"Zagadka Kuby Rozpruwacza" - читать интересную книгу автора (Pilipiuk Andrzej)Zagadka Kuby RozpruwaczaJakub Wędrowycz wychylił musztardówkę pełną mętnego płynu i uśmiechnął się do swoich myśli. A myśli, im więcej pił, tym stawały się cieplejsze i klarowniejsze. Aparatura w kącie chałupy bulgotała kojąco, powietrze wypełniał subtelny zapach zacieru nastawionego na starym ziarnie i gnijących kartoflach. Kolor cieczy skapującej do kanistra był lekko brązowy, więc egzorcysta pomyślał, że warto by dodać trochę jakiegoś wybielacza, ale od pamiętnych przygód z prosiakami czuł pewien wstręt do ace. – Chlorem by zaprawić – mruknął sam do siebie. – Tylko kto to potem zechce pić? Uczone rozważania przerwała niespodziewana materializacja. W kącie pomieszczenia zamigotało, załomotało i wyrosła tam budka. Wyglądała jak telefoniczna, tylko miała przyciemniane szyby. Jakub z szacunkiem popatrzył na resztę produktu w szklance. – Cholera – powiedział. – Co za bimber. Zrobiłem już kiedyś taki, że białe myszki latały, i taki od białych piesków, taki od krasnoludków, i taki od różowych słoni, ale żeby budki telefoniczne? Wewnątrz niej coś zabrzęczało. Egzorcysta wyciągnął z szuflady obrzyna i sprawdził, czy granat tkwi na miejscu w kieszeni. Drzwi budki otworzyły się. Ze środka wyszedł niski facet z pokaźnym brzuszkiem, ubrany w obcisły trykot. Jakub wypalił ze spluwy w sufit, a potem wskazał wymownym gestem podłogę. – Lotnik, kryj się! – wykrzyknął zdanie zasłyszane w jakimś filmie. Facet posłusznie klapnął. – A teraz gadaj, szpiegu, kto cię nasłał? A jak się pomylisz, to zastrzelę – pociągnął leniwie za spust. W klepisku obok głowy przybysza pojawiła się dziura. – Nie zabijaj – gość odezwał się po polsku, tyle że z bardzo dziwnym akcentem. – Jestem historykiem. Ja tu z własnej woli. – Historyk – mruknął Jakub. – Ja tam nauczycieli nie lubię. Wnuka mi w szkole gnębią. Nabił strzelbę dwoma nowymi pociskami. Tym razem były to naboje na dzika. Wiadomo, nie jest łatwo zabić agenta KGB… – Ja nie jestem nauczycielem – wydarł się leżący. – Ja prowadzę badania historyczne! – Tutaj? – Wędrowycz parsknął śmiechem. – A ta budka to co, przerzutnik zeroprzestrzenny do teleportacji? – Właściwie nie powinienem mówić – gość z niepokojem popatrzył w wylot lufy. – Czekaj… Jesteś historykiem i przyleciałeś badania robić, ubrany jesteś jak strach na wróble, gadasz niby po naszemu, ale dziwnie, znaczy, że to wehikuł czasu. – Wolimy nazwę komunikator czasoprzestrzenny – facet starał się nadać swojemu głosowi maksymalnie dużo godności. – Wstawaj, wstawaj – zezwolił egzorcysta, – bo jeszcze pomyślisz, że u nas, w dwudziestym wieku, gości się po podłodze tarza… A więc, jaki jest temat twojej pracy? – Spisuję historię rządów Macieja Wędrowycza i w tym celu chciałem poznać też jego przodków… Usiadł przy stole na krześle. Jakub podsunął mu musztardówkę. – A to już słyszałem, że mój wnuk będzie przywódcą ludzkości – powiedział. Gość ze zdumienia wytrzeszczył oczy. – No, przylazł tu kiedyś taki goły kulturysta, mówił że jest uczniem od szewca… A, o – wskazał dłonią przez okno. Metalowy, mocno już zardzewiały kościotrup stał na polu w charakterze stracha na wróble. – Prawdziwy terminator! – zdumiał się historyk. – Nie wiedziałem, że któryś został wysłany do tej epoki. – Do rzeczy – egzorcysta sprowadził go na ziemię. – Czego chcesz się dowiedzieć? Nalał do szklanki bimbru. Gość łyknął i zakrztusił się. – Co to jest? – zapytał podejrzliwie. – Bimber, zajzajer, berbelucha. Nie znacie tego? – Spożywanie alkoholu etylowego zostało zakazane – wyjaśnił przybysz. – Hy, prohibicja jest? – ucieszył się Jakub. – To zawiążemy spółkę. Przerzucisz mnie na miejsce, do twoich czasów. Ja urządzę bimbrownię, a zyskami się podzielimy. – Ludzkość jest dumna, że opanowała tę plagę – gość ostrożnie odsunął od siebie szklankę. – Ty to w ogóle kiedyś piłeś? – Nigdy, i nie zamierzam. Jakub westchnął. – Czekaj, dam ci soku z malin. Poszedł do spiżarki. Wyciągnął opróżnioną do połowy butelkę soku i dopełnił ją wódką. Wstrząsnął, żeby ciecze dobrze się wymieszały. Nalał historykowi do szklanki. Ten wypił z wdzięcznością. – A wiec, czego chcesz się dowiedzieć? – zapytał. – Nie mogę zrozumieć, jakim cudem w ciągu dwóch pokoleń twój wnuk wspiął się z tej rudery na szczyty władzy i został dyktatorem całej planety? – Hmm. Niech pomyślę – powiedział Jakub. – Zapewne pomogły mu odziedziczone po mnie spryt życiowy oraz inteligencja – uśmiechnął się skromnie. – Siedemsettomowa encyklopedia powszechna podaje, że miał pan inteligencję na poziomie 70 IQ przy normie sto. – A to znasz? Jakub wyciągnął z kieszeni ogryziony ołówek i szybko napisał na blacie stołu kilkadziesiąt cyfr. – Liczba IT do pięćdziesiątego miejsca po przecinku? – historyk wytrzeszczył oczy. – Chyba będziecie musieli poprawić wasze encyklopedie – zachichotał egzorcysta. – Słuchaj, a każdy może tak latać w przeszłość? – Nie. Tylko uprawnieni. Żeby odlecieć, trzeba mieć odpowiedni klucz kodowy. Poza tym istnieje patrol czasu. W każdej epoce ustanowiono specjalne placówki. Gdy ktoś nieuprawniony pojawia się na miejscu, od razu go likwidują… – Człowiek człowiekowi wilkiem – mruknął Jakub. – Ach, nie. To nie są ludzie, tylko specjalne, sztucznie wyhodowane bioroboty. Oczywiście z zewnątrz, a nawet od środka, przypominają ludzi, tyle tylko, że mają zwiększoną odporność na urazy i infekcje. – I nikt się nie skapnął? – No co ty. Przecież są nie do rozpoznania. Dopiero porównanie tkanek pod mikroskopem pozwoliłoby na wykrycie różnic. Egzorcysta poskrobał się po głowie. – A ludziska nie widzą, że podejrzane? Niby siedzą, nic nie robią, a pieniądze mają? – Och, na to też jest metoda. Nasi agenci pracują w różnych zawodach. Prowadzą sklepy, hotele i inne miejsca, gdzie mogą przybywać podróżnicy w czasie, żeby nawiązać z nimi kontakt bez wzbudzania podejrzeń. Gość wychylił właśnie, trzecią szklankę soku. Patrzył już niezbyt przytomnie. – Co się ze mną dzieje? – zapytał. – A jak się czujesz? – zaniepokoił się Wędrowycz. – Jakbym nic nie ważył… – To tak zwany stan nieważkości. Bimber, bracie – puknął butelkę z sokiem. – To przed tym uciekali nasi przodkowie? – Bimber to siła napędowa cywilizacji ludzkiej – wyjaśnił egzorcysta. – A tak w ogóle, to z którego jesteś wieku? – Z dwudziestego szóstego – wymamrotał gość i klapnął jak długi na podłogę. – Co się z tą ludzkością zrobiło? – pokręcił głową egzorcysta. – Zupełny zanik odporności. No, ale jak tyle pokoleń nie piją, to nic dziwnego. Nakrył leżącego starym kocem i podszedł do budki telefonicznej. Była zamknięta. – Cholera – mruknął, grzebiąc w kieszeni. Wyciągnął garść wytrychów, ale to mu nie pomogło, bo w drzwiczkach nie było dziurki od klucza, tylko szczelina jak w automacie telefonicznym. Jakub zaczął przetrząsać kieszenie śpiącego. Znalazł w nich wreszcie nieduży prostokąt z dziwnego metalu. Gdy tylko wetknął go w odpowiednie miejsce, drzwi otworzyły się z trzaskiem. Wszedł do środka i popatrzył uważnie na setki zegarów, pokręteł oraz przełączników. – Kurde! – Przypomniał sobie, jak kiedyś, w Warszawie, usiłował przejechać się windą. Ale tam było tylko trzynaście guzików, a tu, na oko sądząc, dziesięciokrotnie więcej. Nieoczekiwanie wypatrzył gałkę, a nad nią w okienku… – Aha. Tego właśnie szukałem. Cofnął się na chwilę do chałupy i zabrał kanister z bimbrem oraz zwitek poplamionych carskich banknotów. – Pora ruszać w drogę. Odwiedzę dziadka i razem wykończymy Mychajłę Bardaka. Załatwimy go w przeszłości, to w teraźniejszości skasuje wszystkich jego potomków. Nazwę to paradoksem dziadka – powiedział zadowolony. Przymknął oczy i z ukontentowaniem wyobrażał sobie świat pozbawiony Bardaków. To będzie cudowne… Ustawił pokrętło na jesień 1888 roku i wcisnął czerwony guzik. Wrażenie rozpadania się na atomy było nawet przyjemne. Budka telefoniczna z trzaskiem wylądowała na pochyłym dachu. Drzwi otworzyły się automatycznie i Jakub, koziołkując, potoczył się po czerwonych dachówkach. Dopiero niski komin, starannie wymurowany z cegieł, zatrzymał jego upadek. Uderzył całym ciałem, a ściskana w ręku blaszka wpadła w czeluść. – Cholera! – zaklął egzorcysta. Klucz kodowy odbił się od wewnętrznej ściany komina, a potem rozległ się chlupot, jakby wpadł do jakiejś cieczy. W tym momencie klapa prowadząca na dach otworzyła się ze zgrzytem. Wędrowycz ukrył się pospiesznie za załomem muru. Z otworu wygramoliły się dwie dziewczyny w obcisłych kombinezonach. Stanęły przed wehikułem i przez chwilę kontemplowały widok, wymieniając uwagi. Następnie jedna wsiadła do środka i maszyna zniknęła. – Strażniczki czasu – wydedukował Jakub. – Kurde, zabrała wehikuł… Druga dziewczyna zeszła do domu. Egzorcysta rozejrzał się. W około rudery i kamienice, jakieś szopy i przybudówki sklecone z byle czego. Dołem, ulicą, przejechała dorożka. – Może i jest rok 1888. Ale na Wojsławice to mi nie wygląda. Podczołgał się do krawędzi dachu i wychyliwszy zajrzał przez okno na poddasze. Pierwszą rzeczą, którą zauważył, były trzy budki telefoniczne stojące pod ścianą. – Aha. Tu mają swoją bazę – szepnął. W kominku wisiał spory gar, wewnątrz coś bulgotało. – Dobra, zabrać klucz i do domu – mruknął. – Chlupnęło pewnie w tę owsiankę… Zaczął podważać ramę okienną. W tym momencie do pomieszczenia weszło sześć dziewczyn. Jedna wyciągnęła gołą ręką garnek z paleniska i nalała gęstego puddingu do talerzy. Zaczęły jeść. Jakub czekał, aż któraś zakrztusi się blaszką, ale nic takiego nie nastąpiło. Zaklął wściekle i po rynnie zsunął się na ziemię. Nim stanął na bruku, w jego głowie dojrzał odpowiedni plan… |
||
|