"Bezsilni tego swiata" - читать интересную книгу автора (Strugacki Borys)Dygresja liryczna nr 2 Ojciec Telmana IwanowiczaW dużym, ba, ogromnym gabinecie (wszystko było tu ogromne — fotele, żyrandol, stół, zasłonięte tytanicznymi portierami okna, portret Lenina na całą ścianę) znajdowało się dwóch małych ludzi, w jakiś sposób do siebie podobnych. Obaj byli szarzy, mieli rzadkie, szare, zaczesane do tyłu włosy, policzki na zawsze oszpecone śladami po ospie… Ale jeden z nich spokojnie stał przy oknie z nieruchomą twarzą, a drugi siedział przy stole w gigantycznym fotelu, podrygując z udręką, jakby fotel parzył go w tyłek. Może chciał wyprężyć się na baczność, a może skurczyć, zniknąć i znaleźć się w jakimś kompletnie innym miejscu. Jego myśli podrygiwały tak samo nerwowo i gorączkowo. Rzecz jasna, milczał jak grób i starał się nie oddychać. Drugi mężczyzna też milczał (długo, nieznośnie długo), wpatrywał się w ścianę pomiędzy oknami, w nicość, jakby wiedział, że jeśli popatrzy na siedzącego człowieczka, mógłby niechcący zabić go samym tylko spojrzeniem. W końcu powiedział cicho i niewyraźnie: — Pojawił się pomysł, że należałoby zrobić prezent naszemu przyjacielowi i sojusznikowi panu Rooseveltowi. Poinformowano mnie, że jest filatelistą. Że zajmuje się filatelistyką. Czy to prawda, towarzyszu Jepanczin? — Tak jest, towarzyszu Stalin! — Człowieczek w fotelu zakrztusił się i pospiesznie odchrząknął. — Przepraszam… Podobno to namiętny filatelista! Zapadła długa, dręcząca cisza. — A co to znaczy ta filatelistyka? — To zbieranie znaczków pocztowych, towarzyszu Stalin. W celu kolekcjonowania ich oraz… — To wiem. Pytam, co znaczy samo słowo „filatelistyka”. W jakim to języku? — To z greckiego, towarzyszu Stalin. A w tłumaczeniu… jakby to najdokładniej wyrazić… dosłownie? — Oczywiście. Najlepiej byłoby dosłownie. — Niechęć do opłaty pocztowej… tak chyba będzie najdokładniej. — Jak powiedzieliście? — Niechęć do opłaty pocztowej, towarzyszu Stalin. A jeszcze dosłowniej: „chęć niepłacenia daniny pocztowej…” Stojący mężczyzna powiedział zdumiony: — Jakieś głupstwa… — Zamilkł i po chwili dodał: — Co to zresztą za głupie zajęcie! Dorosły, mądry, inteligentny mężczyzna, polityk, a zajmuje się głupstwami. — Znowu zamilkł na chwilą. — A może wcale nie jest taki mądry? Może wszyscy myślą, że jest mądry, a tak naprawdę jest głupcem? Zaśmiał się, cicho, wesoło, niespodziewanie i wyglądało to tak, jakby roześmiał się znany całemu światu portret. I równie nagle i nieoczekiwanie sposępniał. — A jak sądzicie, czy w jego kolekcji są radzieckie znaczki? — Myślę, że są, towarzyszu Stalin. Myślę, że ma dużą kolekcję radzieckich znaczków. — Ma wszystkie radzieckie znaczki? — Myślę, że nie, towarzyszu Stalin. Myślę, że nikt na świecie nie ma wszystkich radzieckich znaczków. — Dlaczego? — Niektóre znaczki są bardzo rzadkie, jest ich najwyżej pięć czy sześć sztuk w całym kraju, może nawet mniej. — To dobrze, to bardzo dobrze. Precyzuję wasze zadanie. Należy zebrać kompletną kolekcję radzieckich znaczków, którą ofiarujemy panu Rooseveltowi. Jak sądzicie, będzie zadowolony? — Będzie zachwycony, towarzyszu Stalin. Ale to niemożliwe. — Dlaczego? — Nie da się zebrać całej kolekcji… — Potraktujcie to jak polecenie partyjne, towarzyszu Jepanczin. Trzeba zebrać. Macie na to miesiąc. Myślimy, że to wystarczająco dużo czasu. Zwróćcie się do towarzysza Berii. Jest zorientowany i pomoże wam… — Tak jest, towarzyszu Stalin — powiedział mały człowieczek Jepanczin, zamierając z przerażenia. …Ale mimo przerażenia, jego myśli już podążyły konkretnym torem. Konsularną półrublówkę trzeba będzie oddać swoją, pomyślał zatroskany. Błędnodruk 70 rub. bez ząbków również… Ale skąd wziąć Lewoniewskiego z małym „f’? Gurwitz Kogan go miał, ale sprzedał… Komu? Powinien wiedzieć. Wie. I powie. Jak nie mnie, to organom… Powie towarzyszowi Berii, pomyślał Jepanczin z nagłym okrucieństwem, czując się nagle wielki i silny, jak czasem czuł siew snach… Tak albo mniej więcej tak wyglądała ta „gwiezdna godzina” pierwsza i jedyna w jego życiu. Tak, albo mniej więcej tak, opowiedział o wydarzeniach swojemu synowi — małemu, płaczliwemu, kapryśnemu, ale inteligentnemu Telmanowi Iwanowiczowi. Nie opowiedział tylko o tym, co przeżył, gdy wieziono go na Kreml w wielkim, czarnym samochodzie. Ani o tym, jak heroicznie walczył w ogromnym gabinecie z atakiem biegunki i jak dostał następnego dnia ataku serca — przez zbyt silne napięcie nerwowe… „W nudnych rozmowach o ludziach przeszłości ukryte są tajemnice ich wielkich dokonań…” Rzecz jasna, nie wspomniał również o tym, jak siedział w specjalnym mieszkaniu i nerwowo tworzył kolekcję dla tego cholernego Amerykańca ze zbiorów, które przynosił mu antypatyczny mężczyzna po cywilnemu — czasem milczący, czasem nie wiadomo dlaczego rozmowny, dzisiaj opanowany, a następnego dnia odprężony, wczoraj piękny (krew z mlekiem), a dzisiaj nijaki, ale zawsze nieprzyjemny w obejściu. A jego oczy przypominały oczy wilka — nienasycone, głodne i jakby ukierunkowane. A byłoby o czym opowiadać! Jak zerwany w środku nocy z łóżka leciał przemarzniętym do ostatniej śrubki samolotem, leciał nie wiadomo dokąd — jak się potem okazało, do Leningradu, na ulicę Popowa, do Muzeum Јączności, gdzie zamarzała w lodowatym, przemarzniętym aż do piwnic, niegdyś eleganckim domu Kolekcja Państwowa — bezcenny skarb filatelistyczny, pod czujnym okiem na wpół żywego kustosza, który nie przypominał już człowieka, lecz sczerniałą mumię, zawiniętą w trzy nitra i kożuch… …Jak trzęsły mu się ręce i robiło się słabo, gdy w kolejnej, przyniesionej przez cywila partii znaczków rozpoznawał znajomą kolekcję, oglądaną setki razy, wylizaną do blasku jego zazdrosnym wzrokiem… Jak oczami wyobraźni widział właściciela nie jak żywego człowieka, lecz jako nieboszczyka, choć już się domyślał, że nikogo nie zabijają — po prostu konfiskują na potrzeby państwa i dają odpowiednie pokwitowanie… No, powiedzmy, że w ostateczności wsadzają. W ostatecznej ostateczności… Wolał o tym nie myśleć. …Jak stracił kiedyś przytomność, gdy zamiast wilka po cywilnemu w specjalnym mieszkaniu zjawił się mężczyzna w mundurze i zaczął ogłuszająco wrzeszczeć od progu: „Co jest, ty sukinsynu, sabotujesz? Utrudniasz?” Okazało się, że tworząc listę, pomylił się w nazwisku jednego filatelisty i zamiast „c” napisał „s”. Skąd miał wiedzieć, jak się pisze to cholerne nazwisko, przecież do dowodu mu nie zaglądał… A oni nie mogli go znaleźć, przetrząsnęli cały Gorki, nie ma takiego, zapadł się pod ziemię… Na szczęście, od razu wszystko się wyjaśniło i skończyło na ogłuszającym wrzasku i niewielkim zdenerwowaniu do końca dnia… A potem wszystko się skończyło. Wezwano go, podziękowano, wzięto oświadczenie o nierozgłaszaniu informacji, a kilka miesięcy później, już po zakończeniu wojny, dali mu mieszkanie — co prawda w Leningradzie, ale za to porządne, dwupokojowe, na drugim piętrze (w Moskwie mieszkał w suterenie, z oknami wychodzącymi na toaletę publiczną). Pół roku później wezwano go do pewnego wielkiego naczelnika i ten z uśmiechem wręczył mu przydział na konfiskatę znaczków w liczbie „dwóch egz.” (do wyboru), jako zasłużonemu pracownikowi („Przecież oddał pan okazy z własnej kolekcji, pamiętamy, nie zapomnieliśmy…”) W magazynie konfiskaty gruby, senny magazynier wyrzucił na ladę ze dwadzieścia albumów… Mój Boże, to było jak sen! On wybierał i wybierał, kartkował, przeglądał, odkładał, podejmował decyzję i zaraz się wycofywał… O, słodkie męki wyboru darmochy… A potem, gdy już się zdecydował, gdy już wybrał, już odłożył, już nawet podpisał „otrzymałem”, nie wytrzymał, zaczął jęczeć, prosić, błagać, modlić się ze łzami w głosie, żeby pozwolono mu wziąć coś jeszcze, choćby ten malutki klaserek (z kolekcją blackpenny), maluteńki, pewnie nawet nie ma go w opisie… I wyobraźcie sobie, że grubas okazał się człowiekiem z sercem w piersi. Klaserka, rzecz jasna, nie dał, ale postawił na ladzie kilka kartonowych pudełek (chyba po butach) i zaproponował: wybieraj, co mi tam. Więc wybrał. Były tam różne głupstwa, jakieś Stare Niemcy na małych wycinkach ze stemplami, ale przecież nawet takie nie leżą na ulicy. Wziął. Niech będą… O tych szczegółach również nie opowiedział synowi (ani nikomu innemu) i już do końca życia pracował dla nich jako specjalista od konfiskaty, czego, powiedzmy sobie szczerze, nigdy nie żałował. |
||
|