"Adwokat" - читать интересную книгу автора (Connelly Michael)

Rozdział 5

Każdy adwokat funkcjonujący w machinie prawnej ma dwie taryfy. Taryfa A obejmuje honoraria, jakie adwokat chciałby otrzymać za świadczone klientowi usługi. Jest także taryfa B – honoraria, jakie jest skłonny przyjąć, bo na wyższe klienta nie stać. Klient licencyjny to oskarżony, który chce procesu i ma pieniądze, by zapłacić stawki według taryfy A. Od pierwszego posiedzenia przez odczytanie aktu oskarżenia, przesłuchanie wstępne, proces aż po apelację klient licencyjny żąda od prawnika setek, a nawet tysięcy pełnopłatnych godzin pracy. Dzięki niemu bak jest pełen przez dwa lub trzy miesiące. Na moim terenie łowieckim tacy klienci trafiają się najrzadziej, a są najbardziej poszukiwaną zwierzyną w całej dżungli.

Wyglądało na to, że Valenzuela nie pomylił się ani trochę. Louis Roulet zaczynał się zapowiadać na klienta licencyjnego. Ostatnio miałem długi okres posuchy. Prawie od dwóch lat nie zgłosił się do mnie nikt, kto mógłby być przynajmniej kandydatem na licencję.

Mam na myśli sprawę, która przyniosłaby sześciocyfrowe honorarium. Wielu klientów z początku zapowiadało się na mocnych zawodników, zdolnych do osiągnięcia tak wyśrubowanego rezultatu, ale żaden nie dotrwał do końca.

Kiedy wyszedłem z sali, CC. Dobbs czekał w korytarzu. Stał przy przeszklonej ścianie wychodzącej na dziedziniec centrum sądowego. Zbliżyłem się do niego szybkim krokiem. Do nadejścia Valenzueli miałem kilka sekund i chciałem je wykorzystać, by pomówić z Dobbsem w cztery oczy.

– Przepraszam – rzekł Dobbs, zanim zdążyłem się odezwać. – Nie chciałem tam zostawać ani minuty dłużej. Widok chłopaka na tym żałosnym castingu był zbyt przygnębiający.

– Chłopaka?

– Louisa. Prowadzę sprawy rodziny od dwudziestu pięciu lat.

Chyba wciąż uważam go za chłopca.

– Poradzi pan sobie z kaucją?

– Z tym nie będzie kłopotu. Muszę zadzwonić do matki Louisa i spytać, jak chce to załatwić, czy zastawi nieruchomość, czy zdecyduje się na poręczenie.

Kaucję miliona dolarów można było zabezpieczyć nieruchomością tylko wówczas, gdy część jej wartości w wysokości co najmniej miliona dolarów nie była obciążona hipoteką. Dodatkowo sąd mógł sobie zażyczyć aktualnej wyceny nieruchomości, co dla Rouleta oznaczałoby wiele dni w areszcie. Natomiast Valenzuela oferował poręczenie za cenę dziesięcioprocentowej prowizji. Różnica polegała na tym, że te dziesięć procent nie podlegało zwrotowi. Zostawało w kieszeni Valenzueli jako koszt ponoszonego przez niego ryzyka i było przyczyną jego promiennego uśmiechu na sali sądowej. Po potrąceniu ubezpieczenia kaucji zgarniał prawie dziewięćdziesiąt tysięcy. A wcześniej prosił mnie, żebym o nim nie zapominał, gdyby się okazało, że mamy licencję.

– Czy mogę coś zaproponować? – spytałem.

– Proszę.

– Kiedy widziałem Louisa w celi, wyglądał na bezradnego. Na pańskim miejscu wyciągnąłbym go stamtąd jak najszybciej. Dlatego powinien pan poprosić Valenzuelę o wypisanie poręczenia. Kosztuje to sto tysięcy, ale chłopak będzie wolny i bezpieczny, rozumie pan, o czym mówię?

Dobbs odwrócił się do okna i oparł o balustradę biegnącą wzdłuż szyby. Spojrzałem w dół na dziedziniec, który wypełniali ludzie wychodzący z budynków sądowych na przerwę na lunch. Dostrzegłem wiele osób z biało – czerwonymi identyfikatorami na piersi, które, jak wiedziałem, nosili przysięgli.

– Rozumiem, o czym pan mówi.

– Poza tym takie sprawy często wywabiają z dziur szczury.

– To znaczy?

– To znaczy, że zgłaszają się różni więźniowie i twierdzą, że słyszeli, jak ktoś coś tam powiedział. Zwłaszcza przy okazji spraw, o których mówi się w wiadomościach albo pisze w gazetach. Słyszą coś w telewizji, a potem próbują wszystkim wmówić, że człowiek puścił farbę w areszcie.

– To przestępstwo – oburzył się Dobbs. – Nie powinno się do tego dopuszczać.

– Tak, wiem, ale się zdarza. A im dłużej Louis będzie tam siedział, tym lepszą okazję będzie miał któryś z jego towarzyszy.

Przy balustradzie obok nas stanął Valenzuela. Nie odzywał się.

– Zaproponuję jej poręczenie – rzekł Dobbs. – Już dzwoniłem, ale była na spotkaniu. Kiedy tylko oddzwoni, zaczniemy działać.

Jego słowa przypomniały mi o kwestii, jaka nurtowała mnie podczas posiedzenia.

– Nie mogła wyjść ze spotkania, żeby porozmawiać o aresztowaniu syna? Zastanawiałem się, dlaczego nie było jej dzisiaj w sądzie, skoro ten chłopak, jak pan go nazywa, jest tak uczciwy i przyzwoity.

Dobbs spojrzał na mnie takim wzrokiem, jak gdybym od miesiąca nie mył zębów.

– Pani Windsor jest bardzo zajętą i wpływową kobietą. Gdybym ją zawiadomił, że chodzi o zdarzenie z udziałem jej syna, na pewno bezzwłocznie odebrałaby telefon.

– Pani Windsor?

– Po rozwodzie z ojcem Louisa ponownie wyszła za mąż. Dawno temu.

Skinąłem głową, myśląc, że mam jeszcze z Dobbsem wiele rzeczy do omówienia, ale nie chciałem poruszać żadnego z tych tematów przy Valenzueli.

– Val, może sprawdzisz, kiedy Louisa odwiozą do aresztu i będziesz mógł się po niego zgłosić.

– Nie ma potrzeby – odparł Valenzuela. – Pojedzie pierwszą furgonetką po lunchu.

– Lepiej będzie, jak się upewnisz, a ja tymczasem ustalę pewne sprawy z panem Dobbsem.

Valenzuela już miał zaprotestować, że nie ma po co się upewniać, ale wreszcie zrozumiał, o co mi chodzi.

– W porządku – powiedział. – Pójdę sprawdzić.

Po jego odejściu przez chwilę przyglądałem się Dobbsowi. Chyba dobiegał sześćdziesiątki. Odnosił się do innych z szacunkiem, którego prawdopodobnie nabrał w ciągu trzydziestu lat pracy u bogatych ludzi. Przypuszczałem, że sam przy okazji znacznie się wzbogacił, ale nie miało to wpływu na jego zachowanie.

– Skoro mamy razem pracować, powinienem spytać, jak mam się do pana zwracać. Cecil? CC, panie Dobbs?

– Wystarczy Cecil.

– A więc Cecil, moje pierwsze pytanie brzmi, czy rzeczywiście będziemy razem pracować. Jestem przyjęty?

– Pan Roulet wyraźnie dał mi do zrozumienia, że chce, abyś go reprezentował w tej sprawie. Szczerze mówiąc, gdyby to ode mnie zależało, nie wybrałbym twoich usług. Być może w ogóle nie pomyślałbym o tobie, bo przyznaję, że nigdy o tobie nie słyszałem. Ale wybór pana Rouleta padł na ciebie i jestem gotów to zaakceptować.

Zresztą uważam, że całkiem dobrze spisałeś się na sali, zwłaszcza że prokuratorka była wyraźnie wrogo nastawiona do pana Rouleta.

Zauważyłem, że „chłopak” stał się „panem Rouletem”. Ciekawe, z jakiego powodu tak nagle awansował w oczach Dobbsa.

– Rzeczywiście, nazywają ją Maggie McPershing. Bardzo poważnie podchodzi do obowiązków.

– Odniosłem wrażenie, że trochę przesadzała. Czy jest jakiś sposób, żeby ją odsunąć od sprawy i wziąć kogoś nieco mniej… wystrzałowego?

– Nie wiem. Próby handlu prokuratorami mogą być niebezpieczne. Ale jeżeli sądzisz, że powinna odejść, postaram się to załatwić.

– To dobrze. Może już wcześniej powinienem cię poznać.

– Może. Chcesz od razu omówić kwestię honorarium i mieć to z głowy?

– Jeśli sobie życzysz.

Rozejrzałem się po korytarzu, sprawdzając, czy w pobliżu nie kręcą się żadni prawnicy. Zamierzałem podać najwyższe stawki z taryfy A.

– Za dziś liczę sobie dwa i pół tysiąca, a Louis już wyraził na to zgodę. Jeżeli od tej chwili wolisz przejść na rozliczenie godzinowe, biorę trzysta za godzinę, ale w fazie procesu pięćset, bo mniej nie mogę. Gdybyś wybrał ryczałt, do zakończenia przesłuchania wstępnego będę chciał sześćdziesiąt tysięcy. Jeżeli sprawa zakończy się ugodą, dodatkowo dostaję dwanaście. Jeżeli postanowimy przystąpić do procesu, w dniu, kiedy zapadnie ta decyzja, będę potrzebował jeszcze sześćdziesięciu i dwudziestu pięciu, gdy zacznie się selekcja przysięgłych. Sprawa zapowiada się najwyżej na tydzień, wliczając skompletowanie ławy, ale jeżeli się przeciągnie, dostanę dwadzieścia pięć za każdy dodatkowy tydzień. Gdyby konieczna była apelacja, porozmawiamy o niej w swoim czasie.

Zawahałem się przez moment, czekając na reakcję Dobbsa. Jego mina nie wyrażała niczego, więc naciskałem dalej.

– Jeszcze dziś będę potrzebował trzydziestu tysięcy zaliczki plus dziesięć dla detektywa. Nie chcę tracić czasu. Wyślę detektywa, żeby się zorientował co i jak, zanim sprawa trafi do mediów i policja zacznie przesłuchiwać zamieszanych w nią ludzi.

Dobbs wolno pokiwał głową.

– To twoje standardowe stawki?

– Tak, jeżeli stać na nie klienta. Jestem wart tej ceny. A ile tobie płaci rodzina, Cecil?

Byłem pewien, że po tym epizodzie nie będzie narzekał na biedę.

– To sprawa między mną a klientem. Ale nie musisz się martwić.

Poruszę temat twojego honorarium w rozmowie z panią Windsor.

– Będę wdzięczny. Pamiętaj, że detektyw musi zacząć jeszcze dzisiaj.

Podałem mu wizytówkę, którą wyciągnąłem z prawej kieszeni marynarki. Na wizytówkach w prawej kieszeni jest numer mojej komórki. Na wizytówkach w lewej jest numer telefonu w mieszkaniu Lorny Taylor.

– Mam jeszcze posiedzenie w centrum – powiedziałem. – Kiedy wyciągniecie Louisa z aresztu, zadzwoń i umówimy się na spotkanie. Najlepiej jak najszybciej. Po południu i wieczorem powinienem być wolny.

– Doskonale – odrzekł Dobbs, chowając w kieszeni wizytówkę, na którą nawet nie raczył rzucić okiem. – Spotkamy się u ciebie?

– Nie, u ciebie. Chciałbym zobaczyć, jak mieszka nasza elita w wieżowcach w Century City.

Dobbs uśmiechnął się sztucznie.

– Sądząc po twoim garniturze, znasz i szanujesz stare porzekadło, że adwokat nie powinien za dobrze się ubierać do sądu. Zamiast ci zazdrościć, przysięgli mają cię polubić. Cóż, Michaelu, adwokat z Century City nie może mieć ładniejszego biura niż jego klienci. Zapewniam cię, że nasze biura są bardzo skromne.

Skinąłem głową. Mimo to czułem się urażony. Miałem na sobie swój najlepszy garnitur. Jak w każdy poniedziałek.

– Dobrze wiedzieć – powiedziałem.

Otworzyły się drzwi sali sądowej i ukazał się w nich operator, taszcząc kamerę i złożony statyw. Na jego widok Dobbs natychmiast zesztywniał.

– Media – syknął. – Jak je można powstrzymać? Pani Windsor nie będzie…

– Chwileczkę.

Zawołałem kamerzystę, który podszedł do nas. Błyskawicznie wyciągnąłem rękę. Żeby ją uścisnąć, musiał postawić statyw na podłodze.

– Nazywam się Michael Haller. Widziałem, że filmował pan mojego klienta.

Przedstawiając się pełnym imieniem i nazwiskiem, nadałem mu zaszyfrowany komunikat.

– Robert Gillen – odparł kamerzysta. – Nazywają mnie Trójnóg.

Wskazał na statyw. Jego imię i nazwisko także było szyfrem. Zrozumiał, że gramy.

– To zlecenie czy niezależna inicjatywa? – zapytałem.

– Dzisiaj niezależna inicjatywa.

– Skąd się pan dowiedział o rozprawie?

Wzruszył ramionami, jak gdyby miał opory przed ujawnieniem swojego źródła.

– Mam kontakty. Od gliniarza.

Skinąłem głową. Gillen włączył się do gry.

– Ile pan dostanie, jeżeli sprzeda pan materiał wiadomościom?

– To zależy. Za wyłączność biorę siedemset pięćdziesiąt, a za niewyłączność pięćset.

„Niewyłączność” oznaczała, że każdy szef programu informacyjnego, który kupił od niego taśmę, mógł ją sprzedać konkurencyjnej stacji. Gillen podwoił swoje rzeczywiste stawki. To był dobry ruch.

Kiedy filmował posiedzenie, musiał pewnie słuchać, co się mówiło.

– Wie pan co? A gdybyśmy odkupili materiał na prawach wyłączności? – zaproponowałem.

Gillen doskonale odgrywał swoją rolę. Zawahał się przez chwilę, jak gdyby rozważając, czy przyjęcie naszej oferty jest zgodne z etyką zawodową.

– Zaokrąglijmy do tysiąca ~ dodałem.

– Zgoda – rzekł. – Stoi.

Kiedy Gillen stawiał kamerę na podłodze i wyciągał kasetę, sięgnąłem do kieszeni po zwitek banknotów. Zostawiłem sobie tysiąc dwieście z pieniędzy „Road Saints”, jakie na drodze wręczył mi Teddy Vogel. Odwróciłem się do Dobbsa.

– Mogę to wliczyć w koszty?

– Naturalnie – odparł. Był radośnie uśmiechnięty.

Wymieniłem gotówkę na taśmę i podziękowałem Gillenowi. Trójnóg schował pieniądze i szczęśliwy ruszył w stronę wind.

– To było kapitalne – oznajmił Dobbs. – Trzeba nad tym panować. Rozgłos mógłby dosłownie zniszczyć interesy rodziny – wydaje mi się, że to jeden z głównych powodów, dla których pani Windsor dziś tu nie przyszła. Nie chciała zostać rozpoznana.

– Będziemy o tym musieli porozmawiać, jeżeli postanowimy rozegrać sprawę do samego końca. Tymczasem postaram się, żeby media nie wzięły jej na cel.

– Dziękuję.

Rozległ się dzwonek komórki, grając jakiś klasyczny utwór Bacha albo Beethovena czy innego nieboszczyka, niechroniony prawem autorskim. Dobbs sięgnął do kieszeni, wydobył aparat i zerknął na wyświetlacz.

– To ona – powiedział.

– Wobec tego znikam.

Odchodząc, usłyszałem, jak Dobbs mówi:

– Mary, wszystko jest pod kontrolą. Teraz trzeba przede wszystkim go stąd wyciągnąć. Będziemy potrzebować trochę pieniędzy…

Kiedy winda jechała w górę, pomyślałem, że na pewno trafiłem na klienta i rodzinę, dla których „trochę pieniędzy” oznacza więcej, niż kiedykolwiek widziałem. Przypomniałem sobie uwagę Dobbsa na temat mojego stroju. Wciąż czułem się dotknięty. Prawda była taka, że nie miałem w szafie ani jednego garnituru, który kosztowałby mniej niż sześćset dolarów, i w każdym czułem się dobrze i pewnie. Ciekawe, czy chciał mnie obrazić, czy miał na myśli co innego – może już na wstępie próbował zaznaczyć, że on tu jest szefem nadzorującym mnie i całą sprawę. Uznałem, że powinienem uważać na Dobbsa. Zamierzałem z nim współpracować, ale nie tak ściśle, jak by sobie życzył.