"Koniec akcji „Arka”" - читать интересную книгу автора (Strugacki Arkadij, Strugacki Borys)ZAKOŃCZENIEWywołuje mnie, ilekroć ma ochotę porozmawiać. — Czołem, Staszek — mówi. — Porozmawiamy? Dobrze? Dla łączności wydzielono cztery godziny na dobę, ale on nigdy nie trzyma się harmonogramu. Nie uznaje go. Wywołuje mnie, kiedy śpię, kiedy siedzę w wannie, kiedy piszę sprawozdania, kiedy przygotowuję się do kolejnej rozmowy z nim, kiedy pomagam kolegom rozbierającym na czynniki pierwsze sputnik-automat Wędrowców… Nie gniewam się. Na niego nie można się gniewać. — Czołem, Mały! — odpowiadam. — Oczywiście, porozmawiajmy. Mały mruży oczy jakby z zadowolenia i zadaje swoje standardowe pytanie. — Ty jesteś prawdziwy Staszek? Czy to twój wizerunek? Zapewniam go, że to ja we własnej osobie, Staszek Popow osobiście, a nie żaden tam fantom. Wielokrotnie już tłumaczyłem mu, że nie umiem wytwarzać fantomów, i Mały moim zdaniem bardzo dawno to zrozumiał, ale pytanie pozostaje. Być może Mały w ten sposób żartuje, być może bez tego pytania nie wyobraża sobie normalnej wymiany powitań, a może po prostu podoba mu się słowo „wizerunek”. Ma swoje ulubione słowa: „wizerunek”, „fenomenalne”, „na bim-bom-bramsel”… — Dlaczego oko widzi? — zaczyna Mały. Wyjaśniam mu, dlaczego oko widzi. Mały słucha uważnie, od czasu do czasu dotykając swych oczu długimi wrażliwymi palcami. Wyśmienicie umie słuchać i chociaż teraz zarzucił swój dawny obyczaj i już nie lata jak kot z pęcherzem, kiedy coś nim szczególnie wstrząsa, przez cały czas czuję w nim jakieś napięcie, ukrytą namiętną pasję, nieopisaną, niedostępną mi, niestety, wielką radość poznawania. — Fenomenalne! — chwali mnie, kiedy kończę. — Szczygiełek! Ja to wszystko przemyślę, a później zapytam jeszcze raz… Nawiasem mówiąc te jego samotne rozmyślania nad tym, co usłyszał (wściekły taniec mięśni twarzy, skomplikowane ornamenty z liści, patyków i kamieni), nasuwają mu czasami bardzo dziwne pytania. Na przykład teraz. — Jak się dowiedziano, że ludzie myślą głową? — pyta Mały. Jestem nieco zaskoczony i zaczynam pływać. Mały słucha mnie równie uważnie jak i poprzednio, powoli wypływam, zaczynam czuć pod nogami twardy grunt i wszystko idzie niby gładko, i niby obaj jesteśmy zadowoleni, ale kiedy kończę, Mały oświadcza: — Nie. To wycinek. To nie zawsze i nie wszędzie. Jeżeli ja myślę tylko głową, to dlaczego zupełnie nie mogę rozmyślać bez rąk? Czuję, że wkraczamy na śliski temat. W Centrum kategorycznie przykazano mi za wszelką cenę uchylać od rozmów, które mogłyby naprowadzić Małego na myśl o tubylcach. I przykazano, należy przyznać, słusznie. Zupełnie unikać takich rozmów się nie daje i w ostatnim okresie zauważyłem, że Mały jakoś bardzo boleśnie przeżywa nawet własne odwołania do swojego sposobu życia. Może zaczyna się domyślać? Kto wie… Już od kilku dni czekam na pytanie wprost. Chcę tego pytania i boję się go… — Dlaczego wy możecie, a ja nie mogę? — Tego jeszcze sami dobrze nie wiemy — przyznaję się i dodaję ostrożnie: — Istnieje takie przypuszczenie, że ty jednak nie całkiem jesteś człowiekiem… — W takim razie co to takiego człowiek? — natychmiast pyta Mały. — Co to takiego całkiem człowiek? Nader mętnie wyobrażam sobie, co można odpowiedzieć na takie pytanie i obiecuję opowiedzieć mu o tym w czasie naszego następnego spotkania. Mały zrobił ze mnie prawdziwego encyklopedystę. Czasami przez okrągłą dobę pożeram i przetrawiam informacje. Ośrodek Informacyjny pracuje dla mnie, najwybitniejsi specjaliści z wszelkich możliwych dziedzin nauki pracują dla mnie, i mam prawo o dowolnej godzinie połączyć się z każdym z nich i zażądać konsultacji. — Wyglądasz na zmęczonego — ze współczuciem stwierdza Mały. — Jesteś zmęczony? — Nie szkodzi — mówię. — Można wytrzymać. — Dziwne, że ty się męczysz — oświadcza mi z zadumą. — Ja, nie wiadomo dlaczego, nigdy się nie męczę. A właściwie co to takiego zmęczenie? Nabieram powietrza w płuca i zaczynam mu objaśniać, co to takiego zmęczenie. Nie przestając słuchać Mały rozkłada przed sobą kamyki, które oszlifował dla niego dobry, stary Tom, nadając im kształt sześcianów, kuł, równoległoboków, stożków i jeszcze bardziej skomplikowanych brył. Do momentu zakończenia wykładu przed Małym wyrasta zawiła konstrukcja, kompletnie do niczego nie podobna, ale w jakiś sposób harmonijna i dziwnie przemyślna. — Opowiedziałeś mi dobrze — mówi Mały. — Powiedz mi, czy nasza rozmowa jest nagrywana? — Tak, oczywiście. — Obraz jest ostry, wyraźny? — Jak zawsze. — W takim razie niech tę figurę obejrzy dziadek. Patrz dziadku — zespoły ostygania tu, i tu, i tu… Dziadek Małego, Paweł Aleksandrowicz Siemionow, pracuje w dziedzinie realizacji abstrakcji w pojęciu Parciwala. Jest dosyć przeciętnym uczonym, ale wielkim erudytą i Mały podtrzymuje z nim stałą łączność. Paweł Aleksandrowicz mówił mi, że chłopiec myśli częstokroć naiwnie, ale zawsze oryginalnie i że niektóre z jego konstrukcji zawierają w sobie elementy nader interesujące z punktu widzenia teorii Parciwala. — Oczywiście — mówię. — Z całą pewnością mu przekażę. Jeszcze dzisiaj. — A może to głupstwo — nagle oświadcza Mały i jednym ruchem burzy całą konstrukcję. — Co teraz robi Lowa? — pyta. Lowa — to starszy inżynier Bazy. wielki wesołek i żartowniś. Kiedy Lowa rozmawia z Małym, całą przestrzeń kosmiczną wokół planety wypełnia śmiech i radosne piski, a ja odczuwam coś w rodzaju zazdrości. Mały bardzo lubi Lowę i za każdym razem pyta o niego. Czasami pyta również o Van der Hoosego i wtedy czuję, że słodka tajemnica bokobrodów nadal jest dla niego pasjonująca i nie wyjaśniona. Raz czy dwa zapytał o Komowa i musiałem mu opowiedzieć, co to takiego projekt,Arka-2”, a także, po co przy realizacji tego projektu potrzebny jest ksenopsycholog. Ale o Majkę nie zapytał ani razu. Kiedy sam spróbowałem zacząć z nim rozmowę na jej temat, kiedy spróbowałem mu wyjaśnić, że Majka, nawet jeżeli go okłamywała, to dla jego, Małego, dobra, że z nas czworga właśnie Majka pierwsza zrozumiała, jak ciężko jest Małemu i jak potrzebna mu jest pomoc, Mały po prostu wstał i odszedł. I dokładnie tak samo wstał i odszedł, kiedy pewnego razu, przy jakiejś okazji zacząłem mu tłumaczyć, co to jest kłamstwo… — Lowa śpi — mówię. — U nas jest teraz noc, a ściślej nocne godziny pokładowej doby. — To znaczy, ty też spałeś! I ja cię znowu obudziłem? — Nic nie szkodzi — mówię szczerze. — Dla mnie rozmowa z tobą jest ciekawsza niż spanie. — Nie. Idź i śpij — kategorycznie zarządza Mały. — Jednak jesteśmy dziwni. Koniecznie musimy spać. To „jesteśmy” jak balsam spływa na moje serce. Zresztą ostatnio Mały często mówi „my” i powoli zaczynam się do tego przyzwyczajać. — Idź spać — powtarza Mały. — Ale najpierw powiedz mi, póki ty śpisz, nikt nie przyjdzie na ten brzeg? — Nikt — odpowiadam jak zawsze. — Możesz się nie niepokoić. — To dobrze — mówi Mały z zadowoleniem. — Więc ty śpij, a ja pójdę porozmyślać. — Oczywiście, idź — mówię. — Do widzenia — mówię i wyłączam się. — Do widzenia — mówi Mały. Ale wiem, co będzie dalej i nie idę spać. Jest dla mnie zupełnie jasne, że dziś znowu się nie wyśpię. Mały siedzi w swojej zwykłej pozie, do której przywykłem i która już nie wydaje mi się taka męcząca. Przez jakiś czas wpatruje się w zgaszony ekran na czole starego Toma, potem wznosi oczy ku niebu, jakby miał nadzieję zobaczyć tam na dwustukilometrowej wysokości moją Bazę zakotwiczoną przy sputniku Wędrowców, a za plecami Małego rozpościera się dobrze mi znany krajobraz zakazanej dla ludzi planety Arka — piaszczyste wydmy, kłębiasta czapa mgły nad gorącą topielą, posępne grzbiety gór w oddali, a nad nimi cienkie i długie linie kolosalnych konstrukcji, gibkich niby trwożnie drżące czułki potwornego owada, tajemniczych i jak dawniej nieodgadnionych. Teraz tam u nich jest wiosna, na krzakach rozkwitły wielkie, nieoczekiwanie jaskrawe kwiaty, nad wydmami drga ciepłe powietrze. Mały rozgląda się z roztargnieniem, jego palce przebierają oszlifowane kamyki. Patrzy przez ramię w stronę gór, odwraca się i przez czas jakiś siedzi nieruchomo z opuszczoną głową. Potem decyduje się, wyciąga rękę prosto do mnie i naciska klawisz sygnału wywoławczego pod samym nosem Toma. — Czołem, Staszek! — mówi. — Już się wyspałeś? — Tak — odpowiadam. I śmiać mi się chce i spać okrutnie. — Dobrze byłoby się teraz pobawić, prawda? — Tak — mówię. — To byłoby nieźle. — Świerszcz za kominem — mówi Mały i przez chwilę milczy. Czekam. — No, tak — rześko mówi Mały — wobec tego znowu porozmawiajmy. Dobrze? — Dobrze — mówię. — Oczywiście, porozmawiajmy. |
||
|