"Arkadij i Borys Strugaccy. Pora Deszczyw (польск.) " - читать интересную книгу автораpoliczek do jego ramienia. - Zimno - poskar┐y│a siк.
Pokrкcili siк w│a┐Noc pod ko│drк. - Nie Ьpij - powiedzia│ Wiktor. - Aha - wymamrota│a Diana. - Dobrze ci? - Aha. - A jeЬli za ucho? - Aha... przestaс, boli. - S│uchaj, mo┐e mуg│bym pomieszkaж tu przez tydzieс? - Mуg│byЬ. - A gdzie? - Teraz chcк spaж. Daj pospaж biednej, pijanej kobiecie. Wiktor zamilk│ i le┐a│ bez ruchu. Diana ju┐ spa│a. W│aЬnie tak zrobiж, pomyЬla│. Tu bкdzie dobrze i spokojnie. Tylko nie wieczorem. A mo┐e i wieczorem. Nie bкdzie chyba chla│ przez wszystkie wieczory, przecie┐ musi siк leczyж... Pobкdк tu ze trzy, cztery dni... piкж, szeЬж... i trzeba mniej piж, wcale nie piж i popracowaж... bardzo dawno nie pracowa│em... пeby zaczNoж pracowaж, trzeba zdrowo siк wynudziж, ┐eby ju┐ na nic poza tym nie - mieж ochoty... DrgnNo│, zasypiajNoc. A w sprawie Irmy... W sprawie Irmy napiszк do Roc-Tusowa, oto co zrobiк. пeby tylko Roc-Tusow nie stchуrzy│, to tchуrz. Jest mi winien dziewiкжset koron... Kiedy mowa o panu prezydencie, wszystko to nie ma znaczenia, wszyscy stajemy siк tchуrzami. Dlaczego tak siк boimy? Czego w│aЬciwie siк boimy? Boimy siк zmian. Nie bкdzie mo┐na iЬж do knajpy dla pisarzy, ┐eby golnNoж kielicha... portier przestanie siк k│aniaж... w ogуle nie bкdzie portiera, sam bкdziesz portierem. Kiepsko, nie te czasy... obyczaje z│agodnia│y... Sto razy o tym myЬla│em i sto razy dochodzi│em do wniosku, ┐e nie ma siк czego baж, a wszystko jedno siк bojк. Dlatego, ┐e to chamska si│a, pomyЬla│. To bardzo straszne, jeЬli przeciwko tobie jest bezmyЬlna, Ьwiсska, szczeciniasta si│a nie poddajNoca siк niczemu, ani logice, ani emocjom... I Diany nie bкdzie... ZdrzemnNo│ siк i znowu siк obudzi│, dlatego ┐e pod otwartym oknem jacyЬ g│oЬno rozmawiali i r┐eli niczym zwierzкta. Zatrzeszcza│y krzaki. - Nie mogк ich sadzaж - powiedzia│ pijany g│os policmajstra - nie ma takiego prawa... - Bкdzie - powiedzia│ g│os Roschepera. - Jestem pos│em, czy nie? - A czy jest takie prawo, ┐eby tu┐ za miastem - rozsadnik zarazy? - zarycza│ burmistrz. - Bкdzie! - z uporem powiedzia│ Roscheper. - Oni nie sNo zaraЯliwi - zabecza│ falsetem dyrektor gimnazjum. - Mam na myЬli, ┐e w sensie medycznym... - Ej, gimnazjum - powiedzia│ Roscheper - nie zapomnij sobie rozpiNoж. - A czy jest takie prawo, ┐eby rujnowaж uczciwych ludzi? - ryknNo│ burmistrz. - пeby rujnowaж, jest takie prawo? - A ja ci mуwiк, ┐e bкdzie! - powiedzia│ Roscheper. - Jestem pos│em, czy nie? Czym by tu w nich rzuciж? - pomyЬla│ Wiktor. - Roscheper! - powiedzia│ policmajster. - JesteЬ moim przyjacielem? Ja ciк, draniu, na rкkach nosi│em. Ja ciк, draniu, wybiera│em. A teraz te zarazy │a┐No po mieЬcie, a ja nic nie mogк. Prawa takiego nie ma, rozumiesz? - Bкdzie - powiedzia│ Roscheper. - Ja ci mуwiк, ┐e bкdzie. W zwiNozku z |
|
|