach dobroczynnych? Wspomaga instytucje charytatywne?

– Tak, firma wspiera fundację Make – a – Wish i schronisko dla dzieciaków, które uciekają z domu. Dom nazywa się „U przyjaciela” czy coś takiego.

– Świetnie.

– Wyciągnie mnie pan stąd?

– Spróbuję. Zarzuty są poważne – przed przyjazdem zdążyłem się dowiedzieć – poza tym mam przeczucie, że prokurator będzie chciała złożyć prośbę o odmowę zwolnienia za kaucją, ale mamy coś w ręku. Myślę, że uda mi się to wykorzystać.

Wskazałem na notatki.

– Nie będzie kaucji? – powiedział z przerażeniem w głosie.

Pozostali spojrzeli w jego stronę, bo to, co usłyszeli, było ich wspólnym koszmarem. Odmowa zwolnienia za kaucją.

– Proszę się uspokoić – rzekłem. – Mówiłem, że będzie chciała złożyć taką prośbę. Nie powiedziałem, że dostanie zgodę. Kiedy ostatni raz był pan aresztowany?

Zawsze znienacka zadaję to pytanie, patrząc klientowi w oczy, żeby się przekonać, czy nic mnie nie zaskoczy na sali rozpraw.

– Nigdy. Nigdy nie byłem aresztowany. Ta cała historia…

– Wiem, wiem, ale o tym nie będziemy tu rozmawiać, pamięta pan?

Skinął głową. Zerknąłem na zegarek. Zaraz miało się zacząć posiedzenie, a ja musiałem jeszcze pogadać z Maggie McPershing.

– Muszę iść – powiedziałem. – Zobaczymy się za kilka minut i wkrótce się okaże, czy będzie pan mógł stąd wyjść. Na sali proszę nic nie mówić bez konsultacji ze mną. Jeżeli sędzia spyta, jak się pan czuje, konsultuje się pan ze mną. Zgoda?

– A nie mam powiedzieć „niewinny” w odpowiedzi na zarzuty?

– Nie, nawet pana o to nie spytają. Dzisiaj tylko odczytają zarzuty, pomówią o kaucji i wyznaczą datę przedstawienia aktu oskarżenia. Dopiero wtedy nie przyzna się pan do winy. A więc dzisiaj nie mówi pan nic. Żadnych wybuchów oburzenia, nic. Jasne?

Przytaknął, marszcząc brwi.

– Poradzisz sobie, Louis?

Znów ponuro pokiwał głową.

– Muszę cię też poinformować – ciągnąłem – że za udział w pierwszej rozprawie i ustaleniu kaucji biorę dwa i pół tysiąca dolarów. Nie będzie z tym kłopotu?

Przecząco pokręcił głową. Dobrze, że nie mówił. Większość moich klientów zdecydowanie za dużo gada. Zwykle gadanie prowadzi ich prosto za kratki.

– To dobrze. O reszcie porozmawiamy, kiedy już stąd wyjdziesz i znajdziemy jakieś spokojne miejsce.

Zamknąłem skórzaną teczkę w nadziei, że ją zauważył i docenił, a potem wstałem.

– Jeszcze jedno – powiedziałem. – Dlaczego wybrałeś akurat mnie? Jest tylu adwokatów, dlaczego ja?

Pytanie nie mogło wpłynąć na nasze wzajemne relacje, ale chciałem sprawdzić prawdomówność Valenzueli.

Roulet wzruszył ramionami.

– Nie wiem – odparł. – Chyba widziałem pana nazwisko w gazecie i zapamiętałem.

– Co o mnie przeczytałeś?

– Artykuł był o sprawie, w której sąd odrzucił dowody przeciwko jakiemuś facetowi. Chyba chodziło o narkotyki. Wygrał pan sprawę, bo nie było innych dowodów.

– Sprawa Hendricksa?

Była to jedyna historia, jaka w ciągu ostatnich miesięcy mogła trafić do gazet. Hendricks był moim kolejnym klientem z „Road Saints” i ludzie z biura szeryfa założyli mu w harleyu nadajnik GPS, żeby namierzyć punkty dostawy towaru. Dopóki śledzili go na publicznych drogach, wszystko było w porządku. Kiedy jednak na noc schował motocykl we własnej kuchni, nadajnik stał się podstawą do oskarżenia policji o bezprawne najście. Sędzia oddalił sprawę już przy wstępnym przesłuchaniu, a „Times” zamieścił bardzo ładny kawałek na pierwszej stronie.

– Nie pamiętam, jak się nazywał klient – wyjaśnił Roulet. – Zapamiętałem tylko pana nazwisko. Kiedy dzwoniłem dzisiaj do poręczyciela, podałem mu nazwisko Haller i poprosiłem, żeby pana zawiadomił i dał znać mojemu adwokatowi. Czemu pan pyta?

– Bez powodu. Z ciekawości. Dziękuję za ten telefon. Do zobaczenia na sali.

Odnotowałem w pamięci rozbieżności między wersją Rouleta a tym, co Valenzuela opowiedział mi o okolicznościach mojego zatrudnienia. Decydując, że zastanowię się nad tym później, wszedłem do sali rozpraw. Zobaczyłem Maggie McPershing siedzącą za stołem oskarżenia. Towarzyszyło jej pięciu prokuratorów. Stół był duży i miał kształt litery L, dzięki czemu mógł pomieścić nieustannie zmieniającą się liczbę prawników, którzy zawsze siedzieli zwróceni twarzą w stronę fotela sędziowskiego. Większość rutynowych procedur w ciągu dnia obsługiwał prokurator przydzielony do sali.

Wyjątkowe sprawy potrafiły jednak przyciągnąć tu grube ryby z drugiego piętra sąsiedniego budynku, gdzie mieściła się prokuratura okręgowa. Jak magnes działały także kamery telewizyjne.

Wchodząc za barierkę, ujrzałem człowieka ustawiającego kamerę wideo na statywie obok biurka woźnego sądowego. Ani na kamerze, ani na stroju nie miał żadnego logo stacji. Mężczyzna był wolnym strzelcem, który zwietrzył dużą sprawę i zamierzał nakręcić przebieg posiedzenia, a potem spróbować sprzedać materiał którejś z lokalnych telewizji, gdyby szefowi wiadomości akurat brakowało jakiejś trzydziestosekundowej wstawki. Kiedy wcześniej sprawdzałem, który na liście jest Roulet, woźny poinformował mnie, że sędzia wyraził zgodę na filmowanie.

Zaszedłem swoją byłą żonę z tyłu i pochyliłem się, by szepnąć jej do ucha. Przeglądała zdjęcia w aktach. Miała na sobie granatowy kostium w szare prążki. Jej kruczoczarne włosy były związane wstążką w takim samym szarym kolorze. Uwielbiałem, kiedy się tak czesała.

– To ty miałaś sprawę Rouleta?

Uniosła głowę, nie rozpoznając mojego szeptu. Bezwiednie zaczęła się uśmiechać, ale gdy tylko mnie zobaczyła, uśmiech przeobraził się w gniewny grymas. Świetnie wiedziała, dlaczego użyłem czasu przeszłego. Zatrzasnęła teczkę z aktami.

– Tylko nie to – powiedziała.

– Przykro mi. Spodobało mu się, co zrobiłem dla Hendricksa, i zadzwonił do mnie.

– Sukinsyn. Chciałam prowadzić tę sprawę, Haller. Już drugi raz mi to robisz.

– Chyba to miasto jest za małe dla nas dwojga – odparłem, nieudolnie naśladując Cagneya.

Jęknęła.

– W porządku – powiedziała zrezygnowanym tonem, kapitulując. – Zaraz po tej rozprawie grzecznie się wycofam. Chyba że nie zgodzisz się nawet na mój udział w pierwszym posiedzeniu.

– Mógłbym się nie zgodzić. Chcesz wnioskować o odmowę kaucji?

– Owszem. Ale zmiana prokuratora nic tu nie zmieni. Takie było polecenie z drugiego piętra.

Skinąłem głową. Oznaczało to, że kaucji był przeciwny prokurator nadzorujący sprawę.

– Facet ma pozycję w społeczeństwie. I nigdy nie był aresztowany.

Przyglądałem się jej reakcji, ponieważ nie miałem czasu sprawdzić, czy Roulet mówił prawdę, gdy zaprzeczył, by kiedykolwiek go aresztowano. Zawsze mnie zdumiewa, ilu klientów wprowadza mnie w błąd, twierdząc, że nigdy nie wciągnęła ich machina prawa, skoro i tak wiedzą, że to kłamstwo ma krótkie nogi.

Mina Maggie świadczyła jednak, że nie słyszała o dawnych sprawkach mojego klienta. Może rzeczywiście nie kłamał. Może trafił mi się autentyczny nienotowany debiutant.

– Nieważne, czy ma coś na koncie – oświadczyła Maggie. – Ważne, co zrobił wczoraj wieczorem.

Otworzyła teczkę i szybko przerzuciła zdjęcia. Gdy znalazła to, którego szukała, wyciągnęła fotografię i podsunęła mi pod nos.

– Oto czego wczoraj dokonał ten twój filar społeczeństwa. Dlatego naprawdę nie obchodzi mnie, co robił wcześniej. Zamierzam dopilnować, żeby nigdy więcej już tego nie zrobił.

Zdjęcie przedstawiało kobiecą twarz w zbliżeniu. Prawe oko tak opuchło, że powieka była szczelnie zamknięta. Kobieta miała złamany i przemieszczony nos. Z obu nozdrzy wystawały przesiąknięte krwią kawałki gazy. Nad prawą brwią widniała głęboka rana, a na niej dziewięć motylkowych szwów. Opuchlizna rozciętej dolnej wargi miała wielkość kuli bilardowej. Największą grozę budziło jednak zdrowe oko. Kobieta wpatrywała się przez łzy w obiektyw, a jedyne oko wyrażało strach, ból i upokorzenie.

– Jeżeli w ogóle on to zrobił – powiedziałem, bo tak powinienem powiedzieć.

– Zgoda – odparła Maggie. – Jeżeli to zrobił. Aresztowano go u niej w domu i miał na sobie jej krew, ale masz rację, to kluczowe pytanie.

– Lubię, kiedy jesteś taka sarkastyczna. Masz tu raport z aresztowania? Chciałbym dostać kopię.

– Dostaniesz od tego, kto przejmie ode mnie sprawę. Żadnych przysług, Haller. Nie tym razem.

Czekałem, spodziewając się dalszych oznak oburzenia, docinków, może kolejnych ostrzegawczych strzałów, ale Maggie nic więcej nie powiedziała. Uznałem, że nie uda mi się już nic z niej wyciągnąć na temat sprawy. Zmieniłem temat.

– Powiedz, jak ona się czuje?

– Boi się jak wszyscy diabli i wariuje z bólu. Jak miałaby się czuć?

Spojrzawszy na mnie, natychmiast się zorientowała, o co pytam, i z jej oczu wyczytałem, co sądzi o mojej postawie.

– Nawet cię nie interesuje stan ofiary, prawda?

Nie odpowiedziałem. Nie chciałem kłamać.

– Twoja córka czuje się świetnie – odrzekła zdawkowo. – Podobają się jej rzeczy, które przysłałeś, ale wolałaby trochę częściej oglądać cię osobiście.

To nie był ostrzegawczy strzał, ale bezpośredni atak, na który sobie zresztą zasłużyłem. Bez przerwy uganiałem się za pracą, nawet w weekendy. Tymczasem w głębi duszy wiedziałem, że częściej powinienem gonić się z własną córką po podwórku. Dopóki jest jeszcze na to czas.

– Zobaczy mnie – obiecałam. – I to bardzo niedługo. Co myślisz o najbliższym weekendzie?

– W porządku. Mam jej dzisiaj powiedzieć?

– Hm, może zaczekaj do jutra, żebym miał pewność.

Pokiwała głową, robiąc znaczącą minę. Już to przerabialiśmy.

– Świetnie. Daj mi znać jutro.

Tym razem nie podobał mi się jej sarkazm.

– Czego jej potrzeba? – spytałem, starając się zachować spokój w głosie.

– Już ci mówiłam. Więcej twojej obecności.

– Dobrze. Obiecuję spotkać się z nią w weekend.

Nie odpowiedziała.

– Naprawdę, Maggie. Jutro zadzwonię.

Utkwiła we mnie wzrok, gotowa otworzyć ogień z obu luf.

Już wcześniej wysłuchiwałem, że jako ojciec znacznie więcej gadam, niż robię. Ocalił mnie jednak początek posiedzenia. Sędzia wyszedł z gabinetu i zasiadł w fotelu. Woźny zarządził ciszę. Nie mówiąc już ani słowa do Maggie, odszedłem od stołu prokuratorskiego i zająłem jedno z krzeseł przy barierce.

Sędzia spytał sekretarza, czy są jakieś kwestie do omówienia przed wprowadzaniem na salę aresztowanych. Ponieważ nie było żadnych, polecił przyprowadzić z celi pierwszą grupę. Podobnie jak w sądzie w Lancaster, dla podsądnych wydzielono dużą część sali.

Wstałem i podszedłem do okienka w szklanej ścianie. Kiedy w drzwiach ujrzałem Rouleta, skinąłem na niego.

– Idziesz na pierwszy ogień – poinformowałem go. – Poprosiłem sędziego o przysługę i zgodził się rozpatrzyć twoją sprawę na początku. Będę próbować cię stąd wyciągnąć.

To nie była prawda. O nic sędziego nie prosiłem, a gdybym nawet to zrobił, sędzia na pewno nie wyświadczyłby mi takiej przysługi. Roulet miał być pierwszy ze względu na obecność mediów na sali. Przyjęto, że najpierw rozpatrywano sprawy, którymi interesowały się media. Była to uprzejmość wobec kamerzysty, na którego przypuszczalnie czekały inne obowiązki. Poza tym prawnicy, oskarżeni, a nawet sędzia odczuwali znaczną ulgę, gdy przestawało ich śledzić oko kamery.

– Co tu robi kamera? – spytał mnie przerażonym szeptem Roulet.

– To z mojego powodu?

– Zgadza się. Musieli się skądś dowiedzieć o sprawie. Jeżeli nie chcesz być filmowany, schowaj się za mnie.

Roulet przesunął się tak, abym mógł go zasłonić przed obiektywem kamery stojącej na drugim końcu sali. Dzięki temu malało prawdopodobieństwo, że operatorowi uda się sprzedać materiał któremuś z lokalnych programów informacyjnych. To był jeden plus. Oznaczało to także, że gdyby udało mu się sprzedać materiał, główną postacią na zdjęciach będę ja. Drugi plus.

Kiedy zapowiedziano sprawę Rouleta, którego nazwisko urzędnik wymówił błędnie, Maggie zgłosiła się w imieniu oskarżenia, ja w imieniu obrony. Maggie, zgodnie ze swoim modus operandi McPershinga, podniosła stawkę. Postawiła Rouletowi zarzut próby morderstwa oraz próby gwałtu. Miało to ułatwić przejście wniosku o odmowę zwolnienia za kaucją.

Sędzia poinformował Rouleta o przysługujących mu prawach konstytucyjnych i ustalił datę odczytania aktu oskarżenia na dwudziestego pierwszego marca. W imieniu Rouleta poprosiłem o rozpatrzenie kaucji. Mój wniosek wywołał ożywioną wymianę zdań między Maggie a mną, w której sędzia pozostawał bezstronnym arbitrem. Wiedział, że byliśmy małżeństwem, bo przyszedł na nasz ślub. Podczas gdy Maggie wyliczała okrucieństwa, jakich oskarżony dopuścił się wobec ofiary, ja wyliczałem związki Rouleta ze społecznością, wspominając o jego wkładzie w działalność charytatywną i wskazując siedzącego wśród publiczności CC. Dobbsa z propozycją, by zaprosić go na miejsce dla świadka i wysłuchać dalszych szczegółów na temat pozycji społecznej Rouleta. Dobbs był moim asem w rękawie. Jego renoma w prawniczym światku mogłaby przyćmić wszelkie moje zapewnienia o kryształowym charakterze Rouleta i z pewnością wpłynąć na decyzję sędziego, który piastował urząd dzięki głosom wyborców – a także osobom wspierającym kampanię.

– Wysoki sądzie, sedno tkwi w tym, że oskarżenie nie może uznać tego człowieka za zagrożenie dla społeczeństwa ani podejrzewać go o chęć ucieczki – podsumowałem. – Pan Roulet znalazł swoje miejsce w społeczeństwie, a jego jedynym zamiarem jest stanowcze rozprawienie się z fałszywymi oskarżeniami, jakie na niego rzucono.

Celowo użyłem sformułowania „stanowcze rozprawienie się”, na wypadek gdyby moje wystąpienie ukazało się na antenie i obejrzała je kobieta, która go oskarżyła.

– Wysoki sądzie – odezwała się Maggie – odkładając na bok tanie popisy, nie należy zapominać, że ofiara tego czynu została brutalnie…

– Pani McPherson – przerwał jej sędzia. – Wydaje mi się, że poświęciliśmy już temu dość uwagi. Już wiem, jakie obrażenia odniosła ofiara i jaką pozycję społeczną ma pan Roulet. Mam też dzisiaj bardzo długą wokandę. Ustalam wysokość kaucji na milion dolarów. Nakładam także na pana Rouleta dozór sądowy, który będzie wymagał od niego cotygodniowego stawiennictwa. Jeżeli nie zgłosi się chociaż raz, pożegna się z wolnością.

Szybko zerknąłem na ławy dla publiczności, gdzie obok Fernanda Valenzueli siedział Dobbs. Adwokat był szczupły i gładko golił głowę, chcąc ukryć łysinę. Jego szczupłość szczególnie rzucała się w oczy w porównaniu z tuszą Valenzueli. Czekałem na sygnał, czy zaakceptować wysokość kaucji, czy próbować ją obniżyć. Czasem, gdy sędzia jest przekonany, że daje prezent, jego decyzja może przynieść odwrotny skutek i wywołać naciski o zwiększenie sumy – a w tym wypadku o zmniejszenie.

Dobbs zajmował pierwsze krzesło w pierwszym rzędzie. Usłyszawszy decyzję o kaucji, po prostu wstał i ruszył do wyjścia, zostawiając Valenzuelę samego. Uznałem to za znak, że powinienem dać spokój i rodzina Rouleta może wyłożyć milion. Odwróciłem się do sędziego.

– Dziękuję, wysoki sądzie – powiedziałem.

Urzędnik natychmiast zapowiedział następną sprawę. Zerknąłem na Maggie, gdy zamykała teczkę z aktami sprawy, której nie miała już prowadzić. Potem wstała, wyszła za barierkę i ruszyła głównym przejściem sali. Z nikim nie rozmawiała i nie patrzyła w moją stronę.

– Panie Haller?

Odwróciłem się do klienta. Za jego plecami zobaczyłem zastępcę szeryfa, który zabierał go z powrotem do celi. Teraz Roulet miał zostać odwieziony do aresztu, a później, w zależności od tempa działań Dobbsa i Valenzueli, jeszcze dziś zwolniony.

– Porozumiem się z panem Dobbsem i wyciągnę cię stąd – obiecałem. – Potem będziemy mogli porozmawiać o sprawie.

– Dziękuję – powiedział Roulet, kiedy eskortowano go do celi.

– Dziękuję, że pan tu był.

– Pamiętaj, co mówiłem. Nie rozmawiaj z obcymi. Z nikim nie rozmawiaj.

– Pamiętam.

Gdy opuścił salę, wyszedłem za barierkę. Valenzuela czekał na mnie przy bramce. Na jego twarzy jaśniał promienny uśmiech.

Prawdopodobnie nigdy dotąd nie podpisywał poręczenia w takiej wysokości. Co oznaczało, że nigdy dotąd nie zarobił takiej prowizji.

Klepnął mnie w ramię.

– Nie mówiłem? – powiedział. – Mamy licencję, szefie.

– Zobaczymy, Val – odparłem. – Zobaczymy.