"Coś Się Kończy, Coś Się Zaczyna" - читать интересную книгу автора (Sapkowski Andrzej)XI– Gdzie do jasnej cholery, jest Herwig? – Nie mam pojęcia – rzekł Jaskier, przecierając rękawem klamry modnego kubraka barwy wrzosu. – A gdzie jest Ciri? – Nie wiem – zmarszczyła się Yennefer i pociągnęła nosem. – Ależ śmierdzi od ciebie pietruszką, Jaskier. Przeszedłeś na wegetarianizm? Goście schodzili się, powoli zapełniając ogromną kaplicę. Agloval, cały w ceremonialnej czerni, prowadził biało-seledynową Sh'eenaz, obok nich dreptała gromada niziołków w brązach, beżach i ochrach, Yarpen Zigrin i smok Villentretenmerth, obaj skrzący się od złota, Freixenet i Dorregaray w fioletach, królewscy posłowie w barwach heraldycznych, elfy i driady w zieleniach i znajomi Jaskra we wszystkich kolorach tęczy. – Widział ktoś Lokiego? – spytał Myszowór. – Loki? – Eskel, podchodząc, spojrzał na nich zza bażancich piór, dekorujących beret. – Loki był z Herwigiem na rybach. Widziałem ich w łódce na jeziorze. Ciri tam pojechała, by im powiedzieć, że się zaczyna. – Dawno? – Dawno. – Niech ich zaraza, zasranych rybaków – zaklął Crach an Craite. – Gdy im ryba bierze, zapominają o bożym świecie. Ragnar, leć po nich. – Zaraz – powiedziała Braenn, strzepując dmuchawiec z głębokiego dekoltu. – Tu potrzebny jest ktoś, kto szybko biega. Mona, Kashka! – Mówiłam – parsknęła Nenneke – że na Herwiga liczyć nie można. Nieodpowiedzialny głupek, jak wszyscy ateiści. Kto wpadł na to, by właśnie jemu powierzyć rolę mistrza ceremonii? – Jest królem – rzekł niepewnie Geralt. – Chociaż byłym, ale królem… – Sto lat, sto lat… – zaśpiewał niespodziewanie jeden z proroków, ale treserka krokodyli uciszyła go ciosem w kark. W gromadce niziołków zakotłowało się, ktoś zaklął, a ktoś inny dostał kuksańca. Gardenia Biberveldt wrzasnęła, bo doppler Tellico przydeptał jej suknię. Medium płci żeńskiej zaczęło szlochać, zupełnie bez powodu. – Jeszcze chwila – zasyczała Yennefer zza mile uśmiechniętych warg, mnąc bukiet. – Jeszcze chwila, a szlag mnie trafi. Niech to się wreszcie zacznie. I niech to się wreszcie skończy. – Nie wierć się, Yen – warknęła Triss. – Bo tren się urwie! – Gdzie jest gnom Schuttenbach? – wrzasnął któryś z poetów. – Pojęcia nie mamy! – odwrzasnęły chórem cztery dziwki. – To niech go ktoś poszuka, do cholery! – krzyknął Jaskier. – Obiecał nazrywać kwiatów! I co teraz? Ani Schuttenbacha, ani kwiatów! I jak my wyglądamy? Przy wejściu do kaplicy zakotłowało się i do środka wbiegły obie wysłane nad jezioro driady, krzycząc cienko, a za nimi wpadł Loki, ociekający wodą i szlamem, krwawiący z rany na czole. – Loki! – krzyknął Crach an Craite. – Co się stało? – Maaamaaaaa! – rozdarła się Kashka. – – Wywalił nam łódkę… – wydyszał Loki. – Przy samym brzegu… Straszny, potwór! Walnąłem go wiosłem, ale przegryzł, przegryzł wiosło! – Kto? Co? – Geralt! – krzyknęła Braenn. – Geralt, Mona mówi, że to cinerea! – Żyrytwa! – wrzasnął wiedźmin. – Eskel, leć po mój miecz! – Moja różdżka! – krzyknął Dorregaray. – Radcliffe! Gdzie moja różdżka? – Ciri! – zawołał Loki, ocierając krew z czoła. – Ciri się z nim bije! Z tym potworem! – Psiakrew! Ciri nie ma z żyrytwą żadnych szans! Eskel! Konia! – Czekajcie! – Yennefer zdarła diademik i cisnęła nim o posadzkę. – Teleportujemy was! Będzie prędzej! Dorregaray, Triss, Radcliffe! Dajcie ręce… Wszyscy zamilkli, a potem wrzasnęli głośno. W drzwiach kaplicy stanął król Herwig, mokry, ale cały. Obok niego stał młodziutki chłopak z gołą głową, w błyszczącej zbroi dziwnego systemu. A za nimi weszła Ciri, ociekająca wodą, ubłocona, rozczochrana, z Gveirem w dłoni. W poprzek jej policzka, od skroni po podbródek, biegło głębokie, paskudne cięcie, krwawiące silnie przez przyciskany do twarzy udarty rękaw koszuli. – Ciri!!! – Zabiłam ja – powiedziała niewyraźnie wiedźminka. – Rozwaliłam jej łeb. Zachwiała się. Geralt, Eskel i Jaskier podtrzymali ją, unieśli. Ciri nie wypuściła miecza. – Znowu… – stęknął poeta. – Znowu dostała prosto w buzię… Co za cholernego pecha ma ta dziewczyna… Yennefer jęknęła głośno, dopadła Ciri, odpychając Jarre, który z jedną ręką tylko zawadzał. Nie bacząc, że zmieszana z mułem i wodą krew plami i niszczy jej suknię, czarodziejka przyłożyła wiedźmince palce do twarzy i wykrzyczała zaklęcie. Geraltowi wydało się, że cały zamek zadygotał, a słońce na sekundę przygasło. Yennefer odjęła dłoń od twarzy Ciri i wszyscy ochnęli z podziwu – ohydna rana ściągnęła się w cieniutką, czerwona kreskę, zaznaczoną kilkoma małymi kropelkami krwi. Ciri obwisła w trzymających ją ramionach. – Brawo – rzekł Dorregaray. – Ręka mistrza. – Moje uznanie, Yen – powiedziała głucho Triss, a Nenneke rozpłakała się. Yennefer uśmiechnęła się, przewróciła oczami i zemdlała. Geralt zdołał chwycić ją, nim opuściła się na ziemię, miękka jak jedwabna wstęga. |
||
|