"Światło minionych dni" - читать интересную книгу автора (Clarke Arthur C., Baxter Stephen)2. Oko duszyGdy Kate wjechała na zamknięty teren, posiadłość sprawiła na niej wrażenie typowej rezydencji w Seattle: zielone wzgórza opadające wprost do oceanu na tle szarego, niskiego jesiennego nieba. Lecz dom Hirama — wielka kopuła geodezyjna, złożona z samych okien — wyglądał, jakby właśnie wylądował na zboczu. Był to jeden z najbrzydszych, najbardziej krzykliwych budynków, jakie Kate widziała. Po przybyciu oddała płaszcz robotowi. Przeskanowano jej tożsamość: nie tylko odczyt z implantów, ale też prawdopodobnie dopasowanie wzorców w celu identyfikacji twarzy, a nawet nieinwazyjne sekwencjonowanie DNA; wszystko to w ciągu sekund. Potem mechaniczni słudzy Hirama wprowadzili ją do środka. Hiram pracował. Nie zdziwiło jej to. Sześć miesięcy, jakie upłynęły od czasu demonstracji tunelowej techniki, nazwanej DataPipe, były najbardziej pracowitymi w jego życiu i najbardziej udanymi dla OurWorldu. Tak przynajmniej twierdzili analitycy. Ale wróci na kolację, zapewnił robot. Zaprowadzono ją do Bobby’ego. Pokój był duży, temperatura neutralna, ściany tak gładkie i bez wyrazu jak skorupka jajka. Światło było przygaszone, a dźwięk wytłumiony. Jedynym umeblowaniem okazało się kilka wygodnych sof pokrytych czarną skórą. Obok każdej z nich stał niewielki stolik z kranem i stojakiem do kroplówek. W pokoju był też Bobby Patterson, prawdopodobnie jeden z najbogatszych, najpotężniejszych młodych ludzi na planecie. Leżał samotny na sofie w ciemności; oczy miał otwarte, lecz zamglone, a ręce opadały bezwładnie. Skronie obejmowała metalowa obręcz. Usiadła obok i przyjrzała mu się uważnie. Widziała, że oddycha powoli, a umocowana do gniazda na ramieniu kroplówka powoli odżywia ciało. Miał na sobie luźną czarną koszulę i szorty. Ciało, co dostrzegła w miejscach, gdzie luźny materiał przylegał do skóry, było bryłą mięśni. To jednak niewiele mówiło o jego stylu życia; taką budowę można było dziś łatwo osiągnąć poprzez kurację hormonalną i stymulacje elektryczne. Mógł to załatwić, nawet leżąc tutaj, pomyślała, niczym ofiara śpiączki w szpitalnym łóżku. Z kącika rozchylonych warg spływał strumyczek śliny. Otarła ją palcem i delikatnie zamknęła mu usta. — Dziękuję. Odwróciła się zaskoczona. Bobby — inny Bobby, ubrany tak samo jak pierwszy — stał obok niej z uśmiechem. Zirytowana pchnęła go w brzuch. Pięść, oczywiście, przeszła na wylot. Nawet nie drgnął. — A więc mnie pani widzi — stwierdził. — Widzę. — Ma pani wszczepy siatkówkowe i wewnątrzuszne, prawda? Ten pokój jest zaprojektowany, by tworzyć wirtuale zgodne z najnowszymi generacjami udoskonaleń centralnego układu nerwowego. Oczywiście dla mnie siedzi pani teraz na grzbiecie dość groźnie wyglądającego rytosaura. — Czego? — Krokodyla z triasu. Właśnie zaczyna panią zauważać. Dzień dobry, pani Manzoni. — Kate. — A tak. Cieszę się, że przyjęłaś moje, nasze, zaproszenie na kolację, chociaż nie oczekiwałem, że reakcja zajmie ci aż sześć miesięcy. Wzruszyła ramionami. — „Hiram bogaci się jeszcze bardziej”. To nie jest sensacyjna wiadomość. — Aha. Co sugeruje, że teraz usłyszałaś o czymś nowym. — Oczywiście miał rację; Kate milczała. — Albo — dodał — w końcu uległaś mojemu czarującemu uśmiechowi. — Może bym uległa, gdybyś się tak nie ślinił. Bobby zerknął na swe bezwładne ciało. — Próżność? Powinniśmy uważać, jak wyglądamy, nawet kiedy badamy świat wirtualny? — Zmarszczył brwi. — Oczywiście masz rację, moi ludzie z marketingu muszą to przemyśleć. — Twoi ludzie? — Oczywiście. — „Podniósł” metalową obręcz z sory tuż obok. Wirtualna kopia obiektu oddzieliła się od fizycznego oryginału, który pozostał na sofie. — To nasze Oko Duszy. Najnowsza technologia wirtualna OurWorldu. Chcesz spróbować? — Właściwie nie. Przyjrzał się jej uważnie. — Nie jesteś przecież wirtualną dziewicą, Kate. Twoje implanty zmysłowe… — To właściwie minimum wymagane, żeby poruszać się we współczesnym świecie. Próbowałeś kiedyś przedostać się przez lotnisko SeaTac bez możliwości VR? Roześmiał się. — Zwykle mnie przeprowadzają. Ale sądzę, że uważasz to za część gigantycznego spisku korporacji. — Oczywiście, że tak. Technologiczna inwazja naszych domów, samochodów i biur już dawno osiągnęła punkt nasycenia. Teraz chcą przejąć nasze ciała. — Ależ się denerwujesz. — Podał jej obręcz. Rekursywna sytuacja, pomyślała odruchowo: wirtualna kopia Bobby’ego trzyma wirtualną kopię wirtualnego generatora. — Ale to coś innego. Spróbuj. Wybierz się ze mną na wycieczkę. Zawahała się, ale wyczuwając, że jest trochę nieuprzejma, w końcu ustąpiła. Przecież była tu gościem. Odmówiła jednak propozycji podłączenia kroplówki. — Rozejrzymy się tylko i wrócimy, zanim nasze ciała się rozpadną. Zgoda? — Zgoda — odparł. — Wybierz sobie sofę. Wystarczy, że dopasujesz obręcz do skroni, o tak. Powoli uniósł nad głową generator wirtualny. Skupiona twarz z pewnością była piękna, pomyślała; wygląda jak Chrystus z koroną cierniową. Ułożyła się na sofie i wsunęła na głowę obręcz Oka Duszy. Wydawała się ciepła i elastyczna, a kiedy przesunęła ją przez włosy, jakby dopasowała się i ułożyła. Skóra zamrowiła pod metalem. — Au. Bobby siedział na sofie. — To infuzery. Nie przejmuj się nimi. Większość danych napływa drogątransczaszkowej stymulacji magnetycznej. Kiedy zrestartujemy, nic nie będziesz czuła… — Położył się; przez moment widziała nałożone na siebie dwa ciała: organiczne i zbudowane z pikseli. Pokój pociemniał. Przez jedno czy dwa uderzenia pulsu nie słyszała i nie widziała niczego. Wrażenie własnego ciała zniknęło, jakby coś wyjęło jej mózg z czaszki. Z niewyczuwalnym stukiem poczuła, że znowu opada do wnętrza własnego ciała. Lecz teraz stała. W jakimś błocie. Światło i upał rozlały się wokół niej — błękit, zieleń, brąz. Stała na brzegu rzeki po kostki w gęstej czarnej mazi. Niebo miało barwę spranego błękitu. Znajdowali się na krawędzi lasu, wśród obfitych paproci, sosen i innych gigantycznych drzew iglastych. Ich splątane gałęzie zatrzymywały większą część światła. Upał i wilgotność odbierały oddech; czuła, jak pot przesiąka jej koszulę i spodnie, przykleja włosy do czoła. Pobliska rzeka była szeroka, powolna i brunatna od mułu. Przeszła kawałek głębiej w las, szukając pewniejszego gruntu. Roślinność była gęsta, liście i pędy chłostały ją po twarzy i ramionach. Wszędzie było pełno owadów, wśród nich ogromne niebieskie ważki; rozlegała się istna lawina dźwięku: ćwierkanie, ryki, gruchania. Poczucie realności było zaskakujące, doznania przekraczające wszystkie wirtualne przeżycia, jakie dotąd poznała. — Robi wrażenie, co? Bobby stanął obok niej. Miał na sobie szorty i koszulę khaki oraz szeroki kapelusz w stylu safari. Na ramieniu niósł staromodną z wyglądu strzelbę. — Gdzie jesteśmy? To znaczy… — Kiedy jesteśmy? To Arizona, górny trias, jakieś dwieście milionów lat temu. Bardziej przypomina Afrykę, prawda? Ten okres dał nam warstwy Malowanej Pustyni. Mamy tu gigantyczne skrzypy, paprocie, cykady, mchy… Ale w pewnym sensie świat wciąż jest szary. Ewolucja kwiatów czeka nas dopiero w przyszłości. Skłania i do namysłu, prawda? Oparła stopę o jakiś pień i spróbowała zetrzeć dłońmi błoto. Upał był nieprzyjemny; czuła coraz silniejsze pragnienie. Nagie ramie, pokrywały setki kropelek potu, które migotały bardzo autentycznie; miała wrażenie, że zaraz się zagotują. Bobby wskazał ręką w górę. — Popatrz. To był ptak, niezbyt płynnie machający skrzydłami między gałęziami drzewa… Nie, był za wielki, zbyt niezgrabny jak na ptaka. Poza tym brakowało mu piór. Może jakiś latający gad. Poruszał się ze skórzastym szelestem. Kate zadrżała. — Przyznaj — powiedział Bobby. — Jesteś pod wrażeniem. Poruszyła rękami i nogami; zginała je, machała. — Poczucie ciała jest bardzo silne. Czuję górę i dół, kiedy się pochylam. Lecz zakładam, że wciąż leżę na sofie i ślinię się tak jak ty. — Owszem. Własności propriocepcji Oka Duszy są zadziwiające. Nawet się nie pocisz. No, chyba nie; czasami następuje niewielki przeciek. To technika VR czwartej generacji, licząc od prymitywnych okularów i rękawic, potem wszczepów do organów zmysłu, takich jak twoje, i wszczepów mózgowych, które pozwalały na bezpośredni sprzęg między systemami zewnętrznymi a ludzkim centralnym układem nerwowym. — Barbarzyństwo — mruknęła. — Możliwe — przyznał łagodnie. — To prowadzi nas do Oka Duszy. Obręcz generuje pola magnetyczne, które stymulują precyzyjnie określone obszary mózgu. Bez konieczności ingerencji fizycznej. — Ale podniecająca jest nie tylko zbędność wszczepów — dodał. — Chodzi raczej o precyzję i zasięg stymulacji, jakie możemy osiągnąć. W tej chwili, na przykład, mapa tej sceny, w projekcji rybiego oka, jest malowana bezpośrednio na korę wzrokową. Stymulujemy jądra migdałowate i wysepki płatów skroniowych, żeby dać ci wrażenie zapachu. To bardzo ważne dla autentyczności przeżycia. Zapachy, jak się zdaje, docierają wprost do systemu limbicznego mózgu, do miejsca, gdzie rodzą się emocje. Dlatego właśnie zapachy są zawsze takie poruszające. Wiesz o tym, prawda? Budzimy także lekkie ukłucia bólu przez czołowy pas kory; to ośrodek nie samego bólu, lecz świadomego odczuwania bólu. Wiele pracy wkładamy też w sam system limbiczny, żeby zagwarantować, że wszystko, co widzisz, wywiera należyte wrażenie emocjonalne. Dalej dochodzi propriocepcja, wrażenie ciała: bardzo złożone, łączy się z pobieraniem danych zmysłowych ze skóry, mięśni i ścięgien, informacji wizualnych i ruchu ze strony mózgu oraz danych o równowadze z ucha wewnętrznego. Ustawienie tego wszystkiego wymaga precyzyjnego mapowania mózgu. A teraz możemy sprawić, że będziesz spadać, latać, robić salta, a wszystko to bez opuszczania sofy. Możemy też sprawić, że zobaczysz cuda, jak tutaj. — Dobrze się na tym znasz. Jesteś dumny z tej techniki, prawda? — Oczywiście, że tak. To moje osiągnięcie. Mrugnął i uświadomiła sobie nagle, że po raz pierwszy przez kilka minut patrzył wprost na nią. Nawet tutaj, w tej udawanej dżungli triasu, sprawiał, że czuła się niepewnie, chociaż na którymś poziomie niewątpliwie j ą pociągał. — Bobby, w jakim sensie jest twoje? Zapoczątkowałeś je? Finansowałeś? — Jestem synem mojego ojca. W jego korporacji pracuję. Ale ja nadzorowałem badania nad Okiem Duszy. I testuję ten produkt. — Testujesz? To znaczy wchodzisz tutaj i bawisz siew polowanie na dinozaura? — Nie nazwałbym tego zabawą — odparł łagodnie. — Pokażę ci. Wyprostował się i ruszył głębiej w dżunglę. Próbowała za nim nadążyć. Nie miała maczety, a gałązki i ciernie rozrywały jej cienkie ubranie i drapały skórę. Bolało, ale nie za bardzo; oczywiście, że nie. Wszystko to nie było prawdziwe — zwyczajna gra przygodowa. Szła za Bobbym, zirytowana dekadencką techniką i nadmiernym bogactwem. Dotarli na brzeg polany: obszaru pokrytego zwalonymi, zwęglonymi drzewami, spośród których przebijały się w górę drobne zielone pędy. Być może uderzył tu piorun. Bobby wyciągnął rękę i zatrzymał ją wśród drzew. — Spójrz. Jakieś zwierzę szukało żeru, grzebiąc łapami i ryjąc między martwymi kawałkami drewna. Musiało mieć jakieś dwa metry długości, wilczą głowę i wystające psie zęby. Mimo to stękało jak świnia. — Cynodont — szepnął Bobby. — Protossak. — Nasz przodek? — Nie. Prawdziwe ssaki już się oddzieliły. Cynodonty to ślepy zaułek ewolucji… A niech to. Po drugiej stronie polany rozległy się wśród poszycia głośne trzaski. Był to dinozaur jak z Jurrasic Park: wysoki przynajmniej na dwa metry, wybiegł z lasu na potężnych tylnych nogach, rozdziawiając paszczę i błyskając niską na skórze. Cynodont znieruchomiał, wpatrzony w drapieżcę. Dinozaur skoczył mu na grzbiet, a cynodont ugiął się pod ciężarem napastnika. Para zwierząt przetoczyła się, łamiąc młode drzewa; cynodont piszczał rozpaczliwie. Kate cofnęła się w dżunglę, ściskając ramię Bobby’ego. Czuła drżenie gruntu, czuła energię tego starcia. Robi wrażenie, przyznała. Drapieżnik znalazł się na górze. Przytrzymując ofiarę ciężarem swego cielska, odchylił głowę protossaka i jednym kłapnięciem szczęk przegryzł mu gardło. Cynodont wciąż walczył, lecz białe kości połyskiwały już w rozdartej szyi. Krew płynęła strumieniem. A kiedy drapieżnik rozdarł brzuch ofiary, rozszedł się smród gnijącego mięsa. Kate niemal zwymiotowała. Niemal, ale nie do końca. Oczywiście, że nie. Kiedy przyjrzała się bliżej, dostrzegła sztuczną płynność strumienia krwi protossaka i nienaturalną jaskrawość łusek dinozaura. VR zawsze było takie: krzykliwe, lecz ograniczone. Nawet smród i hałas dostosowano do wygody użytkownika. Wszystko to było nieszkodliwe — równie nieszkodliwe, a zatem równie bez znaczenia — jak wycieczka do wesołego miasteczka. — Myślę, że to dilofozaurus — mruknął Bobby. — Fantastyczne. Dlatego uwielbiam ten okres. Jesteśmy na rozstajach życia. Wszystko tu miesza się ze sobą, stare i nowe, nasi przodkowie i pierwsze dinozaury… — Owszem. — Kate już wróciła do siebie. — Ale to nie jest prawdziwe. Postukał się w czaszkę. — Jak wszelka fikcja. Wymaga świadomego zawieszenia niewiary. — Ale to tylko jakieś pole magnetyczne łaskoczące mój mózg. To nawet nie prawdziwy trias, na miłość boską, tylko domysły jakiegoś naukowca plus parę kolorów rzuconych dla wirtualnych turystów. Uśmiechnął się do niej. — Wiecznie jesteś taka rozgniewana. A o co konkretnie ci chodzi? Spojrzała w jego puste, niebieskie oczy. Do tej pory to on decydował o warunkach. Jeśli chcesz dotrzeć dalej, powiedziała sobie, jeśli chcesz zbliżyć się do celu, dla którego tu przybyłaś, musisz rzucić mu wyzwanie. — Bobby, w tej chwili leżysz w zaciemnionym pokoju. Nic z tego się nie liczy. — Mówisz tak, jakbyś mnie żałowała. — Wydawał się zaciekawiony. — Całe twoje życie tak wygląda. Mimo tego gadania o projektach VR i odpowiedzialności wobec korporacji nie masz żadnej realnej władzy nad niczym. Prawda? Świat, w którym żyjesz, jest równie nierealny, jak ta wirtualna symulacja. Pomyśl o tym: byłeś całkiem sam, póki się nie pojawiłam. Zastanowił się. — Być może. Ale się pojawiłaś. — Zarzucił strzelbę na ramię. — Chodźmy. Pora na kolację z ojcem. — Uniósł brew. — Może zostaniesz trochę, kiedy już zdobędziesz to, czego chcesz od nas. — Bobby… Lecz on sięgnął rękami do obręczy. Kolacja była trudna. Cała trójka siedziała pod szczytem kopuły rezydencji Hirama. W przerwach między rzadko sunącymi chmurami ukazywały się gwiazdy i jaskrawy księżyc. Niebo nie mogło być bardziej spektakularne, lecz przyszło jej do głowy, że z powodu tunelów DataPipe Hirama wkrótce stanie się o wiele mniej ciekawe, kiedy ostatnie z satelitów komunikacyjnych na niskich orbitach spłoną w atmosferze. Dania przygotowano znakomicie, jak się tego spodziewała, a podawały je milczące roboty. Jednak były to proste potrawy z owoców morza; mogłaby takich kosztować w dowolnej z tuzina restauracji w Seattle. Z win podano zwykłe kalifornijskie chardonnay. Nie dostrzegła nawet śladu złożonych korzeni Hirama, żadnej oryginalności czy rysu charakteru. Tymczasem gospodzarz obserwował ją w skupieniu i bezustannie. Zasypywał ją gradem pytań i sugestii co do jej pochodzenia, rodziny, kariery; raz po raz odkrywała, że zdradza więcej, niż powinna. Pod zasłoną jego uprzejmości tkwiła jednak wyraźna niechęć. Wie, do czego zmierzam, uświadomiła sobie. Bobby siedział spokojnie i jadł niewiele. Chociaż nadal przejawiał irytujący zwyczaj unikania kontaktu wzrokowego, jednak zdawało się, że poświęca jej więcej uwagi niż przedtem. Wyczuwała pociąg — nietrudno było go dostrzec — lecz i pewną fascynację. Może zdoła jakoś przebić tę jego gładką zbroję samozadowolenia, a przynajmniej taką miała nadzieję. Albo, co bardzo prawdopodobne, był po prostu zdziwiony własną reakcją na jej obecność. Lecz wszystko to było tylko fantazją z jej strony i powinna powstrzymać się od grzebania w umysłach ludzi, skoro tak gwałtownie potępiała to u innych. — Nie rozumiem — mówił właśnie Hiram — dlaczego odkrycie Wormwoodu udało się dopiero w 2033? Przecież ma czterysta kilometrów średnicy. Wiem, że jest za Uranem, ale mimo wszystko… — Jest bardzo ciemny i wolno się porusza — wyjaśniła Kate. — Wydaje się, że to kometa, ale jest większy od wszystkich znanych komet. Nie wiemy, skąd się wziął; może gdzieś za Neptunem jest całe skupisko takich obiektów. A poza tym nikt szczególnie tam nie szukał. Nawet Spaceguard koncentruje swoje obserwacje na przestrzeni okołoziemskiej, na obiektach, które mogłyby trafić w Ziemię w bliskiej przyszłości. Wormwood odnalazła sieć astronomów amatorów. — Aha — odparł Hiram. — A teraz leci w naszą stronę. Tak. Dotrze za pięćset lat. Bobby machnął silną, zadbaną dłonią. To jeszcze tak długo. Muszą być jakieś plany awaryjne. — Jakie plany? Bobby, Wormwood jest gigantem. Nie znamy sposobu, żeby go odepchnąć. Nawet w teorii. A kiedy ten kamień spadnie, nie będzie się gdzie ukryć. — „My” nie znamy sposobu? — zapytał oschle Bobby. To znaczy astronomowie… — Z tego, jak mówisz, niemal wyobrażałem sobie, że sama go odkryłaś. — Drażnił jaj reagował na jej wcześniejsze ataki. — Tak łatwo jest pomylić własne osiągnięcia z osiągnięciami ludzi, na których się polega, prawda? Hiram roześmiał się głośno. — Widzę, że świetnie się ze sobą zgadzacie, moje dzieci. Skoro zależy wam na sobie tak bardzo, żeby się kłócić… A pani myśli, że ludzie mają prawo wiedzieć, że świat się skończy za pięćset lat? — Pan się z tym nie zgadza? — Zapominasz o konsekwencjach — wtrącił Bobby. — Samobójstwa, aborcje, przerwanie różnych projektów ochrony środowiska… — Przyniosłam tylko złe wieści — odparła z napięciem. — To nie ja sprowadziłam Wormwood. Przecież jeśli nie mamy informacji, nie możemy działać; nie możemy przyjąć odpowiedzialności za siebie w czasie, który nam pozostał. Co nie znaczy, że możliwości są obiecujące. Prawdopodobnie najlepsze, co możemy zrobić, to wysłać garstkę ludzi w jakieś bezpieczne miejsce: na Księżyc, na Marsa czy na jakąś asteroidę. Nawet to nie gwarantuje ocalenia gatunku, chyba że uda nam się umieścić tam populację dostatecznie liczną. W dodatku — westchnęła ciężko — ci, którzy uciekną, z pewnością będą tymi, którzy nami rządzą, i ich potomstwem. Chyba że otrząśniemy się z tej elektronicznej narkozy. Hiram odsunął krzesło i ryknął śmiechem. — Elektroniczna narkoza. Jakież to prawdziwe. Dopóki to ja sprzedaję środki znieczulające, ma się rozumieć. — Spojrzał wprost na nią. — Lubię panią, pani Manzoni. Kłamca. — Dziękuję bardzo. — Dlaczego pani dziś przyszła? Milczała przez chwilę. — Zaprosił mnie pan. — Sześć miesięcy i siedem dni temu. Dlaczego teraz? Pracuje pani dla moich konkurentów? — Nie. — Zjeżyła się cała. — Jestem wolnym strzelcem. Skinął głową. — Mimo tego jest coś, czego pani tu szuka. Tematu, oczywiście. Wormwood oddala się już w przeszłość; potrzebuje pani świeżych tryumfów, nowych zdobyczy. Tym żyjątacy ludzie jak pani, prawda, pani Manzoni? Ale cóż to może być? Z pewnością nic osobistego. Prawie wszystko na mój temat jest powszechnie znane. — Mam wrażenie, że pozostało kilka elementów — odparła ostrożnie. Nabrała tchu. — Prawda jest taka, że słyszałam o pańskim nowym projekcie. O nowym zastosowaniu tuneli podprzestrzennych, przekraczających możliwościami proste DataPipe’y, które… — Przyszła pani wygrzebać jakieś fakty — podsumował Hiram. — Niech pan da spokój. Cały świat poprzetykany jest pańskimi tunelami. Gdybym mogła znaleźć coś nowego… — Ale niczego pani nie wie. Przygryzła wargi. Pokażę ci, co wiem. — Urodził się pan jako Hirdamani Patel. Jeszcze przed pańskim urodzeniem rodzina ojca została zmuszona do wyjazdu z Ugandy. Czystki etniczne, prawda? Hiram spojrzał na nią gniewnie. — To wiadomo powszechnie. Mój ojciec był w Ugandzie dyrektorem banku. W Norfolk został kierowcą autobusu, gdyż nikt nie dostrzegł jego kwalifikacji. — Nie był pan szczęśliwy w Anglii — brnęła dalej Kate. — Nie potrafił pan pokonać bariery rasy i urodzenia. Dlatego wyjechał pan do Ameryki. Zrezygnował pan z nazwiska i przyjął jego zanglicyzowaną wersję. Stał się pan wzorem dla Azjatów w Ameryce. A jednak odciął się pan od swoich etnicznych korzeni. Każda z pańskich żon była biała. Bobby drgnął zaskoczony. — Żon? Tato… — Rodzina jest dla pana wszystkim — Kate mówiła spokojnie dalej, zmuszając ich do słuchania. — Zdaje się, że poprzez obecnego tu Bobby’ego chce pan stworzyć dynastię. Może to dlatego, że porzucił pan własną rodzinę, własnego ojca, w Anglii. — Aha. — Hiram klasnął w ręce i uśmiechnął się wymuszenie. — Zastanawiałem się, ile potrwa, zanim stary papa Sigmund przyłączy się do nas przy stole. Więc to jest pani historia. Hiram Patterson buduje OurWorld, ponieważ czuje się winny wobec ojca! Bobby zmarszczył brwi. — Kate, o jakim projekcie mówiłaś? Czy to możliwe, że Bobby naprawdę nie wie? Wytrzymała spojrzenie Hirama, rozkoszując się nagłym poczuciem władzy. — Na tyle istotnym, że wezwał z Francji twojego brata. — Brata… — Na tyle znaczącym, że przyjął inwestycyjnego partnera, Billyboba Meeksa, założyciela Krainy Objawienia. Słyszałeś o nim, Bobby? To najnowsza rozmiękczająca umysł i wysysająca pieniądze perwersja religijna, która zaatakowała smętną populację naiwnych w Ameryce… To nieważne — warknął Hiram. — Tak, pracuję z Meeksem. Pracowałbym z każdym. Jeśli ludzie chcą kupować mój sprzęt VR, żeby widzieć Jezusa i jego stepujących apostołów, to będę im sprzedawał. Kim jestem, aby mnie osądzać? Nie wszyscy jesteśmy tacy świętoszkowaci jak pani. Nie stać nas na takie luksusy. Lecz Bobby wciąż wpatrywał się w ojca. — Mojego brata? Kate była zaskoczona. Spróbowała przypomnieć sobie przebieg rozmowy. Bobby… Nie wiedziałeś o tym, prawda? Nie tylko o projekcie, ale i o drugiej żonie Hirama, i o dziecku. — Zaszokowana spojrzała na Hirama. — Jak można coś takiego trzymać w tajemnicy? Hiram ściągnął wargi. Wzrok, skierowany na Kate, był pełen odrazy. — Przyrodniego brata, Bobby. Tylko przyrodniego. — Ma na imię David — oświadczyła chłodno Kate. Wymówiła to imię z francuskim akcentem. — Jego matka była Francuzką. Ma trzydzieści dwa lata, jest siedem lat starszy od ciebie, Bobby. I jest fizykiem. Dobrze sobie radzi; mówi się o nim, że jest Hawkingiem swojego pokolenia. Aha, jest też katolikiem. O ile wiem, bardzo pobożnym. Bobby był chyba nie rozgniewany, ale jeszcze bardziej zdumiony. — Dlaczego mi nie powiedziałeś? — spytał ojca. — Nie musiałeś o nim wiedzieć — odparł Hiram. — A ten nowy projekt? O co w nim chodzi? Dlaczego o tym mi nie mówiłeś? Hiram wstał. — Pani towarzystwo było czarujące, pani Manzoni. Roboty pokażą pani wyjście. Wstała. — Nie powstrzyma mnie pan przed wydrukowaniem tego, co wiem. — Może pani drukować, co pani chce. Nie ma pani niczego istotnego. Wiedziała, że ma rację. Idąc do drzwi, czuła, jak opada z niej euforia. Zawaliłam sprawę, powtarzała sobie. Zamierzałam wkraść się w łaski Hirama, a zamiast tego musiałam odnieść swój mały tryumf i stał się moim wrogiem. Obejrzała się. Bobby wciąż patrzył na nią tymi dziwnymi oczami — jak okna w kościele. Jeszcze się spotkamy, pomyślała. Może jeszcze nie wszystko stracone. Drzwi zaczęły się zamykać. Ostatnim, co widziała, był Hiram obejmujący czule swego syna. |
||
|