"Adwokat" - читать интересную книгу автора (Connelly Michael)

Rozdział 8

Biuro prawne Dobbsa i Delgada znajdowało się na dwudziestym dziewiątym piętrze jednej z bliźniaczych wież, których sylwetki stanowiły charakterystyczny widok Century City. Przybyłem na miejsce punktualnie, ale wszyscy już siedzieli w sali konferencyjnej za długim lśniącym stołem. Przeszklona ściana wychodziła na zachód Santa Monica i Pacyfik z wyspami na horyzoncie. W przejrzystym powietrzu widziałem zarys Cataliny i Anacapy na samym skraju świata. Zachodzące słońce świeciło prosto w oczy, dlatego okno zasłaniała folia przeciwsłoneczna. Wyglądało to tak, jakby pokój założył ciemne okulary.

Okulary miał mój klient. Louis Roulet, w ray – banach w czarnych oprawkach, zajmował miejsce u szczytu stołu. Nie miał już na sobie szarego więziennego drelichu, lecz ciemnobrązowy garnitur i jasną jedwabną koszulkę. Wyglądał jak opanowany i pewny siebie młody rekin rynku nieruchomości, w niczym nie przypominając zalęknionego chłopca, którego widziałem w areszcie sądowym.

Po lewej ręce Rouleta siedział Cecil Dobbs, a obok niego zadbana starsza kobieta, elegancko uczesana i obwieszona biżuterią – jak przypuszczałem, matka Rouleta. Przypuszczałem także, że Dobbs nie powiedział jej, iż nie powinna brać udziału w spotkaniu.

Krzesło po prawej ręce Rouleta było puste i czekało na mnie.

Miejsce obok niego zajmował mój detektyw, Raul Levin, przed którym na stole leżała zamknięta teczka.

Dobbs przedstawił mi Mary Alice Windsor. Kobieta mocno uścisnęła mi dłoń. Kiedy usiadłem, Dobbs wyjaśnił, że pani Windsor będzie płacić za obronę syna i zgodziła się na zaproponowane przeze mnie warunki. Następnie podsunął mi kopertę. Zajrzawszy do środka, ujrzałem czek na sześćdziesiąt tysięcy dolarów wystawiony na moje nazwisko. Była to zaliczka, o którą prosiłem, ale spodziewałem się dostać na początek tylko połowę tej kwoty. Prowadziłem już sprawy, za które łączne honorarium było wyższe, lecz była to największa suma, jaką kiedykolwiek otrzymałem w jednym czeku.

Czek wystawiono na konto Mary Alice Windsor w bardzo solidnym banku – First National w Beverly Hills. Zamknąłem kopertę i przesunąłem po blacie z powrotem do Dobbsa.

– Zapłacić musi Louis – powiedziałem, patrząc na panią Windsor. – Nie interesuje mnie, czy pani da mu pieniądze, a on przekaże mnie. Czek powinien podpisać Louis. Pracuję dla niego i to musi być jasne od początku.

Odbiegało to od moich zwyczajów – nawet dziś rano przyjąłem pieniądze od osoby trzeciej. Była to jednak kwestia ustalenia nadzoru nad obroną. Wystarczył rzut oka na Mary Alice Windsor i CC.

Dobbsa siedzących po drugiej stronie stołu, aby się zorientować, że muszę im wyraźnie dać do zrozumienia, kto prowadzi sprawę i kto jest odpowiedzialny za wygraną lub przegraną.

Spostrzegłem z zaskoczeniem, jak rysy Mary Windsor tężeją.

Matka Rouleta przypominała mi w tej chwili stary zegar z płaską, kwadratową tarczą zamiast twarzy.

– Mamo – rzekł szybko Roulet, chcąc zażegnać wybuch, zanim jeszcze nastąpił. – Wszystko w porządku. Wypiszę czek. Powinienem sobie poradzić, dopóki nie dostanę od ciebie pieniędzy.

Spojrzała na mnie, potem na syna i znowu na mnie.

– Doskonale – powiedziała.

– Pani Windsor – zacząłem. – To bardzo ważne, że wspiera pani syna. Nie mam na myśli tylko strony finansowej. Jeżeli nie uda się nam obalić zarzutów i zdecydujemy się na proces, będzie bardzo ważne, aby okazała mu pani wsparcie publicznie.

– Proszę nie mówić głupstw – odparła. – Bez względu na to, co się stanie, zawsze będę przy nim stała. Trzeba go uwolnić od tych niedorzecznych zarzutów, a ta kobieta… nie dostanie od nas ani grosza.

– Dziękuję, mamo – powiedział Roulet.

– Ja też pani dziękuję – ciągnąłem. – Obiecuję, że będę panią informować, zapewne za pośrednictwem pana Dobbsa, gdzie i kiedy pani obecność będzie konieczna. Ważne, że syn może liczyć na pani pomoc.

Zamilkłem. Nie musiałem długo czekać, by zrozumiała, że została odprawiona.

– Czyli moja obecność tu i teraz nie jest konieczna, czy tak?

– Owszem. Musimy omówić sprawę, a najlepiej dla Louisa będzie, jeśli zrobi to tylko z zespołem obrony. Poufność między adwokatem a klientem nie obejmuje nikogo innego. Być może będzie pani zmuszona zeznawać przeciw synowi.

– Jeżeli wyjdę, kto odwiezie Louisa do domu?

– Mam kierowcę. Odwiozę go.

Pani Windsor spojrzała na Dobbsa w nadziei, że wykorzysta swoją pozycję, aby się sprzeciwić. Dobbs uśmiechnął się i wstał, by odsunąć jej krzesło. Dając za wygraną, podniosła się z miejsca.

– Doskonale – powiedziała. – Louis, do zobaczenia na kolacji.

Dobbs odprowadził ją na korytarz, gdzie jeszcze przez chwilę rozmawiali. Nie słyszałem, o czym mówili. Następnie pani Windsor wyszła, a Dobbs wrócił do sali konferencyjnej, zamykając za sobą drzwi.

Wyjaśniłem Rouletowi wstępne kroki postępowania, informując) go, że w ciągu dwóch tygodni zostanie mu przedstawiony akt oskarżenia, do którego będzie się musiał ustosunkować. Wówczas będzie także miał okazję zawiadomić oskarżenie, że nie skorzysta z odstąpienia od prawa do szybkiego procesu.

– To pierwsza decyzja, jaką musimy podjąć – powiedziałem. \

– Czy chcesz zwlekać, czy od razu przystąpić do rzeczy i przycisnąć oskarżenie.

– Jaki mamy wybór? – spytał Dobbs.

Spojrzałem na niego przelotnie, potem znów skupiłem uwagę na Roulecie.

– Będę szczery – odrzekłem. – Kiedy mam klienta, który nigdy nie był aresztowany, jestem skłonny doradzać zwłokę. W grę wchodzi jego wolność – najlepiej wykorzystać jej jak najwięcej, zanim i zapadnie wyrok.

– Mówisz o winnym człowieku – zauważył Roulet.

– Z drugiej strony – ciągnąłem – jeżeli oskarżenie ma słabe dowody, może wykorzystać zwłokę, żeby dobrać sobie mocniejsze kar – I ty. W tym momencie czas jest naszą jedyną bronią. Jeśli nie odstąpimy od prawa do szybkiego procesu, prokurator znajdzie się pod presją.

– Nie zrobiłem tego, co mi zarzucają – oznajmił Roulet. – Nie mam ochoty tracić czasu. Chcę jak najszybciej wyjaśnić te brednie.

– Jeżeli zdecydujemy się na szybki proces, wtedy teoretycznie | muszą wyznaczyć proces w ciągu sześćdziesięciu dni od odczytania aktu oskarżenia. W rzeczywistości jednak najpierw dochodzi do przesłuchania wstępnego, a termin procesu się przeciąga. Podczas wstępnego sędzia słucha zeznań i decyduje, czy dowody dają podstawę do wszczęcia procesu. To czysta formalność. Sędzia odroczy proces, znowu przedstawią ci akt oskarżenia i dopiero od tej chwili zaczyna się odliczanie sześćdziesięciu dni.

– Nie wierzę – powiedział Roulet. – To potrwa wieki.

– Zawsze możemy odstąpić od przesłuchania wstępnego. Wtedy zmusimy oskarżenie do odsłonięcia kart. Sprawę przejął młody prokurator. Nie ma doświadczenia w poważnych przestępstwach. Być może to najlepsze wyjście.

– Chwileczkę – wtrącił Dobbs. – Czy przesłuchanie wstępne to nie jest dobry sposób, żeby poznać dowody oskarżenia?

– Niekoniecznie – odparłem. – W każdym razie już nie. Jakiś czas temu legislatura próbowała usprawnić postępowanie i zmieniła wstępne w formalność, łagodząc zasady niedopuszczalności dowodów ze słyszenia. Teraz zwykle zeznaje tylko policjant prowadzący śledztwo. Obrona nawet nie ma okazji zobaczyć innych świadków.

Moim zdaniem najlepsza strategia to zmuszenie prokuratora, żeby pokazał, co ma w ręku, albo spasował. I sześćdziesiąt dni będzie się liczyło od pierwszego odczytania oskarżenia.

– Podoba mi się ten pomysł – rzekł Roulet. – Chcę to mieć jak najszybciej za sobą.

Skinąłem głową. Powiedział to takim tonem, jak gdyby uniewinnienie było już przesądzone.

– Niekoniecznie musi nawet dojść do procesu – odezwał się Dobbs. – Jeżeli zarzuty okażą się wątłe…

– Prokurator na pewno od nich nie odstąpi – przerwałem mu.

– Zazwyczaj jest tak, że policja przesadza z zarzutami, a prokurator trochę je łagodzi. Tu było inaczej. Prokuratura postawiła poważniejszy zarzut. Płyną stąd dwa wnioski. Pierwszy jest taki, że w swoim przekonaniu mają mocne dowody, a drugi, że podwyższyli stawkę, żeby mieć lepszą pozycję wyjściową, kiedy zaczniemy negocjować.

– Mówisz o ugodzie? – zapytał Roulet.

– Tak, o porozumieniu stron.

– Daj spokój, nie ma mowy o żadnej ugodzie. Nie pójdę do więzienia za coś, czego nie zrobiłem.

– Nie musisz wcale iść do więzienia. Nie jesteś noto…

– Nie o to chodzi, czy będę wolny, czy nie. Nie mam zamiaru przyznawać się do czegoś, czego nie zrobiłem. Jeżeli masz na ten temat inne zdanie, to od razu będziemy się musieli pożegnać.

Przyjrzałem mu się uważnie. Prawie każdy mój klient w którejś fazie sprawy zarzekał się, że jest niewinny. Zwłaszcza gdy było to nasze pierwsze spotkanie. Ale Roulet wygłosił to otwarcie i z zapałem, jakiego dawno nie widziałem. Kłamcy często się jąkają. Odwracają wzrok. Roulet niewzruszenie patrzył mi prosto w oczy.

– Trzeba jeszcze wziąć pod uwagę odpowiedzialność cywilną – dodał Dobbs. – Przyznanie się do winy pozwoli tej kobiecie…

– Świetnie to wszystko rozumiem – znów mu przerwałem. – Wydaje mi się jednak, że uprzedzamy fakty. Chciałem tylko przedstawić Louisowi w zarysie to, co go czeka. Co najmniej przez dwa tygodnie nie musimy wykonywać żadnego ruchu ani podejmować ostatecznych decyzji. Musimy po prostu wiedzieć przy odczytaniu oskarżenia, jak chcemy to rozegrać.

– Louis przez rok studiował prawo na UCLA – powiedział Dobbs.

~ Sądzę, że ma pewne rozeznanie w sytuacji.

Roulet skinął głową.

– W porządku – odrzekłem. – Wobec tego do rzeczy. Louis, zagnijmy od ciebie. Twoja matka wspomniała, że czeka na ciebie z kolacją. Mieszkasz w domu? To znaczy, u niej?

– Mieszkam w domku gościnnym. Matka zajmuje główny dom.

– Ktoś jeszcze z wami mieszka?

– Służąca. W głównym domu.

– Żadnego rodzeństwa, przyjaciół, przyjaciółek?

– Nikt więcej.

– I pracujesz w firmie matki?

– Właściwie prowadzę firmę. Matka rzadko ją odwiedza.

– Gdzie byłeś w sobotę wieczorem?

– W sobo… czyli wczoraj, tak?

– Nie, pytam o sobotę. Zacznij od soboty.

– W sobotę nie robiłem nic szczególnego. Siedziałem w domu i oglądałem telewizję.

– Sam?

– Zgadza się.

– Co oglądałeś?

– Stary film na DVD. „Rozmowę” Coppoli.

– Czyli nikt ci nie towarzyszył ani cię nie widział. Obejrzałeś film i poszedłeś spać.

– W zasadzie tak.

– W zasadzie. Dobra. Mamy niedzielę rano. Co robiłeś wczoraj w ciągu dnia?

– Grałem w golfa w Rivierze, jak zwykle parę drużynowych partyjek. Zacząłem o dziesiątej i skończyłem o czwartej. Wróciłem do domu, wziąłem prysznic, przebrałem się, zjadłem kolację w domu matki. Chcesz wiedzieć, co podano?

– Niekoniecznie. Ale później prawdopodobnie będę chciał poznać nazwiska osób, z którymi grałeś w golfa. Co się działo po kolacji?

– Powiedziałem matce, że wracam do siebie, ale tak naprawdę wyszedłem.

Zauważyłem, że Levin wyciągnął z kieszeni niewielki notes i zaczął notować.

– Jakim jeździsz samochodem?

– Mam dwa, rangę rovera z dwutysięcznego czwartego, którym wożę klientów, i carrerę z dwutysięcznego pierwszego do własnego użytku.

– Czyli wczoraj wieczorem wziąłeś porsche, tak?

– Zgadza się.

– Dokąd pojechałeś?

– Na drugą stronę wzgórza, do Doliny.

Powiedział to takim tonem, jakby wypad chłopca z Beverly Hills do robotniczych dzielnic San Fernando Valley był niebezpieczną wyprawą.

– Dokąd dokładnie pojechałeś?

– Na Ventura Boulevard. Wypiłem drinka w „Nat's North”, potem wstąpiłem kawałek dalej do „Morgan's” i tam też wypiłem drinka.

– To są bary, gdzie się chodzi na podryw, prawda?

– Tak. Dlatego właśnie tam poszedłem.

Był rzeczowy i spodobała mi się jego szczerość.

– A więc szukałeś kogoś. Kobiety. Konkretnej? Kogoś znajomego?

– Nikogo konkretnego. Chciałem coś zaliczyć, tak po prostu.

– Co się stało w „Nat's North”?

– Tam było raczej smętnie, więc wyszedłem. Nawet nie skończyłem drinka.

– Często tam bywasz? Barmani cię znają?

– Tak, znają. Wczoraj pracowała Paula.

– Dobrze, czyli tam nic nie wskórałeś i zmieniłeś lokal. Pojechałeś do „Morgan's”. Dlaczego „Morgan's”?

– Też często w nim bywam.

– Znają cię tam?

– Powinni. Nie oszczędzam na napiwkach. Wczoraj za barem były Denise i Janice. Obie mnie znają.

Odwróciłem się do Levina.

– Raul, jak się nazywała ofiara?

Levin otworzył teczkę, żeby wyciągnąć policyjny raport, ale nawet do niego nie zaglądając, odrzekł:

– Regina Campo. Znajomi nazywają ją Reggie. Dwadzieścia sześć lat. Powiedziała policji, że jest aktorką, ale zajmuje się akwizycją telefoniczną.

– I niedługo zamierza zakończyć tę pracę – powiedział Dobbs.

Zignorowałem jego uwagę.

– Louis, znałeś wcześniej Reggie Campo? – zapytałem.

Roulet wzruszył ramionami.

– Tak jakby. Widywałem ją w knajpach. Ale nigdy przedtem z nią nie byłem. Nawet z nią nie rozmawiałem.

– Próbowałeś?

– Nie, właściwie nigdy do niej nie podszedłem. Zawsze była w towarzystwie, czasem pokazywała się w większej grupie. Nie przepadam za tłokiem. Zwykle szukam samotnych.

– A wczoraj, na czym polegała różnica?

– Wczoraj sama do mnie podeszła.

– Opowiedz nam o tym.

– Nie ma o czym. Byłem u Morgana, nikomu nie przeszkadzałem, rozglądałem się za okazją, a ona siedziała na drugim końcu baru z jakimś facetem. Dlatego nie brałem jej nawet pod uwagę, bo wyglądało na to, że jest już zajęta, rozumiesz?

– Mhm. Co było potem?

– Po jakimś czasie ten facet wstaje, żeby pójść się odlać albo zapalić, i kiedy wychodzi, dziewczyna wstaje, siada koło mnie i pyta, czy jestem zainteresowany. Powiedziałem, że tak, ale co z tamtym?

Mówi, żebym się nim nie przejmował, że o dziesiątej się go pozbędzie i będzie wolna całą noc. Zapisała mi adres i powiedziała, żebym wpadł po dziesiątej. Obiecałem, że przyjdę.

– Na czym zapisała adres?

– Na serwetce, ale odpowiadając na następne pytanie – nie, już jej nie mam. Zapamiętałem adres i wyrzuciłem serwetkę. Pracuję w nieruchomościach. Pamiętam adresy.

– O której mniej więcej to było?

– Nie wiem.

– Jak to, powiedziała, żebyś przyszedł o dziesiątej. Nie patrzyłeś na zegarek, żeby zobaczyć, jak długo jeszcze musisz czekać?

– Chyba było między ósmą a dziewiątą. Jak tylko ten facet wrócił, wyszli.

– A ty o której wyszedłeś?

– Posiedziałem jeszcze parę minut. Zanim do niej pojechałem, wstąpiłem w jeszcze jedno miejsce.

– Gdzie?

– Dziewczyna mieszkała w Tarzana, więc poszedłem do „Lamplighter”. Miałem po drodze.

– Po co?

– No wiesz, chciałem zobaczyć, czy nie znajdę innej okazji. Mogłem trafić coś lepszego, na co nie będę musiał czekać ani…

– Ani co?

Nie dokończył.

– Brać używanego towaru?

Skinął głową.

– Dobra, idźmy dalej. Z kim rozmawiałeś w „Lamplighter”?

Gdzie to w ogóle jest?

Był to jedyny z odwiedzonych przez niego lokali, którego nie znałem.

– Na Ventura, przy White Oak. Właściwie z nikim tam nie rozmawiałem. Był tłok, ale nie znalazłem nikogo, kto by mnie zainteresował.

– Barmani też cię tam znają?

– Nie, raczej nie. Nie bywam tam za często.

– Udaje ci się trafić okazję przed trzecią knajpą?

– Nie, zwykle po dwóch próbach rezygnuję.

Skinąłem głową, grając na czas i zastanawiając się, o co go jeszcze zapytać, zanim przejdę do tego, co się zdarzyło w mieszkaniu ofiary.

– Ile czasu spędziłeś w „Lamplighter”?

– Około godziny. Może trochę mniej.

– Siedziałeś przy barze? Ile wypiłeś?

– Tak, dwa drinki przy barze.

– Ile w sumie drinków wypiłeś, zanim dotarłeś do mieszkania Reggie Campo?

– Hm, najwyżej cztery. W ciągu dwóch, dwóch i pół godziny. Jednego drinka w „Morgan's” zostawiłem nietkniętego.

– Co piłeś?

– Martini. Gray Goose.

– Czy w którymś z barów płacił pan za drinki kartą kredytową?

– – - zadał swoje pierwsze pytanie Levin.

– Nie – odparł Roulet. – Kiedy wychodzę, płacę gotówką.

Spojrzałem na Levina, czekając na dalsze pytania. W tym momencie wiedział o sprawie więcej niż ja. Chciałem dać mu wolną rękę, by pytał, o co chce. Levin zerknął na mnie i lekko kiwnął głową.

Oddawał mi głos.

– Dobrze – podjąłem. – O której przyszedłeś do Reggie Campo?

– Za dwanaście dziesiąta. Patrzyłem na zegarek. Chciałem się upewnić, czy nie zapukam za wcześnie.

– Co więc robiłeś przez te dwanaście minut?

– Czekałem na parkingu. Powiedziała, że o dziesiątej, to czekałem do dziesiątej.

– Widziałeś faceta, z którym wyszła z „Morgan's”?

– Tak, widziałem. Wyszedł z budynku i odjechał, a ja wszedłem.

– Jaki miał samochód? – spytał Levin.

– Żółtą corvettę – odrzekł Roulet. – Wersję z lat dziewięćdziesiątych. Nie znam dokładnego rocznika.

Levin skinął głową. Skończył. Wiedziałem, że próbuje dowiedzieć się czegoś bliższego o mężczyźnie, który był u Campo przed Rouletem. Znów przejąłem pałeczkę.

– A więc on wychodzi, a ty wchodzisz. Co było potem?

– Wszedłem do budynku i znalazłem jej mieszkanie na drugim piętrze. Zapukałem do drzwi i mi otworzyła.

– Chwileczkę. Nie chcę żadnych skrótów. Jak się dostałeś na drugie piętro? Schodami, windą? Musimy znać szczegóły.

– Windą.

– Ktoś jeszcze był w windzie? Ktoś cię widział?

Roulet pokręcił głową. Dałem mu znak, żeby kontynuował.

– Uchyliła drzwi, zobaczyła mnie i zaprosiła do środka. Za drzwiami był dość wąski korytarz. Musiałem ją wyminąć, żeby mogła zamknąć. Tak znalazła się za moimi plecami. Dlatego nie zorientowałem się, co się święci. Czymś mnie uderzyła i upadłem. Urwał mi się film.

Zamilkłem, zastanawiając się nad tym i usiłując wyobrazić sobie te scenę.

– Czyli zanim do czegokolwiek doszło, tak po prostu walnęła cię w głowę? Nic nie powiedziała, nie krzyczała, tylko ot tak podeszła do ciebie od tyłu i łup?

– Zgadza się.

– Dobrze, co dalej? Pamiętasz, co się potem stało?

– Jak przez mgłę. Pamiętam, że jak się ocknąłem, siedziało na mnie dwóch facetów. Przytrzymywali mnie. Potem wpadła policja.

I ratownicy. Siedziałem oparty o ścianę, miałem skute ręce, a ratownik podsuwał mi pod nos jakiś amoniak czy coś takiego. Wtedy dopiero zupełnie oprzytomniałem.

– Ciągle byłeś w jej mieszkaniu?

– Tak.

– Gdzie wtedy znajdowała się Reggie Campo?

– Siedziała na kanapie, a drugi ratownik opatrywał jej twarz.

Płakała i opowiadała gliniarzowi, że ją zaatakowałem. To jedno wielkie kłamstwo. Że zaskoczyłem ją w drzwiach, uderzyłem pięścią w twarz i groziłem, że ją zgwałcę i zabiję. Niczego takiego nie zrobiłem. Poruszyłem się, żeby obejrzeć ręce, które miałem skute za plecami. Zobaczyłem, że jedna jest w jakiejś plastikowej torebce, i zobaczyłem krew. Wtedy już się domyśliłem, że mnie wrobiła.

– Co masz na myśli?

– Pomazała krwią moją rękę, żeby wyglądało to tak, jakbym ją uderzył. Ale lewą rękę. Nie jestem mańkutem. Gdybym miał kogoś uderzyć, użyłbym prawej.

Wykonał w powietrzu cios prawą ręką, chcąc to zilustrować, gdybym przypadkiem nie zrozumiał. Wstałem z krzesła i podszedłem do okna. Miałem wrażenie, jakbym był wyżej niż słońce. Oglądałem zachód. Opowieść Rouleta wzbudziła we mnie niepokój. Brzmiała tak niewiarygodnie, że mogła być prawdziwa. I to mnie martwiło.

Zawsze się bałem, że mogę nie rozpoznać niewinnego człowieka.

W moim zawodzie było to tak rzadkie zjawisko, że ciągle towarzyszył mi lęk, iż nie będę na to przygotowany. Że tego nie zauważę.

– Dobrze, zatrzymajmy się na tym – powiedziałem, nie odwracając się od okna. – Twierdzisz, że umazała ci rękę krwią, żeby cię wrobić. I umazała lewą. Gdyby jednak chciała cię wrobić, umazałaby prawą, bo ogromna większość ludzi jest praworęczna, zgadza się?

Nie pomyślała o statystyce?

Odwróciłem się w stronę stołu i ujrzałem skonsternowane miny.

– Mówiłeś, że uchyliła drzwi i zaprosiła cię do środka – powiedziałem. – Widziałeś jej twarz?

– Niecałą.

– A co widziałeś?

– Oko. Lewe oko.

– Czyli nie widziałeś prawej połowy jej twarzy? Nawet kiedy wszedłeś?

– Nie, stała za drzwiami.

– Zgadza się! – wtrącił w podnieceniu Levin. – Kiedy zapukał do” drzwi, była już ranna. Schowała się przed nim, a gdy wszedł, grzmotnęła go w głowę. Obrażenia były tylko z prawej strony twarzy, dlatego umazała mu krwią lewą rękę.

Pokiwałem głową, uznając jego rozumowanie za logiczne. Wydawało się, że jest w tym jakiś sens.

– No dobrze – powiedziałem, odwracając się od okna i spacerując po sali. – To się może przydać. Louis, mówiłeś nam, że widywałeś tę kobietę w barach, ale nigdy z nią nie byłeś. Nie znaliście się. Po co miałaby to zrobić? Po co miałaby cię, jak twierdzisz, wrobić?

– Dla pieniędzy.

Nie powiedział tego Roulet. Odpowiedzi udzielił mi Dobbs. Spojrzałem na niego. Wiedział, że wyrwał się zupełnie nie w porę, ale najwyraźniej się tym nie przejmował.

– To oczywiste – ciągnął. – Kobieta chce pieniędzy od niego i rodziny. Pewnie już składa pozew. Zarzuty kryminalne stanowią tylko preludium do procesu cywilnego. Będzie żądała pieniędzy. O to jej naprawdę chodzi.

Usiadłem, wymieniając spojrzenia z Levinem.

– Dzisiaj w sądzie widziałem zdjęcie tej kobiety – oznajmiłem.

– Miała zmasakrowaną połowę twarzy. Obrona ma przyjąć, że sama to sobie zrobiła?

Levin otworzył teczkę i wyciągnął arkusz papieru. Była to czarno – biała kserokopia zdjęcia, które pokazała mi w sądzie Maggie McPherson. Widniała na nim spuchnięta twarz Reggie Campo. Levin miał dobre źródła, ale nie tak dobre, by dotrzeć do oryginalnej fotografii. Przesunął kserokopię po stole w stronę Dobbsa i Rouleta.

– Prawdziwe zdjęcia dostaniemy po ujawnieniu dowodów – dodałem. – Wyglądają znacznie, znacznie gorzej i jeżeli mamy trzymać się twojej wersji, to przysięgli – jeśli oczywiście staniesz przed ławą przysięgłych – będą musieli uwierzyć, że sama to sobie zrobiła.

Obserwowałem Rouleta, gdy się przyglądał zdjęciu. Jeżeli to rzeczywiście on zaatakował Reggie Campo, nie dał tego po sobie poznać, oglądając własne dzieło.

– Wiecie co? – powiedziałem. – Uważam się za dobrego prawnika, który potrafi przekonywać przysięgłych. Ale nawet ja nie bardzo mogę uwierzyć w tę historię.