"Człowiek z Marsa" - читать интересную книгу автора (Lem Stanisław)

III

Kiedy czarny l#347;ni#261;cy sto#380;ek spocz#261;#322; nareszcie nieruchomo w o#347;lepiaj#261;cym blasku lamp #322;ukowych, in#380;ynier Fink otar#322; sobie pot z czo#322;a grzbietem r#281;ki, poprawi#322; przekrzywiony krawat i spogl#261;daj#261;c na spotnia#322;e czerwone twarze otaczaj#261;cych m#281;#380;czyzn, powiedzia#322;:

— Teraz mamy go, musimy si#281; zastanowi#263;, co robi#263; dalej.

Profesor Widdetton, kt#243;ry jako jedyny nie nosi#322; azbestowo–o#322;owianego skafandra i dlatego sta#322; za #347;ciank#261;, zbudowan#261; napr#281;dce ze z#322;o#380;onych w stos p#322;yt o#322;owianych, zbli#380;y#322; si#281;, patrz#261;c na swoj#261; z#322;ot#261; cebul#281;, ze s#322;owami:

— Panowie, ju#380; dwana#347;cie minut jeste#347;my wystawieni na dzia#322;anie promieni, prosz#281; za mn#261;.

Wyszli#347;my, rzucaj#261;c niezbyt spokojne spojrzenia na t#281; wielk#261; czarn#261; bry#322;#281;. Wychodz#261;c ostatni, spojrza#322;em raz jeszcze. Dziwny ten stw#243;r le#380;a#322; na drewnianych koz#322;ach, trzy w#281;#380;ownice, wychodz#261;ce z bok#243;w, spoczywa#322;y w bez#322;adnych splotach na ziemi. Znany metaliczny terkot dobiega#322; z wn#281;trza w bardzo wolnych odst#281;pach czasu, przerywany cichym syczeniem, czy raczej suwaniem, metalicznych p#322;aszczyzn. #346;wiat#322;o gra#322;o w b#322;yszcz#261;cej czarnej pow#322;oce, odbijaj#261;c si#281; mocniej w niekt#243;rych punktach powierzchni, posiadaj#261;cych wypuk#322;e, szkliste wsadki, jakby #347;lepe oczy. Dreszcz mi przeszed#322; po grzbiecie — z ulg#261; zamkn#261;#322;em drzwi. Szli#347;my parami korytarzem wiod#261;cym do windy.

— Jak pan s#261;dzi, doktorze, czy dawki promieni mog#261; si#281; sumowa#263;? To znaczy, czy je#380;eli teraz nie b#281;dziemy im poddani kilkana#347;cie minut, czy te#380; p#243;#322; godziny, mo#380;e godzin#281;, czy nowa porcja na#347;wietlania nie doda si#281; w szkodliwym dzia#322;aniu do poprzedniej?

Doktor roz#322;o#380;y#322; r#281;ce:

— Nie wiem, drogi profesorze, nie wiem nic. Je#380;eli chodzi o analogi#281; z radium, to trzeba stosowa#263; d#322;u#380;sze przerwy, co najmniej kilka dni.

— O, #378;le — mrukn#261;#322; profesor. — Tu trzeba dzia#322;a#263; natychmiast.

Po kilku chwilach siedzieli#347;my w wygodnych fotelach biblioteki. Z ulg#261; zaci#261;gn#261;#322;em si#281; dobrym papierosem. Mi#281;#347;nie dr#380;a#322;y mi jeszcze po wysi#322;ku: musieli#347;my sami przenie#347;#263; unieszkodliwionego potwora do kamery do#347;wiadczalnej, zanimby nie nast#261;pi#322;a remisja.

Profesor zapali#322; swoje zgas#322;e cygaro.

— Prosz#281; pan#243;w, sytuacja jest jasna: albo zostawiamy naszego mi#322;ego go#347;cia i dajemy drapaka setki mil st#261;d, im dalej, tym lepiej, albo te#380; przyst#281;pujemy do akcji ju#380;, w tej chwili. Trzeciej drogi nie widz#281;, je#380;eli nie chcemy, #380;eby si#281; nam rozlaz#322; pod palcami, obracaj#261;c nas samych w py#322; atomowy…

— Profesorze, pozw#243;l pan — zacz#261;#322; Frazer. Twarz jego b#322;yszcza#322;a w zachodz#261;cym s#322;o#324;cu. — Jedynym sposobem, jaki widz#281;, jest rozebranie maszyny na nieszkodliwe cz#281;#347;ci, wzgl#281;dnie od#322;#261;czenie kamery, to jest reguluj#261;cego #380;ywego centrum. To centrum, jak wiadomo, posiada w okienku kilka ma#322;ych otwork#243;w, s#322;u#380;#261;cych prawdopodobnie do oddychania. Gdyby tak nie by#322;o, nie mogliby#347;my zatru#263; go tak szybko. Ot#243;#380;, powtarzam, trzeba je jako#347; od#322;#261;czy#263;…

— Pr#243;ba ta jest r#243;wnoznaczna z wydaniem wyroku #347;mierci — zauwa#380;y#322; cicho profesor. — Je#380;elibym spyta#322;, kt#243;ry z pan#243;w spr#243;buje zrobi#263; t#281; operacj#281; pod kierownictwem i wed#322;ug wskaz#243;wek naszych dwu in#380;ynier#243;w, kto by si#281; zg#322;osi#322;?

Nie patrz#261;c na siebie, wszyscy m#281;#380;czy#378;ni wstali. Ja sam nie wiem, jak wsta#322;em, ale w pewnej chwili ujrza#322;em zwr#243;cone na nas czarne, l#347;ni#261;ce teraz ciep#322;o oczy profesora.

— Dzi#281;kuj#281; wam, panowie. By#322;em tego pewny. Ale marnowa#263; #380;ycia daremnie nie pozwalam. Panie in#380;ynierze, czy ma pan jaki#347; projekt?

Tak wygl#261;da#322;o, bo Fink kre#347;li#322; co#347; gor#261;czkowo w podr#281;cznym bloku; smarowa#322; jakie#347; formu#322;y na papierze, a#380; wsta#322; nagle:

— Panowie: jest. Trzeba u#380;y#263; klisz fotograficznych.

— Ale#380; to na nic — powiedzia#322;em. — Te promienie z pewno#347;ci#261; spal#261; klisz#281;…

— A je#380;eli nawet, nic nie szkodzi. — Fink zdawa#322; si#281; nie by#263; zra#380;ony moj#261; opozycj#261;. — Na#347;wietlimy szereg klisz, eksponuj#261;c je w r#243;#380;nych miejscach maszyny, i po pierwsze, odnajdziemy w ten spos#243;b miejsce, kt#243;re wydziela te promienie, a po drugie, uzyskamy, by#263; mo#380;e, jakie#347; chocia#380;by niejasne poj#281;cie o wewn#281;trznej strukturze maszyny.

— A to w jaki spos#243;b? — spyta#322; doktor.

— Ca#322;kiem prosto: r#243;#380;ne cz#281;#347;ci aparatu poch#322;aniaj#261; produkowane w jego wn#281;trzu promienie w r#243;#380;nym stopniu i dadz#261; na kliszy, przy#322;o#380;onej do sto#380;ka, cienie podobne do rentgenowskich, po kt#243;rych, by#263; mo#380;e, poznamy zarysy budowy wewn#281;trznej.

Profesor skin#261;#322; g#322;ow#261;.

— Prosz#281; pana, panie in#380;ynierze, niech pan to zrobi — ale zaraz doda#322;, widz#261;c, #380;e Fink wstaje: — Niech kto p#243;jdzie z panem i uwa#380;a przez szczelin#281; w drzwiach pancernych, czy panu si#281; co#347; nie przydarzy. Kontrola taka b#281;dzie na przysz#322;o#347;#263; obowi#261;zkowa i konieczna. My za#347; pom#243;wimy dalej.

Poniewa#380;, jak si#281; wydawa#322;o, nikt nie chcia#322; opu#347;ci#263; interesuj#261;cego zebrania, zg#322;osi#322;em si#281; i poszed#322;em z in#380;ynierem. Po drodze do kamery wzi#261;#322; on grub#261; paczk#281; klisz, kt#243;re opakowa#322; pot#281;#380;nymi p#322;ytami o#322;owiu. Wa#380;y#322;y tyle, #380;e#347;my te klisze ledwo do miejsca przeznaczenia donie#347;li. Tu in#380;ynier kaza#322; mi patrze#263; przez filtr ze szk#322;a o#322;owiowego, wpuszczony w p#322;yt#281; pancern#261; drzwi, a sam wzi#261;#322; kilka p#322;yt do r#261;k i wszed#322; do kamery. Usun#261;wszy os#322;on#281; o#322;owiow#261;, na#347;wietli#322; jedn#261;, potem drug#261;, i tak robi#322; dalej, przytykaj#261;c klisze do coraz to innego miejsca czarnego sto#380;ka, post#281;puj#261;c systematycznie w linii spiralnej. Wszystko to odbywa#322;o si#281; w absolutnej ciszy, przerywanej tylko dalekim, cichym cykaniem, dobywaj#261;cym si#281; z wn#281;trza maszyny. Kiedy in#380;ynier wyszed#322;, zauwa#380;y#322;em, #380;e twarz mia#322; czerwon#261;. Jak mi si#281; zdawa#322;o, by#322; to pierwszy objaw szkodliwego dzia#322;ania promieni. Nic jednak nie powiedzia#322;em, nie chc#261;c go niepokoi#263;, i poszli#347;my do laboratorium.

In#380;ynier wszed#322; ze mn#261; do ma#322;ej ciemni, zachlupota#322;y odczynniki i zap#322;on#281;#322;o ma#322;e rubinowe #347;wiate#322;ko. P#322;yny przelewa#322;y si#281; w miesza#322;kach, strumie#324; wody ciek#322; z kranu. Osun#261;#322;em si#281; na taboret. Odczuwa#322;em ogromne zm#281;czenie i zdawa#322;o mi si#281;, #380;e nie spa#322;em chyba od miesi#281;cy. Ale in#380;ynier pochyli#322; si#281; nad kliszami i momentalnie zapomnia#322;em o znu#380;eniu i bezsenno#347;ci — ju#380; by#322;em przy nim. Klisza pod #347;wiat#322;o ukazywa#322;a jedno zaczernione miejsce, jakie#347; niewyra#378;ne r#243;wnoleg#322;e smugi, w samym centrum by#322;a spalona zupe#322;nie. Druga da#322;a obraz podobny. Wszystkie inne, kt#243;re bra#322;em do r#281;ki, by#322;y spalone.

— Na nic, psiakrew — zakl#261;#322; in#380;ynier. — Trzeba robi#263; jeszcze raz. Tylko skr#243;cimy dwa razy czas ekspozycji: diabelnie przenikliwe s#261; te promienie.

— Pan ju#380; nie p#243;jdzie, panie in#380;ynierze — powiedzia#322;em. — Teraz moja kolej. Dosy#263; z pana. Kiedy wyszed#322; pan z kamery, mia#322; pan czerwon#261; twarz, a wie pan, co to znaczy.

In#380;ynier protestowa#322;, ale postawi#322;em na swoim. Poszli#347;my znowu po p#322;yty i z nowym zapasem wszed#322;em do kamery. Przyznaj#281;, #380;e w pierwszej chwili by#322;o mi nieswojo. Pierwszy raz by#322;em sam na sam z naszym tajemniczym, #347;mierciodajnym go#347;ciem — a jego tykanie, chwilami podobne bardzo do s#322;abego ludzkiego rz#281;#380;enia (a mo#380;e by#322;a to tylko gra mojej wyobra#378;ni) tak#380;e nie dzia#322;a#322;o uspokajaj#261;co.

Przyk#322;ada#322;em szybko klisze, patrz#261;c na umocowany na przegubie stoper i wybieg#322;em z na#347;wietlonymi z kamery, gdzie je przejmowa#322; ode mnie in#380;ynier. Gdy ostatnia klisza zosta#322;a eksponowana, poszli#347;my do ciemni.

I znowu te ci#261;gn#261;ce si#281; minuty napr#281;#380;enia, p#322;yty chlupota#322;y w szerokich miskach, jakie#347; plamy pojawia#322;y si#281; na ociekaj#261;cym wod#261; szkle, jakie#347; cienie znaczy#322;y si#281;, pot#281;gowa#322;y, ja#347;nia#322;y… Dwie klisze by#322;y spalone. In#380;ynier sprawdzi#322; ich numery, por#243;wna#322; z planem maszyny i powiedzia#322;:

— Centrum promieniotw#243;rcze jest mi#281;dzy dwoma dolnymi, szklistymi otworami. Tam si#281; te dwie p#322;yty spali#322;y.

— A reszta? — spyta#322;em, usi#322;uj#261;c zagl#261;da#263; mu przez rami#281;.

— Jeszcze chwila, tylko dam do utrwalacza. Stoper tyka#322; w ciemno#347;ci, s#322;ycha#263; by#322;o nasze przyspieszone oddechy.

Wreszcie in#380;ynier wyj#261;#322; p#322;yty z k#261;pieli i wyszli#347;my na korytarz.

— Oto pierwsza: splot jasnych i ciemnych smug, jakie#347; linie, a to, czy to nie owalny s#322;aby cie#324;? Tak, ale#380; to jest…

— Tak, to jest gruszka centralna, ma pan s#322;uszno#347;#263;. Ten cie#324; wskazuje na to, #380;e ona jest nieprzenikliwa dla promieni, i to wyja#347;nia ju#380; jedno, mianowicie, #380;e dzia#322;anie emisji jest dla plazmy zawartej w gruszce nieszkodliwe tylko dlatego, #380;e ona jest z jakiego#347; zagadkowego materia#322;u, kt#243;ry tych fal nie przepuszcza.

Druga i trzecia klisza: dalsze szczeg#243;#322;y w postaci nawarstwionych cieni, krzy#380;uj#261;ce si#281; smugi ciemniejsze i ja#347;niejsze…

— Te bardzo ostre — obja#347;nia#322; mnie in#380;ynier — pochodz#261; od kabli, czy te#380; rur przechodz#261;cych przy samej powierzchni, do kt#243;rej pan klisze przyk#322;ada#322;, a te zamazane z cz#281;#347;ci bardziej odleg#322;ych.

— Czy pan co#347; wie, czy pan si#281; jako#347; orientuje? — zapyta#322;em cicho.

In#380;ynier u#347;miechn#261;#322; si#281;.

— Zbyt dobre ma pan poj#281;cie o mojej wiedzy… Na razie wiem tyle co pan. Trzeba b#281;dzie zrobi#263; kilka szkic#243;w.

Udali#347;my si#281; do laboratorium, gdzie Fink wzi#261;#322; do r#281;ki o#322;#243;wek i pocz#261;#322; rzuca#263; na wielki, rozpi#281;ty na desce arkusz jakie#347; proste i krzywe, rzutowa#322; je, obraca#322; klisze na r#243;#380;ne strony, a#380; wreszcie na bia#322;ym papierze ukaza#322; si#281; splot kontur#243;w, kt#243;ry w ca#322;o#347;ci przedstawia#322; bry#322;#281; obrotow#261; zbli#380;on#261; do sto#380;ka.

— Mechanizm poruszaj#261;cy jest ju#380; prawie jasny… — mrucza#322; in#380;ynier — ale co nam z tego… Jak wyj#261;#263; to diabelne j#261;dro ze skorupy, oto orzech.

— Czy przynajmniej jaka#347; zasada konstrukcji jest dla pana zrozumia#322;a? — spyta#322;em.

— Widz#281;, #380;e jest to diablo zawi#322;e, s#261; tam cz#281;#347;ci maj#261;ce niew#261;tpliwie co#347; wsp#243;lnego z uk#322;adami transformatorowymi, jakby kable, ale co, u licha, jest #378;r#243;d#322;em energii? Poj#281;cia nie mam. Nie widz#281; #380;adnych cz#281;#347;ci obrotowych.

_ Wydaje mi si#281;, #380;e stukot wychodzi raczej z g#243;rnej cz#281;#347;ci sto#380;ka — zauwa#380;y#322;em. — Mo#380;e si#281; myl#281;.

— Nie, mnie to te#380; si#281; nasun#281;#322;o, tam jest cz#281;#347;#263; ruchoma: to b#281;dzie to — zadecydowa#322;, wskazuj#261;c na cie#324; niewyra#378;ny, jakby tr#243;jk#261;ta o r#243;#380;nych bokach, kt#243;ry wygl#261;da#322; jak…

— Ale#380; tak, panie in#380;ynierze — zawo#322;a#322;em — to#380; to wygl#261;da ca#322;kiem jak b#261;k, dziecinny b#261;k…

— My#347;li pan? — in#380;ynier zmarszczy#322; brwi. — Zasada #380;yroskopowa, a wi#281;c jego sercem by#322;by #380;yroskop. Zdaje mi si#281;, #380;e ma pan racj#281; — powiedzia#322; po chwili i rzuci#322; par#281; linii na rysunek. Teraz w centrum bry#322;y widnia#322; b#261;k podobny do dwu sto#380;k#243;w z#322;#261;czonych podstawami. By#322; on umieszczony w przerwie centralnego cienia — jakby rury, kt#243;ra sz#322;a #347;rodkiem maszyny, przerywaj#261;c si#281; dla przyj#281;cia b#261;ka, a ko#324;cz#261;c w g#243;rze rozet#261;, na kt#243;rej umieszczona by#322;a tajemnicza gruszka.

— Idziemy — powiedzia#322; in#380;ynier, wyrwa#322; z deski kilka pluskiewek, kt#243;re trzyma#322;y papier, zwin#261;#322; go w rulon i wzi#261;#322; pod pach#281;.

Nasze wej#347;cie zosta#322;o przyj#281;te w napr#281;#380;onym oczekiwaniu. In#380;ynier roz#322;o#380;y#322; papier przed profesorem i obja#347;nia#322; kr#243;tko.

— Zasada dzia#322;ania jest mi zupe#322;nie niezrozumia#322;a

— powiedzia#322;. — Widz#281; drog#281;, jedyn#261;: trzeba zatrzyma#263; promieniowanie, oto conditio sine qua non.

Widdletton patrzy#322; na niego spod przymru#380;onych powiek i s#322;ucha#322; w milczeniu.

— Poniewa#380; jedynym, jakby centralnym elementem mechanicznym jest ten b#261;k, czy te#380; #380;yroskop, odkryty w#322;a#347;ciwie, a nie jest to zreszt#261; stuprocentowe, przez McMoora — wszyscy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem — trzeba go zatrzyma#263;. Ten rozwiany cie#324; na kliszy wskazuje, #380;e to jest jedyna cz#281;#347;#263; ruchoma. Nie wiem, mo#380;e to g#322;upia analogia z sercem ludzkim, ale wydaje mi si#281;, #380;e trzeba to unieruchomi#263;. Mo#380;e wtedy b#281;dzie mo#380;na si#281; zaj#261;#263; demonta#380;em…

— A jak pan to chce zrobi#263;? — spyta#322; profesor.

— Widz#281; jedyny spos#243;b: jak wiadomo z tragicznego do#347;wiadczenia profesora Haw#322;eya, atakowa#263; centralnej gruszki z plazm#261; nie mo#380;na, pr#243;b#281; wyj#281;cia jej przyp#322;aci#322; on #347;mierci#261;. Trzeba wobec tego przebi#263; pancerz sto#380;ka w tym miejscu — rzuci#322; czerwon#261; kred#281; na arkusz — i za pomoc#261; jakiego#347; instrumentu wstrzyma#263; #380;yroskop w jego akcji.

Nast#261;pi#322;o milczenie. Przerwa#322; je doktor:

— Za#322;#243;#380;my, #380;e samo wiercenie dziury w pancerzu odb#281;dzie si#281; w ciszy i spokoju. Przypuszczam jednak, #380;e taki organ, jak to tak zwane serce, jest jako#347; od intruz#243;w broniony, i #380;e pr#243;ba zatrzymania go sko#324;czy si#281; smutno.

— Ja tak#380;e jestem o tym przekonany — powiedzia#322; in#380;ynier — ale innej drogi nie widz#281;. — I usiad#322;. Widdletton rozgl#261;da#322; si#281; szczeg#243;#322;owo w rysunku, por#243;wnywa#322; go ze zdj#281;ciami, a potem spojrza#322; na zegarek.

— Moi panowie — powiedzia#322; — tu nie chodzi o m#261;dro#347;#263; czy g#322;upot#281;. W tym wypadku ja nie jestem ju#380; waszym przyw#243;dc#261;, prosz#281;, b#281;dziemy g#322;osowa#263;: czy mamy p#243;j#347;#263; za propozycj#261; in#380;yniera Finka? Prosz#281; si#281; dobrze zastanowi#263;, mo#380;e jest inny projekt?

— Ja mam projekt… — powiedzia#322;em. — Trzeba zrobi#263; tak: dziur#281; wywierci#263; automatyczn#261; wiertark#261; sterowan#261; na odleg#322;o#347;#263;. To si#281; da zrobi#263;. A obserwacje prowadzi#263; przez zmontowany w kamerze telewizor i odpowiednio dzia#322;a#263;.

— Odpowiednio, to znaczy jak? — spyta#322; Frazer.

— Mo#380;e uda si#281; wykombinowa#263; taki przyrz#261;d, kt#243;ry by m#243;g#322;, sterowany na odleg#322;o#347;#263;, demontowa#263; maszyn#281;… co#347; w rodzaju robota…

— My#347;l jest bardzo dobra — powiedzia#322; in#380;ynier — ale, niestety, czasu mamy ma#322;o. Takich aparat#243;w gotowych nie ma, a zam#243;wi#263;, nawet drog#261; lotnicz#261;, to potrwa co najmniej trzy dni.

— Tyle panu nie daj#281; — powiedzia#322; profesor. — Do dwunastej, do p#243;#322; na pierwsz#261; najdalej, musimy ju#380; co#347; osi#261;gn#261;#263;.

— W tym czasie to wykluczone — powiedzia#322; Fink — ale jest inna mo#380;liwo#347;#263;: wysadzi#263; sto#380;ek w powietrze, na przyk#322;ad ekrazytem.

— Co, zniszczy#263;?! Nie, nigdy — rozleg#322;y si#281; zmieszane g#322;osy.

— Panowie, jestem z was dumny! — profesor Widdletton wsta#322;. — Pytam raz jeszcze, czy mamy post#261;pi#263; wed#322;ug propozycji in#380;yniera Finka?

— Tak!

— A wi#281;c prosz#281; do pracy. — Profesor patrzy#322; na Finka. — Jakie pan daje optymalne warunki ochronne?

Fink namy#347;la#322; si#281;.

— Skafandry musz#261; nosi#263; wszyscy, na korytarzu te#380;, przy kamerze b#281;dzie zawsze tylko jeden cz#322;owiek, pociski gazowe musz#261; by#263; w pogotowiu i maski przeciwgazowe dla nas. Pierwszy etap to jest wiercenie. My#347;l#281;, #380;e to si#281; da zrobi#263; tak, jak powiedzia#322; McMoor, ju#380; o tym my#347;la#322;em. Tylko obserwowa#263; trzeba b#281;dzie przez szczelin#281; w drzwiach. Co dalej, to si#281; zobaczy.

Korytarz by#322; pusty. Przysz#322;a moja kolej — sta#322;em przy drzwiach stalowych, trzymaj#261;c przy ustach s#322;uchawk#281; napr#281;dce za#322;o#380;onego telefonu i zagl#261;da#322;em z wyt#281;#380;eniem do wn#281;trza kamery. By#322;em ju#380; drugi — po doktorze — i patrzy#322;em, jak w bladoniebieskim #347;wietle elektrycznym sycza#322;a i gwizda#322;a cicho wiertarka, przystawiona na #380;elaznej podstawie do koz#322;#243;w z tajemnicz#261; maszyn#261;.

Szerokie wiert#322;o ze stali wanadowo — krzemowej wpija#322;o si#281; w tward#261; skorup#281; sto#380;ka. Nitka #347;wiat#322;a drga#322;a w jego wiruj#261;cych skr#281;tach. W jednej r#281;ce #347;ciska#322;em s#322;uchawk#281;, w drugiej — wy#322;#261;cznik elektryczny wiertarki, wyprowadzony za drzwi kamery, i czeka#322;em. Na razie nic si#281; nie dzia#322;o — wiert#322;o zag#322;#281;bia#322;o si#281; zupe#322;nie niewidocznie, ale znaj#261;c ju#380; niespodzianki tego mechanicznego potwora, by#322;em napi#281;ty do ostateczno#347;ci.

— No, co tam? — rozleg#322; si#281; w s#322;uchawce g#322;os profesora.

— Wszystko po staremu — odpowiedzia#322;em. — Dziura w z#281;bie wierci si#281;, ale diabelnie powoli. Mo#380;e trzeba zmieni#263; wiert#322;o?

S#322;ysza#322;em, jak profesor m#243;wi do kogo#347; — pewno do in#380;yniera — gdy wtem skamienia#322;em. D#322;ugi na dwa metry albo i wi#281;cej czarny w#261;#380; le#380;#261;cy na pod#322;odze drgn#261;#322;, potem poruszy#322; si#281; drugi, s#322;aba fala skurczu przesun#281;#322;a si#281; przez stalowe zwoje i sp#322;yn#281;#322;a po nich w przeciwnym kierunku.

— Profesorze! — powiedzia#322;em. — Nie! — wrzasn#261;#322;em do s#322;uchawki. — On si#281; rusza, rusza mackami, czy mam wy#322;#261;czy#263; wiertark#281;?

— Nie! Jed#378; pan dalej, w imi#281; Bo#380;e! — rozleg#322; si#281; s#322;aby, daleki g#322;os. Czeka#322;em dalej. Nie jestem tch#243;rzem i nigdy nim nie by#322;em, ale czu#322;em, #380;e zaczynam si#281; oblewa#263; zimnym potem. Czeka#322;em. Czeka#322;em i czeka#322;em, i wiedzia#322;em, #380;e co#347; si#281; musi sta#263;. I to, #380;e niebezpiecze#324;stwo by#322;o takie tajemnicze i niewiadome, by#322;o gorsze, daleko gorsze od l#281;ku przed #347;mierci#261;.

Jedna w#281;#380;ownica podnios#322;a si#281; z ziemi, #347;wisn#281;#322;a w powietrzu jak piekielny stalowy bicz i uderzy#322;a o wiert#322;o. Rozleg#322; si#281; cienki, wysoki, #347;widruj#261;cy w uszach d#378;wi#281;k pryskaj#261;cej stali — od#322;amki rozlecia#322;y si#281;. Zacisn#261;#322;em r#281;k#281; z wy#322;#261;cznikiem — wiertarka sta#322;a.

— Profesorze, on rozwali#322; wiert#322;o swoj#261; przekl#281;t#261; #322;ap#261;! — zawo#322;a#322;em do s#322;uchawki.

— Zaraz tam b#281;d#281;.

Czeka#322;em znowu. Tymczasem stw#243;r uspokoi#322; si#281; i nie zauwa#380;y#322;em ju#380; #380;adnych oznak ruchu czy te#380; #380;ycia.

Profesor przyszed#322; niemal bezszelestnie, w towarzystwie in#380;yniera, kt#243;ry ni#243;s#322; w r#281;ku nowe wiert#322;o. Odst#261;pi#322;em na stron#281;, spojrzeli przez przeziernik.

— Machn#261;#322; w#281;#380;ownica, co? — profesor kiwa#322; g#322;ow#261;.

— A to uparte bydl#281;, no?

— My#347;l#281;, #380;e trzeba mu da#263; porcj#281; gazu, a mo#380;e spr#243;bowa#263; jakiego#347; nowego #347;rodka, na przyk#322;ad chloroformu czy eteru, co?

— Tak #380;eby go ca#322;kiem otru#263;, co? — powiedzia#322; profesor z takim oburzeniem, jakby#347;my stali przy #322;o#380;u bole#347;ci najdro#380;szej dla niego osoby.

Fink skin#261;#322; g#322;ow#261;:

— Profesor ma racj#281;. Strata jednego z nas jest do zast#261;pienia, gdyby#347;my go jednak zabili, czy te#380; zniszczyli, nie da si#281; to ju#380; naprawi#263;… — po czym odsun#261;#322; rygiel kamery i wszed#322; do #347;rodka.

Czekali#347;my z zapartym tchem. In#380;ynier usun#261;#322; powoli nog#261; od#322;amki #347;widra, za#322;o#380;y#322; w g#322;owic#281; wiertarki nowy, nastawi#322; go i wyszed#322;. By#322; niby spokojny, ale na korytarzu otar#322; chustk#261; czo#322;o.

— Jazda dalej, McMoor, w#322;#261;cz pan pr#261;d! Nacisn#261;#322;em guzik. Wiertarka zawy#322;a i pocz#281;#322;a pracowa#263;.

D#322;ugie chwile mija#322;y w napr#281;#380;onym oczekiwaniu.

— Wszystko niby dobrze — powiedzia#322; profesor. — Chod#378;my, in#380;ynierze, a pan stoi jeszcze dziesi#281;#263; minut. Zaraz pana zmieni Gedevani.

Odeszli. Uczu#322;em si#281; ogromnie samotny. Patrzy#322;em w nat#281;#380;eniu — patrzy#322;em: co to si#281; dzia#322;o.

Znowu fale skurcz#243;w chodzi#322;y po bezw#322;adnych mackach. Ze stukiem przewala#322;y si#281; spr#281;#380;yste ob#322;e w#281;#380;e po betonowej pod#322;odze.

Nagle macki podnios#322;y si#281; powoli, ruchem drgaj#261;cym, i zawis#322;y w powietrzu — tylko ich ko#324;ce dygota#322;y szybko, wahaj#261;c si#281; w r#243;#380;ne strony. Zobaczy#322;em, jak korpus wiertarki drgn#261;#322; — #347;wider zapad#322; si#281; lekko. Aha! koniec, ju#380; jest dziura — pomy#347;la#322;em, po czym nacisn#261;#322;em (zupe#322;nie nie#347;wiadomie) wy#322;#261;cznik. Ale to by#322;o niepotrzebne.

Ujrza#322;em niebieski b#322;ysk. Potem ogromny orkan gor#261;cego powietrza rzuci#322; mnie na przeciwn#261; #347;cian#281; — uczu#322;em straszliwy b#243;l w g#322;owie i straci#322;em przytomno#347;#263;.

Kiedy si#281; zbudzi#322;em, by#322; ju#380; ranek. Le#380;a#322;em w swoim pokoju, a doktor siedzia#322; na moim #322;#243;#380;ku i uk#322;ada#322; na ko#322;drze pasjansa.

— Aha! Ju#380; pan jest w#347;r#243;d #380;ywych. No, jak si#281; pan czuje? — zagadn#261;#322;, zbieraj#261;c karty.

Otworzy#322;em z trudem zasch#322;e usta:

— Doktorze, no? Jak jest? Czy on znowu uciek#322;?

— Ach, nie interesuje pana nawet dziura we w#322;asnej g#322;owie, tylko los pupilka z Marsa? Co?! Nie, nie uciek#322;. To by#322; jego dowcip ostatni, na razie. #346;wider opad#322; na ten sprytny mechanizm, na to niby serce, i w tym swoim jakby konaniu narobi#322;, oj, narobi#322; bigosu, powiadam panu, co tam si#281; dzia#322;o! Pan pewnie tego nie widzia#322;, bo i jak? — doktor trz#261;s#322; g#322;ow#261;. — Przybiegli#347;my, a tam korytarz pe#322;en kurzu, tynk na chodniku, oho, my#347;l#281;, ju#380; po naszym reporterze. Drzwi do kamery niemal wyrwane, wisz#261; na jednym zawiasie, rusztowanie po#322;amane, pan Marsjanin le#380;y na pod#322;odze, a wiertarka, nie do wiary!, stopiona na #380;u#380;el, kompletnie nic z niej nie zosta#322;o. In#380;ynier m#243;wi, #380;e tam musia#322;o by#263; przez chwil#281; jakie#347; sze#347;#263;, siedem tysi#281;cy stopni ciep#322;a… Jak panu by#322;o w tej #322;a#378;ni?

— Pami#281;tam tylko jaki#347; b#322;ysk i straszne uderzenie w g#322;ow#281;, aha, i przedtem podmuch straszliwego ukropu, to pewno by#322;o powietrze.

— Drzwi pana uratowa#322;y i to, #380;e si#281; pan ca#322;y owin#261;#322; w azbestowy chodnik, padaj#261;c. Powinien pan podzi#281;kowa#263; Finkowi, to jego pomys#322; te chodniki z azbestu. Ten podmuch owin#261;#322; pana w azbest jak jaki pakunek i gdyby nie to, #380;e si#281; pan lekko stukn#261;#322; w g#322;ow#281;…

— Jak tam? — wyci#261;gn#261;#322;em pot#322;uczon#261; r#281;k#281; spod ko#322;dry i dotkn#261;#322;em g#322;owy. Szumia#322;a troch#281;, ale by#322;a ca#322;a, tylko w#261;ski banda#380; na czole.

— By#322;a dziura w murze, a jak#380;e — nie przestawa#322; gada#263; doktor. — Ale Szkoci, oj, Szkoci, wy macie twarde g#322;owy, a pogrzeb te#380; dosy#263; kosztuje, co? ha, ha, ha! — #347;mia#322; si#281; — wi#281;c pan postanowi#322; #380;y#263; dalej.

— Doktorze, m#243;w pan, na Boga, co si#281; dzieje? Co robi#261; dalej?

— Aha, na mi#322;o#347;#263; bosk#261;, co? A przedwczoraj, jak si#281; pan od nas wyrywa#322;… No ju#380; m#243;wi#281;, ju#380; m#243;wi#281; — doda#322;, bo widocznie zrobi#322;em zirytowan#261; min#281;. — Ju#380; go powolutku rozmontowuj#261;, bo, jak panu rzek#322;em, to #380;elazne serce stan#281;#322;o pod wp#322;ywem uderzenia #347;widra. Kamera z t#261; plazm#261; czeka ju#380; pewnie na mnie w laboratorium — spojrza#322; na zegarek — bo trzeba panu wiedzie#263;, #380;e ja jestem lekarzem tylko tak sobie, na #380;arty, a naprawd#281; to ja jestem biolog. Biolog z przekonania — deklamowa#322;, szykuj#261;c si#281; do odej#347;cia.

— Id#281; z panem!

— Ale#380; pan oszala#322;! Pan powinien le#380;e#263;, to wykluczone.

Wsta#322;em z #322;#243;#380;ka. Nogi mia#322;em mi#281;kkie w kolanach i g#322;owa troch#281; szumia#322;a, ale poza tym czu#322;em si#281; nie najgorzej.

Ubra#322;em si#281; szybko, wzi#261;#322;em doktora pod r#281;k#281; i wyszli#347;my na korytarz. Spojrzawszy na zegarek zobaczy#322;em, #380;e jest dziesi#261;ta.

— Aha, b#281;dzie zaraz konferencja — powiedzia#322;em. — P#243;jd#281; do biblioteki. — Doktor skin#261;#322; mi g#322;ow#261; i ruszy#322; w kierunku schod#243;w wiod#261;cych do laboratorium. Zjecha#322;em wind#261; na pierwsze pi#281;tro.

Zosta#322;em tu przywitany entuzjastycznie.

— Oho! Jest bohater dnia. Jak si#281; pan czuje? #346;ciska#322;em wszystkim r#281;ce, profesor kiwn#261;#322; mi z u#347;miechem g#322;ow#261;.

Zauwa#380;y#322;em te#380; in#380;yniera Lindsaya, kt#243;ry siedzia#322; przy oknie. Troch#281; by#322; blady, ale poza tym nie wykazywa#322; #380;adnych objaw#243;w os#322;abienia.

— Witam towarzysza niedoli — powiedzia#322;.

In#380;yniera Finka nie by#322;o.

— Co s#322;ycha#263; z naszym go#347;ciem? — spyta#322;em.

— Ciekawe rzeczy, drogi panie, ciekawe rzeczy. Przede wszystkim: ju#380; wszystko jest dobrze. Plazma jest, zdaje si#281;, w porz#261;dku, bo w gruszce jest normalne pulsowanie.

— A co z promieniowaniem?

— Usta#322;o! Od razu usta#322;o po tej eksplozji. On jest teraz bezpieczny jak stara puszka od konserw — profesor za#347;mia#322; si#281; drobnym chichotem. — Teraz plan jest prosty: musimy wymontowa#263; wszystko, co s#322;u#380;y mu do promieniotw#243;rczo#347;ci i do niszczenia w r#243;#380;ny spos#243;b, wie pan, te strugi ognia, wrzenie wody w stawie i ca#322;y ten hokus pokus, potem postaramy si#281; go z#322;o#380;y#263; i b#281;dziemy z nim gada#263;.

— Jak to gada#263;? — spyta#322;em zdumiony.

— No, jako#347; chyba nas zrozumie? Wsadzimy go wtedy do atmosfery marsowej, wie pan, bo ja my#347;l#281;, #380;e te brewerie, kt#243;re on urz#261;dza#322;, to by#322;o wszystko pod wp#322;ywem truj#261;cego dzia#322;ania naszego powietrza, a mo#380;e i zwi#281;kszonego ci#261;#380;enia ziemskiego.

W tej chwili wszed#322; in#380;ynier.

— Panowie, a, pan McMoor ju#380; jest, jak#380;e si#281; ciesz#281; — przywita#322; si#281; ze mn#261;. — Moi panowie, jest ci#281;#380;ki orzech do zgryzienia, panie kolego — zwr#243;ci#322; si#281; do Lindsaya — rzecz si#281; ma tak: o ile si#281; orientuj#281;, maszyna porusza si#281; energi#261; atomow#261;, kt#243;r#261; uzyskuje z drobnej kruszyny uranu, zawartego w spodniej cz#281;#347;ci sto#380;ka. Energia ta w postaci pr#261;du zostaje zu#380;yta na poruszanie, a specjalne aparatury pozwalaj#261; j#261; projektowa#263; na odleg#322;o#347;#263; jako dzia#322;anie cieplne lub magnetyczne. Te aparatury dadz#261; si#281; wymontowa#263;, jak my#347;l#281;, ale sama promieniotw#243;rczo#347;#263; to warunek #380;ycia maszyny. Je#380;eli wy#322;#261;cz#281; j#261;, wy#322;#261;cz#281; tym samym wszystko. Inna rzecz, #380;e b#281;dzie ona s#322;absza, gdy#380; wszystkie specjalne urz#261;dzenia do jej wzmacniania, kierowania i projektowania usuniemy. Profesor zamy#347;li#322; si#281;.

— Czy nie da#322;oby si#281; tego pu#347;ci#263; w ruch bez gruszki centralnej? Ja my#347;l#281;, #380;eby pu#347;ci#263; to stalowe serce…

— B#281;d#281; pr#243;bowa#322;, nie wiem. Nie znam szczeg#243;#322;#243;w konstrukcji, jest to diabelnie skomplikowana machina, zbudowana, nawiasem m#243;wi#261;c, w spos#243;b tak zdumiewaj#261;cy, po prostu nieludzki.

— No, ja my#347;l#281; — u#347;miechn#261;#322; si#281; profesor. — I jak#380;e on wygl#261;da, ten nieludzki spos#243;b?

— Niech si#281; pan nie #347;mieje, zasadniczo cz#281;#347;ci s#261; wymienne, ale dosta#263; si#281; do nich nie mo#380;na. Mam tu najpi#281;kniejszy komplet narz#281;dzi, jaki sobie mo#380;e wymarzy#263; technik, i ten mnie zawodzi. Zamiast #347;rub s#261; tam nader dowcipne po#322;#261;czenia — wyj#261;#322; z kieszeni dwa kawa#322;ki metalu. — Prosz#281;, panie profesorze.

By#322;y to dwa bolce, jakby ze stali. In#380;ynier zetkn#261;#322; je p#322;askimi ko#324;cami i przekr#281;ci#322; o sto osiemdziesi#261;t stopni.

— Spr#243;buj je pan teraz od#322;#261;czy#263;. Twarz staruszka poczerwienia#322;a.

— A to co za czary!

In#380;ynier znowu przekr#281;ci#322; bolce w osi d#322;ugiej i od#322;#261;czy#322; bez #380;adnego wysi#322;ku.

— Jest to jaki#347; rodzaj przyci#261;gania: w pozycji takiej — demonstrowa#322; — nie dzia#322;aj#261; #380;adne si#322;y. Je#380;eli jednak przekr#281;cimy je, ot tak, nie mo#380;na ich rozerwa#263;.

— Nie mo#380;na palcami — zauwa#380;y#322; Frazer — ale w imadle…

— Mam ju#380; tak#261; par#281;, pr#243;bowa#322;em — zauwa#380;y#322; in#380;ynier. — I wie pan co? Oto s#261;: w maszynie na rozci#261;ganie podda#322;em je ci#261;gnieniu pi#281;#263;dziesi#281;ciu tysi#281;cy kilogram#243;w i przerwa#322;y si#281;, ale nie w miejscu zetkni#281;cia, lecz przy g#322;#243;wce. Jednorodny materia#322; p#281;k#322;, a miejsce prostego styku wytrzyma#322;o! — Rzuci#322; u#322;amki na st#243;#322;. — To mi wynalazek. Nie trzeba #380;adnych #347;rub ani muter, jeden ruch i trzyma jak spojone.

— Jak pan s#261;dzi, jaki jest mechanizm? — spyta#322; Gedevani.

— To raczej pa#324;ska dziedzina… Ja my#347;l#281;, #380;e to jest jakby magnes, dwa magnesy, w tej pozycji przyci#261;gaj#261; si#281;… ale co tam — machn#261;#322; r#281;k#261; — tysi#261;ce takich drobnostek jest w tej piekielnej maszynie, nie wiadomo, od czego zacz#261;#263;. Gdzie jest doktor?

— M#243;wi#322; mi, #380;e idzie do laboratorium — powiedzia#322;em.

— Ach, tak, to ta gruszka centralna… To jest dopiero zagadka, bo te mechaniczne sztuki to jeszcze mo#380;na ostatecznie zrozumie#263;…

— Prosz#281; pan#243;w — powiedzia#322; profesor — obecnie podzielimy si#281; na grupy. Panowie in#380;ynierowie i doktor b#281;d#261; pr#243;bowali pozna#263; elementy konstrukcji i dzia#322;ania maszyny i jej #380;ywego organizmu, a my — zwr#243;ci#322; si#281; do Frazera, Gedevaniego i mnie — zastanowimy si#281; nad metodami porozumiewania z naszym go#347;ciem, o ile da si#281; go, po unieszkodliwieniu, o#380;ywi#263;…

Kiedy#347;my zasiedli wygodnie w fotelach, profesor spojrza#322; na nas trzech i powiedzia#322;:

— Moi panowie, wygl#261;da tak, jakby#347;my ju#380; naszego przybysza z Marsa ujarzmili. By#263; mo#380;e, #380;e poddajecie si#281; tego rodzaju z#322;udzeniom. Ja jednak s#261;dz#281;, #380;e ta cz#281;#347;#263; zadania, kt#243;ra teraz przypad#322;a nam w udziale, b#281;dzie trudniejsza od pierwszej, chocia#380;, by#263; mo#380;e, mniej niebezpieczna. Chodzi o to, #380;e zawsze #322;atwiej jest niszczy#263;, ni#380; budowa#263;. To jedno. A drugie, to sprawa wsp#243;lnego j#281;zyka. Co pan o tym s#261;dzi? — zwr#243;ci#322; si#281; do mnie. Zdziwi#322;em si#281;.

— Pochlebia mi to, panie profesorze, #380;e pan si#281; do mnie zwraca, ale nie s#261;dz#281;, #380;ebym by#322; pierwszym…

— Bez frazes#243;w, drogi panie, bez frazes#243;w. W#322;a#347;nie to, #380;e pan jest nieuprzedzony i mo#380;e nie tak objuczony balastem wiedzy jak my, u#322;atwi panu z pewno#347;ci#261; wiele. Obserwowa#322;em pana w r#243;#380;nych sytuacjach i widzia#322;em, #380;e opr#243;cz #347;wie#380;o#347;ci s#261;du, kt#243;ra pana cechuje, posiada pan te#380; bardzo, powiedzia#322;bym, oryginalne my#347;li.

Uk#322;oni#322;em si#281;.

— Ja my#347;l#281;, prosz#281; pan#243;w, #380;e trzeba by zacz#261;#263; od j#281;zyka geometrycznego, ko#322;a koncentryczne, jakie#347; proste r#243;wnania, jak #243;w s#322;awny Pitagoras, oto pocz#261;tek.

— My#347;la#322;em o tym — odezwa#322; si#281; Frazer — ale to jest w#322;a#347;nie pocz#261;tek. Co dalej?

— To zale#380;y od jego reakcji. Po pierwsze, w jaki spos#243;b on mo#380;e nam dawa#263; zna#263; o sobie? Czy on w og#243;le widzi w naszym rozumieniu tego s#322;owa? Jakie cz#281;#347;ci widma #347;wietlnego s#261; dla niego widoczne i jakie s#261; jego reakcje, to jest spos#243;b uzewn#281;trzniania proces#243;w #380;yciowych, kt#243;re w nim zachodz#261;?

Profesor przeciera#322; p#322;atkiem okulary, wsadzi#322; je na nos i patrzy#322; na mnie d#322;ug#261; chwil#281;. Przypomnia#322;em sobie lata szkolne i skurczy#322;em si#281;. Mo#380;e paln#261;#322;em jakie#347; g#322;upstwo?

— Widz#281;, #380;e pana nie docenia#322;em — odezwa#322; si#281; staruszek. — Tak, tak, zaczynam si#281; starze#263;… Pan mi przypomnia#322; to, co m#243;wi#322;em wczoraj: s#322;owa Newtona, prawda? Nie przerywaj pan, nie chodzi o intencj#281;. Trzeba nam najpierw go pozna#263;, zanim zechcemy pozna#263; si#281; z nim. To jest prawdziwe „Ding an sich” Kanta, oto s#281;k.

W tej chwili nad konsol#261; kominka za#347;wieci#322; czerwony sygna#322;. Frazer przyst#261;pi#322; do niszy i zdj#261;#322; s#322;uchawk#281; telefonu.

— To doktor — zwr#243;ci#322; si#281; do nas. — Wzywa nas do laboratorium. Mo#380;e jakie#347; nowo#347;ci, ju#380; schodzimy — doda#322;, zwracaj#261;c si#281; do s#322;uchawki. Wstali#347;my wszyscy. Mr Gedevani wyj#261;#322; z kieszeni szczoteczk#281;, oczy#347;ci#322; swoj#261; marynark#281;, spojrza#322; badawczo w lustro, kt#243;re wisia#322;o mi#281;dzy szafami, i skierowa#322; si#281; do drzwi. Poszli#347;my za nim.

W laboratorium by#322; tylko doktor. Na d#322;ugim stole sta#322;o kilka aparat#243;w, a tajemnicza czarna gruszka umocowana w statywie jak jaki#347; truj#261;cy, ale ju#380; nieszkodliwy owoc, po#322;#261;czona by#322;a, jak zauwa#380;y#322;em, z czu#322;ym galwanometrem.

— Ciekawa rzecz: on wydziela s#322;abe pr#261;dy jak pobudzona, #380;ywa plazma — zwr#243;ci#322; si#281; doktor do nas. — Pr#261;dy podobne do tych, jakie daje pobudzony m#243;zg ludzki. Trzeba b#281;dzie z#322;o#380;y#263; dobry i czu#322;y aparat zapisuj#261;cy. By#263; mo#380;e, #380;e to b#281;dzie droga do zrozumienia go: prosz#281; popatrze#263;.

Doktor wzi#261;#322; do r#281;ki ma#322;#261; latark#281; elektryczn#261; i za#347;wieciwszy j#261;, zbli#380;y#322; do tej cz#281;#347;ci gruszki, kt#243;ra posiada#322;a podziurkowane przezroczyste okienko. W chwili, gdy pad#322; na nie promie#324; #347;wietlny, strza#322;ka galwanometru zako#322;ysa#322;a si#281; kilka razy do#347;#263; silnie.

— Typowa reakcja fototropiczna — powiedzia#322; doktor.

Profesor wydawa#322; si#281; ma#322;o zachwycony.

— Ja my#347;l#281;, #380;e t#261; drog#261; trzeba d#322;ugich #380;mudnych bada#324;. Co pan chce zrobi#263;?

— B#281;d#281; eksponowa#322; przed okienkiem #347;wiat#322;o r#243;#380;nego nat#281;#380;enia, potem kolory, odcienie, wreszcie mo#380;e rysunki jakie#347; i bada#322; reakcj#281;.

— Elektryczn#261;, naturalnie?

— No tak, chwilowo co innego jest niemo#380;liwe. Panowie widz#261;: gruszka posiada na dole dwadzie#347;cia siedem cienkich drucik#243;w, jakby kabli, kt#243;re #322;#261;cz#261; si#281; z odpowiednimi gniazdkami rozetki w maszynie. Bada#322;em poszczeg#243;lne odprowadzenia pr#261;du z tych kabelk#243;w i szczeg#243;lna rzecz: niekt#243;re reaguj#261; tylko na #347;wiat#322;o, inne nie.

— Ile reaguje na #347;wiat#322;o? — spyta#322;em.

— Zdaje si#281;, #380;e s#261; trzy takie druciki.

Doktor po#322;#261;czy#322; dwa inne druciki z galwanometrem i pokaza#322;, #380;e teraz #347;wiat#322;o nie daje #380;adnej reakcji. Zbli#380;y#322;em si#281; i przy#322;o#380;y#322;em r#281;k#281; do gruszki. Galwanometr drgn#261;#322;.

— Oho, by#263; mo#380;e, #380;e to ciep#322;o pa#324;skiej r#281;ki, wi#281;c by#322;yby to drogi rejestracji zmian termicznych? Spr#243;bujemy inaczej.

Rozpocz#261;#322; nowe do#347;wiadczenia. Z chaosu fakt#243;w zdawa#322; si#281; wy#322;ania#263; coraz ja#347;niejszy obraz: cieniutkie kabelki s#322;u#380;y#322;y do recepcji r#243;#380;nych zmian fizycznych otoczenia. Po kolei wykryli#347;my receptory nat#281;#380;enia pola elektrycznego, jego cz#281;sto#347;ci i zmienno#347;ci, ale to by#322;o zaledwie kilka drucik#243;w. Przewa#380;aj#261;ca ich cz#281;#347;#263; pozosta#322;a zagadkowa. Przemieniali#347;my bod#378;ce chemiczne i cieplne, magnetyczne i d#378;wi#281;kowe — bez #380;adnego wyniku.

— Trudna sprawa — odezwa#322; si#281; wreszcie doktor. — By#263; mo#380;e ta samoistna gruszka nie jest ca#322;o#347;ci#261; dla siebie? My#347;la#322;em, #380;e zorganizowana plazma na Marsie posz#322;a inn#261; drog#261; ni#380; na Ziemi: tutaj musia#322;a sama sporz#261;dzi#263; sobie w drodze ewolucji aparat ruchowy, pokarmowy, system po#347;redniczenia z otoczeniem, to jest organy czucia i uk#322;ad nerwowy, a na Marsie by#322;o inaczej, znacznie pro#347;ciej. Utworzy#322;a si#281; plazma my#347;l#261;ca, ale dosy#263; niedo#322;#281;#380;na, kt#243;ra przyspieszy#322;a ewolucj#281; przez to, #380;e sporz#261;dzi#322;a sobie maszyn#281; do poruszania si#281;, widzenia, s#322;yszenia i ochrony przed zniszczeniem. W takim razie badanie samej gruszki b#281;dzie ma#322;o warto#347;ciowe.

Profesor s#322;ucha#322; tych s#322;#243;w i kiwa#322; g#322;ow#261;.

— Tak, tak… to jest w#322;a#347;nie najbardziej nieludzka rzecz, jak si#281; kt#243;ry#347; z pan#243;w wczoraj wyrazi#322;, jaka mo#380;e napotka#263; cz#322;owieka, w tym jej cudowna trudno#347;#263;… — Zwr#243;ci#322; si#281; do doktora: — To nic, nie zra#380;a#263; si#281;, pracuj pan dalej. P#243;jdziemy teraz do naszych konstruktor#243;w…

W wielkiej hali monta#380;owej, kt#243;r#261; ujrza#322;em po raz pierwszy, panowa#322; piekielny #322;oskot. Na d#322;ugich szynach z prasowanego ebonitu porusza#322;y si#281; powoli, majestatycznie dwa olbrzymie s#322;upy z porcelany, na kt#243;rych by#322;y umieszczone ogromne kule niklowe. Pomi#281;dzy nimi bieg#322;a w postaci jasnofioletowej, grzmi#261;cej i trzepocz#261;cej ta#347;my b#322;yskawica, kt#243;ra skaka#322;a, jakby usi#322;uj#261;c si#281; urwa#263; z gigantycznego iskiernika. Echo grom#243;w sz#322;o od szklanych strop#243;w.

Betonowa pod#322;oga dygota#322;a pod nogami. W pierwszej chwili wyda#322;o mi si#281;, #380;e hala jest pusta, ale ujrza#322;em, #380;e pomi#281;dzy w#243;zkami, na kt#243;rych zmontowane by#322;y s#322;upy i kule iskiernika, sta#322; przyrz#261;d podobny do odwr#243;conej wielkiej gruszki, zbudowany z matowego metalu, a przy nim ma#322;a posta#263; w azbestowym skafandrze. Kiedy si#281; odwr#243;ci#322;a, ujrza#322;em za szybk#261; ze szk#322;a o#322;owianego b#322;ysk z#281;b#243;w. By#322; to in#380;ynier Fink, kt#243;ry si#281; do nas u#347;miecha#322;. In#380;ynier podni#243;s#322; obie r#281;ce do g#243;ry i skrzy#380;owa#322; je. Na ten znak iskra znik#322;a i uszy moje nape#322;ni#322;o hucz#261;ce dudnienie nagle powsta#322;ej ciszy. In#380;ynier zrzuci#322; z g#322;owy mask#281; i ociera#322; spocone czo#322;o.

— Wszystko idzie dobrze — powiedzia#322;. — Pr#243;bujemy wprawi#263; maszyn#281; w ruch bez pomocy energii atomowej, kt#243;rej nie umiemy jeszcze opanowa#263;, trzeba do tego dwu, trzech milion#243;w wolt.

— Czy b#281;dzie pan nam m#243;g#322; na wiecz#243;r przygotowa#263; cho#263;by pobie#380;ny szkic maszyny: jej zasad dzia#322;ania, poszczeg#243;lne organy i co najwa#380;niejsze, my#347;l konstrukcyjn#261;, kt#243;r#261; ona wyra#380;a, chocia#380;by w zarysie?

In#380;ynier kiwn#261;#322; g#322;ow#261;.

— Du#380;o pan #380;#261;da, profesorze… Spr#243;buj#281;, ale zaznaczam: prosz#281; sobie nie robi#263; wielkich nadziei. Najgorsze jest to, #380;e maszyna ta jest tak diablo prosta, tak bardzo obywa si#281; bez wszelkich oczywistych dla mnie urz#261;dze#324; przemiany energii, #380;e a#380; strach bierze… na przyk#322;ad energia atomowa przechodzi wprost w elektryczn#261; albo ciepln#261;, prosz#281; spojrze#263;.

Poprowadzi#322; nas do zaciemnionego k#261;ta hali. Sta#322; tam in#380;ynier Lindsay, kt#243;ry przymocowa#322; w#322;a#347;nie do wn#281;trza bezw#322;adnego czarnego sto#380;ka Marsjanina dwa grube, opancerzone dzwonkami porcelany kable. In#380;ynier wepchn#261;#322; nas do ma#322;ej kamery z o#322;owiu, wskaza#322; w milczeniu na przeziernik i wyszed#322;. Widzia#322;em jeszcze, jak przyst#261;pi#322; do marmurowej tablicy rozdzielczej wisz#261;cej na #347;cianie i pchn#261;#322; d#322;ugi hebel. Znowu og#322;uszaj#261;cy #322;oskot sztucznej b#322;yskawicy rozdar#322; powietrze. Fioletowe b#322;yski rozja#347;nia#322;y wszystkie zakamarki sali, upiorne #347;wiat#322;o b#322;yska#322;o na naszych twarzach. Spojrza#322;em na sto#380;ek — in#380;ynier Lindsay sta#322; przy nim, przymocowa#322; co#347; i nagle wsadzi#322; r#281;k#281;, ubran#261; w wielk#261; czerwon#261; r#281;kawic#281;, do otworu wywierconego przez #347;wider.

Zdaje mi si#281;, #380;e krzykn#261;#322;em. Bez#322;adnie le#380;#261;ce w#281;#380;ownice sto#380;ka zacz#281;#322;y drga#263;, rusza#263; si#281;, bi#263; o ziemi#281; jak w ataku w#347;ciek#322;o#347;ci. In#380;ynier manipulowa#322; dalej. Teraz macki podnios#322;y si#281; powoli, drgaj#261;c tylko ko#324;cami, i zawis#322;y w powietrzu. Wreszcie jedna z nich przybli#380;y#322;a si#281; do zwisaj#261;cej na linie ze stropu p#322;yty stalowej. Zdziwi#322;em si#281;, po co ta p#322;yta tam wisi, ale rych#322;o sta#322;o si#281; to zrozumia#322;e. T#281;py czarny koniec w#281;#380;ownicy zbli#380;y#322; si#281; do stalowego bloku. By#263; mo#380;e by#322;o to z#322;udzenie, ale zdawa#322;o mi si#281;, #380;e p#322;yta w #347;rodku poczerwienia#322;a. Nagle lina zadrga#322;a, blok stali pocz#261;#322; si#281; porusza#263; jak wielkie wahad#322;o i oto w jego centrum ukaza#322; si#281; otw#243;r, przez kt#243;ry macka przesz#322;a swobodnie na drug#261; stron#281; i cofn#281;#322;a si#281;. Lindsay podni#243;s#322; lew#261;, woln#261; r#281;k#281; — b#322;yskawica urwa#322;a si#281; z trzaskiem i zgas#322;a — i macki upad#322;y bezsilnie na ziemi#281;, przerywaj#261;c niezwyk#322;#261; iluzj#281; #380;ycia. Wyszli#347;my z kabiny.

— In#380;ynier Lindsay wcale si#281; nie myli#322;, prawda? — powiedzia#322; Fink, prowadz#261;c nas do drzwi. — A to tylko jedna z wielu mo#380;liwo#347;ci…

— Pan ci#261;gle tylko o mo#380;liwo#347;ciach technicznych — rzek#322; profesor.

— A o czym by innym? — In#380;ynier zdawa#322; si#281; nie rozumie#263;.

— A to, #380;e pan… No tak, pan tak musi, ale i doktor tak#380;e… Chodzi o spos#243;b podej#347;cia, zbli#380;a#322; si#281;, a to tylko oddala… Prosz#281; bardzo — zako#324;czy#322; profesor — ja #380;adnych wskaz#243;wek udziela#263; si#281; nie o#347;mielam, ale prosz#281;: miej pan na oku przede wszystkim syntez#281;. Analiza jest tak#380;e wa#380;na, ale nie mo#380;na si#281; w jej szczeg#243;#322;ach gubi#263;. Czy nie pro#347;ciej, gdyby on nas sam m#243;g#322; o wszystkim obja#347;ni#263;?

In#380;ynier #347;mia#322; si#281; bezg#322;o#347;nie.

— Nie na darmo nazywaj#261; pana u nas starym metafizykiem, prosz#281;, nie gniewaj si#281; pan, profesorze…

— Czy dlatego, #380;e wierz#281; w Boga i inne dziwne rzeczy, kt#243;re ciasnog#322;owym nie mog#261; si#281; pomie#347;ci#263; w ich grz#261;dkach m#243;zgowych? — zapyta#322; cicho profesor. — Je#380;eli tak, to jak#380;e mog#281; si#281; o to obrazi#263;? Tak zrozumiana nazwa metafizyka mog#322;aby by#263; tylko komplementem.

U#347;cisn#261;#322; d#322;o#324; in#380;yniera i wyszed#322; z hali.