"Zagadka Kuby Rozpruwacza" - читать интересную книгу автора (Pilipiuk Andrzej)

Z pamiętnika doktora Watsona

Pewnego sierpniowego wieczoru siedzieliśmy przy kominku. Londyn z wolna odżywał po całodziennym upale. Nakręciłem zegarek.

– Być może zainteresuje cię to, mój drogi Watsonie – Szerlok Holmes złożył czytaną gazetę i podał mi z uśmiechem. – Opisano tu zaiste niezwykłą zbrodnię…

Popatrzyłem na niego zaskoczony. Uśmiechnął się lekko i wprawnymi ruchami zaczął nabijać fajkę jakimś zielonym świństwem, które ostatnio palił zamiast tytoniu.

– O mój Boże! – zawołałem, wczytując się w treść artykułu.

– To zagadkowe – powiedział mój przyjaciel, pykając z fajki. – Zwróć uwagę. Ofiarą była trzydziestoletnia hmm… kobieta publiczna o imieniu Mary. Zabójca dopadł ją w jednym z zaułków dzielnicy Łajtczapel, gdzie zapewne czatowała na klientów, aby sprowadzać ich z drogi cnoty.

– Podciął jej gardło dziwnym narzędziem pozostawiającym szarpane rany, można powiedzieć, że uciął jej głowę – uzupełniłem ponuro. – Następnie rozpruł brzuch i rozwłóczył wnętrzności naokoło latarni.

– Właśnie – mruknął Holmes. – Jak gdyby potrzebował światła. To jest właśnie dla mnie w tym najdziwniejsze. Mordercy wolą kryć się w cieniu.

Zamyśliłem się głęboko.

– Sądzę, przyjacielu, że być może znam motywy jego zachowania – powiedziałem.

Holmes pyknął z fajeczki i spojrzał na mnie zaciekawiony.

– Mnie dotąd nic nie udało się wydedukować – przyznał. – Mów proszę, drogi Watsonie. Twoje cenne uwagi wielokrotnie wcześniej naprowadzały mnie na właściwy trop.

– Gdy służyłem w armii na Bliskim Wschodzie, kilkakrotnie spotkałem miejscowych wróżbitów, podających się za potomków starożytnych Chaldejczyków. Odczytywali przyszłość, czy też raczej wmawiali naiwnym oficerom, że potrafią to zrobić. Słono ta usługa kosztowała, ale nasi chłopcy byli młodzi, a przez to naiwni, jak to w ich wieku. Niejeden funt, który królowa wypłaciła im w ramach żołdu, zniknął w kieszeniach tych obszarpanych magów.

– Wedle jakiej metody wróżyli, bo dedukuję, że to jest klucz do powiązania twojej opowieści z tym ohydnym morderstwem?

– Wróżyli z wnętrzności zwierzęcych. Zabijali owcę, wyjmowali wnętrzności, rozciągali je na ziemi, a potem z parujących jeszcze kiszek i wątroby usiłowali odczytać naszym oficerom przyszłe losy. W większości przypadków, ze złośliwą radością, przepowiadali im szybki i tragiczny koniec, i rzeczywiście, wkrótce przyszli Turcy, a wraz z nimi dżuma i tyfus. Wielu dzielnych chłopców pozostało na wieczną wartę pośród piasków Bliskiego Wschodu.

Brwi Szerloka Holmesa uniosły się lekko.

– Sugerujesz, drogi Watsonie, że mamy tu do czynienia z człowiekiem, który usiłuje odczytać przyszłość z ludzkich wnętrzności?

– Tak sądzę. Sam widziałem kiedyś tuż po bitwie jednego z tych „proroków”, jak na pobojowisku oprawiał tureckiego trupa.

– Czyli, można powiedzieć, zagadka została rozwiązana – uśmiechnął się z zadowoleniem mój przyjaciel. – Mordercy należy szukać pośród przybyszów z Lewantu, prowadzących salony wróżb. Musi to być człowiek stosunkowo silny, zapewne dobrze zbudowany. Jak mniemam, wśród jego klienteli trafiają się zblazowani arystokraci, zatem jego salon wróżb znajdować się musi niedaleko Pałacu Bakingam. Czy możesz mi podać z powrotem „Tajmsa”?

Ochoczo spełniłem prośbę. Przeglądał przez chwilę stronę z ogłoszeniami, a potem z uśmiechem pyknął z fajki.

– Archibaldus Dinozauropulos – Mag chaldejski. Naukowe przepowiadanie przyszłości. Klientela z najwyższych kręgów towarzyskich. Referencje. – odczytał anons.

– Hmm – zamyśliłem się. – Nazwisko wydaje mi się greckie.

– Możesz wierzyć mojemu ogromnemu doświadczeniu, drogi Watsonie. Jestem pewien, że to nasz ptaszek.

Pociągnął za sznur dzwonka, po czym skreślił pospiesznie jakiś list.

– Proszę przesłać tę kartkę przez posłańca inspektorowi Lestrade’owi – polecił mój przyjaciel, wręczając jej kopertę wraz z monetą dwudziestopensową.

Wyszła. Detektyw pyknął z fajeczki.

– Można powiedzieć, mój drogi Watsonie, że dzięki twojemu doświadczeniu wojskowemu udało nam się schwytać groźnego zbrodniarza, nie ruszając się na krok z mieszkania…

Popatrzyłem na niego z podziwem.

– Ludzie będą mogli dziś w nocy spać spokojnie – powiedziałem. – Ale skąd pewność, że Lestrade go złapie?

– Och, salon wróżb jest czynny od osiemnastej do dwudziestej. Nasz przyjaciel inspektor otoczy ze swoimi policjantami tę spelunę i wykurzy go jak borsuka z nory.

Odłożył wypaloną fajkę i z zadowoleniem ujął w dłoń skrzypce. Grał przez cały wieczór, wyraźnie rad z kolejnego sukcesu.


Siedzieliśmy właśnie przy śniadaniu. Posmarowałem grzankę masłem i akurat unosiłem ją do ust, gdy zapukała pani Hudson. Przyniosła poranną gazetę i czajnik z herbatą. Nalałem sobie do filiżanki aromatycznego napoju. Holmes ujął w dłoń gazetę i szybko przebiegł wzrokiem pierwszą stronę. Zauważyłem, że jego twarz spochmurniała.

– Zapewne cię to zaciekawi – powiedział, podając mi dziennik.

Ująłem „Tajmsa”. Grubą czcionką wybijał się tytuł:

Nożownik powrócił! Odłożyłem gazetę i dokończyłem kanapkę.

– Zaatakował znowu – stwierdził Holmes. – Zmasakrował kolejną upadłą kobietę… Tym razem jego ofiara to niejaka Margaret, lat dwadzieścia sześć. Wypruł jej tylko flaki.

– Czyli nie rozwlekł wnętrzności po ziemi? – upewniłem się.

– Właśnie – mruknął. – Ponieważ piszą tu, że podejrzewany o morderstwo Dinozauropulos został wczoraj aresztowany i spędził noc w areszcie, myślę, że twoja teoria o wróżeniu z wnętrzności tym samym upadła… Co gorsza, ja ciągle nie mam pojęcia, dlaczego on to robi. Musimy chyba zdobyć więcej informacji. Ale oto i Lestrade.

Inspektor wszedł do naszego mieszkania.

– Witam, panowie – powiedział. Poczęstowany herbatą, usiadł.

– Oddaliście mi wczoraj niedźwiedzią przysługę – stwierdził ze złością. – Aresztowałem wam tego Dinozauropulosa. Trzymaliśmy go do rana na śledztwie. Załamał się zupełnie. Przyznał się do wszystkiego. A tu o świcie dowiadujemy się, że morderca znowu grasował po mieście. Co gorsza, w sprawie tego maga interweniowała osobiście królowa Wiktoria. Jego aresztowanie omal nie doprowadziło do katastrofy naszej polityki zagranicznej.

– To on jest taki ważny? – zdziwiłem się.

– Na podstawie jego przepowiedni opracowuje się wytyczne dla ministerstwa spraw zagranicznych na całe dziesięciolecia naprzód – wyjaśnił Lestrade. – Mój szef omal nie rozstał się ze stanowiskiem… I jeszcze ta druga zbrodnia. Morderca jest ciągle na wolności.

– Chyba powinniśmy obejrzeć miejsce zdarzenia, skoro już zostaliśmy włączeni do tej przykrej sprawy – uśmiechnął się Holmes. – Watsonie, nie widziałeś gdzieś mojej laski?

Takoż po upływie kwadransa wysiedliśmy z dorożki w dzielnicy.

Łajtczapel. W powietrzu unosiła się woń wyziewów wielkiego miasta. Policjanci ogrodzili teren i rozpędzili gapiów. Nakryta prześcieradłem ofiara leżała ciągle w miejscu, gdzie ją znaleziono.

– Co o tym sądzisz, Watsonie? – zapytał Szerlok.

Uniosłem prześcieradło i przez dłuższą chwilę badałem wzrokiem ciało.

– Uderzenie zadano prawdopodobnie od tyłu – zauważyłem. – Ostrze wyszło z przodu, wyrywając krtań… Następnie zbrodniarz rozpruł brzuch kobiety, dobierając się do żołądka. Wyciągnął też część jelit i porozcinał je…

Opuściłem płótno i odszedłem na stronę, gdzie mój żołądek pozbył się śniadania. Gdy wróciłem, Szerlok Holmes badał lupą ślady na obleśnie brudnej ścianie pobliskiej kamienicy.

– Uderzenia zadano ze straszliwą siłą – powiedział w zadumie. – Krew chlapnęła aż tutaj.

– O ile to krew z naszego morderstwa – Lestrade wzruszył ramionami. – Równie dobrze może być z zeszłego tygodnia. Tu takie rzeczy często się zdarzają…

– Zastanawia mnie stopień rozkładu zwłok – powiedziałem dezynfekując przełyk zawartością niedużej piersiówki. – Wyglądają, jakby leżały tu co najmniej trzy dni.

– Nie, niemożliwe – odparł Lestrade. – Przedwczoraj przechodził tędy patrol policji. Zauważyliby ciało, jak mniemam.

– A kto je znalazł?

– Jakiś lekarz. Chyba Szwajcar, podał takie niemieckie nazwisko. Coś jakby Einstein, tak, Frank Einstein.

– Został zatrzymany? – zapytał mój przyjaciel. – A może chociaż przesłuchany?

Lestrade wzruszył ramionami.

– Ależ po co?

– Miał fartuch i stetoskop na szyi – wyjaśnił inspektor. – Na fartuchu były ślady krwi, widać świeżo po operacji szedł do domu.

– To faktycznie brzmi „prawdopodobnie” – kiwnął głową Holmes. – No cóż, dziękujemy, Lestrade. Nic więcej nie uda się z tego wydedukować – gestem objął walące się rudery i ciało leżące na ulicy. – Ktoś sprzątnie te zwłoki?

– Tak, koroner podjedzie po południu i jeśli jeszcze będą leżały, zabierze je do kostnicy rządowej.

Opuściliśmy to ponure miejsce. Tuż koło dorożki zaczepiła nas ruda ulicznica o bezczelnym spojrzeniu.

– Hej, detektywi, nie mielibyście ochoty rozwikłać kilku zagadek? – Przeciągnęła się lubieżnie i bezwstydnie. Zamierzyłem się na nią laską, a Holmes przeżegnał się odruchowo i splunął.

– To plugastwo trzeba by wywieszać do nogi – warknął. – Niszczą więzi rodzinne i demoralizują młodzież.

– Czyżbyś sympatyzował z naszym nieuchwytnym mordercą? – wyraziłem zdumienie.

– Przecież mówię, drogi Watsonie, powiesić, a nie wypruwać wnętrzności – odparł z godnością. – Zastanówmy się raczej nad kolejną teorią. Czy coś ci przychodzi do głowy?

– Mam pewną sugestię – powiedziałem. – W ostatnim numerze miesięcznika chirurgicznego „Lancet” opisywano teorię o zastępowaniu chorych narządów wewnętrznych człowieka zdrowymi, pobranymi od niedawno zmarłych.

– Fascynujące. Nie wiesz czasem, czy już weszli w etap prób?

– Szczerze mówiąc, niezbyt pamiętam. To świeża teoria, z pewnością wymaga jeszcze wielu badań, ale jeśli się powiodą, staniemy przed zgoła oszałamiającymi perspektywami. Czytałem też polemikę, w której ktoś stwierdzał, że narządy w zwłokach obumierają nazbyt szybko, zatem do celów transplantacji niezbędne będą organy pochodzące z bardzo świeżych ciał albo nawet z ludzi jeszcze żyjących.

Szerlok kiwnął głową i zapalił fajkę.

– Jeśli próby się powiodą, da to fantastyczne możliwości kryminalistom – powiedział. – Tysiące nowych, fascynujących zbrodni. Czy przypuszczasz, drogi Watsonie, że ten morderca to jakiś prekursor transplantologii i wycina z ciał narządy, aby eksperymentalnie wszywać je jakimś innym obiektom naukowym?

– Tego nie da się stwierdzić, dopóki nie zbadamy dokładnie, czy z ciała czegoś nie wycięto – odparłem. – Gdy zaglądałem, chyba wszystko było na swoim miejscu, a to, czego brakowało, leżało na ulicy. Czyli można powiedzieć, że na miejscu zdarzenia był komplet.

Mój przyjaciel posmutniał.

– Czyli teoria o transplantatorze-zabójcy upada – mruknął. – Zatem spróbujmy wydedukować coś nowego.

Choć dedukowaliśmy wspólnie aż do wieczora, wspomagając się ginem dla zwiększenia dedukcji, nie doszliśmy do żadnych wniosków. Wreszcie przed udaniem się na spoczynek, Holmes powiedział ze złością:

– Mamy za mało danych. Chodźmy spać, a jutro, gdy będzie kolejna ofiara, dowiemy się może, o co tu chodzi.

Kolejna ofiara, nosząca przed śmiercią imię Susan, została wypatroszona równie sprawnie jak poprzednie. Jej wnętrzności spływały malowniczą kaskadą po schodach.

– Hmm – powiedział Holmes, pykając z fajki. – To mi wygląda na robotę psychopaty.

– Dlaczego? – zainteresował się Lestrade.

– To proste, inspektorze. Ofiary dobierane są zupełnie przypadkowo. Nic ich nie łączy.

– Są w podobnym wieku, wszystkie są blondynkami i uprawiają tę samą „profesję” – zauważyłem.

Holmes uśmiechnął się z pobłażaniem.

– Nie są w zbliżonym wieku. Pierwsza miała trzydzieści lat, druga dwadzieścia sześć, a ta dwadzieścia siedem.

– Może kolejna będzie miała dwadzieścia osiem? – zamyślił się Lestrade.

– E, bzdury – powiedział Holmes. – Równie dobrze może wybierać coraz wyższe albo coraz niższe… Zabójca znów nie zostawił żadnych śladów.

– Zaraz, a to odbicie zakrwawionej dłoni na drzwiach domu? – przypomniałem.

– Ach, tak. O ile to dłoń zabójcy.

– A niby czyja? – zdziwił się Lestrade.

– Jakiś przechodzień mógł potknąć się, wpaść w kałużę krwi, a potem ubrudzoną rękę obetrzeć o deski – wyjaśnił Holmes. – Mój drogi Lestrade, pamiętaj o dedukcji. Powinieneś zawsze przewidywać wszelkie możliwe warianty rozwoju sytuacji… Nie mamy żadnego punktu zaczepienia. Poza tym te straszliwe obrażenia. To na pewno była robota psychopaty.

– Jak na psychopatę, nieźle zna się na anatomii – powiedziałem, świecąc małą, ręczną latarką karbidową do wnętrza opróżnionej jamy brzusznej ofiary. – Chyba brakuje jednej nerki.

– Hmmm – mruknął Holmes. – To by potwierdzało teorię o transplantatorze.

– Jakim plantatorze? – zainteresował się policjant.

– A nic, tak mi się powiedziało – odrzekł mój przyjaciel. – A więc, właściwie nie mamy prawie żadnych śladów.

Popatrzyłem pod nogi.

– Czekajcie – powiedziałem, – zwróćcie uwagę na te plamy. Wyglądają, jakby ktoś wdepnął w kałużę krwi, a potem poszedł w tamtą stronę.

Holmes podniósł nogi i popatrzył na podeszwy butów.

– To nie ja – stwierdził.

– Ja też nie – Lestrade zlustrował swoje kamaszki.

– Może chodźmy tym tropem – zaproponowałem. Poszliśmy. Na końcu ścieżki śladów znajdowały się drzwi, na których już wcześniej wypatrzyliśmy odcisk zakrwawionej ręki. Upaćkane krwią buty stały na progu.

– Ha! – rzekł Holmes. – Czyli jednak nie wszedł do środka.

– Pewnie go nie wpuścili – zauważył przytomnie Lestrade. – Żaden porządny obywatel mieszkający w tej dzielnicy nie wpuściłby pod swój dach mordercy.

– W tej dzielnicy nie mieszkają porządni obywatele, ale rozumiem, co chciałeś powiedzieć – uśmiechnął się Szerlok. – Skoro tutaj nie wszedł, to znaczy, że poszedł gdzieś dalej. No i szukaj wiatru w polu.

– Może coś wydedukujemy z tych butów? – zaproponował Lestrade.

Detektyw uśmiechnął się szeroko.

– Widzę, że zaczynasz myśleć – powiedział z uznaniem. – Ano zabierzmy je na komisariat.


Ustawiliśmy buciory na stole służącym do oględzin denatów i narzędzi zbrodni.

– Co można o nich powiedzieć? – mruknął Holmes. – Po pierwsze, strasznie niezgrabne.

– Są z kauczuku – dodałem. – Łączonego z jakąś przemysłową włókniną.

– To chyba kiepski gatunkowo filc – zauważył Lestrade. – Ale owo tworzywo nie jest kauczukiem. Znam się na tym, bo kiedyś walczyłem z jego przemytem. Zresztą, można dać do analizy albo porównać…

Po chwili przyniósł swoje kauczukowe kalosze. Faktycznie były inne w dotyku.

– Czy istnieją jakieś substancje mogące zastąpić kauczuk? – zapytał inspektora mój przyjaciel.

– Niestety nie, dlatego przemyt jest tak opłacalny.

Kiwnąłem poważnie głową.

– Czyli to musi być zupełnie nowe tworzywo – mruknął Holmes. – Dziwny ten but…

– Faktycznie, dość pokraczny – przyznałem.

– Jednak wygląda na wyrób przemysłowy.

– Zaraz, zobaczmy, czy w środku nie ma czasem nazwiska właściciela – błysnąłem pomysłem.

W pięć minut później Lestrade wypełniał list gończy za niebezpiecznym zabójcą, noszącym słowiańskie nazwisko Stomil Olsztyn.


Jakub zapakował wyciętą nerkę do pudełka.

Sami sprawdźcie. One nie są ludźmi. – Nabazgrał na kartce i złożywszy podpis, zamknął paczkę. Nalepił na niej garść polskich znaczków skarbowych i z pewnym wysiłkiem wcisnął do skrzynki na listy.


– Ciekawe, czy dziś w nocy znowu zaatakował? – zastanawiałem się, skubiąc zębami grzankę.

– Hmm – mruknął Holmes. – Niewykluczone. – Rozłożył poranne wydanie „Tajmsa”. – O, miałeś rację. Jest tu artykuł. Znowu rozpruł dwie kobiety. Zawód wiadomy, kolor włosów rudy. A myślałem, że on zabija tylko blondynki.

– Być może rude kobiety mają lepsze nerki do przeszczepiania – zauważyłem.

– A figę, przyjacielu – odezwał się Szerlok. – Nerka, która zaginęła, właśnie się znalazła.

– Gdzie? – zaciekawiłem się.

– W redakcji gazety „Pal Mcii”. To obala twoją teorię o przeszczepach. Trzeba wymyślić nowy motyw.

– Hmmm. A co ona robiła w redakcji?

– Przyszła pocztą – Holmes pyknął z fajki. – To oznacza, że któryś z dziennikarzy jest ludożercą.

– Ludożerca w Londynie? – wyraziłem zdumienie.

– To chyba niemożliwe.

– Skoro są na Nowej Zelandii, która jest naszą kolonią, to dlaczego nie ma ich być w metropolii? A więc dziennikarz-ludojad. Hmm. Możesz mi podać skoroszyt z wycinkami prasowymi?

Przyniosłem posłusznie.

– Oto nasz ptaszek – Szerlok wskazał jedno z nazwisk.

– Edward Malone. Przed kilku laty brał udział w wyprawie profesora Challengera do Ameryki Południowej. Natrafili tam na plemię pitekantropów, jedzących ludzkie mięso. Tak więc poszlaki wskazują na niego.

– A jak mu to udowodnimy?

– Będzie nam potrzebna świeża ludzka nerka. Zwabimy go w pułapkę.

– Skąd mam wziąć ludzką nerkę?

Szerlok uśmiechnął się lekko.

– Przyjacielu, przecież jesteś lekarzem. Wytnij komuś.

Poskrobałem się po głowie.

– Coś wymyślę – obiecałem.

Holmes ponownie rozłożył gazetę.

– O, tu piszą, że zabójca razem z nerką przysłał list.

– Do kogo adresowany?

– Do redakcji. Popatrz, jaki spryciarz. Kryje swojego przyjaciela Malone’a. Ale to nic. Aresztujemy obu, jego i tego Stomila.

– To imię brzmi jak rosyjskie – zauważyłem.

– Czekaj, co było w tym liście? Aha. Piszą, że zabójca zjadł drugą nerkę. Napisał o tym do nich. A list podpisał Jakub Wędrowycz. Dedukuję że zabójca wysłał nerkę do redakcji żeby odsunąć od siebie podejrzenia. Na pewno nie zjadł drugiej, bo na miejscu zdarzenia brakowało tylko jednej. Chyba że przegapiliśmy jakieś zwłoki…

– Wędrowycz! Ciekawe, co to może znaczyć? To chyba po serbsku albo w jakimś równie egzotycznym języku.

– Redaktor naczelny odcyfrował je za pomocą słownika wyrazów obcych jako Rozpruwacz.

– Kuba Rozpruwacz – mruknąłem. – Coś mi się zdaje, że będą kolejne ofiary…

– Popatrz, jaki sprytny! – wykrzyknął Holmes. – Nazywa się Stomil Olsztyn, a tymczasem podpisuje się pseudonimem…


Ostatnia strażniczka spośród tych, które jadły pudding feralnego dnia, gdy Jakub przybył do Londynu, stała pod latarnią. Egzorcysta podkradł się po cichutku.

– Te, mała, chcesz się zabawić? – zadał po angielsku pytanie podsłuchane koło sąsiedniej latarni.

– A masz, dziadu, pieniądze? – odpowiedziała bezczelnie. Przez kontekst zrozumiał. Pokazał jej sturublowy banknot.

– Nie zadaję się z Rosjanami – skrzywiła pogardliwie wargi.

Uderzył bagnetem od kałasznikowa w szyję, przecinając kręgosłup. Zręcznie rozerwał ubranie i wypruł flaki. W mętnym świetle gazowej latarni grzebał w jelitach. Nigdzie nie było jednak ani śladu przeklętej blaszki!

– Kopsnij wątrobę, koleś – rozległ się sympatyczny głos. Jakub, który przełączył się właśnie na telepatię, zrozumiał go bez trudu.

Wyciachał narząd i podał mu. Przybysz zręcznie zawinął organ w gazetę.

– Ktoś ty? – zagadnął egzorcysta bardziej pro forma niż z ciekawości.

– Doktor Wiktor Frank Einstein.

– Twój wnuk będzie fizykiem – uśmiechnął się Jakub. – Po co ci ten ochłap? Lisy futerkowe trzymasz?

– Nie. Chcę ożywić martwą materię.

– To kiepsko się nadaje do twoich celów. Szybki rozkład, syntetyczne gówno – wyjaśnił Wędrowycz. – Ale powodzenia.

– A ty, czego szukasz? Kamieni żółciowych?

– Ano, jedna kobitka połknęła taką fikuśną blaszkę, która jest mi potrzebna…

– To ty wypatroszyłeś je wszystkie?

– Jasne. Urobiłem się po łokcie i gówno…

– Czekaj, kiedy połknęła?

– Będzie gdzieś z pięć dni.

– Ty durny, dawno już to wydaliła. Jakub palnął się w czoło, aż zadudniło.

– Jasne! Sprawdzę w wychodku. Dzięki – uścisnął dłoń nieznajomego, po czym rozeszli się do swoich zajęć.


Tego wieczora słynny detektyw zaszedł do biura swojego przyjaciela, inspektora Lestrade’a.

– Czym mogę służyć? – Oficer na jego widok uśmiechnął się znacząco i wyciągnął z szuflady flaszkę whisky. Wypili, zakąsili, wypili na drugą nogę.

– Domyślam się już, kim jest Rozpruwacz – spokojnie powiedział Holmes.

– Ach tak. Aresztowaliśmy Malone’a i profesora Challengera. Dostali lekki łomot pałami i teraz obciążają się nawzajem, Malone zeznał, że profesor w Ameryce Południowej jadł małpie mięso i narzekał, iż smakuje podobnie jak ludzkie, co znaczy, że znał jego smak. Profesor opowiedział, jak Malone upiekł i spożył przedstawiciela Pitecantropus erectus. Ale od czasu, gdy ich zapudłowaliśmy, Rozpruwacz rozpruł kolejną kobietę.

– Czyli mają alibi… Jak poszukiwania Stomila?

– W martwym punkcie, ale daliśmy znać wszystkim posterunkowym.

– Mam nowy trop. Tym razem uderzymy w sam cel.

Brwi policjanta uniosły się do góry.

– Kto?

– Głupio powiedzieć, ale Rozpruwaczem jest doktor Watson.

– Coś podobnego. Skąd wiesz?

– No cóż. Po pierwsze, nie ma alibi na czas żadnego z morderstw.

– Myślałem, że mieszkają panowie razem.

– Owszem, ale w jego części mieszkania jest dodatkowe wyjście. Zapewne wymykał się nocami… polować.

– Rozumiem. Czy są jakieś poszlaki dodatkowe? – Cała masa. Ciągle kierował śledztwo na fałszywe tory. Najpierw bredził o wróżeniu z wnętrzności, co doprowadziło do aresztowania pana Dinozauropulosa. Potem o przeszczepach narządów wewnętrznych. To oczywiście bzdura, odciętej ręki nie można przyszyć, a co dopiero nerkę!

Później doprowadził do aresztowania cenionego profesora i jego zacnego przyjaciela dziennikarza, wreszcie te buty znalezione na miejscu zbrodni. Jak przebiegle odkrył w ich wnętrzu nazwisko właściciela! Ale przejrzałem jego podłą grę. Pewnie sam je tam podrzucił…

– Faktycznie, to wystarczy, żeby go skazać – ucieszył się Lestrade. – Wezmę dziesięciu ludzi i idziemy po niego…


Jakub wynurzył się z wychodka, dzierżąc nieciekawie umazaną srebrną blaszkę.

– No – powiedział. – Pora wracać. Wsiadł do budki stojącej z lewej.

– Cholera – mruknął. – Jak tu skoczyć do domu? Rozejrzał się w zadumie po wnętrzu.

– Tak na chłopski rozum powinno gdzieś tu być ustrojstwo do ustawiania stacji docelowej. O, na przykład to.

Na niedużym ekranie płonęły literki.

– Londyn – przesylabizował. – Aha, czyli ten historyk za dychę chciał lecieć ode mnie do Londynu i dlatego wszystko się pokiełbasiło. Datę ustawiłem, a miejsca nie… Czyli teraz trza datę i nazwę wsi.

Pod ekranikiem znajdowała się nieduża klawiatura. Jakub wpisał „Stary Majdan”. Na tarczy ustawił datę i godzinę. Wcisnął czerwony guzik i po chwili ze wzruszeniem oglądał stare, znajome, zarośnięte pajęczynami kąty swojej chałupy.

– Dobrze wrócić do siebie – westchnął. – A że z Bardakami nie wyszło, to nawet i lepiej. Gdybym nie miał wrogów, nudno by było na tej emeryturze…

W pięć minut później obudził się historyk.

– Mogę dać ci wody, ale uwierz mojemu doświadczeniu, klin najlepiej klinem wybijać.

Egzorcysta nalał mu szklankę bimbru.

– Rany, gdzie jest klucz kodowy? – Historyk pomacał się po kieszeni. – Pomóż mi szukać, bez tego nie wrócę do domu…

– Spoko. Siedzi pewnie w drzwiach tej twojej budki. Chyba wczoraj zapomniałeś wyjąć…

– Ach tak…

Podszedł do maszyny czasu i wyciągnął blaszkę za wystający koniec. Potem podejrzliwie popatrzył na swoje palce i pociągnął nosem, a jego twarz przybrała wyraz udręki. Jakub udał, że niczego nie zauważył.

– Zdaje się, że masz jakieś pytania – uśmiechnął się. – Jeśli jesteś gotów, to weź długopis i notuj…