"Adwokat" - читать интересную книгу автора (Connelly Michael)Rozdział 6Sznur aut zmierzający do centrum utknął w wąskim gardle przełęczy Cahuenga. Siedziałem w samochodzie, rozmawiając przez telefon i starając się nie myśleć o dyskusji na temat moich obowiązków rodzicielskich, jaką odbyłem z Maggie McPershing. Moja była żona miała rację i to właśnie najbardziej mnie bolało. Przez długi czas przedkładałem praktykę adwokacką nad praktykę rodzicielską. Obiecałem sobie to zmienić. Potrzebowałem tylko trochę czasu i pieniędzy, żeby zwolnić obroty. Miałem nadzieję, że jedno i drugie dostanę od Louisa Rouleta. Z tylnego siedzenia lincolna najpierw zadzwoniłem do Raula Levina, mojego detektywa, żeby był gotowy na spotkanie z Rouletem. Poprosiłem go, aby wstępnie zbadał sprawę i sprawdził, ile się można dowiedzieć. Levin odszedł na wcześniejszą emeryturę z Departamentu Policji Los Angeles, gdzie wciąż miał kontakty i znajomych, którzy od czasu do czasu wyświadczali mu przysługi. Prawdopodobnie miał swoją listę bożonarodzeniową. Poradziłem, żeby nie marnował na wywiad za dużo czasu, dopóki nie będę pewien, że Roulet jest wypłacalny. Nieważne, co CC. Dobbs mówił mi w poufnej rozmowie na korytarzu sądowym. Nie uwierzę, że mam sprawę, dopóki nie dostanę pierwszej wypłaty. Potem sprawdziłem aktualną sytuację kilku spraw i zadzwoniłem do Lorny Taylor. Wiedziałem, że zazwyczaj dostaje pocztę tuż przed południem. Lorna poinformowała mnie jednak, że nie przyszło nic ważnego. Żadnych rachunków ani pilnej korespondencji z sądów. – Sprawdziłaś termin Glorii Dayton? – zapytałem. – Tak. Zdaje się, że zatrzymają ją do jutra z powodów zdrowotnych. Jęknąłem. Od chwili aresztowania stan ma czterdzieści osiem godzin na postawienie zatrzymanej osoby przed obliczem sędziego i przedstawienie jej zarzutów. Odłożenie pierwszej rozprawy Glorii Dayton do następnego dnia z przyczyn zdrowotnych oznaczało, że prawdopodobnie była nafaszerowana prochami. To mogło tłumaczyć, dlaczego podczas aresztowania miała przy sobie kokainę. Nie widziałem jej ani z nią nie rozmawiałem co najmniej od siedmiu miesięcy. Musiała się stoczyć w szybkim tempie. Przekroczyła cienką granicę, tracąc kontrolę nad narkotykami i pozwalając im przejąć kontrolę nad sobą. – Dowiedziałaś się, kto wnosi oskarżenie? – spytałem. – Leslie Faire. Znów jęknąłem. – No to pięknie. Dobra, pojadę tam i zobaczę, co da się zrobić. Nie mam nic do roboty, dopóki się nie dowiem, co z Rouletem. Leslie Faire była prokuratorem o niezbyt fortunnym nazwisku *, a jej pogląd na temat rozstrzygania wątpliwości na korzyść oskarżonego polegał na propozycji wydłużenia nadzoru podczas zwolnienia warunkowego. – Mick, kiedy się wreszcie nauczysz rozumu? – Lorna miała na myśli Glorię Dayton. – Rozumu? – powtórzyłem, choć dobrze wiedziałem, co powie. – Ile razy masz z nią do czynienia, zawsze cię dołuje. Nigdy się od ciebie nie odczepi, a teraz jeszcze za każdym następnym razem na pewno będziesz miał dwa w jednym. Wszystko byłoby w porządku, tylko że nigdy nie dostajesz od niej ani grosza. „Dwa w jednym” oznaczało, że od tej chwili sprawy Glorii Dayton miały być bardziej złożone i czasochłonne, ponieważ do zarzutów o prostytucję i proponowanie nierządu dojdą jeszcze zarzuty związane z narkotykami. Lorna martwiła się, że będę miał przez to więcej pracy, ale żadnych większych pieniędzy. – Korporacja wymaga, żeby wszyscy adwokaci w ramach praktyki świadczyli bezpłatne usługi. Wiesz, że… – W ogóle mnie nie słuchasz, Mick – ucięła. – Dlatego właśnie nie mogliśmy być dłużej małżeństwem. Zamknąłem oczy. Co za dzień. Udało mi się rozzłościć obie moje eksżony. – Co ona na ciebie ma? – pytała Lorna. – Dlaczego nie bierzesz od niej nawet najniższej stawki? – Słuchaj, Gloria nic na mnie nie ma – powiedziałem. – Moglibyśmy zmienić temat? Nie miałem ochoty jej opowiadać, jak przed wielu laty, przeglądając zakurzone księgi rachunkowe mojego ojca, odkryłem, że miał słabość do tak zwanych kobiet nocy. Bronił wiele z nich, ale od niewielu brał pieniądze. Może po prostu kontynuowałem rodzinną tradycję. – Proszę bardzo – odrzekła Lorna. – Jak poszło z Rouletem? – Pytasz, czy dostałem tę robotę? Chyba tak. Val pewnie już go wyciąga z aresztu. Potem mamy się umówić na spotkanie. Poprosiłem już Raula, żeby trochę powęszył. – Dostałeś czek? – Jeszcze nie. – Zaczekaj, aż dostaniesz czek, Mick. – Pracuję nad tym. – Jak wygląda sprawa? – Widziałem tylko zdjęcia, ale nie za dobrze. Będę wiedział więcej, kiedy Raul coś znajdzie. – A Roulet? Wiedziałem, o co pyta. Jakie sprawia wrażenie jako klient? Czy przysięgli, gdyby doszło do procesu, poczują do niego sympatię, czy pogardę? Opinia ławy przysięgłych o oskarżonym często bywa ważną przyczyną zwycięstwa albo klęski. – Sprawia wrażenie zagubionego dziecka. – Dziewica? – Nigdy nie oglądał pudła od środka. – A zrobił to? Lorna zawsze zadawała to nieistotne pytanie. Dla strategii w sprawie nie było ważne, czy oskarżony „to zrobił”, czy nie. Liczyły się tylko dowody przeciwko niemu i sposób, w jaki można je było zneutralizować. Moim zadaniem było zakopać dowody, przemalować je na szaro. Szary był barwą niskiej wiarygodności dowodów. Dla Lorny jednak kwestia, czy oskarżony to zrobił, czy nie, była ważna. – Kto to wie, Lorno? To niewłaściwe pytanie. Trzeba zapytać, czy jest wypłacalny. Moim zdaniem chyba tak. – Dobrze, w takim razie daj znać, kiedy będziesz potrzebował… ach, jeszcze jedno. – Co? – Dzwonił Trójnóg i mówił, że jest ci winien czterysta dolarów, kiedy się następnym razem spotkacie. – Rzeczywiście jest. – Całkiem nieźle ci dzisiaj idzie. – Nie narzekam. Pożegnaliśmy się w przyjaznej atmosferze, porzucając na jakiś czas temat Glorii Dayton. Może Lornę udobruchała wiadomość o złowieniu klienta gotowego wyłożyć duże pieniądze i mniej była skłonna krytykować mój udział w sprawach, które prowadziłem za darmo. Zastanawiałem się jednak, czy zareagowałaby podobnie, gdybym zamiast prostytutki bronił za darmo dilera narkotyków. Lorna i ja przeżyliśmy krótkie i przemiłe małżeństwo, szybko się jednak zorientowaliśmy, że oboje wykonaliśmy zbyt pospieszny ruch tuż po własnych rozwodach. Zakończyliśmy je, pozostając przyjaciółmi, a Lorna postanowiła nadal u mnie pracować, choć już nie dla mnie. Nasz układ nie podobał mi się tylko w chwilach, gdy znów zachowywała się jak żona, wygłaszając opinie na temat moich klientów i wymądrzając się, od kogo mam brać pieniądze i ile. Czując się pewniej po dobrze rozegranej rozmowie z Lorną, zadzwoniłem do prokuratury w Van Nuys. Poprosiłem o połączenie z Margaret McPherson i zastałem ją w biurze przy lunchu. – Chciałem cię tylko przeprosić za dzisiaj rano. Wiem, że chciałaś tę sprawę. – Pewnie potrzebujesz jej bardziej niż ja. Facet musi nieźle płacić, skoro papier nosi za nim CC. Dobbs. Maggie miała na myśli papier toaletowy. Większość prokuratorów uważała, że zadanie drogich adwokatów polega głównie na podcieraniu tyłków znanych i bogatych. – Fakt, przyda mi się – mówię o pieniądzach, nie o podcieraniu tyłka. Dawno nie trafiła mi się żadna licencja. – Parę minut temu miałeś mniej szczęścia – szepnęła do słuchawki. – Sprawę przejął Ted Minton. – Nigdy o nim nie słyszałem. – To jeden z młodych wilczków Smithsona. Niedawno przeszedł do nas z centrum, gdzie oskarżał w prostych sprawach o posiadanie narkotyków. Zanim tu trafił, nigdy nie był na sali rozpraw. John Smithson był ambitnym szefem prokuratury okręgowej w Van Nuys. Miał większe zdolności polityczne niż prawnicze i dzięki swoim talentom szybko wyprzedził bardziej doświadczonych prokuratorów w wyścigu o fotel szefa. Do pokonanych należała między innymi Maggie McPherson. Gdy tylko Smithson objął urząd, zaczął sprowadzać młodych prokuratorów, którzy w przeciwieństwie do starej kadry nie czuli do niego urazy i byli lojalni z wdzięczności za daną im szansę. – Nigdy nie był na sali sądowej? – zdziwiłem się, nie rozumiejąc, dlaczego pojedynek z żółtodziobem ma być dla mnie pechem, jak zasugerowała Maggie. – Brał udział w kilku procesach, ale zawsze z niańką. Sprawa Rouleta ma być jego pierwszym solowym występem. Smithson uważa, że to pestka i ma wygraną w kieszeni. Wyobraziłem sobie, że mój nowy przeciwnik siedzi w tym momencie w boksie niedaleko Maggie. – Nie bardzo łapię, Mag. Jeżeli facet jest zielony, to niby czemu mam pecha? – Bo wszyscy pupile Smithsona są ulepieni z tej samej gliny. Aroganckie dupki. Uważają się za wzory doskonałości, a poza tym… Jeszcze bardziej ściszyła głos. – Nie grają fair. O Mintonie mówi się, że to oszust. Uważaj na siebie, Haller. A przede wszystkim uważaj na niego. – Dzięki za ostrzeżenie. Maggie jeszcze jednak nie skończyła. – Wielu nowych niczego nie rozumie. Dla nich to nie jest powołanie. Nie chodzi im o sprawiedliwość. Dla nich to po prostu gra. Zbierają punkty, żeby jak najwyżej awansować. Tak naprawdę wszyscy są Smithsonami juniorami. Powołanie. Ono właśnie stało się ostateczną przyczyną końca naszego małżeństwa. W kategoriach intelektualnych Maggie potrafiła się pogodzić z faktem, że jest żoną człowieka pracującego po drugiej stronie barykady. Rzeczywistość pokazała jednak, że mieliśmy dużo szczęścia, wytrzymując ze sobą aż osiem lat. „Skarbie, jak ci minął dzień? Och, udało mi się wytargować siedem lat dla faceta, który szpikulcem do lodu zabił swojego współlokatora. A tobie? Och, wsadziłam na pięć lat faceta, który ukradł radio z samochodu, żeby mieć na prochy…”. To po prostu nie miało prawa funkcjonować. Po czterech latach zjawiła się córka, ale nie ze swojej winy potrafiła utrzymać nasz związek jeszcze przez cztery lata. Mimo to niczego nie żałowałem. Troszczyłem się o córkę. Była jedynym dobrem, jakie mi się w życiu przydarzyło i z jakiego mogłem być dumny. W głębi serca uważałem, że nie widywałem jej dość często – uganiając się za pracą – bo czułem się jej niegodny. Jej matka była bohaterką. Wsadzała do więzienia złych ludzi. Co dobrego i heroicznego mógłbym powiedzieć córce, skoro sam już dawno temu straciłem rozeznanie, o co w tym naprawdę chodzi? – Hej, Haller, jesteś tam? – Jestem, Mag. Co jesz? – Sałatkę orientalną z dołu. Nic szczególnego. Gdzie jesteś? – Jadę do centrum. Słuchaj, powiedz Hayley, że przyjdę po nią w tę sobotę. Ułożę jakiś plan. Zrobimy coś wyjątkowego. – Mówisz serio? Nie chcę jej robić nadziei. Wiadomość, że córka czekała na spotkanie ze mną z nadzieją, podniosła mnie na duchu. Trzeba Maggie przyznać, że rozmawiając z Hayley, nigdy mnie nie krytykowała. To nie leżało w jej naturze. Zawsze ją za to podziwiałem. – Na pewno – obiecałem. – Świetnie, powiem jej. Daj mi znać, kiedy przyjedziesz, albo czy ja mam ją podrzucić. – W porządku. Zawahałem się przez chwilę. Chciałem jeszcze z nią trochę pogadać, ale właściwie nie miałem nic więcej do powiedzenia. Pożegnałem się więc i zamknąłem telefon. Po kilku minutach wyjechaliśmy z korka. Spojrzałem przez okno, ale nie zauważyłem żadnego wypadku. Nikt nie złapał gumy, na poboczu nie stał żaden radiowóz. Nie zobaczyłem nic, co mogłoby wyjaśnić zator na drodze. Często tak było. Ruch na autostradach Los Angeles podlegał równie niezbadanym prawom jak małżeństwo. Wszystko szło płynnie, a nagle bez widocznej przyczyny zwalniało i zamierało. Pochodzę z rodziny adwokackiej. Prawnikami byli mój ojciec, przyrodni brat, bratanica i bratanek. Mój ojciec był znanym adwokatem w czasach, kiedy nie istniała jeszcze telewizja kablowa ani kanał Court TV. Przez prawie trzy dekady był dziekanem prawa karnego w Los Angeles. O jego klientach, od Mickeya Cohena po dziewczyny Mansona, pisano na pierwszych stronach gazet. Ja byłem nieoczekiwanym epizodem schyłku jego życia, niespodziewanym owocem jego drugiego małżeństwa z aktorką drugorzędnych filmów, znaną z latynoskiej urody, choć nie ze zdolności aktorskich. Stąd moja ciemnoirlandzka uroda. Kiedy się urodziłem, ojciec był już starym człowiekiem i nie zdążyłem go naprawdę poznać ani porozmawiać z nim o powołaniu. Pozostawił mi tylko nazwisko. Mickey Haller, prawnicza legenda. Wciąż otwierała niejedne drzwi. Ale mój starszy brat – przyrodni, z pierwszego małżeństwa – mówił mi, że ojciec rozmawiał z nim o praktyce adwokackiej. Mawiał, że podjąłby się obrony samego diabła, jeśliby go tylko było stać na honorarium. Jedynym znanym klientem, któremu odmówił, był Sirhan Sirhan. Ojciec wyznał bratu, że za bardzo lubił Bobby'ego Kennedyego, żeby bronić jego zabójcę, choć święcie wierzył, że oskarżony zasługuje na najlepszą i najbardziej zaciętą obronę, jaką można mu zapewnić. Dorastając, przeczytałem wszystkie książki o moim ojcu i sprawach, które prowadził. Podziwiałem jego zręczność, energię i wyrafinowanie w układaniu strategii obrony. Był znakomity i czułem się dumny, że noszę jego nazwisko. Ale prawo się zmieniło. Stało się bardziej szare. Ideały zostały zdegradowane do pojęć. Pojęcia były kwestią wyboru. Zadzwonił telefon. Zanim odebrałem, zerknąłem na wyświetlacz. – Co jest, Val? – Wyciągamy go. Odwieźli go już do aresztu i załatwiamy papierkowe sprawy. – Dobbs zdecydował się na poręczenie? – Jasne. W jego głosie słyszałem radość. – Jeszcze się nie upajaj. Jesteś pewien, że nie pryśnie? – Pewności nigdy nie ma. Chcę mu założyć bransoletkę. Jak go stracę, stracę dom. Zdałem sobie sprawę, że to, co wziąłem za radość z powodu nieoczekiwanego przypływu gotówki, jaki miała mu przynieść kaucja miliona dolarów, w istocie było nerwowym podnieceniem. Valenzuela do samego końca sprawy będzie siedział jak na szpilkach, bez względu na to, jaki miałby to być koniec. Nawet gdyby sąd nie wydał takiego postanowienia, Valenzuela zamierzał założyć Rouletowi elektroniczny lokalizator na kostkę. Nie chciał ryzykować. – Gdzie jest Dobbs? – Czeka w moim biurze. Jak tylko Roulet wyjdzie, odstawię go na miejsce. To nie powinno długo potrwać. – Jest tam Maisy? – Tak. – Dobra, zadzwonię do biura. Zakończyłem rozmowę i wstukałem kombinację numeru „Poręczeń majątkowych «Wolność»„ zapisanego w pamięci telefonu. Odebrała asystentka Valenzueli. – Maisy, tu Mick. Możesz mi dać pana Dobbsa? – Nie ma sprawy, Mick. Po kilku sekundach w słuchawce odezwał się Dobbs. Wydawał się rozdrażniony, co było słychać nawet w tonie, jakim powiedział: – Cecil Dobbs, słucham. – Mówi Mickey Haller. Jak leci? – Jeżeli wziąć pod uwagę, że zaniedbuję obowiązki wobec klientów, siedząc tu i czytając czasopisma sprzed roku, to niedobrze. – Nie nosisz komórki? – Noszę. Ale nie o to chodzi. Moi klienci nie rozmawiają ze mną przez komórkę. Kontaktują się ze mną osobiście. – Rozumiem. Ale mam dobrą wiadomość. Dowiedziałem się, że niedługo zwolnią naszego chłopaka. – Naszego chłopaka? – Pana Rouleta. Valenzuela powinien to załatwić w ciągu godziny. Właśnie idę na spotkanie z klientem, ale tak jak mówiłem, po południu będę wolny. Chcesz uczestniczyć w omówieniu sprawy z naszym wspólnym klientem czy mam się nią zająć sam? – Nie, pani Windsor nalegała, żebym wszystko pilnie monitorował. Być może nawet sama się zjawi. – Nie mam nic przeciwko poznaniu pani Windsor, ale jeżeli chodzi o szczegóły sprawy, będzie o nich rozmawiać tylko obrona. Do zespołu można włączyć ciebie, ale nie matkę. Zgoda? – Rozumiem. Powiedzmy o czwartej w moim biurze. Zawiadomię Louisa. – Będę. – W mojej firmie pracuje świetny detektyw. Powiem mu, żeby uczestniczył w spotkaniu. – To nie będzie konieczne, Cecil. Mam swojego człowieka, który już zaczął działać. Do zobaczenia o czwartej. Zakończyłem rozmowę, zanim Dobbs zdążył rozpocząć dyskusję, którego detektywa powinniśmy zatrudnić. Musiałem uważać, żeby Dobbs nie zaczął kontrolować śledztwa, przygotowania i strategii sprawy. Monitorowanie swoją drogą. Ale to ja byłem teraz adwokatem Louisa Rouleta, nie on. Gdy zadzwoniłem do Raula Levina, poinformował mnie, że właśnie jedzie na komendę policji w Van Nuys po kopię raportu z aresztowania. – Tak po prostu? – zdziwiłem się. – Nie, nie tak po prostu. Można powiedzieć, że ten raport kosztował mnie dwadzieścia lat pracy. Zrozumiałem. Levin skorzystał z kontaktów, jakie zdobył dzięki długoletnim doświadczeniom, zaufaniu i przysługom. Nic dziwnego, że jeżeli mógł, brał pięćset dolarów za dzień. Powiedziałem mu o spotkaniu o czwartej i obiecał, że przyjdzie i przedstawi nam punkt widzenia policji na sprawę. Lincoln zatrzymał się, kiedy zamykałem telefon. Byliśmy przed aresztem Twin Towers. Budynek nie miał jeszcze dziesięciu lat, ale jego piaskowe mury zaczynały już szpecić szarobure osady smogu. Było to smutne i odpychające miejsce, w którym spędziłem już za dużo czasu. Otworzyłem drzwi samochodu i wysiadłem, by jeszcze raz wejść do środka. |
||
|