"Opowiadania" - читать интересную книгу автора (Filonow Aleksander)

Za#263;mienie

Na ulicy jesie#324;.

Przechodz#281; obok niej patrz#261;c w niebo.

Na niebie wisi po#322;#243;wka ksi#281;#380;yca. Drugiej – nie ma, poniewa#380; tak trzeba.

Na ziemi – wiatr. Wiatr w listowiu, wiatr w przewodach, wiatr u mnie w g#322;owie.

Id#281; na przystanek tramwajowy i po drodze rzucam krzywe spojrzenie na Paramonowa, kt#243;ry te#380; tam idzie. Paramonow dostrzega m#243;j wzrok i mile si#281; do mnie u#347;miecha. Kawa#322; #322;ajdaka z tego Paramonowa.

Pod pach#261; trzyma ca#322;#261; kie#322;bach#281;, z kt#243;r#261; nigdy si#281; nie rozstaje. Wiatr rzuca si#281; na Paramonowa, #380;eby odebra#263; mu kie#322;bas#281;, ale Paramonow trzyma si#281; za ni#261; obiema r#281;koma i #347;ci#347;le wciska ja w sw#243;j mi#281;kki jak wata bok. Obra#380;ony wiatr bierze si#281; za prze#380;uwanie czerwonego plakatu wystawy "#346;wiat#322;o ksi#281;#380;ycowe w epoce odrodzenia demokracji".

Na niebie wisi po#322;#243;wka ksi#281;#380;yca. Druga – chowaj#261; w cieniu.

Stoimy na tramwajowym przystanku, i Paramonow przyja#378;nie opowiada mi historyjk#281;, kt#243;r#261; opowiedzieli mu z s#261;siedniej kabiny w m#281;skiej toalecie.

– Widzisz pol#243;wk#281; ksi#281;#380;yca? – pyta Paramonow. – Drug#261; kar#322;y reakcji sprzeda#322;y na zach#243;d. Chciano ich za to zabi#263;, ale u#322;askawili. Kar#281; #347;mierci zamienili na rozstrzelanie. Moim zdaniem, dobrze zrobili, jak my#347;lisz?

Ja my#347;l#281; powoli.

My#347;l#281;: "Jedzie tramwaj".

Jedzie tramwaj. Obchodz#281; Paramonowa i wsiadam do tramwaju. T#281;ga obywatelka w p#322;aszczu koloru bzu i zielonym, w#322;#243;czkowym berecie przeciska swoje cia#322;o poprzez t#322;um w kierunku wolnego krzes#322;a. Nie zd#261;#380;am odsun#261;#263; si#281; z jej wszechobecnego pragnienia posiedzie#263;, i wpada na mnie ca#322;#261; swoj#261; mas#261;. To zatrzymuje j#261; tylko na sekund#281;, ale miejsce zd#261;#380;y#322;a zaj#261;#263; brzemienna licealistka w narciarskim stroju. T#281;ga obywatelka g#322;o#347;no m#243;wi, wskazuj#261;c palcem i bryzgaj#261;c #347;lin#261;. Co ona m#243;wi, ja nie s#322;ysz#281;, poniewa#380; wiatr w mojej g#322;owie g#322;o#347;no wyje. Odwracam si#281; do okna.

Tam widz#281; po#322;#243;wk#281; ksi#281;#380;yca. O drugiej – lepiej zapomnie#263;.

Wyrywam si#281; z tramwaju i id#281; do domu.

Wiatr przegania po ulicy porwane gazety i trzepoce fr#281;dzlami og#322;osze#324;. I nagle ucicha. Po alei bezszelestnie przesuwa si#281; szereg czarnych limuzyn.

Ci#281;#380;ko mi na duszy, dlatego weso#322;o pod#347;piewuj#281; "Niech si#281; #347;wi#281;ci, niech si#281; #347;wi#281;ci", od czego moje wn#281;trzno#347;ci zbijaj#261; si#281; w #347;ci#347;ni#281;ty w#281;ze#322;, podchodz#261; pod gard#322;o, i przechodz#281; do "Niez#322;omny jest Zwi#261;zek". Skr#281;ca mnie. Zatrzymuje si#281; obok kosza i d#322;ugo wypluwam #380;#243;#322;#263;. Przechodnie ze strachem oddalaj#261; si#281; ode mnie. My#347;l#261;, #380;e zwariowa#322;em, chocia#380; ja z pietyzmem wy#347;piewuj#281; ich ukochane pie#347;ni.

Na niebie wisi po#322;#243;wka ksi#281;#380;yca. Druga – podoba si#281; m#322;odzie#380;y.

W podje#378;dzie otwieram ob#322;upan#261; skrzynk#281; pocztow#261; i wyci#261;gam plik gazet sprzed trzech lat. Wa#380;ne fragmenty zaznaczono na czerwono. Gazety podrzuci#322; mi m#243;j dobroduszny s#261;siad z czwartego pi#281;tra. Z wdzi#281;czno#347;ci#261; sk#322;adam gazety w pakiecik i pedantycznie wrzucam do przewodu zsypu na #347;mieci. Z cichym szelestem gazety prze#347;lizguj#261; si#281; w rurze. Jutro znowu b#281;d#261; w mojej pocztowej skrzynce.

Na niebie wisi po#322;#243;wka ksi#281;#380;yca. Druga – nie o nas.

Otwieram drzwi swojego mieszkania. Na progu stoi #380;ona. Omijam j#261; i wchodz#281; do domu. Zdejmuje buty i w skarpetkach id#281; do okna.

Po niebie lata kie#322;basa. A jednak wiatr wyrwa#322; j#261; Paramonowowi. Paramonow biegnie w #347;lad za ni#261; po ziemi, gro#380;#261;c wiatrowi mi#281;kkim jak wata ku#322;akiem. Niszcz#281; swoim spojrzeniem Paramonowa, i wiatr od razu rozsypuje jego prochy. Paramonow odradza si#281; z prochu w formie dziesi#261;tk#243;w ma#322;ych Paramonowych. Paramonowi#261;tka tworz#261; klucz i lec#261; z wiatrem za kie#322;bas#261;.

Wchodz#281; do pokoju i w#322;#261;czam telewizor. W telewizorze pokazuj#261; ekran. Na ekranie wida#263; ludzi i nowo#347;ci.

"...i dopiero teraz spostrzegli#347;my, #380;e na niebie wisi tylko jedna po#322;#243;wka ksi#281;#380;yca. Dzi#281;ki wysi#322;kom uczonych-megalomaniak#243;w drug#261; po#322;#243;wk#281; rozwia#322; wiatr..."

Za telewizorem jest #347;ciana. Za #347;cian#261; – niebo. Po niebie kluczem leci Paramonow. Mimo wszystko, troch#281; mi go #380;al, i pocieszam sam siebie weso#322;#261; pie#347;ni#261;:

Mo#380;e, obrazili#347;my kogo#347; niepotrzebnie – Kalendarz zas#322;oni ten arkusik; Ale bez przyg#243;d nie mo#380;emy #380;y#263; –

I id#281; do kuchni.

#379;ona stawia przede mn#261; talerz z wystyg#322;ym makaronem. Nie znosi makaronu, i dlatego codziennie je gotuje. #346;ciskam z#281;by i wpycham makaron w usta. #379;ona zastyga na progu, a ja patrz#281; na ni#261;.

Ona stoi na progu i patrzy w siebie. Uwa#380;a si#281; za podobn#261; do po#322;#243;wki ksi#281;#380;yca. Drug#261; po#322;#243;wk#281; wch#322;on#261;#322; byt.

Wiatr, hulaj#261;cy w mojej g#322;owie, wyrywa si#281; i buszuje po kuchni.

Makaron stygnie na talerzu.

Wiatr buszuje po kuchni, nawiewaj#261;c male#324;kie papierowe zaspy wok#243;#322; kostek #380;ony, stoj#261;cej na progu. Z trzaskiem upada taboret – to ja wstaj#281; i id#281; do wyj#347;cia z kuchni. Na progu stoi #380;ona. Obchodz#281; j#261; i natykam si#281; na #347;cian#281;. Za #347;cian#261; wyje wiatr i wisi po#322;#243;wka Ksi#281;#380;yca. Wiatr na zewn#261;trz niepotrzebnie si#281; nat#281;#380;a, gro#380;#261;c ci#261;g#322;o#347;ci przestworzy. Wiatr u mnie za plecami miota si#281; w ciasnej przestrzeni kuchni. Rozpycham #347;ciany, otwieraj#261;c mu drog#281;, i robi#281; krok naprz#243;d.

Wiatr mnie podchwytuje i unosi.

Stoj#281; na jasno o#347;wietlonej po#322;#243;wce Ksi#281;#380;yca, jak na scenie, i patrz#281; w niebo. Na niebie wisi po#322;#243;wka Ziemi. W drugiej po#322;#243;wce #347;wieci si#281; okno. To moje mieszkanie. Na progu stoi #380;ona i patrzy w niebo, na wisz#261;ca na nim po#322;#243;wk#281; ksi#281;#380;yca.

Wdycham vacuum i stawiam pierwszy krok ku horyzontowi – tam, gdzie oczekuje mnie druga po#322;#243;wka Ksi#281;#380;yca.