"Człowiek z Marsa" - читать интересную книгу автора (Lem Stanisław)IVI znowu siedzieli#347;my w bia#322;ym #347;wietle matowych lamp, s#322;uchaj#261;c w napi#281;ciu s#322;#243;w in#380;yniera Finka. Rozpostar#322; on stosy swoich notatek na stoliku. — A wi#281;c wyja#347;ni#322;em ju#380; system poruszaj#261;cy nasz#261; maszyn#281;, kt#243;rego ide#261; jest bezpo#347;rednie zu#380;ycie nat#281;#380;enia, to jest ci#347;nienia promieniowania na ruch obrotowy wa#322;k#243;w poruszaj#261;cych. Zastanawiali#347;my si#281;, dlaczego tak powoli i na poz#243;r niedo#322;#281;#380;nie si#281; posuwa, dlaczego nie posiada aparat#243;w chwytnych. Okazuje si#281;, #380;e nasze niepor#281;czne narz#281;dzia zbudowane na wz#243;r r#281;ki daleko w tyle stoj#261; za tym mechanizmem. Chodzi o to, #380;e macki, czy te#380; w#281;#380;ownice, mog#261; wydziela#263; z ko#324;c#243;w, kt#243;re nazwa#322;em emitorami, energi#281; w r#243;#380;nej fazie, mo#380;e by#263; cieplna, albo inne okre#347;lone pole energetyczne, na przyk#322;ad magnetyczne, elektryczne. Jednym s#322;owem: przez upodobnienie drga#324; w#322;asnych atom#243;w do drga#324; substancji dotykanej mo#380;e nast#261;pi#263; przyci#261;gni#281;cie i ufiksowanie takie, jakiego nie uzyskali#347;my mo#380;e nawet przy spojeniu #347;rubami. Tragiczny koniec White’a, kt#243;ry by#322; na podw#243;rzu w chwili wyrwania si#281; Areanthropa z domu, a nad kt#243;rym przeszli#347;my milcz#261;c do porz#261;dku, bo#263; nie inny los m#243;g#322; by#263; i nam zgotowany, polega#322; na jego zupe#322;nym rozpyleniu na atomy i to t#322;umaczy fakt, #380;e znikn#261;#322; on tak nagle i nie odnale#378;li#347;my #380;adnych szcz#261;tk#243;w. Je#380;eli chodzi wi#281;c o przejawy energetyczne maszyny, to znamy je ju#380; cho#263;by w zarysach, cho#263;, zaznaczam, nie wszystkie. Chodzi tu o to, #380;e nie mamy receptor#243;w czuciowych ani aparat#243;w fizycznych do rejestracji nat#281;#380;enia fal materii, a wydaje mi si#281;, #380;e w#322;a#347;nie falowanie materii jest podstawow#261; dziedzin#261; dla pewnych element#243;w konstrukcji aparatu. To strona jedna. Je#347;li idzie o kontrol#281; #347;wiata zewn#281;trznego, o jego oddzia#322;ywanie na maszyn#281;, to jest w pierwszym rz#281;dzie na #380;ywe j#261;dro w gruszce, mog#281; panom niestety powiedzie#263; bardzo ma#322;o, zdaj#261;c si#281; na doktora. Owszem, s#261; aparaty przypominaj#261;ce jakby w uproszczeniu systemy #347;wiat#322;oczu#322;e, s#261; te#380; spojenia metali, jakby dla rejestrowania r#243;#380;nicy temperatur, napi#281;#263;, ci#347;nie#324; zewn#281;trznych, ale to tylko elementy. Wszystkie ich wypustki do#347;rodkowe dochodz#261; do rury centralnej, w kt#243;rej ko#324;cz#261; si#281; #347;lepo. Rura ta jest wype#322;niona pewnego rodzaju p#322;ynem, jakby ciecz#261;… ale to w#322;a#347;ciwie nie jest ciecz — postawi#322; na stole ma#322;#261; szklan#261; kolb#281; — tu jest pr#243;bka tej substancji. Nie mog#281; o niej powiedzie#263; nic poza tym, #380;e jest to wedle wszelkiego prawdopodobie#324;stwa substancja organiczna… Jestem zreszt#261; zbyt s#322;abym chemikiem, by m#243;c dok#322;adnie okre#347;li#263; jej sk#322;ad. W ka#380;dym razie, zdumiewaj#261;ce dzia#322;anie tej cieczy… ale prosz#281; pan#243;w, #380;eby si#281; przekonali sami. #379;adne s#322;owa nie s#261; w stanie tego opisa#263;. Spojrzeli#347;my na siebie jakby z my#347;l#261;: aha, ju#380; si#281; cuda zaczynaj#261;. In#380;ynier Fink powiedzia#322;: — #346;mia#322;o, doktorze — i odkorkowawszy flaszk#281;, przy#322;o#380;y#322; mu j#261; do nosa. Doktor wetchn#261;#322; ostro#380;nie powietrze, twarz mu drgn#281;#322;a — i nagle wyrwa#322; niemal flaszk#281; z r#261;k in#380;yniera, wdychaj#261;c silnie i kurczowo gaz, kt#243;ry si#281; z niej najwidoczniej wydziela#322;. Twarz mu najpierw poczerwienia#322;a, potem zblad#322;a, opad#322; na krze#347;le i przymkn#261;#322; oczy. — In#380;ynierze, co to jest?! — zawo#322;a#322; profesor. — Czy to nie jest trucizna? Fink przyst#261;pi#322; do doktora, kt#243;ry bez oporu da#322; sobie wyj#261;#263; flaszk#281; z r#281;ki, i poda#322; j#261; mnie. Postanowi#322;em by#263; nader ostro#380;nym i tylko troszk#281; pow#261;cha#263; tego dziwnego gazu. Nie wiem, co si#281; ze mn#261; sta#322;o. Ujrza#322;em najpierw nieprawdopodobnie pi#281;kne, mgliste, powoli sun#261;ce kr#281;gi. Potem sz#322;y du#380;e i ma#322;e tony, tworz#261;ce przepi#281;kn#261; harmoni#281;. To wszystko zlewa#322;o si#281; w jeden strumie#324; barwy, #347;wiat#322;a i woni, woni ani pachn#261;cej, ani mi#322;ej — raczej przykrej, powiedzia#322;bym teraz, gdy pisz#261;c, przypominam j#261; sobie — ale przykro#347;#263; ta by#322;a s#322;odka a#380; do b#243;lu. By#322;o to uczucie silnego i straszliwie gwa#322;townego #380;ycia, daj#261;ce rozkosz z ka#380;dego uderzenia serca, z ruchu mi#281;#347;ni, z oddechu, a wszystko to otoczone jakby jedwabnym woalem. Jednocze#347;nie jednak widzia#322;em doskonale, co si#281; dzieje dooko#322;a, czu#322;em, #380;e my#347;l#281; tak jasno jak jeszcze nigdy, #380;e widz#281; tak ostro i kolorowo, jakby przez dziwny instrument optyczny — kto#347;, zdaje si#281;, in#380;ynier, chcia#322; mi zabra#263; flaszk#281;. Przycisn#261;#322;em j#261; kurczowo, jakby chc#261;c j#261; zatrzyma#263;, ale uczu#322;em lekki bezw#322;ad — pu#347;ci#322;em j#261;… Teraz nie dziwi#281; si#281;… nie dziwi#281; si#281; ju#380; niczemu. Widzia#322;em, #380;e doktor, skurczony, p#322;aka#322;. I mnie #322;zy nape#322;ni#322;y oczy — by#322;o to tak straszne, ten powr#243;t do siebie, do tego siebie, kt#243;ry przed chwil#261; by#322; taki zadowolony, normalny, a teraz nieszcz#281;#347;liwy, jakby wyrzucony z utraconego raju. Czu#322;em, #380;e jest to #347;mieszne, #380;e jestem starym, g#322;upim koniem, trze#378;wym reporterem, a jednak spazm smutku #347;cisn#261;#322; mi gard#322;o. Flaszka sz#322;a w ko#322;o, daj#261;c ka#380;demu chwil#281; nadludzkiego szcz#281;#347;cia i ludzkiego, gorzkiego rozczarowania. Profesor odm#243;wi#322; przyj#281;cia flaszki. — To jest pewnie jaki#347; narkotyk — powiedzia#322;. — Jestem przeciwny zatruwaniu si#281; haszyszem czy opium. — To nie jest to, profesorze, prosz#281; wybaczy#263;, #380;e wszed#322;em w parad#281; naszemu biologowi — Fink postawi#322; na stole wyj#281;ty z teczki s#322;#243;j. Siedzia#322;y w nim dwie #380;aby: jedna malutka, chuda, i druga ponadnaturalnej wielko#347;ci, jakby rozd#281;ta. — I c#243;#380; to za cud z Marsa? — odezwa#322; si#281; z przek#261;sem doktor, nadrabiaj#261;c min#261;. By#322;o mu wstyd — a i nam wszystkim — tej fali smutku, jaka nas opanowa#322;a po odj#281;ciu dziwnego p#322;ynu. — A to, #380;e obie #380;abki by#322;y rano kijankami. Tylko tej du#380;ej doda#322;em do wody w akwarium jedn#261; kropl#281; p#322;ynu… i to wszystko. — In#380;ynier m#243;wi#322; spokojnie dalej: — Powiedzia#322;em sobie, #380;e niczemu si#281; nie b#281;d#281; dziwi#263;, i za ka#380;dym razem s#322;upiej#281; na nowo. Jak zaznaczy#322;em, wszystkie aparaty receptoryczne ko#324;cz#261; si#281; #347;lepo, daj#261;c do wn#281;trza rury z p#322;ynem wypustki podobne do elektrod. Takie same wypustki s#261; na jej g#243;rnym ko#324;cu, gdzie tworz#261; gniazdka dla rozety, w kt#243;re wchodz#261; kabelki gruszki centralnej. Oto wszystko, co mia#322;em do powiedzenia. Profesor patrzy#322; na nas surowo. — Zdaje mi si#281;, #380;e Mr Gedevani t#281;skni z nas wszystkich najbardziej do tej cudownej flaszki? Ot#243;#380; przypominam, #380;e nie jeste#347;my tutaj takimi sobie lud#378;mi, albo nawet uczonymi, ale delegacj#261; ziemsk#261; dla przyj#281;cia i zapoznania si#281; z przybyszem z Marsa. Czy mam m#243;wi#263;, jakie cechy winna mie#263; tego rodzaju delegacja i od jakich wad winna by#263; wolna? Spu#347;cili#347;my wszyscy g#322;owy. Doprawdy, profesor by#322; za ostry… on przecie#380; nie poczu#322; straszliwego i cudownego zarazem dzia#322;ania p#322;ynu… Stary zdawa#322; si#281; czyta#263; nasze my#347;li. — A je#380;eli to jest nawet woda #380;ycia, to pozwol#281; sobie przypomnie#263;, #380;e taka nazywa si#281; aqua vitae, okowita, i po sko#324;czeniu naszych bada#324; ka#380;dy z pan#243;w b#281;dzie si#281; m#243;g#322; po#347;wi#281;ci#263; studiowaniu jej przymiot#243;w… nikomu tego nie b#281;d#281; broni#322;. Stary by#322; z#322;o#347;liwy, ale czu#322;em, #380;e ma racj#281;. — Profesorze — odezwa#322;em si#281; — nie ma tu niczyjej winy. S#261;dz#281; i wiem, #380;e wszystko b#281;dzie dobrze, pozwalam sobie m#243;wi#263; w imieniu wszystkich pan#243;w. Bo chocia#380; nie jeste#347;my #380;adnymi „badawczymi m#243;zgami”, ale lud#378;mi, to w#322;a#347;nie dlatego, #380;e jeste#347;my lud#378;mi, b#281;dziemy post#281;powali tak, jak tego sytuacja wymaga. — Spodziewa#322;em si#281; tego — zako#324;czy#322; sucho profesor. — Prosz#281; na przysz#322;o#347;#263; powstrzyma#263; si#281; od podobnych demonstracji, panie in#380;ynierze, a teraz prosz#281; pana doktora o zdanie. In#380;ynier przyzna#322; mi si#281; potem, #380;e ca#322;a ta historia z demonstracj#261; dzia#322;ania centralnego p#322;ynu Areanthropa mia#322;a na celu wykazanie profesorowi, #380;e jest on takim samym „s#322;abym cz#322;owiekiem” jak i my. Okaza#322;o si#281; jednak, #380;e pu#322;apka by#322;a za prosto stawiana, staruszek wzi#261;#322; wprawdzie (jak si#281; p#243;#378;niej dowiedzia#322;em) flaszk#281; do swego gabinetu, ale z pewno#347;ci#261; nie dla doznania chwilowej rozkoszy. Jestem pewien, #380;e tak samo da#322;by si#281; uk#261;si#263; najohydniejszemu owadowi, gdyby m#243;g#322; z tego wyci#261;gn#261;#263; jaki#347; wniosek naukowy. Obawia#322; si#281; on po prostu straci#263; panowanie nad sob#261; — a by#322; za m#261;dry, aby si#281; wobec nas o#347;mieszy#263;. Doktor, kt#243;ry przyszed#322; ju#380; do siebie po zadziwiaj#261;cym do#347;wiadczeniu (w og#243;le dzia#322;anie przechodzi#322;o bardzo szybko), wsta#322; i po#322;o#380;y#322; przed sob#261; stos #347;wistk#243;w papieru r#243;#380;nej wielko#347;ci i formatu. Mia#322; on zwyczaj zapisywania wynik#243;w pracy na mankietach, strz#281;pach podartych gazet, brudnych bibu#322;ach, starych rachunkach, nie u#380;ywaj#261;c najwspanialszych blok#243;w z welinowego papieru, jakie by#322;y wsz#281;dzie w laboratoriach. Zwierza#322; mi si#281;, #380;e biel i pustka papieru powoduje rozwodnienie tre#347;ci m#243;zgownicy, powoduj#261;c pustk#281; my#347;low#261;. — Prosz#281; pan#243;w, nie mog#281; niestety niczym zadziwi#263;, ani te#380; nie wykonam #380;adnego cudownego pokazu — by#322; najwidoczniej z#322;y na Finka za jego eksperyment. — Sytuacja moja jest o wiele powa#380;niejsza ni#380; mego przedm#243;wcy, i to z dwu powod#243;w. Po pierwsze dlatego, #380;e tajemnice daleko #322;atwiej wydrze#263; substancji martwej ni#380; #380;ywej, a po drugie, poniewa#380; maszyna znajduje si#281; od tygodnia z g#243;r#261; w stanie nieprzyjmowania #380;adnych substancji z zewn#261;trz opr#243;cz truj#261;cego, a co najmniej szkodliwego dla jej cz#281;#347;ci #380;ywej naszego powietrza. Mo#380;e wyda si#281; przesad#261; takie antropomorfizowane z mojej strony, ale je#380;eli to jest substancja #380;ywa, a mam wszelkie dane i prawa po temu, aby tak s#261;dzi#263;, to musi ona dla podtrzymania podstawowej przemiany materii uzupe#322;nia#263; swoje straty przez przyjmowanie sk#322;adnik#243;w chemicznych z zewn#261;trz. To jest jedyna mo#380;liwo#347;#263;. — Pan doktor si#281; myli — przerwa#322; Gedevani. — Jest druga mo#380;liwo#347;#263;, a to tak: mo#380;e by#263;, #380;e energia dla #380;ycia dostaje te#380; #380;ywa maszyna od zewn#261;trz bez chemiczne, jak to si#281; m#243;wi, zwi#261;zki. #379;e na przyk#322;ad promieniowanie albo fale wydzielane przez neutrony bezpo#347;rednio oddaj#261; swoj#261; energi#281; kinetyczn#261; atomom od ta #380;ywa istota… Doktor pochyli#322; g#322;ow#281;. — Zdaje mi si#281;, #380;e pan ma racj#281;. By#263; mo#380;e, #380;e takie „od#380;ywianie energi#261;” jest mo#380;liwe, w ka#380;dym razie o godzinie p#243;#322; do jedenastej plazma zacz#281;#322;a zdradza#263; niepokoj#261;ce objawy jakby zamierania, kt#243;rych pierwszym zwiastunem by#322;o pewnego rodzaju, #380;e tak powiem, zwiotczenie pr#261;d#243;w funkcjonalnych… — Sko#324;cz pan, prosz#281;, z tym krasom#243;wstwem. Czy co#347; jeszcze z tego zosta#322;o? — profesor, z#322;y, patrzy#322; znad okular#243;w na doktora. Ten wygl#261;da#322; tak, jakby si#281; chcia#322; obrazi#263;. — Nie sko#324;czy#322;em jeszcze. Ja moich rezultat#243;w pracy nie dobywam tak lekko przez roz#347;rubowanie poszczeg#243;lnych k#243;#322;eczek. — A to co znowu? Zdaje si#281;, #380;e pan si#281; chce k#322;#243;ci#263;?! Profesor by#322; czerwony jak piwonia. Doktor pohamowa#322; si#281;. — By#263; mo#380;e, #380;e to dzia#322;a ten p#322;yn diabelski… w ka#380;dym razie mia#322;em p#243;#322; godziny porz#261;dnego strachu, gdy#380; pulsacje #347;wietlne opad#322;y niemal do zera, pr#261;dy tak#380;e okropnie os#322;ab#322;y, dawa#322;em tlen, dwutlenek z bardzo s#322;abym dzia#322;aniem, o godzinie 11.55 by#322;o ju#380; po prostu stadium konania, wi#281;c, zrozpaczony, wzi#261;#322;em i… zatrzyma#322;em si#281;. — No i co pan zrobi#322;, do licha! — Wstrzykn#261;#322;em przez otw#243;r w gruszce 0,001 adrenaliny, wynik by#322; fenomenalny. Wszystkie zjawiska powr#243;ci#322;y do normy i gdy odszed#322;em przed kwadransem… Profesor wsta#322;. — Ale#380; to mog#322;a by#263; chwilowa remisja, od chwili od#322;#261;czenia gruszki od sto#380;ka min#281;#322;o dwana#347;cie godzin. Je#380;eli plazma jest delikatna i nie otrzymuje koniecznej dla niej energii… — Szybko, panowie! Do laboratorium! Panie Fink, flaszk#281; z tym p#322;ynem, szybko. Pobiegli#347;my do drzwi jak uczniowie pop#281;dzani silnym g#322;osem. — Ostro#380;nie, moja marynarka — by#322; to Gedevani. Sapa#322; ko#322;o mnie i w og#243;le wydawa#322; si#281; by#263; w okropnym humorze. — Ja wiedzia#322;em, #380;e to si#281; tak prosto nie sko#324;czy, #380;e ono zrobi jeszcze jednego figla. — Jakie ono? — No, ten cz#322;owiek z Marsa. W laboratorium by#322;o cicho. Pierwszy podbieg#322;em do ga#322;wanometru, spojrza#322;em w szkliste okienko — by#322;o ciemno. — Psiakrew, panie doktorze, tego bym si#281; po panu nie spodziewa#322;… Zniszczone, zdaje si#281;, #380;e nie #380;yje… My tam siedzimy jak idioci i gl#281;dzimy, a tu plazma kona. On kona, kona, czy pan to rozumie? A pan si#281; wyk#322;#243;ca z in#380;ynierem o swoje ambicyjki. Doktor, wydawa#322;o si#281;, chcia#322; si#281; zapa#347;#263; pod ziemi#281;. — Ja… s#322;owo daj#281;, gdy odchodzi#322;em, stan by#322; #347;wietny, nie spodziewa#322;em si#281;, przecie#380; ca#322;#261; noc tu siedzia#322;em i… — Cicho! In#380;ynierze, p#322;ynu! Profesor Widdletton by#322;, jak to si#281; m#243;wi, w swoim sosie. Porusza#322; si#281; b#322;yskawicznie — wyrwa#322; doktorowi strzykawk#281;, nape#322;ni#322; kilkoma kroplami zagadkowej cieczy i wsun#261;#322; ig#322;#281; w otw#243;r pancerza. Mija#322;y sekundy — t#322;oczek szprycki dosi#281;ga#322; dna — wstrzymali#347;my oddechy. Nagle w okienku ujrza#322;em s#322;aby b#322;ysk — jednocze#347;nie strza#322;ka ga#322;wanometru przechyli#322;a si#281;. Drugi b#322;ysk — po wn#281;trzu ba#324;ki rozesz#322;o si#281; s#322;abe #347;wietlne pulsowanie. — Chwa#322;a Bogu — profesor promienia#322;. — Nie ma co, trzeba go b#281;dzie zacz#261;#263; sk#322;ada#263; — ogarn#261;#322; nas spojrzeniem. — Widz#281; panowie, #380;e chcecie mi tu urz#261;dzi#263; prawdziw#261; miniatur#281; #347;wiata naukowego: ilu uczonych, tyle pogl#261;d#243;w, teoryjek i tak dalej, zabawa idzie, a Areanthropos sobie tymczasem zdycha. To si#281; musi sko#324;czy#263;, powiadam. Takie akademickie dyskusje i referaty na p#243;#322; dnia musz#261; usta#263;, tu trzeba dzia#322;a#263;. Panie in#380;ynierze, prosz#281; razem z doktorem sk#322;ada#263; maszyn#281;, #380;eby otrzyma#322;a swoj#261; konieczn#261; dla #380;ycia energi#281;, rozmawia#263; b#281;dziemy mogli potem. — Tak, #380;eby on znowu zacz#261;#322; szale#263; — odezwa#322; si#281; Gedevani. — A czy pan tu przyjecha#322; na wczasy? — Z profesorem nie mo#380;na by#322;o #380;artowa#263;. — Panie profesorze — odwa#380;y#322;em si#281; — tu nie chodzi o niebezpiecze#324;stwo, ale o celowo#347;#263; dzia#322;ania. Czy in#380;ynier rzeczywi#347;cie mo#380;e zar#281;czy#263;, #380;e opanuje promieniowanie, to znaczy, #380;e mo#380;e je w ka#380;dej chwili wy#322;#261;czy#263;? — My#347;l#281;, #380;e tak, chyba #380;e maszyna przestanie by#263; maszyn#261; — doda#322; Fink po chwili namys#322;u. — C#243;#380; to ma znaczy#263;? — To znaczy, #380;e je#380;eli on my#347;li i, jak s#261;dz#281;, a mam prawo tak s#261;dzi#263;, plazma jest konstruktorem ca#322;ej maszyny, to potrafi po zorientowaniu si#281; w tym, co zasz#322;o, a b#281;d#261;c we w#322;adaniu swoim aparatem, zrekonstruowa#263; przyrz#261;dy do przemiany atomowej, a wtedy nie odpowiadam za nic. — Czy to znaczy, #380;e umywa pan r#281;ce? — spyta#322; powoli profesor. — Nie. To znaczy, #380;e nie daj#281; #380;adnej gwarancji, ale natychmiast rozpoczynam monta#380;. — To rozumiem, a wi#281;c prosz#281; bardzo, niech pan robi swoje. In#380;ynier z pomoc#261; doktora wymontowa#322; gruszk#281; ze statywu, wzi#261;#322; j#261; ostro#380;nie w r#281;ce i wyszed#322;. Stali#347;my jeszcze chwil#281; w laboratorium. — Co b#281;dziemy robi#263;, profesorze? — spyta#322;em. — Wsadzimy go do kamery z atmosfer#261; marsow#261; i spr#243;bujemy da#263; do zrozumienia, #380;e nie jeste#347;my do niego wrogo nastawieni, to znaczy trzeba b#281;dzie dzia#322;a#263; na niego ju#380; nie pociskami, ale my#347;l#261; — profesor m#243;wi#322; powoli, widocznie sam si#281; zastanawia#322;. — Czy nie powracamy do punktu wyj#347;cia? — spyta#322;em. — Wiadomo#347;ci, jakie mamy o konstrukcji, s#261; nader mgliste, nie m#243;wi#261;c wr#281;cz o samej plazmie, o tym m#243;zgu centralnym… — M#243;zg? Doskona#322;e okre#347;lenie — profesor wydawa#322; si#281; zachwycony. — Mam my#347;l — zawo#322;a#322; i wybieg#322; z laboratorium. Frazer poszed#322; za nim. Ma#322;y pan Gedevani zosta#322; ze mn#261;. Ociera#322; czo#322;o chusteczk#261;, potem ogl#261;dn#261;#322; si#281; i powiedzia#322;: — Ja czu#322;em, #380;e to si#281; #378;le sko#324;czy. Cztery lata sta#322;em przy cyklotron z trzy miliony wolt, ale to by#322;a zabawa. Co tu si#281; wyrabia, co tu si#281; wyrabia! — i z tymi s#322;owami rozpaczy odszed#322;. Poszed#322;em na g#243;r#281;, zastanawiaj#261;c si#281; nad tym, co powiedzia#322; profesor. Czy znalaz#322; wreszcie klucz do porozumienia si#281; z Marsjaninem? Nie mog#322;em w to uwierzy#263;. W ma#322;ej monta#380;owni, do kt#243;rej zagl#261;dn#261;#322;em, sta#322; Lindsay z profesorem. Ten ostatni ustawia#322; szybko jakie#347; aparaty, w#347;r#243;d kt#243;rych rozpozna#322;em wielki wzmacniacz dynatronowy i stopnie wzmocnienia wysokiej cz#281;stotliwo#347;ci. Na #347;rodku sali sta#322;o wielkie krzes#322;o, jakby fotel elektryczny — takie by#322;o moje pierwsze wra#380;enie, gdy#380; na szczycie oparcia posiada#322; on rodzaj czepca z miedzi, do kt#243;rego dochodzi#322;y kable. — W#322;#261;cz pan szybko nasze akumulatory — powiedzia#322; profesor — i damy oscylator katodowy tutaj, na podest. Niech pan zadzwoni na Burke’a, to panu pomo#380;e. — I zwracaj#261;c si#281; do mnie: — Wie pan, co my#347;l#281;? Jest to fantastyczny projekt, ale c#243;#380; nam pomo#380;e, je#347;li nie fantazja? Ot#243;#380; chc#281; chwyta#263; pr#261;dy elektryczne, jakie wytwarza kora m#243;zgowa jednego z nas, wzmocni#263; je par#281; milion#243;w razy i pos#322;a#263; do ok#322;adek rury rentgenowskiej; zale#380;nie od zmian nat#281;#380;enia pr#261;d#243;w, si#322;a promieni X b#281;dzie si#281; zmienia#263;. Tym regulowanym wed#322;ug pr#261;d#243;w naszego m#243;zgu promieniowaniem b#281;d#281; na#347;wietla#322; Areanthropa. Wszed#322; Burke. Montowa#322; z in#380;ynierem poszczeg#243;lne cz#281;#347;ci aparatury. Profesor kaza#322; mi usi#261;#347;#263; na krze#347;le, za#322;o#380;y#322; na g#322;ow#281; miedziany czepiec i w#322;#261;czy#322; kilka kontakt#243;w. Rozleg#322;o si#281; niskie huczenie. Profesor krz#261;ta#322; si#281; przy aparatach, nie przestaj#261;c m#243;wi#263;. — Czy rozumie pan, o co mi chodzi? Mowa nasza, nasze gesty itd. s#261; niezrozumia#322;e dla przybysza z Marsa. Ale by#263; mo#380;e, #380;e w samym centrum w m#243;zgu procesy psychiczne maj#261; przebieg zbli#380;ony. Zamierzam zatem omin#261;#263; drogi po#347;rednie i dzia#322;a#263; pr#261;dami naszych m#243;zg#243;w na jego m#243;zg. Tymczasem lampy wzmacniacza rozjarzy#322;y si#281; blador#243;#380;owym #347;wiat#322;em. Huczenie spot#281;gowa#322;o si#281;. Uczu#322;em, #380;e kto#347; #347;ci#261;ga mi na g#322;owie metalowy kask rzemieniem. — Prosz#281; si#281; nie denerwowa#263;, siedzie#263; spokojnie — dobieg#322; mnie g#322;os profesora. — To nic nie jest, patrz pan na ekran. Wielka, podobna do szklanego walca z rozszerzon#261; sto#380;kowato podstaw#261; rura oscylatora katodowego le#380;a#322;a na dwu ebonitowych stojakach. Ujrza#322;em, jak na jej spodzie, na blado#380;#243;#322;tawej powierzchni fluoryzuj#261;cej ukaza#322;y si#281; wolno drgaj#261;ce linie #347;wietlne. — To s#261; pr#261;dy pa#324;skiego m#243;zgu, prosz#281;, niech pan pomno#380;y w my#347;li trzydzie#347;ci razy osiemna#347;cie? Zygzaki #347;wietlne na ekranie wi#322;y si#281; teraz ogromnie szybko. — W porz#261;dku, aparat dzia#322;a doskonale. Huczenie usta#322;o nagle, uczu#322;em, #380;e in#380;ynier rozlu#378;ni#322; rzemienie i zdj#261;#322; mi czepiec z g#322;owy. — Niech pan #322;askawie zejdzie na d#243;#322;, a my podamy przez szyb wentylacyjny kabel do oscylografu, pan go tam przyjmie z otworu wypustowego i zaczeka, a#380; ja przyjd#281;, to zmontujemy rentgena — powiedzia#322; Lindsay. Zbieg#322;em po schodach na parter. W wielkiej hali monta#380;owej hucza#322; jaki#347; silnik elektryczny, ma#322;y kran podnosi#322; w#322;a#347;nie bezw#322;adne cielsko maszyny z jej #322;o#380;a i przesuwa#322; na #347;rodek hali. In#380;ynier szed#322; do#322;em i dawa#322; znaki doktorowi, kt#243;ry porusza#322; korb#261; regulatora. Odnalaz#322;em szyb wentylacyjny i po chwili zobaczy#322;em, jak z jego wn#281;trza wysuwa si#281; czarny koniec kabla. Poci#261;gn#261;#322;em go lekko i czeka#322;em. Za chwil#281; zjawi#322; si#281; Lindsay, kt#243;ry ni#243;s#322; wielk#261; pancern#261; rur#281; rentgena, zamontowa#322; kabel na #347;ciennym izolatorze i pocz#261;#322; ustawia#263; potrzebne przyrz#261;dy. — Pociski gazowe w pogotowiu — powiedzia#322; i zwracaj#261;c si#281; do Gedevaniego, kt#243;ry sta#322; na uboczu: — Niech pan nie my#347;li, #380;e mi ju#380; #380;ycie niemi#322;e… A teraz tak: pu#347;cimy mu pr#261;d z generator#243;w na dziesi#281;#263; sekund. Je#380;eli nie, znowu pr#261;d na dziesi#281;#263; sekund i powtarzamy to tak d#322;ugo, a#380; drgnie. Wtedy wy#322;#261;czamy pr#261;d, kt#243;ry go o#380;ywia, i poddajemy jego m#243;zg czy te#380; receptor, najlepiej b#281;dzie na#347;wietla#263; wszystko razem, dzia#322;aniu rentgena. Na g#243;rze b#281;dzie siedzia#322; jeden z nas i my#347;la#322; powoli, spokojnie, ale nie s#322;owami, bo to niczego nie da, a obrazami: a schemat tych my#347;li, to jest jakie obrazy trzeba wywo#322;ywa#263; w wyobra#378;ni, ju#380; naszkicowa#322;em. Potem pu#347;cimy mu znowu pr#261;d o#380;ywiaj#261;cy, stwierdzimy, czy jako#347; na to zareaguje, i tak powtarzamy a#380; do skutku. — To znaczy jak d#322;ugo? — A#380; do jutra, je#380;eli b#281;dzie trzeba — odpali#322; profesor Gedevaniemu, a ja spojrza#322;em na zegarek: by#322;a si#243;dma wiecz#243;r. — McMoor, pan jest cz#322;owiekiem spokojnym, zdrowo my#347;l#261;cym — profesor spojrza#322; ostro na W#322;ocha, ale ten nie chcia#322; si#281; wcale obrazi#263;. — P#243;jdzie pan na g#243;r#281;, na karteczce na moim biurku znajdzie pan schemat, wed#322;ug kt#243;rego ma pan my#347;le#263;. Ale robi#263; to powoli, ka#380;dy obraz co najmniej dwadzie#347;cia sekund, zaczyna pan z chwil#261; sygna#322;u czerwonego, na zielony przestaje pan. Je#380;eli si#281; uda, b#281;dzie pan pierwszym cz#322;owiekiem na #347;wiecie, kt#243;ry porozumia#322; si#281; z mieszka#324;cem Marsa. Szcz#281;#347;#263; Bo#380;e nam i panu. Szkoda, #380;e jednego in#380;yniera diabli nam wzi#281;li, a potrzeba, no nic, Frazer jest przecie#380; te#380; dobrym fizykiem. Panie Frazer, pan p#243;jdzie z McMoorem i za#322;#261;czy wszystko co trzeba do zapisywania i sprzedawania pr#261;d#243;w m#243;zgowych przez wzmacniacz. Sied#378; pan ze s#322;uchawk#261; przy uszach. Je#380;eli zadzwoni#281;, to pan b#281;dzie wed#322;ug wskaz#243;wek wzmacnia#322; lub os#322;abia#322; pr#261;d nadawany tu na dole. Sko#324;czywszy, profesor zwr#243;ci#322; si#281; do Lindsaya. Poszed#322;em z Frazerem na g#243;r#281;. W ma#322;ym pokoju monta#380;owym usiad#322;em na fotelu. Frazer na#322;o#380;y#322; mi na g#322;ow#281; ko#322;pak metalowy i da#322; do r#281;ki kartk#281;. By#322;o na niej napisanych kilka zda#324; i do#322;#261;czona paczka ponumerowanych fotografii. Najpierw mia#322;em pilnie obserwowa#263; mapk#281; Marsa — czynne patrzenie, a nie gapienie si#281; jak na malowane wrota — napisa#322; profesor pod fotografi#261; swoim straszliwie nieczytelnym pismem. Potem na fotografi#281; Ziemi. Dalej — na mapk#281; Ameryki, potem okolicy, gdzie znajdowali#347;my si#281;, i „mia#322;em prze#380;ywa#263; dodatnie uczucia, bez l#281;ku czy nienawi#347;ci”. Dobry sobie ten staruszek, ju#380; by#322;em nieco zirytowany tymi rozkazami pod adresem mojej maszyny do my#347;lenia. Co on my#347;la#322;, #380;e to jest jaki#347; zegarek, czy jak? Nast#281;pna fotografia przedstawia#322;a nas wszystkich (opr#243;cz mnie) zebranych na platformie przy teleskopie. Tu znowu trzeba by#322;o pomy#347;le#263; o Marsie, ale obrazowo, nie s#322;owami — napisa#322; na marginesie profesor. Wreszcie by#322;y fotografie pocisku, zdj#281;cia okolicy, w kt#243;rej spad#322;, i samego Marsjanina, przy kt#243;rych intensywnym wyobra#380;eniu sobie powinienem, wedle notatek profesora, znajdowa#263; si#281; w dobrym humorze i przyjaznym nastroju dla naszego go#347;cia. Przyznaj#281;, #380;e pierwsz#261; moj#261; my#347;l#261;, po zaznajomieniu si#281; z tym eluku — bratem, by#322;o, a#380;eby szlag trafi#322; tego zwariowanego mechanicznego stwora, kt#243;ry zabi#322; ju#380; kilku ludzi — ale opanowa#322;em si#281;. Nagle rozleg#322; si#281; brz#281;czyk telefonu — dzwoni#322; profesor. Donosi#322; na g#243;r#281;, #380;e zaczynaj#261; pobudza#263; Areanthropa pr#261;dem trzech milion#243;w wolt i przygotowuj#261; nas, by#347;my byli gotowi do w#322;#261;czenia na sygna#322; momentalnie. Wyprostowa#322;em si#281; w fotelu i czeka#322;em. Po chwili uczu#322;em delikatne dr#380;enie pod#322;ogi. — Elektryzuj#261; naszego Marsjanina — odezwa#322; si#281; Frazer. — Elektryzuj#261;! Dobre wyra#380;enie: trzy miliony wolt — dreszczyk mnie przeszed#322; — hopla — mam by#263; w dobrym nastroju. Zacz#261;#322;em my#347;le#263; o Szkocji, o zalesionych g#243;rach, o dobrych dawnych czasach, o milionowych nak#322;adach gazet z sensacyjnym reporta#380;em. My#347;li przerwa#322; mi brz#281;czyk. — Co? Co? Jak? — krzycza#322; w s#322;uchawk#281; Frazer. — G#322;o#347;niej! Nic nie s#322;ycha#263;! Nawet ja s#322;ysza#322;em z odleg#322;o#347;ci kilku krok#243;w, #380;e s#322;uchawka a#380; chroboce od huku — i nic dziwnego: wszystkie generatory wysokiej mocy pracowa#322;y pe#322;n#261; par#261;, #380;eby da#263; potrzebne miliony wolt#243;w. Frazer rzuci#322; s#322;uchawk#281;. — Za trzecim w#322;#261;czeniem pr#261;du drgn#261;#322;, ruszy#322; si#281;. Profesor kaza#322; powiedzie#263;, #380;eby si#281; pan przygotowa#322;. Tymczasem Fink opu#347;ci#322; Marsjanina na ziemi#281;, ustawi#322; na postumencie w pozycji normalnej i zaj#281;ty by#322; teraz wk#322;adaniem poszczeg#243;lnych kabelk#243;w gruszki z plazm#261; do ich gniazdek. Kiedy to sko#324;czy#322;, zakry#322; wierzchni otw#243;r ko#322;pakiem i pr#243;bowa#322; poruszy#263; serce — czy te#380; #380;yroskop — przez wywiercony przez nas otw#243;r. — Panie in#380;ynierze, ostro#380;nie! — zawo#322;a#322;em. — Nie b#243;j si#281; pan, przecie#380; on nie ma aparatu do przemiany energii atomowej, a jak d#322;ugo nie w#322;#261;czymy mu z naszej sieci trzech milion#243;w wolt, jest taki bezpieczny jak pie#324;. Wsadzi#322; r#281;k#281; do otworu i pocz#261;#322; ni#261; rusza#263;. Us#322;ysza#322;em jedno i drugie znane mi mla#347;ni#281;cie, jakby wentyla, nagle in#380;ynier j#281;kn#261;#322;, zblad#322; i osun#261;#322; si#281; drgaj#261;c na pod#322;og#281;. — A#380;eby ci#281; cholera! — by#322;em w#347;ciek#322;y. Rzuci#322;em si#281; ku niemu, chcia#322;em poci#261;gn#261;#263; go na bok, ale poczu#322;em straszliwe uderzenie w r#281;k#281;. Zatoczy#322;em si#281; na #347;cian#281;. Ju#380; bieg#322; Lindsay w czerwonych gumowych r#281;kawicach i odci#261;gn#261;#322; nieprzytomnego Finka na bok. Wzi#261;#322;em go na r#281;ce, cho#263; nogi mi dr#380;a#322;y, a palce prawej r#281;ki piek#322;y jak ogie#324;, i z#322;o#380;y#322;em na stole. Doktor, nic nie m#243;wi#261;c, wyj#261;#322; z kieszeni futera#322;, zrobi#322; wprawnie i szybko zastrzyk, pos#322;ucha#322; pulsu, potem policzy#322; wzrokiem ampu#322;ki, popatrzy#322; na mnie, jakby chcia#322; powiedzie#263;: a widzisz? — i zacz#261;#322; masowa#263; in#380;ynierowi okolice serca. Tymczasem wewn#281;trzny telefon dzwoni#322; tak, jakby si#281; chcia#322; urwa#263; ze #347;ciany, ale w rozgardiaszu wszyscy o nim zapomnieli. Teraz dopiero przyst#261;pi#322; do#324; Lindsay i zda#322; profesorowi spraw#281; z tego, co si#281; sta#322;o. — Mo#380;e lepiej zanios#281; go na g#243;r#281;? — spyta#322;em doktora, wskazuj#261;c oczyma na Finka. — Je#380;eli tu si#281; co stanie, to on, jako bezsilny, mo#380;e naj#322;atwiej ucierpie#263;. Doktor skin#261;#322; g#322;ow#261;. Wzi#261;#322;em Finka na r#281;ce i zanios#322;em do mojej sypialni. Po drodze spotka#322;em biegn#261;cego profesora. Nic nie powiedzia#322;, tylko popatrzy#322; na mnie, a#380; mnie ciarki przesz#322;y, i wskoczy#322; do windy. Siedzia#322;em mo#380;e pi#281;#263; minut przy Finku, ale widz#261;c, #380;e oddycha r#243;wnomiernie, pomy#347;la#322;em, #380;e moje miejsce jest na dole, i wyszed#322;em, okrywszy go dobrze ko#322;drami. W monta#380;owni gospodarowa#322; na dobre Widdletton. Te ci#261;g#322;e uprzedzenia pocz#281;#322;y mnie denerwowa#263;. #379;eby zakonserwowa#263; dobry humor, zacz#261;#322;em sobie po cichu m#243;wi#263; znany angielski wierszyk: „Mary mia#322;a baranka, bia#322;ego jak #347;nieg, gdy Mary gdzie#347; posz#322;a, on wci#261;#380; za ni#261; bieg#322;” — a jak si#281; sko#324;czy#322;, zacz#261;#322;em sylabizowa#263; go od ko#324;ca, gdy wtem rozleg#322; si#281; ostry, potr#243;jny brz#281;czyk i czerwona lampa zapali#322;a si#281; przed moj#261; twarz#261;. — Uwaga — rozleg#322; si#281; silny g#322;os Frazera. — McMoor, my#347;l pan powoli i spokojnie, w#322;#261;czam pr#261;d! — Co on! — odpowiedzia#322;em i rozleg#322;o si#281; niskie huczenie. Pocz#261;#322;em d#322;uba#263; w g#281;stwinie pami#281;ci, intensywnie wpatrywa#263; si#281; w zdj#281;cia reflektorowe Marsa, przypomnia#322;em sobie jego kana#322;y, pustynie; ile mog#322;em, d#322;uba#322;em w g#281;stwinie pami#281;ci. Za plecami rozleg#322; si#281; brz#281;czyk — nie zwraca#322;em na#324; uwagi. Po kolei przegl#261;da#322;em fotografie, chwilami zamyka#322;em oczy, wyobra#380;a#322;em je sobie dok#322;adnie, to znowu ogl#261;da#322;em kilka naraz — przechodzi#322;em je stopniowo — wreszcie przejrza#322;em ostatni#261;. Teraz mia#322;em wpa#347;#263; w doskona#322;y, przyjazny, dyplomatyczny nastr#243;j. Wyobrazi#322;em sobie Ziemi#281;, z wielk#261; Ameryk#261; na froncie, zjednan#261; szerok#261; ta#347;m#261; z Marsem, a na tej ta#347;mie by#322;o napisane… Stop! nie wolno my#347;le#263; s#322;owami. W tej chwili czerwone #347;wiat#322;o zgas#322;o, Frazer wy#322;#261;czy#322; wzmacniacz i skoczy#322; do telefonu. Poniewa#380; zdawa#322; si#281; nie pami#281;ta#263; o mnie, na w#322;asn#261; r#281;k#281; uwolni#322;em si#281; od czepca i spojrza#322;em na niego. Trzyma#322; s#322;uchawk#281; przy uchu i czeka#322;. Sekundy mija#322;y powoli. — No, co tam? — spyta#322;em. Frazer kiwn#261;#322; przecz#261;co g#322;ow#261;. Wsta#322;em z fotela. Frazer nacisn#261;#322; kilka razy wide#322;ki, zawo#322;a#322;: — Halo! Halo! — i czeka#322; znowu. Nie mog#322;em wytrzyma#263;. — Ja lec#281; na d#243;#322;, B#243;g wie, co tam si#281; sta#322;o! — I nim zd#261;#380;y#322; otworzy#263; usta, ju#380; mnie w pokoju nie by#322;o. Nie mog#322;em siedzie#263; spokojnie w windzie — przeskakuj#261;c po cztery stopnie naraz, zbieg#322;em na parter. Kiedy dobieg#322;em do monta#380;owej, ogarn#281;#322;a mnie fala huku motor#243;w. Otworzy#322;em drzwi, spojrza#322;em — i zamar#322;em w bezruchu. W fioletowym #347;wietle sztucznej b#322;yskawicy ujrza#322;em, #380;e czarny kr#281;py sto#380;ek… #380;y#322;. Porusza#322; si#281; powoli, chwiej#261;c na miejscu, a jego macki wykonywa#322;y spokojne, nie drgaj#261;ce ruchy, jakby co#347; zaklina#322;y lub te#380; opisywa#322;y skomplikowane krzywe. Powietrze pe#322;ne by#322;o piekielnego huku i trzasku. Grupka m#281;#380;czyzn sta#322;a przy tablicy rozdzielczej: wysoki Lindsay z oblan#261; potem twarz#261;, w sk#243;rzanym fartuchu, trzyma#322; d#322;o#324; na heblu wy#322;#261;cznika. Ko#322;o niego sta#322; profesor, a za nim, troch#281; z ty#322;u, Gedevani. Zamkn#261;#322;em drzwi. Nie wiem, czy Marsjanin mnie zauwa#380;y#322; — w ka#380;dym razie wysun#261;#322; macki na boki i trzyma#322; je kr#243;tk#261; chwil#281; poziomo. Potem nagle zbli#380;y#322; dwie z nich do siebie i ujrza#322;em przeskakuj#261;ce mi#281;dzy ko#324;cami iskry. Potem macki znowu rozesz#322;y si#281; bokiem, troch#281; w g#243;r#281;, i zakot#322;owa#322;y w powietrzu, opisuj#261;c jakby pobocznic#281; walca. Czy#380;by on chcia#322; co#347; w ten spos#243;b wyrazi#263;? Marsjanin powtarza#322; ruchy niezm#281;czenie, tak samo jak maszyna. Przecie#380; to jest w#322;a#347;nie maszyna — przemkn#281;#322;o mi przez g#322;ow#281;. Opuszcza#322; macki, potem wznosi#322; je i zatacza#322; poziomo kr#281;gi, chwilami tak szybko, #380;e widzia#322;o si#281; tylko dwa niewyra#378;ne walce. Profesor od#322;#261;czy#322; si#281; nagle od grupy stoj#261;cych ludzi i wyszed#322; bocznymi drzwiami. Sta#322;em jak przykuty do pod#322;ogi, patrz#261;c rozwartymi oczyma. Marsjanin wci#261;#380; powtarza#322; swoje ruchy, coraz szybciej. Znowu z#322;#261;czy#322; dwa odn#243;#380;a, rozsun#261;#322; i przepu#347;ci#322; przez przerw#281; mi#281;dzy nimi rz#261;d grzechoc#261;cych s#322;abo iskier. W tym momencie zjawi#322; si#281; profesor. Ma#322;y, ciemny, zgarbiony, szed#322; szybkim krokiem, nios#261;c co#347; w wyci#261;gni#281;tych r#281;kach. Ni#243;s#322; to prosto na #347;rodek sali — czy#380; chcia#322; zgin#261;#263; #347;mierci#261; samob#243;jcz#261;!? Skoczy#322;em naprz#243;d, aby go powstrzyma#263;. Ale on schyli#322; si#281; i potoczy#322; po pod#322;odze dwa metalowe cylindry. Jeden z nich podskakiwa#322;, tocz#261;c si#281;: pozna#322;em je, by#322;y to walce z pocisku. Widzia#322;em je wczoraj; jeden zawiera#322; proszek ju#380; „zapisany”, w drugim by#322; zarazem mechanizm do uwieczniania my#347;li. Profesor sta#322; teraz wyprostowany o pi#281;#263; krok#243;w od ma#322;ego czarnego monstrum. Macki przesta#322;y kr#261;#380;y#263;, pochyli#322;y si#281; i oba cylindry przywar#322;y do nich, jakby nagle przyci#261;gni#281;te. Sto#380;ek znieruchomia#322; — teraz macki podnios#322;y si#281; i w g#243;rnej cz#281;#347;ci ko#322;paka spad#322;a klapka — a mo#380;e zrobi#322; si#281; otw#243;r w jednolitym metalu — nie wiem, ale oba wa#322;ki znik#322;y nagle, tak szybko, #380;e mrugn#261;#322;em kilka razy powiekami. Nie trwa#322;o to nawet sekundy, bo ju#380; by#322;y z powrotem na zewn#261;trz i toczy#322;y si#281; opuszczone ostro#380;nie na pod#322;og#281; w stron#281; profesora. Wygl#261;da#322;o to wprost #347;miesznie: grupka ludzi st#322;oczonych przy #347;cianie i ten metalowy p#281;katy sto#380;ek, kt#243;ry wydawa#322; si#281; bawi#263; w kr#281;gle. Na znak profesora Lindsay wy#322;#261;czy#322; pr#261;d. Zaszumia#322;o mi teraz w g#322;owie od nag#322;ej ciszy. Profesor chciwie chwyci#322; oba wa#322;ki, podbieg#322; do sto#322;u, na kt#243;rym le#380;a#322;y arkusze papieru, i pocz#261;#322; rozkr#281;ca#263; pierwszy cylinder. Mia#322;ki metaliczny proszek wysypa#322; si#281; na papier — kilka ruch#243;w wa#322;kiem — ujrza#322;em na bia#322;ej p#322;aszczy#378;nie wyra#378;n#261; map#281; Marsa i obok — Ziemi, po#322;#261;czonych szerok#261; ta#347;m#261;. Otworzy#322;em szeroko usta: — Ale#380;, ale#380; ja to my#347;la#322;em! — wybuchn#261;#322;em wreszcie. Nikt si#281; nie odzywa#322; — pod rysunkiem proszek zgrupowa#322; si#281; w kilka ma#322;ych znaczk#243;w podobnych do nut. Profesor otwiera#322; ju#380; drugi cylinder, wysypa#322; zawarto#347;#263; na inny arkusz — oczy wychodzi#322;y nam po prostu z orbit. Na bia#322;ym tle ukaza#322; si#281; tr#243;jk#261;t z trzema wysoko#347;ciami, r#243;wnoboczny tr#243;jk#261;t otoczony wiankiem jakich#347; tajemniczych znak#243;w — wygl#261;da#322;y jak cyfry raczej ni#380; litery — obok za#347; widnia#322;y niewyra#378;ne kontury. Spojrza#322;em bystro. Ale#380; tak, to by#322;o nasze laboratorium, naszkicowane bardzo dziwnym sposobem, bez perspektywy przestrzennej, ca#322;kiem p#322;asko, jakby w rzucie geometrycznym: w #347;rodku — dwa s#322;upy i kule iskiernika, ale delikatny zygzak oznaczaj#261;cy iskr#281; by#322; przekre#347;lony prostopad#322;ymi przecinkami. — Czy to ma oznacza#263;, #380;e on nie #380;yczy sobie, by#347;my go #322;askotali pr#261;dem? — przerwa#322; pierwszy cisz#281; in#380;ynier, wpatruj#261;c si#281; w rysunek. — Mnie si#281; zdaje, #380;e on #380;#261;da zwrotu swojej aparatury do przemiany energii atomowej, i dodam, #380;e jest ogromnie grzeczny, bo ja nie wiem, czy na jego miejscu, po takiej wiwisekcji, zachowa#322;bym si#281; spokojnie… maj#261;c jego mo#380;liwo#347;ci. — Profesor po prostu promienia#322;. Ka#380;da zmarszczka jego od trzech dni nie golonej twarzy tryska#322;a zadowoleniem, nawet #347;wiate#322;ka w okularach zdawa#322;y si#281; mruga#263; weso#322;o i u#347;miecha#263;. Klepa#322; nas po plecach, popycha#322;, ustawi#322; stojak przygotowanego aparatu fotograficznego i zrobi#322; kilka zdj#281;#263; rysunk#243;w, po czym ostro#380;nie wsypa#322; proszek do rurek. Oddychali#347;my g#322;#281;boko, jakby po d#322;ugim biegu. — Ja my#347;l#281;, #380;e na dzisiaj b#281;dzie dosy#263; — powiedzia#322; profesor. — Ju#380; jest jedenasta, a nie spali#347;my przesz#322;o dwie noce. — Dobrze, a co z nim zrobimy? To rzecz bardzo wa#380;na, w nawale zdarze#324; zapomnieli#347;my o tym. Fink twierdzi#322;, i#380; maszyna bez pr#261;du jest nieszkodliwa, a przecie#380; zosta#322; pora#380;ony… — Rzeczywi#347;cie, co zrobimy z Areanthropem? — powiedzia#322; profesor. — Paskudna sprawa, to nie jest #347;winka laboratoryjna. — Pan my#347;li, #380;e on si#281; obrazi, je#347;li go wsadzimy na noc do kamery stalowej? — spyta#322; sceptycznie doktor. — Pan by si#281; obrazi#322; na pewno — odpowiedzia#322; profesor. — No, pocz#261;tek zrobiony, w ka#380;dym razie on ju#380; wie, #380;e nie jeste#347;my zupe#322;nymi dzikusami, wi#281;c, w imi#281; Bo#380;e, niech siedzi tutaj. — Ja bym wyj#261;#322; centraln#261; gruszk#281; — powiedzia#322; doktor, a ostro#380;ny Mr Gedevani popar#322; silnie ten projekt. — Aha, #380;eby pan mia#322; spokojne sny, co? — odpar#322; z#322;o#347;liwie staruszek. — Nic z tego, m#243;j panie, chyba #380;e b#281;dzie pan siedzia#322; tu ca#322;#261; noc i gapi#322; si#281; do okienka, czy jest normalna pulsacja #380;yciowa, bo w razie zapadu trzeba by zrobi#263; zastrzyk i w#322;o#380;y#263; do sto#380;ka z powrotem. — Przepraszam — wmiesza#322;em si#281; — ale je#380;eli pr#261;du nie ma, to on i tak nie pobiera energii od#380;ywczej, bo jego w#322;asn#261; atomow#261; aparatur#281; energetyczn#261; w ca#322;o#347;ci wymontowa#322; in#380;ynier Fink. — Aha, wymontowa#322;, no to jak wymontowa#322;, to czemu go tu nie ma, tylko le#380;y na g#243;rze wywr#243;cony na podszewk#281;, co? — spyta#322; ironicznie profesor. — Co pan wie, co on wymontowa#322;, a czego nie. Pewne jest, #380;e ten zagadkowy dla nas p#322;yn jest mu ogromnie potrzebny, mo#380;e niezb#281;dny, wi#281;c niech sobie w nim siedzi i n#243;#380;ki moczy, a my p#243;jdziemy lula#263;. — To m#243;wi#261;c, podszed#322; do marmurowej tablicy rozdzielczej i zacz#261;#322; po kolei wy#322;#261;cza#263; lampy #322;ukowe. — Ale#380; on mo#380;e nagle, w nocy… — zaj#281;cza#322; Mr Gedevani. — To niech mu pan krzyknie do ucha, #380;eby by#322; grzeczny — powiedzia#322; nieub#322;agany profesor i gasi#322; lampy dalej. Nie pozosta#322;o wi#281;c nic innego, jak opu#347;ci#263; sal#281;. Kiedy#347;my si#281; skupili przy windzie, profesor powiedzia#322;: — Panowie, nale#380;y si#281; nam kolacja, prawda? 95 — Prawda — przytakn#281;li#347;my ch#243;rem. — No to zaraz urz#261;dzimy lukullusow#261; uczt#281;, tylko wpadn#281; na chwil#281; do biednego Finka. I prosz#281; zawo#322;a#263; Frazera. Burke niech przygotuje wszystko w jadalnym. Winda stan#281;#322;a, wyszli#347;my na korytarz. W swoim pokoju spa#322; in#380;ynier Fink gor#261;czkowym, niespokojnym snem. Doktor zbada#322; mu puls, zrobi#322; uspokajaj#261;cy zastrzyk i kaza#322; wszystkim wyj#347;#263;. W jadalni pali#322;y si#281; #347;wiece — by#322; to pomys#322; profesora. Ich pomara#324;czowo#380;#243;#322;ty #322;agodny migotliwy blask ogromnie uspokaja#322; nerwy. Do sto#322;u podawa#322; Burke — zreszt#261; wszystkie potrawy by#322;y z puszek, przygrzane na kuchni elektrycznej, wi#281;c nie odczuli#347;my braku kucharza. Po kolacji profesor zacz#261;#322; toczy#263; swoje kulki chlebowe po stole i powiedzia#322;: — Panowie, wreszcie posun#281;li#347;my si#281; krok naprz#243;d. By#263; mo#380;e, #380;e Marsjanin na nasze rentgenowskie depesze zareagowa#322; podobnym promieniowaniem. Wola#322;em tego nie zapisywa#263;, cho#263; mog#322;em ustawi#263; w sali par#281; czu#322;ych licznik#243;w Geigera z automatycznymi rejestratorami, bo zapis by#322;by i tak dla nas niezrozumia#322;y: przecie#380; my nie umiemy odczyta#263; tre#347;ci w#322;asnego elektroencefalogramu, wi#281;c co dopiero m#243;wi#263; o j#281;zyku pr#261;dowym z Marsa. Pr#243;ba si#281; uda#322;a, b#281;dziemy mogli porozumiewa#263; si#281; obrazami, postaramy si#281; nauczy#263; go jakich#347; znak#243;w, mo#380;e alfabetu rysunkowego, albo mo#380;e on nas czego#347; nowego nauczy dla u#322;atwienia kontaktu. W ka#380;dym razie mam nadziej#281;, #380;e najgorsze tarapaty ju#380; si#281; sko#324;czy#322;y. Niech si#281; pan nie u#347;miecha, panie doktorze, tak chytrze i ironicznie, utinam bonus vates sim. Czy panowie maj#261; mo#380;e jakie#347; propozycje? — Ja my#347;l#281; — powiedzia#322;em — #380;e jasne jest jedno: jego substancja #380;ywa jest zbli#380;ona, je#380;eli chodzi o dzia#322;anie, a nie o budow#281;, do naszego m#243;zgu. Widocznie jest on tak zbudowany, #380;e przyjmuje tylko, #380;e tak powiem, tre#347;#263; istotn#261;, #378;r#243;d#322;ow#261; zjawisk, a nie ich uboczne, zewn#281;trzne oznaki, wi#281;c g#322;os, #347;wiat#322;o nie s#261; dla#324; tak wa#380;ne, jak zmiany energetyczne, jak promieniowanie, r#243;#380;nice nat#281;#380;enia pr#261;d#243;w. Z drugiej strony liczba obraz#243;w, jakie mo#380;na mu w ten spos#243;b przekaza#263;, jest dosy#263; ograniczona. Mo#380;na przekaza#263; tylko obrazy, poj#281;cia konkretne i nie wydaje mi si#281;, #380;eby te wszystkie dobre, kochane nastroje, o kt#243;rych profesor pisa#322;… |
|
|