"Zbudź się w Famaguście" - читать интересную книгу автора (Parnow Jeremiej)

6

Mimo ascetycznej surowości reguły klasztornej Ngagwan-rin-po-cz’e przyjął swego wędrownego brata z królewskim przepychem. Lecz wszystkie te prowincjonalne próby zaimponowania światowym szykiem spaliły na panewce.

Jogin przyzwyczajony do zimna i zahartowany podczas swych wędrówek, usiadł daleko od rozsnuwających wonny dym grzałek i prawie nie tknął postawionych przed nim potraw. Spróbował jedynie kwaśnego mleka, którego odrobinę nalał sobie do nieodłącznej, żebraczej miseczki z orzecha kokosowego. Nieco później wyssał kilka owoców, pozostawiając nienaruszone pestki z zalążkami nowego życia i tylko pił dużo herbaty szczodrze przyprawionej tłuszczem, solą i lekko podrumienionej jęczmienną mąką.

— Jakie są twe zamiary, świątobliwy? — okazał uprzejmie zainteresowanie naczelny lama, choć z przywiezionego przez Norbe listu wiedział już, że ma on zamiar odbyć pielgrzymkę do doliny.

— Pójdę na spotkanie światłości — gość użył najprostszego eufemizmu.

— Jeszcze jedna dolina na twojej drodze — skinął z aprobatą głową lama Ngagwan. Alegoria umyślnie miała dwuznaczny charakter, gdyż słowo „dolina” można było pojmować zarówno jako tajemny kraj za przełęczą, jak też i jeden z etapów „samadahi”.

— Jestem gotów — odpowiedział po prostu jogin, odgadując niedopowiedzenie.

— Jakże się tam dostaniesz, bracie? — zapytał z ledwo wyczuwalną nutką dezaprobaty starzec. Wyraźnie dawał do zrozumienia, że nie będzie pomagać człowiekowi, który, niestety, nie potrzebuje niczyjej pomocy.

— Bogaty sahib który przybył z daleka z przepiękną apsarą, wziął mnie do swojej karawany.

— Co? — szepnął oszołomiony lama Ngagwan, z trudem panując nad sobą. — Czy biali ludzie również chcą przedostać się do doliny?

Spełniły się jego najgorsze przypuszczenia. Obcy ludzie mieli zamiar i to zupełnie otwarcie, zejść z przełęczy Lha-la na zielone niziny!

Bezpośrednich zakazów, oczywiście, nie było. Lecz przez stulecia dojrzewała i wyraźnie skrystalizowała się w świadomości pokoleń tradycja, której naruszenie równałoby się świętokradztwu.

Zaszczyt przejścia przez przełęcz mógł spotkać tylko bezinteresownego poszukiwacza prawdy, który przez całe swe życie przygotowywał się do tego heroicznego czynu. Jakże mogło być inaczej? Całkiem możliwe, że właśnie życie było jedyną zapłatą z zuchwałą próbę. Nie na próżno w kronikach „Wszechogarniającego światła”, które dokładnie opisywały trzynaście minionych stuleci, nie było ani słowa o tym, czy ktoś z tych, kto poszedł w dolinę, wrócił, czy też wszyscy pozostali w „Krainie obrazów”. (Było to jeszcze jedno omówienie stosowane przez kronikarzy).

— Czeka was marny koniec, strącenie w mrok złych reinkarnacji.

— Dojdę — nieustraszenie zaoponował Norbu.

— Nikt nie zna dróg tam, w nizinie.

— Wyczuwam przyciąganie, jak igła magnes.

— Tam, gdzie zdoła ocaleć taki jak ty, bracie — Ngagwan nie wątpił, że lama mówił prawdę i zdawał sobie sprawę, że zdoła on pokonać wszelkie przeszkody — tam, gdzie ty zdołasz przejść, cudzoziemiec zginie. Czy nie lękasz się, że wiedziesz innych na pewną śmierć? — spróbował innych argumentów.

— Nikogo nie wiodę — odparł bez cienia bojaźni Norbu. — Zmierzamy tą samą drogą, lecz ku różnym celom. Każdy ma prawo iść swoją drogą i nikt za nikogo nie odpowiada.

— Trudno było się z nim nie zgodzić. Norbu-rin-po-cz’e ani na jotę nie odszedł od ducha i litery buddyjskiej etyki.

— Lecz jeżeli cudzoziemcy kierują się złą wolą? — starzec zdecydował się podzielić swymi obawami. Jeżeli sprowadzą oni śmierć na wiele niewinnych istot?

— Nie poczułem tego — odpad twardo jogin.

— Ale to obcy ludzie.

— On zna nasz język.

— Dusza nie potrzebuje jezyka.

— Zna pasze prawo.

— Znać, to znaczy żyć. To za mało — tylko pamiętać cztery wielkie prawdy. Przecież nawet ptaki zapamiętują słowa… Jak ci ludzie żyją?

— Po swojemu… Ale szanują nasze obyczaje i z całego serca tęsknią za naszą przeszłością, Jego droga jest długa i godna szacunku. Jak i wasza świątobliwość, szuka zasług w uczoności. Znany mu jest tajny język Kalaczakry, mandale i znaki na naszych kamieniach czyta jak wielki pandit. Przez trzy lata żył w klasztorze Spittug, gdzie otrzymał świecenia i tajne imię, aby mógł je wymienić, gdy nadejdzie czas opuścić walący się dom.

— Czy znasz już, bracie, czas? — spytał cicho Ngagwan.

— Wkrótce — beznamiętnie odparł Norbu. — Biali ludzie znikną lekko i szczęśliwie, jak obłoczek w promieniach słońca.